Donat Niewiadomski. Od „Konopielki” do „Ślicznej Liliji”

Spis treści numeru 1/2006

Od „Konopielki” do „Ślicznej Liliji”

 

Od łacińsko-rzymskiego słowa calendae, oznaczającego pierwszy dzień miesiąca, szczególnie pierwszy dzień pierwszego miesiąca w roku, czyli Nowy Rok, wywodzi się nazwa kolędy – swoistego fenomenu socjokulturowego, właściwego również polskiej tradycji, obyczajowości i świadomości. Pierwotnie kolęda łączyła się ze składaniem życzeń i darów w intencji magicznego wywołania „dobrej” przyszłości. W obecnej polszczyźnie słowo „kolęda” określa w pierwszym rzędzie pieśń odnoszącą się do Bożego Narodzenia i Nowego Roku, następnie obchodzenie domów przez kolędników oraz m.in. czas Bożego Narodzenia, dar (datek) świąteczny oraz wizytę duszpasterską składaną w domach parafian.

W Polsce kolędy występują od średniowiecza, początkowo nazwa ta obejmowała tylko świeckie teksty noworoczne, wyśpiewywane w trakcie obrzędowego chodzenia po kolędzie. Zdaniem Aleksandra Brücknera były one prastarymi, jeszcze pogańskimi życzeniami noworocznymi powodzenia w domu, oborze i polu. Odniesienia zdecydowanie doczesne mają dwa najstarsze polskie zapisy kolęd życzących, zamieszczone przez Aleksandra Rombowskiego w zbiorze Ludycje wiesne (Kraków 1543-1544). Z Nowym Rokiem gospodarzowi i gospodyni winszuje się w nich szczęścia w rodzinie i dóbr materialnych, oczekując w zamian podarku i poczęstunku.

Pieśni religijne o narodzeniu Jezusa nazywano głównie kantyczkami i, jak podaje Jerzy Bartmiński, dopiero na przełomie XVIII i XIX wieku rozciągnięto na nie znaczenie słowa kolęda. Badacze podkreślają przy tym, że już od końca XV wieku, wraz ze wzrostem popularności zakonnego żłóbka i szopki, do świeckich kolęd wnikały treści ewangeliczne. Historycznie pierwotne są więc kolędy noworoczne, bożonarodzeniowe są młodsze.

Z przebogatym, fascynującym światem naszych kolęd ludowych zaznajamia antologia Jerzego Bartmińskiego, będąca bezspornie jednym z najznamienitszych osiągnięć polskiej folklorystyki w ostatnich latach. Autor – świetny zarówno na polu dialektologii, tekstologii, historii literatury, jak etnolingwistyki i poetyki folkloru – ogłosił dzieło cenne poznawczo, rzetelne, stanowiące owoc długoletnich przygotowań teoretycznych, przemyśleń koncepcyjnych oraz eksploracji terenowych i archiwalnych. Edycja mieści się w ramach przedsięwzięć zespołu etnolingwistycznego, kierowanego na UMCS przez Bartmińskiego. Niejako wstępem do niej były wcześniejsze artykuły i publikacje materiałowe samego autora oraz prace Jana Adamowskiego i Stanisławy Niebrzegowskiej. Z nurtu badań ośrodka lubelskiego wyrosło przede wszystkim opracowanie zbiorowe Kolędowanie na Lubelszczyźnie, pod redakcją Jerzego Bartmińskiego i Czesława Hernasa, Wrocław 1986 (tom 25 „Literatury Ludowej”, który miał się ukazać w roku 1981 i na ten rok jest datowany) oraz antologia tekstów bożonarodzeniowo-noworocznych i zbudowanych na ich tradycji aktualizacji poetyckich Kolędy polskie Bartmińskiego i Rocha Sulimy (Warszawa 1991). Wymienione wydania oraz wcześniejsza książka Franciszka Kotuli Hej, leluja… (Warszawa 1970), gromadząca 175 „starodawnych” kolęd z Rzeszowskiego, przełamały umacniające się m.in. pod wpływem Stanisława Czernika przekonanie o wygasaniu rodzimego ludowego repertuaru kolędowego. Zgromadzona w nich dokumentacja nie tylko temu przeczy, ale udowadnia jeszcze – pisze Bartmiński – „zaskakującą żywotność tradycyjnych kolęd ludowych w południowej i wschodniej Polsce” (s. 50).

