Jerzy Jarzębski. Schulz – ironiczny ład i dyskurs uwodzicielski

Spis treści numeru 1/2007

Schulz – ironiczny ład i dyskurs uwodzicielski

 

O Schulzu pisuję już od dobrych paru dziesiątków lat i zawsze szukałem w kreowanej przezeń rzeczywistości porządku. Nie ja jeden. Istnienie porządku w Schulzowskim świecie narzuca się czytelnikowi nieodparcie, jest nieledwie aksjomatem nie wymagającym uzasadnienia. O tym traktowały wszystkie prace poświęcone czasowi i przestrzeni w jego opowieściach1 , o tym artykuły i książki opisujące tak istotne dla niego procesy mityzacji świata2 , nakładania się porządków kosmologii, biologii i kultury, o tym teksty opisujące porządek relacji międzyludzkich. We wszystkich przyjmowało się za dobrą monetę pragnienie autora, aby ustanowić pewien ład i opisywać go. Dopiero z tego poziomu – ładu kosmicznego, biologicznego i ładu ludzkiej kultury – można było zstępować w labirynty czasu, przestrzeni i wartości, a także schodzić w śmietniska ludzkiego świata, w jego tandetną podoficjalność. Artysta wydawał się z tego punktu widzenia demiurgiem serio, twórcą, od którego zależy nie tylko sam ład, ale też istnienie świata, jego trwanie w nie zmienionym kształcie. Dążenie do ustanowienia ładu równoznaczne było z działaniem o funkcji ocalającej go przed katastrofą, przed rozpętaniem Zła, wojną, wszelkiego rodzaju kataklizmami, które tylko dzięki ustanowieniu zwierzchniego ładu uzyskiwały jakiś sens i miejsce w porządku wszechrzeczy.
Gest twórczy opisany jest u Schulza najpełniej w Genialnej epoce i w Traktacie o manekinach. W tej pierwszej ma on w sobie coś przedustawnego – tak jakby wywodził się z samej Natury, a człowieka (dziecko) miał jedynie za medium3 . W Traktacie przeważa, co oczywiste, teoretyczna koncepcja twórczości, ale tam właśnie pojawia się w niej coś kompromitującego. Bo przecie, choć naśladuje gest boskiego demiurga, człowiek rzeźbi swe kreacje w opornym i tandetnym materiale, a i sam jego wysiłek daje w rezultacie niezdarne pałuby zamiast doskonałych kształtów. Co więcej, podejrzewamy zasadnie, że opisując w Traktacie dramat ludzkiej demiurgii, Ojciec nie tyle ma na celu oświecenie słuchaczek, wprowadzenie ich w skomplikowaną intelektualnie materię twórczości, co uwiedzenie ich, przykucie do siebie uwagi i zjednanie sobie dziewcząt do tego stopnia, by pozwoliły na (niewinne dosyć) pieszczoty. Ta ostatnia kwestia bywała z reguły pomijana przez interpretatorów Traktatu jako swego rodzaju niepoważny akcydens, osobliwość sytuacyjna raczej niż merytoryczna. Tymczasem im dłużej wczytuję się w Traktat, tym bardziej mi się zdaje, że jego się nie da porządnie zinterpretować abstrahując od adresatek przemowy. I że w ogóle kwestia adresata, do którego zwraca się narrator Schulzowskich opowieści, gra w nich pierwszorzędną rolę.
Kto jest adresatem opowiadań Schulza? Czy to pytanie zadawano kiedykolwiek autorowi Sklepów cynamonowych? Czy ma ono sens w sytuacji, gdy adresat nie został w jakikolwiek sposób określony? Może jest nim po prostu ten „czytelnik prawdziwy”, do którego autor się zwraca na samym początku Księgi, spodziewając się, że będzie on skłonny odpowiedzieć błyskiem oka na jego błysk, uściskiem ręki na jego uścisk?4 Dość to retoryczne. Ale my przecież skądinąd wiemy, kto był pierwszym czytelnikiem Schulzowskich opowieści. Była nim adresatka listów, w których znalazły się pierwsze szkice Sklepów cynamonowych, Debora Vogel, najbliższa przez wiele lat przyjaciółka i erotyczna fascynacja pisarza. Może więc opowieści ze Sklepów w istocie są „dyskursem miłosnym” lub może raczej: „dyskursem uwodzicielskim” – ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami? A Sanatorium Pod Klepsydrą ze wspomnianym już westchnieniem do idealnego czytelnika na samym wstępie? Czyż nie zostało dedykowane drugiej najważniejszej spośród ukochanych kobiet Schulza, Józefinie Szelińskiej?
