Anna Kozak. Opowiadania

Spis treści numeru 1/2005

Stacyjka

 

To była mała stacyjka, tylko dwa perony. Stałam w szarym tłumie, tak samo bezbarwna jak wszyscy podróżni. Dzień był słoneczny, z czego byłam zadowolona, gdyż miałam na sobie sukienkę, do tego bardziej letnią niż jesienną. Każdy mocniejszy podmuch wiatru sprawiał, że musiałam niezgrabnie przytrzymywać czarny materiał mojego niecodziennego stroju. Nie wiem, co było bardziej zaskakujące, czy to, jak wyglądałam, czy to, jak się czułam. Nie noszę sukienek, tym bardziej za małych, a ta właśnie taka była.

Usiłowałam zapomnieć o stacji, pociągu i tłumie anonimowych statystów, lecz krzyk reżysera i gwar na planie nie pozwalały na to. Rozejrzałam się i dotarło do mnie, że jestem jedną z kilkuset osób znajdujących się na peronie, co gorsza wyglądających bardzo podobnie.

Nie sądziłam, że podpisując kawałek papieru przeniosę się do roku 1939. Jak się okazuje wszystko jest możliwe, oczywiście po charakteryzacji, wizycie w garderobie i otrzymaniu odpowiednich rekwizytów.

– Kochani, kręcimy bardzo dramatyczną scenę wywozu Żydów do getta. Nie wiecie, co was czeka. Proszę się wczuć w sytuację. Na hasło „akcja!” na waszych twarzach nie ma prawa pojawić się cień uśmiechu.

Po tych słowach reżysera rzeczywiście poczułam się jak Żydówka z początku lat czterdziestych.

Teraz przestałam się dziwić, dlaczego przeszłam przez casting. Szczupła, blada, ciemnowłosa dziewczyna.

– Przepraszam – usłyszałam bardzo przyjemny dziewczęcy głos – mam na imię Agata.

– Miło mi, ja jestem Magda, ale w tej sytuacji może lepiej zwracaj się do mnie Rywka.

Na twarzy mojej nowej znajomej pojawił się uśmiech.

– Dobrze, niech będzie. Ja jestem Sara – dodała po chwili.

Patrząc na moją rozmówczynię nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ją znam i to od dawna. Wydawało mi się, że jest dla mnie kimś ważnym i bliskim.

– Akcja – nagle dotarł do mnie głos reżysera, a wraz z nim ujadanie psów, krzyk kobiet, dzieci i niemieckie przekleństwa.

Tłum ruszył. Szłam wzdłuż peronu, w jednej ręce taszcząc walizę, a drugą trzymając Agatę. Podniosłam wzrok i ku mojemu zdziwieniu, a właściwie przerażeniu, zdałam sobie sprawę, że nasz przemarsz jest kontrolowany przez licznych niemieckich żołnierzy i ich równie liczne psy.

– Szybciej, ruszać się – dobiegł do mnie głos mundurowego.

Spojrzałam przed siebie. To co zobaczyłam odebrało mi resztkę pewności co do mojego losu. Widok był okropny. Niemieccy żołnierze rozdzielali idący tłum. Część osób rzucali na prawą stronę peronu, pozostałych na lewą.

Pierwsze, co przyszło mi na myśl, to że nie chcę, żeby mną tak szarpano. Zaraz pomyślałam też o Agacie. Odwróciłam głowę i zobaczyłam jej przerażone, olbrzymie oczy.

– Nie pozwól, aby nas rozdzielili – powiedziała – obiecaj, że im nie pozwolisz. Musisz mi obiecać! Jeśli to zrobią, już nigdy się nie zobaczymy. Proszę, nie zostawiaj mnie.

Przez chwilę zastanawiałam się, czy słyszę swoje myśli, czy słowa wypowiedziane przez Sarę. Już po kilku minutach przestałam o nas myśleć, jak o Agacie i Magdzie, ale jak o dwóch żydowskich dziewczynach, które nie wiedzą, co je czeka.

Czułam, jak Sara kurczowo trzyma się mojej ręki. Szłam przed siebie ze spuszczoną głową.