Teksty przytoczone w antologii poprzedza wstęp Bartmińskiego W świecie polskich kolęd ludowych. Repertuar kolędowy został scalony w trzy grupy, związane ze świętami Bożego Narodzenia, Nowego Roku i Wielkanocy. Wewnątrz tych grup, przed śpiewami „właściwymi”, zamieszczono współtworzące obrzęd kolędowania życzenia wierszowane (niekiedy również śpiewane) i oracje. Następnie podzielono kolędy według kryterium tematycznego, uwzględniając także funkcje tekstów i rodzaj adresatów. Tematy opatrzono ogólną charakterystyką, zawierającą m.in. zestaw podstawowych motywów. Poszczególne utwory mają lokalizację, obejmującą region, miejscowość i rok zanotowania, a ponadto opatrzone są informacją o wykonawcy, źródle przekazu, a w przy niektórych zapisach pojawiają się melodie, warianty tekstowe w układzie chronologicznym i dane na temat najważniejszych opracowań.

Przy wyborze kolęd autor posłużył się głównie kryterium artystycznym, przyznając zarazem pierwszeństwo wariantom niepublikowanym, najstarszym i tekstom zespolonym z melodią. Starał się podać pieśni z możliwie całego kraju – od Śląska po Kaszuby, co w praktyce okazało się trudne do wykonania, z tego powodu, że najwięcej kolęd odnotowano w południowo-wschodnich regionach Polski, w paśmie językowo-kulturowym graniczącym z kompleksem wschodniosłowiańskim.

Książka jest świadectwem nowego spojrzenia na kolędy. Bartmiński powrócił do „starszego” sposobu pojmowania tych tekstów jako życzących pieśni noworocznych, a nie tylko bożonarodzeniowych. Biorąc pod uwagę, że w kulturze słowiańskiej rok zaczynano od nowego cyklu wegetacyjnego, włączył do edycji jeszcze dawniejsze pieśni, śpiewane w okresie wiosny i interferującej z nią Wielkanocy. O takie powiększenie przestrzeni kolęd ludowych upominali się już Piotr Caraman (1933) i Ludmiła Winogradowa (1982). Bartmiński nie zdecydował się na to w haśle Kolędy, zamieszczonym w Encyklopedii katolickiej (t. 9, Lublin 2002). Tutaj natomiast, na gruncie częściowo odmiennym niż etnologia religii, nie miał już wątpliwości i przekonująco uzasadnił funkcjonalną i semantyczną zbieżność kolęd tradycyjnych z wiosennymi.

W związku z rysującym się porządkiem diachronicznym, droga rozwoju polskiej kolędy ludowej wiedzie od pieśni wiosennych do zimowych, a w czasie zimowym od noworocznych do bożonarodzeniowych. Można się zatem zastanowić, jak wyglądałaby antologia w „odwróconym”, zgodnym z pierwotną chronologią układzie. Czy zaszkodziłoby jej to, że kłóciłaby się z przyzwyczajeniami odbiorców? Czy też może przeciwnie, stałaby się płodna poznawczo i inspirująca badawczo? Ale i w istniejącym układzie tekstów czytelnik ma sposobność prześledzenia ewolucji kolędy poprzez, jak zauważa Bartmiński, „cofanie się do jej typologicznych źródeł”.

Przejrzyście rysują się bieguny repertuaru kolędowego, między oczekującą ziemskiej miłości wiosenną dziewczyną – konopielką a wyobrażającą Maryję „śliczną liliją”. Zdaniem autora antologii, postaci te łączy afirmacja życia w różnych jego przejawach: biologicznym i duchowym. Nie oznacza to wszakże, że Najświętsza Panienka wybija się nad zwyczajną panienkę chłopską. Z biegiem czasu kolędy przechodziły transformację aksjologiczną, polegającą na zastępowaniu świeckiej, ludzkiej zmysłowości miłością nadnaturalną, uosobioną w Matce Bożej. Chodzi raczej o przenikanie się tekstów i sensów genetycznie i intencjonalnie „pogańskich” z kościelnymi. Dokonująca się przez wieleset lat akomodacja doprowadziła do schrystianizowania tradycyjnego folkloru i jednoczesnego sfolkloryzowania przyjętego „z zewnątrz” chrześcijaństwa. W wyniku zderzenia tych zespołów kulturowo-światopoglądowych, a później ich wzajemnego przystosowywania, wykształciła się między nimi wieloraka więź, często antynomiczna, pełna paradoksów i zarazem ważkich prawd życiowych, moralnych.