By wstępnie rozstrzygnąć, o czym chcę mówić, zwracając się ku pojęciu „dyskursu miłosnego” bądź „uwodzenia”, powinienem powołać się na klasyków tej problematyki: Sorena Kierkegaarda z jego Dziennikiem uwodziciela, Jeana Baudrillarda jako autora książeczki O uwodzeniu czy wreszcie Rolanda Barthesa i jego Fragmentów dyskursu miłosnego5 . Dzieła te przydadzą mi się, rzecz jasna, ale w dość ograniczonej mierze. Ich autorzy zajmują się bowiem sytuacjami, w których kobieta – przedmiot namiętności – pojawia się w tekście i jest jakoś określona. Tak jest w Dzienniku uwodziciela, tak również w będących podstawą analizy Barthesa Cierpieniach młodego Wertera. Wszyscy ci autorzy, omawiając dyskurs namiętności bądź uwodzicielską grę, wykraczają oczywiście poza dosłowność erotyki ku zapośredniczeniom dyskursu wraz z jego charakterem znakowym, a wreszcie ku całości kultury, jako przedmiot odniesienia mają wszelako emocję jakoś tam zdefiniowaną poprzez jej przedmiot i na nim zogniskowaną. Fenomen Schulza polega tymczasem na tym, że właściwy, tzn. pierwotny przedmiot namiętności jest w jego pisarstwie trwale nieobecny, nie pojawiając się ani na chwilę. O jego istnieniu możemy wnioskować tylko pośrednio – z danych biograficznych pisarza, a także z tego lustrzanego odbicia prowadzonej przez autora Sklepów cynamonowych uwodzicielskiej gry, jakim może być dla czytelnika sytuacja opisana w Traktacie o manekinach.
Spróbujmy więc odczytać Traktat jako miniaturę czy wręcz parodię sytuacji komunikacyjnej, z jaką mamy do czynienia w Sklepach. Traktat, jak się rzekło, to na pozór głęboko poważny manifest twórczy Ojca, w którym nie brak niezwykle oryginalnych uwag na temat nowoczesnej koncepcji twórczości artystycznej, w jakimś sensie twórczy manifest, korespondujący z wieloma innymi manifestami tego rodzaju, które przyniósł na świecie początek XX wieku. A jednocześnie jest to mowa o silnych podtekstach uwodzicielskich, skierowana przez pełnego jeszcze wigoru staruszka do ponętnej służącej i dwóch młodziutkich szwaczek, które próbował swym przemówieniem olśnić, a nawet skłonić do świadczenia erotycznych usług. Nie darmo Adela, chcąc uspokoić roznamiętnionego Jakuba, działa w takim kierunku, aby ujawnić i obnażyć podtekst skandaliczny Traktatu. W ten sposób Ojciec wygłasza wprawdzie swą wielką teorię demiurgii, ale przy tym zostaje zdemaskowany jako niefortunny zalotnik i wystawiony na wstyd. Na ile poważnie traktować więc można tezy Traktatu?
