Jerzy Święch. Schulz – pisarz galicyjski

Spis treści numeru 1/2007

Schulz – pisarz galicyjski

 

Wydaje się, że dzięki niestrudzonym wysiłkom rzeszy komentatorów dzieło Brunona Schulza zostało odarte z wszelkich tajemnic i doprawdy trudno przypuścić, by mógł pojawić się jeszcze badacz, jakiś kolejny schulzolog, który wydobyłby z utworów tego pisarza coś, czego dotąd nie zdążyli – nie mogli? nie chcieli? – ujrzeć inni. A równocześnie – co jest losem wielkich pisarzy – nie wygląda wcale na to, by przygoda z Schulzem miała się kiedykolwiek definitywnie skończyć i być może w chwili, gdy to piszemy, już o prawo głosu niecierpliwie ubiegają się gdzieś w ukryciu inni, nieznani, gotowi na nowe wyprawy, spragnieni nowych emocji… Zaiste, potencjał hermeneutyczny dzieła Schulza jest wciąż daleki od wyczerpania i tylko czekać chwili, gdy pojawi się nowy autor, który jeśli nie zakwestionuje większości tego, co na temat autora Sklepów cynamonowych dotąd napisano, to przynajmniej pozwoli z rezerwą odnieść się do szeregu prawd obiegowych. A do takich z pewnością należy przekonanie, głęboko ugruntowane nie tylko wśród badaczy zatroskanych o poprawność swoich procedur, ale i zwykłych czytelników, że Schulz należy do grona pisarzy galicyjskich. Nie tylko zresztą polskich, bo poza nimi istnieje wcale niemała reprezentacja Galicjan w literaturze austriackiej, jeśli przyjąć, że wywodzili wszyscy z tego samego co on kraju, zwanego niegdyś Galicją i Lodomerią i gdzie, jak on, spędzili nie tylko dzieciństwo i młodość, ale też i niemałą część dorosłego życia. Schulz należy do tej wielkiej, różnojęzycznej rodziny. Można przeto, z wszystkimi zastrzeżeniami, o jakich będzie tu mowa, a są to wątpliwości niemałej wagi, zaliczyć go do pisarzy habsburskich1 . Znamiona galicyjskości w „świecie przedstawionym” Schulza mają bowiem swoje niewątpliwe odniesienia do dziejów Monarchii sprzed jej upadku.
Oczywiście, świat ten ma swoje liczne rysy lokalne, które trudno ominąć, i to one głównie przyciągają uwagę badaczy, z lekka zaniepokojonych faktem, że ta prowincja, z całą pewnością galicyjska, z którą pisarz się identyfikował, była kiedyś etnicznym konglomeratem polsko-żydowsko-ukraińskim, ale owego „tygla” bezpośrednio w tym niezwykłym dziele jakoś nie widać, majaczy zaledwie jako odległe tło dla wydarzeń, sam pozbawiony znaczenia2 . Ma rację autor jednej z ostatnich książek o pisarzu, że „warstwa temporalna ledwie jest u Schulza widoczna”3 , ale jeśli jest zauważalna, to dlatego, że coś znaczy. Gdyby nie wzmianka o muzeum założonym przez oo. bazylianów w Drugiej jesieni, trudno byłoby się domyślić, że istnieli na tym terenie Ukraińcy obrządku greckokatolickiego. Tak jest, jak dobrze wiadomo, u Schulza ze wszystkim, co w jakikolwiek sposób stanowi aluzję do rzeczywistości, wśród której jako człowiek i artysta wzrastał, tak jest i z Galicją, bowiem jest ona zaledwie zachętą i pretekstem do swobodnej gry wyobraźni, jest jak człon rakiety, który odpada, gdy tylko spełnił swoją rolę.