Pozostaje przy tym do rozstrzygnięcia, co przeważa w wymiarze synchronicznym, jakie wartości, określane symbolicznie przez „konopielkę” czy „liliję”, górują „tu i teraz”, po procesie akomodacji. Musimy sobie odpowiedzieć, czy społeczność chłopska przyswoiła sobie głębsze sensy teologiczne chrześcijaństwa (ewangelicznej dobrej nowiny, tajemnicy wcielenia), czy też doszło głównie do uaktualnienia „starych” kolęd ludowych za pomocą postaci i motywów zaczerpniętych z religii katolickiej. Należy się również zastanowić, w jakiej mierze treści chrześcijańskie są jedynie „cytatami” w przekazach folkloru, czy występują w formie przedstawieniowo-opisowej, czy też zostały rozwinięte? I w jakim stopniu odniesienia pragmatyczne, wegetacyjne, gwarantujące ziemskie szczęście rolnika, osłabiają pobożnościowy wydźwięk kolęd?

Kazimierz Moszyński i Stanisław Czernik przyznawali kolędom życzącym wyłącznie funkcje świeckie. Zwłaszcza Czernik widział w kolędowaniu obrzęd niezależny od religii. Było to jednak stanowisko redukcjonistyczne, a można sądzić, że w przypadku autora Starego złota podbudowane ideologiczną myślą o „postępowości” chłopskiej. Bartmińskiemu, a wcześniej ojcu Jackowi Salijowi, bliższe jest rozpatrywanie znaczeń kolęd (słowa pochodzenia Bożego) w perspektywie duchowo-religijnej, mistycznego doświadczania wspólnoty Boga, ludzi i całego świata, idei jedności człowieka i kosmosu, przezwyciężania ciemności grzechu przez jasność zbawienia.

Stopień ureligijnienia wydaje się wszakże różny w poszczególnych grupach kolęd, największy w historycznie najmłodszych bożonarodzeniowych, umaryjnionych i najbardziej otwartych na sferę metafizyczną. O wiele mniejszy w noworocznych, nacechowanych życzeniowością, często operujących „m  a  g  i  ą [podkreślenie – D.N.] obrazu spełnionego” i słowem aktywnym w wywoływaniu pożądanych, z reguły pozapobożnościowych stanów. Teksty te nie tyle odzwierciedlają już istniejącą harmonię, co dopiero pragną ją zbudować, kreować świat upragnionego dobra w przełomowym czasie przyrodniczego przesilenia i religijnego punktu zwrotnego. Podobnie dzieje się w pieśniach wielkanocnych, w których ulega jeszcze wzmożeniu funkcja towarzysko-ludyczna.

Teza o wyłącznej świeckości kolęd ludowych byłaby jednak przesadna, materiał zgromadzony w antologii nie uprawnia do jej postawienia. Można co najwyżej mówić o dominantach i tu skłaniałbym się do przyjęcia założenia o pierwszoplanowości odniesień materialnych. Przeświadczenie to umacnia we mnie zjawisko asymilowania Biblii do realiów chłopskich i żywotnych potrzeb gospodarczych zbiorowości wiejskiej. Na przykład, w archaicznej grupie kolęd gospodarskich, opartych na motywie orki „złotym pługiem”, święte osoby przyjmują postać chłopską, pragmatyczny sposób myślenia i wykonują czynności rolnicze. W relacji przewodnika zespołu „herodowego” Franciszka Kota sacrum chrześcijańskie obecne jest tylko na początku kolędowania, w funkcji „rozweselenia”, a przedstawiona dokładnie pozostała część praktyki jest wyraźnie świecka i chwilami bardzo interesowna. W jednej z gospodarskich kolęd wielkanocnych już incipit: Gdzie święty Jerzy chodzi, tam się żytko rodzi, wskazuje na propłodnościowy charakter przekazu, a kolejne wersy wprost porażają biologizmem.