Otóż w samej strukturze wypowiedzi zawarta jest tam ambiwalencja. Boż przecie tezy o demiurgii jakoś tam daje się czytać jako sądy wygłaszane serio, a nawet jako wyraz autorskich poglądów na twórczość artystyczną – i tak też robią zazwyczaj interpretatorzy Schulza (mnie samego nie wyłączając). Zarazem świadomość, że przysłuchują się tej bufonadzie trzy ponętne dziewczyny, powinna wpływać na nasz z kolei odbiór tekstu Schulzowskiego, który jest patetyczny, a przy tym śmieszny, intrygujący i w miarę niepoważny w sferze groteskowych exemplów – akurat na tyle, by utrzymać uwagę prostych, nieuczonych słuchaczek. To przecież one mają się wzruszyć słuchając wyciskającej łzy historii o demonicznej i nieszczęśliwej królowej Serbii, Dradze, czy o bracie samego oratora, zmienionego w zwój kiszek gumowych i w tej postaci niańczonego przez kuzynkę. W sam raz dla tego plebejskiego audytorium są owe historie „z wyższych sfer”, połączone ze szczyptą karmionego fantastycznym zmyśleniem sentymentalizmu. Z tej samej parafii, tzn. z kiczowatej literatury, przychodzi owa „lampa-Meluzyna” zrobiona z zamordowanej kochanki kapitana. Nie sposób tych historyjek traktować poważnie, jeśli nie pamiętamy, że podbudowuje je erotyczna intencja, żądająca nie tyle rozumnej akceptacji, ile emocjonalnego odzewu.
Badaczy wątku ironii u Schulza Traktat musiał szczególnie intrygować, nie darmo też samo pojęcie „ironii” (słowo-klucz także i u Baudrillarda) pojawia się w nim częściej niż w jakimkolwiek innym tekście pisarza. To bowiem sytuacja Ojca jest w nim co się zowie ironiczna: tu oto dokonuje wielkiego porządkowania świata, wygłasza maksymalnie ogólne teorie o materii i kreacji, a w podtekście marzy, aby w zamian pozwolono mu na inne studia: nad nóżkami słuchających go szwaczek. Owa ironiczność sytuacji Ojca jest zresztą wielowymiarowa: Jakub jest przecież prowincjonalnym kupcem bławatnym, a porywa się na wielkie, filozoficzne uogólnienia, wykonując gesty wyraźnie ponad swój mierny stan. Kto wie jednak, co ma na myśli autor, wikłając go w takie awantury? Ostatecznie każdy z nas jest kompozycją ducha i ciała, wielkich zamierzeń i prywatnych namiętności, które mogą być bardzo odległe od wysuwanych dla niepoznaki na pierwszy plan spraw idei.
W pozostałych utworach Schulza adresatka jako konkretna osoba znika, choć nie znika wcale uwodzicielski czar samej opowieści, która wypróbowuje rozmaite rejestry literackie, balansując śmiało pomiędzy chwytami charakterystycznymi dla popularnej powieści i pomysłami o najwyższym stopniu artystycznej oryginalności. Spróbujmy wyłuskać motywy uwodzenia w tych historiach spisywanych wszak z początku na marginesach listów do ukochanej. Przede wszystkim są to mitologizujące opowieści autora/bohatera o sobie samym (Schulz nie lubił utożsamiania siebie z Józefem, a materii opowiadań i działających w nich postaci do realiów życia w Drohobyczu, nie zawahał się jednak podkreślać ich autobiograficznego – w sensie autobiografii duchowej – charakteru6 ). Zakochany jest kimś, kto nieustannie opowiada swej wybrance o sobie samym, miłość jest fenomenem co się zowie narracyjnym, o czym wiedział doskonale Jerzy Pilch, pisząc Pod Mocnym Aniołem – historię traktującą w dużej mierze o uwodzeniu autobiograficzną opowieścią. „Ja” zakochanego czyni siebie centrum narracji już choćby dlatego, by upewnić adresatkę, że jest warte poświęcanej mu uwagi, atrakcyjne w roli bohatera czy wreszcie – że to, co mu się przydarza w życiu, jest niepowtarzalną, godną literackiej obróbki historią, a jednocześnie realizacją odwiecznego mitu, nadającego wypadkom jego życia ponadczasowe znaczenie. Banalne, zwyczajne do bólu zdarzenia małomiasteczkowej rzeczywistości autor pragnie przedstawić tak porywająco, aby adresatka dostrzegła w tej samej chwili ich barwność, niezwykłość, osobliwą indywidualność, a zarazem dostojeństwo płynące ze związków z wiecznie powracającymi, wzorcowymi historiami, które opowiada sobie ludzkość. Bohater jest zwyczajnym chłopcem mieszkającym w kresowym miasteczku, ale równocześnie jest istotą „wybraną”, obarczoną misją wyższego rzędu – jak to się dzieje w Księdze, Genialnej epoce, Wiośnie, gdzie Józef jest strażnikiem Księgi, natchnionym twórcą, przez którego przemawia energia Natury, wreszcie przywódcą wszechświatowego spisku, niosącego wolność społeczeństwom jęczącym w opresji konserwatywnej władzy.