Nie znaczy to wcale, by owa wyobrażona Galicja nie miała większego znaczenia dla konstrukcji schulzowskiego świata. Owszem miała i to często w sposób, który dla czytelnika może się wydać zaskakujący. A to dlatego, że Galicja ma w utworach Schulza dwie – mówiąc językiem pisarza – dymensje, większą i mniejszą. Pierwsza pozwala traktować ją jako część ck. Monarchii, składnik wielonarodowej wspólnoty, nad którą władzę sprawuje Cesarz, dobry i miłosierny pan dla swych poddanych, druga Galicja ma wymiar ograniczony do miasta, czyli Drohobycza i okolic, a zatem jest to typowa galicyjska prowincja, którą socjolog określiłby jako „little society”. Ta pierwsza Galicja Schulza, obrócone w baśń Królestwo Galicji Lodomerii, ma u niego słabe i niewyraźne wyznaczniki przestrzenne, a to dlatego, że brakuje jej centrum, miejsca, z którego biegną linie na cały świat, od którego wszystko się zaczyna i do którego wszystko się ostatecznie sprowadza. Opis, który odnosi się do tej „krainy”, operuje szeregiem poetyckich odnośników do tego, co z grubsza można nazwać Galicją w ogólnym sensie. Jest to, jak czytamy, miejsce, „gdzie mapa kraju staje się już bardziej południowa” i „płowa od słońca”, a pogoda „dyszy tym kanikularnym przylądkiem ku Południowi”, wsuniętym „między smagłe węgierskie winnice”4. Rysując ten kraj pisarz zdaje się być bardziej zainteresowany jego peryferiami, kresami, czymś, co odgranicza go od świata, niż centrum.
Jedyny raz w utworach Schulza pojawia się metropolia, czyli Wiedeń i to w taki sposób, jak wszystko inne, z czym bezpośrednio pisarz się zetknął, czyli w formie aluzji i napomknień, jednak na tyle czytelnych, by w katedrze, operze czy filharmonii dostrzec zarysy stolicy Monarchii. Ale poza tym jednym przypadkiem, opisanym w Ojczyźnie, nie odegrała ona większej roli w kreacji schulzowskiego świata, nie pretendowała nigdy do roli centrum. Łatwo zresztą zauważyć, że przygoda, jaka spotyka tu bohatera, wyjęta jest jakby z innej, zgoła nie schulzowskiej narracji, brak jej właściwie wszystkiego, co dla tego świata i dla jego historii jest typowe, najbardziej charakterystyczne. Należy też dodać, że jest to jedyny utwór Schulza, w którym zarówno narrator, jak i cała anegdota mają rysy odsyłające do pewnej narracyjnej konwencji, nie wyłączając języka i stylu5.
Byłby to więc jeden z dowodów, że Monarchia była dla Schulza czymś właściwie niewyobrażalnym poza Galicją, jeśli w jego świecie ma ona swoje centrum, to jest nim właśnie Galicja. No tak, ale nie bierzemy pod uwagę elementu, który dla identyfikacji Austro-Węgier miał u Schulza zgoła podstawowe znaczenie: osoby samego Cesarza. Wszak jest on jednym z głównych, by tak rzec, bohaterów Wiosny, jednego z najczęściej komentowanych dzieł Schulza. Nadał mu rysy własne, ale skojarzenia, jakie budzi ta postać, były z pewnością wspólne tak mieszkańcom Galicji, jak i innym marchiom tego rozległego imperium i jest to z pewnością coś, co łączy obraz Galicji Schulza z obrazem Monarchii. Ale czy tylko na tej podstawie możemy obydwie „krainy” ze sobą porównywać?
Oczywiście nie, elementem łączącym dwa obrazy Galicji, większy, jako części składowej Monarchii, i mniejszy, jako prowincji, jest idea ładu, jaka przenika obydwie te sfery, wyobrażenie kosmosu, jakie leży u podstaw tych dwóch, skądinąd różnych światów. Ilekroć bowiem Schulz robi aluzje do najbliższego mu „kraju” czy „krainy”, to nie czyni różnicy między nimi a miastem, bowiem razem „zamknęły się [one] w samowystarczalny mikrokosmos” (Republika marzeń, 303). Ów mikrokosmos to, powtórzmy, miasto i okolica z jej niepowtarzalnym charakterem, coś zatem, co stanowi dla niego mityczne centrum świata, skrywa w sobie autentyczną, bo głęboko uwewnętrznioną potrzebą ładu, który pisarz chciałby przerzucić na dookolny świat, zaiste bez swego miasta Schulz jako pisarz nic począć nie może6. Mówiąc więc o tym, co u Schulza przypomina Galicję jako domową ojczyznę, jego Heimat, homeland, będziemy mieli na uwadze przestrzeń w szczególny sposób uprzywilejowaną, bowiem w każdym innym miejscu na ziemi bohater schulzowski przestałby czuć się sobą. Gdzie indziej, jak łatwo się domyślić, byłby wystawiony na łup przypadku, gdy tu czeka go spokój i bezpieczeństwo, na zewnątrz panuje dlań trudny do wyobrażenia chaos, gdy tu jest pożądana domena ładu itd. Nie ma potrzeby ciągnąć dalej tej charakterystyki prowincjonalnej przestrzeni jako centrum, gdyż problem jest dostatecznie dobrze znany i niczego na ten temat nowego powiedzieć się nie da.