Nagle dotarło do mnie, skąd znam tę dziewczynę. Miałam wrażenie, że już kiedyś byłam na tej stacji, co niestety nie napawało mnie optymizmem. W głowie kołatała mi się tylko jedna myśl. Nie mogę pozwolić, aby wpakowano nas do tych bydlęcych wagonów.

– Zostaw walizkę – powiedziałam.

– Nie mogę, spakowałam wszystkie pamiątki rodzinne.

– Rób jak mówię – krzyknęłam prosto do jej ucha.

Dziewczyna odłożyła zbędne toboły. Podniosła wzrok i spojrzała na mnie z pogardą.

– Słuchaj mnie uważnie – zażądałam – wiem, co czeka tych wszystkich ludzi, a przynajmniej większość z nich. Zginą.

– Nie wierzę – powiedziała.

– Proszę, zastanów się. Nie pomyślałaś od razu, że nie znamy się z tej stacji, no może z tej, ale nie z tego czasu – dodałam.

– Tak, ale bałam się, że mnie wyśmiejesz – odpowiedziała nieśmiało.

– Mów, proszę.

– Znam cię z 2004 roku – powiedziała patrząc w moje oczy – zaczepiłam cię w podobnym miejscu. Pamiętam, że miałaś na imię Magda, ja chyba Agata.

– Dokładnie, poznałyśmy się na planie filmowym – krzyknęłam – wtedy tylko grałyśmy żydowskie dziewczyny, ale stało się coś, czego nie potrafię pojąć. Teraz rzeczywiście jesteśmy Żydówkami. Rozumiesz, dlaczego nie możemy wsiąść do tych cholernych wagonów? – zapytałam.

– Tak – odpowiedziała.

– Za chwilę dojdziemy do skraju peronu, kiedy pociągnę cię za rękę skoczysz na tory. Przeczołgasz się przy murze. Po lewej stronie powinien być niewielki ślepy tunel. Tam na mnie zaczekasz. Rozumiesz?

– Oczywiście, ja też pamiętam to miejsce.

Przestałam się zastanawiać, skąd rzeczywiście znam te wszystkie szczegóły. Teraz najważniejsze było, żeby Sara w odpowiednim momencie wykonała ruch, który ocali jej życie.

Rozejrzałam się. Żołnierze byli zajęci poganianiem tłumu. Nikt na nas nie patrzył. Popchnęłam Sarę, która jednym skokiem znalazła się pod wagonami. Policzyłam do dziesięciu i postanowiłam zrobić dokładnie to samo. Zerknęłam jeszcze na swoich oprawców z nadzieją, że już nigdy ich nie spotkam. Skoczyłam i zaczęłam przeciskać się między wagonami. Modliłam się, aby pociąg nie ruszył. Kilka razy uderzyłam się o jakieś wystające metalowe elementy. Czułam, jak coś ciepłego spływa mi po czole, w ustach pojawił się smak krwi. Miałam nadzieję, że Sara jest cała. Była znacznie drobniejsza ode mnie. Czołgając się usiłowałam uporządkować w głowie dziwną sytuację, w której się znalazłyśmy. Jakim sposobem dwie osoby mogą przeżywać coś tak zbliżonego?

– Jesteś – usłyszałam nagle – tak bardzo się bałam, że cię złapią.

– Udało się. Teraz musimy poczekać, aż pociąg odjedzie. Myślę, że powinnyśmy się przespać. Czuwanie i tak nic nam nie da. Posiedzimy w tej dziurze co najmniej kilka godzin.

– Dobrze – powiedziała, po czym wtuliła się w moje ramiona i zamknęła oczy.

Po chwili czułam jej równomierny oddech. Głosy z peronu przestały docierać. Wokół panowała zupełna cisza. Postanowiłam się zdrzemnąć.

– Przepraszam – nagle usłyszałam przyjemny dziewczęcy głos – mam na imię Agata.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na dziewczynę, która wydawała mi się dziwnie znajoma.

– Czy my się skądś nie znamy? – zapytałam.

– Nie, raczej nie – odpowiedziała.

Stałyśmy wśród tłumu statystów na małej stacyjce. Był listopad 2004 roku.

Więcej opowiadań w papierowym wydaniu „Akcentu”.