Zasadna wydaje się także obawa, że chrześcijaństwo tworzy zewnętrzny nalot, swoistą „skorupę” dla rytu ludowego, a prawdziwe motywacje pozostają po staremu produkcyjne lub matrymonialne. Zaczyna się więc w wielu pieśniach od narodzin Jezusa i szybko przechodzi się do stajni, koni, wołów, komory, urodzajów i pełnych stodół oraz kolędy dla kolędników.

Przekonanie o przewadze pragmatyzmu w kolędach zostaje w dodatku potwierdzone nieprzyjęciem przez „nosicieli” folkloru postulatu bezinteresowności daru. Dotyczy to zwłaszcza pieśni noworocznych, gdzie w pewnej grupie tekstów życzących doszło nawet, zauważa Bartmiński, do naruszenia równowagi między wierszowaniem – dobrym słowem kierowanym do adresatów a przymówkami o datki. Wykonawcy ról rytualnych zaczęli się po prostu ograniczać do materialnej łapczywości.

Trzeba ponadto powiedzieć, że przewaga słowa, naturalna dla edycji książkowej, buduje niestety sytuację nieco arytualną, wyizolowaną z otoczenia obrzędowego. A przecież kolęda jest składnikiem rozbudowanych poczynań symbolicznych, co tak dobrze ukazano w zbiorze Kolędowanie na Lubelszczyźnie. Bez „żywej” tkanki społecznej, atmosfery powszechnego świątecznego komunikowania, wobec niemożności oddania poetyki „drogi” i zarazem śpiewania domowego, zaprezentowane pieśni, winszowania i oracje tracą trochę osobliwego uroku, chociaż i tak ujawniają klimat eksplozywnej radości, nadziei i optymizmu.

W odniesieniu do współczesności z troską wypada zapytać, czy obecnie kolędowanie spełnia jeszcze, tak widoczną ongiś, rolę kultowo-religijną, czy nie opanowują go zachowania ludyczne i praktyki kostiumowo-festiwalowe. Rzeczywistość wskazuje raczej na degradację tej pierwszej; jak zresztą może być w pełni prawdziwy repertuar kolędowy w sytuacji niszczenia kultury „w ogóle”, a szczególnie społeczności chłopskiej i jej podłoża bytowo-kulturowego. Może to z czasem powodować stopniową desemantyzację kolędy, której sensy zostaną zachowane jedynie w opracowaniach naukowych.

Znaczenie antologii polega na systematyzacji polskiej pieśni ludowej, ale oczywiście nie tylko. Można się spodziewać, że wykazana przez autora typologiczna więź wielkanocnych śmigusów, dyngusów, gaików i alelui z repertuarem noworocznym umocni w dyskursie naukowym i w powszechnym odbiorze przeświadczenie o ich kolędowym charakterze, co powinno skutkować poszerzeniem definicji słownikowych. Ponadto przez swoją publikację Bartmiński wprowadza do obiegu nowe, nagrane głównie na Lubelszczyźnie i Zamojszczyźnie, kolędy. Przekonująco obrazuje współwystępowanie w tekstach kultury treści i wartości ludowych, mających swój rodowód w słowiańskich obrzędach noworocznych, oraz jakości religijnych, będących tworem środowiska kościelnego. Cenne okazuje się również antropologiczne rozumienie ludowości, zwrócenie uwagi na silną aksjologizację kolęd, wagę głoszonego słowa i kult życia. Nie bez znaczenia są też czytelnicze wrażenia estetyczne, jakich dostarcza lektura kolędowych tekstów.


Polskie kolędy ludowe. Antologia. Zebrał, wstępem, komentarzami i przypisami opatrzył Jerzy Bartmiński. TAiWPN Universitas, Kraków 2002, ss. 411+ 3 nlb., nuty.