Rzecz bowiem w czym innym. Poczucie ładu, jakie wieje z prowincji, wyzwala kontrast między taką właśnie przestrzenią, a inną, która tamtą przerasta, zawsze jednak zdecydowanie na korzyść pierwszej. Wyobrażenie Austro-Węgier jako przestrzeni leżącej na zewnątrz schulzowskiego świata (a zakładamy, że jest ona możliwa do uchwycenia w takiej funkcji) pozwala lepiej ogarnąć to, co bohaterowi jest naprawdę bliskie i drogie, co decyduje o jego tożsamości, co wreszcie z takiej zewnętrznej perspektywy lepiej oddaje niepowtarzalny charakter jego własnego mikrosmosu. Dość więc przypomnieć nagłe olśnienia, jakich dostarcza Józefowi lektura starych gazet, nikomu już niepotrzebnych anonsów (wśród nich ze słynną Anną Csillag), zachwyty nad zdezaktualizowaną kroniką wydarzeń, w której przechował się smak dzieciństwa w otoku starej Monarchii. Odżywa w ten sposób wizja rozległego państwa, zamieszkanego przez narody jakichś tajemniczych krain, Siedmiogrodu, Slawonii i Bukowiny, których delegaci przynoszą ze sobą tchnienie ziem obcych, gdyż takimi są „dalekie i smutne miasteczka o białym jak papier niebie, stwardniałe od prozy i codzienności”, gdzie „ludzie przywiązani byli do swych małych losów” (Księga, 126). Rzeczywistość domowej Galicji rozbłyskuje prawdziwą poezją w kontraście do prozy życia tamtych ludzi, a bohatera, w którym obudziło się spragnione cudów dziecko, przenika radość tym większa, im bardziej zdolny jest oprzeć się wrażeniu smutku tamtych terenów.
Można by zatem rzec, że wyobraźnia Schulza źle reagowała na wszystko, co znalazło się poza obrębem jego Drohobycza. Świat na zewnątrz, jaki został przywołany we wspomnieniu dzieciństwa, rysował mu się jako nieodmiennie smutny i ubogi. Jeśli ta najbliższa mu i najdroższa kraina stanowiła kiedyś część państwa zwanego Galicją i Lodomerią (już sama nazwa ma w sobie urok proustowskich „imion” i brzmi równie kusząco jak znaczki z markownika Józefa: Barbados, Honduras, Trynidad), to już cała reszta dawnego Imperium rysuje się jako teren mniej lub bardziej obcy i tajemniczy, trudny do nazwania, powiedzmy wprost, zorganizowany na zasadach innych od tych, jakie w świecie Schulza przysługują prowincji, tej jedynej, jego własnej. Inne są nieodmiennie obce. „Smutne miasteczka”, smutne, bo nie jego, jakże daleko odbiegają od „czaru, nawet piękna, nie wymuskanego ani nowoczesnego, tylko bądź historycznego, bądź lokalnego”, jaki inny Galicjanin, Stanisław Vincenz, równie silnie przywiązany do swojej pokuckiej ojczyzny, który Lwowa nie lubił za jego „polską wyłączność”, odkrył gdzie indziej, w Stanisławowie, Tarnopolu, Brzeżanach czy Buczaczu7 , czyli tam, gdzie jakby wyobraźnia Schulza już nie sięgała, bo był to dlań teren obcy, choć przecież odległość między Drohobyczem a tymi miastami nie była wcale wielka.