1 Por. A. Krawczyk: Czas u Bruno Schulza, „Nasz Wyraz” 1939, nr 5/6; T. i J. Jarzębscy: Uwagi o semantyce przestrzeni i czasu w prozie Brunona Schulza (w:) Studia o prozie Brunona Schulza. Red. K. Czaplowa. Uniwersytet Śląski, Katowice 1976, ss. 49-72; L. Kozikowska-Kowalik: Ukształtowanie przestrzeni w utworach Brunona Schulza. Rocznik Komisji Historycznoliterackiej, t. XVI, Kraków 1979, ss. 157-176; G. Korecki: Kategorie czasu w „Prozie” Brunona Schulza, „Przegląd Humanistyczny” 1981, nr 1/2, ss. 139-159; J. Jarzębski: Czasoprzestrzeń mitu i marzenia w prozie Brunona Schulza (w:) Powieść jako autokreacja. Wyd. Literackie, Kraków-Wrocław 1984, ss. 170-226.
2 Tu między innymi: B. Gryszkiewicz: Ironia i mistycyzm, „Miesięcznik Literacki” 1980, nr 3, ss. 84-92; Ł. Trzciński: Schulzowski mit uniwersalnego sensu, „Pismo Literacko-Artystyczne” 1986, nr 5, ss. 96-111; J. Błoński: Świat jako księga i komentarz (w:) Czytanie Schulza. Materiały międzynarodowej sesji naukowej Bruno Schulz – w stulecie urodzin i w pięćdziesięciolecie śmierci. Pod red. J. Jarzębskiego. TIC, Kraków 1994, ss. 68-84; K. Stala: Architektura Schulzowskiej wyobraźni, tamże, ss. 188-219; W. Panas: Księga blasku. Traktat o kabale w prozie Brunona Schulza. Towarzystwo Naukowe KUL, Lublin 1997.
3Piszę o tym więcej w artykule Schulz i dramat tworzenia (w:) W ułamkach zwierciadła… Bruno Schulz w 110 rocznicę urodzin i w 60 rocznicę śmierci. Pod red. M. Kitowskiej-Łysiak i W. Panasa. Towarzystwo Naukowe KUL, Lublin [2004], ss. 9-17.
4 Por. B. Schulz: Księga (w:) Opowiadania. Wybór esejów i listów. Oprac. J. Jarzębski. Ossolineum, Wrocław-Warszawa-Kraków 1998, s. 113.
5 S. Kierkegaard: Dziennik uwodziciela (w:) tenże, Albo-albo. Przeł. i wstępem opatrzył J. Iwaszkiewicz, t. 1, ss. 344-521; J. Baudrillard: O uwodzeniu. Przeł. J. Margański. Wyd. Sic!, Warszawa 2005; R. Barthes: Fragmenty dyskursu miłosnego. Przekład i posłowie M. Bieńczyk. Wstęp M. P. Markowski. Wyd. KR, Warszawa 1999.
6 Por. Bruno Schulz do St. I. Witkiewicza (w:) B. Schulz: Opowiadania. Wybór esejów i listów, op. cit. s. 478. Interesująco na temat autobiografizmu u Schulza pisała Switłana Matwijenko, Dyskurs autobiograficzny. Prywatna mitologia Brunona Schulza (w:) W ułamkach zwierciadła… op. cit., ss. 185-191.