Galicja domowa, z ludźmi, wydarzeniami, to można by rzec, jedna z jego najściślej prywatnych „historii”, o których pisał w znanym i często komentowanym liście do Witkacego, że znajdują się na dnie wszystkich zdarzeń ludzkich, gdy wyłuskać je z plewy czasu i wielości (…) na których te zdarzenia formują się w wielkich powtórzeniach8 . Ta „historia” też ukrywa się za wydarzeniami, jej fascynujące wyobraźnię ślady są raz lepiej, raz gorzej widoczne, ale nigdy nie można powiedzieć, że ich nie ma. Owszem, ta „historia” snuje się bez początku i końca, nabierając przez to znamion uniwersalności, przekształcając rzeczywistość Galicji, którą Schulz znał i kochał naprawdę, w coś co jest jej zwielokrotnionym odpowiednikiem w rzeczywistości obróconej w mit dzieciństwa. Mówiąc jeszcze inaczej, też słowami samego pisarza, byłaby to jeszcze jedna „rzeczywistość równoległa”, o jakiej pisał w związku z dziełem Kafki i do której stosunek objaśniał jako rodzaj „pseudorealizmu”, kiedy pisarz zdejmuje jak delikatną powłokę [„realistyczną powierzchnię rzeczywistości”] i nakłada na swój transcendentny świat, transcenduje na swą rzeczywistość9.
Galicja w tym wydaniu to idea kosmosu, który ma wyraźne centrum w prowincji i mieście, gdy tamten, większy kosmos, nad którym władzę sprawuje Cesarz, ustawicznie gubi się we własnych niedowcieleniach i dwuznacznościach, jak gdyby pozostawał czymś wiecznie niegotowym, dopiero czekającym na sens. Niby odnosi się do konkretnej rzeczywistości, Austro-Wegier, ale jej kontury są niejasne, migotliwe, niepochwytne, zmienne, gubią się w szczegółach pozornie mało ważnych, zawsze jednakowo dalekie od pełni swych możliwych urzeczywistnień i konkretyzacji. Nad tym kosmosem kontrolowanym w najdrobniejszych szczegółach przez despotycznego władcę też unosi się wyobrażenie ładu, ale jest to ład ustanowiony na zasadach odgórnie zadekretowanych, gdyż świat, który jest poddany woli tyrana, nie może istnieć samodzielnie. Może być jedynie emanacją jego woli. Władca bowiem kieruje się rozumnym projektem świata i dlatego nie znosi w swym państwie jakichkolwiek objawów nieporządku, poddaje obywateli surowej dyscyplinie i regulaminowi, by nic nie zakłóciło powszechnej harmonii i zmierzało w kierunku, o jakim tylko on decyduje. Państwo rządzone przez Habsburgów otrzymuje przeto u Schulza rysy monarchii oświeconej i w tej funkcji prawodawczej, „regulaminowej” stanowi przeciwwagę dla działań jego bohaterów.
Czym bowiem byłaby codzienna rzeczywistość, jakiej doświadczają ludzie tak pozornie oderwani od życia, które ich otacza, gdyby nie cesarz, tożsamy z zasadą utrzymującą świat w stanie ciągłej homeostazy? Prawdopodobnie stoczyłby się rychło w nieobliczalny chaos, w coś bez imienia i sensu, ale taka władza, jaką cesarz sprawuje nad powierzonym sobie dominium, oznacza dla tych, którzy jej podlegają, zarazem niewyobrażalny przymus, ograniczenie możliwości i właśnie z tym próbują walczyć. Z osobą Franciszka Józefa kojarzy się wizja świata poddana żelaznym determinizmom narzuconym z zewnątrz; jest tak, jakby ten, kto samym swoim istnieniem ową zasadę określał, chciał wypróbować wytrzymałość na jej nacisk, ale jest to ład sztuczny, zadekretowany, który zasłania inny, ten, który pod figurą wiosny, kolejnej „matrycy sensu”10 , sam ustanawia własne i autentyczne prawa swojego rozwoju. Świat był wówczas objęty ze wszech stron Franciszkiem Józefem I i nie było wyjścia poza niego. Na wszystkich horyzontach wyrastał, zza wszystkich węgłów wynurzał się ten profil wszechobecny i nieunikniony, zamykał świat na klucz, jak więzienie (Wiosna, 152). Chodzi o to, by z tego więzienia wyjść, wypowiedzieć posłuszeństwo Władcy.

1 W stosunku do Italo Svevo, triesteńczyka, określenia takiego użył C. Magris (Pisanie i nieokiełznana starość, „Zeszyty Literackie” 2005 nr 2, 90, s. 82).
2 E. Prokop-Janiec: Schulz a galicyjski tygiel kultur, (w:) Czytanie Schulza. Materiały międzynarodowej sesji naukowej Bruno Schulz – w stulecie urodzin i w pięćdziesięciolecie śmierci, pod red. J. Jarzębskiego, Kraków 1994, s. 94-107; zob. też B. Budurowycz: Galicja w twórczości Brunona Schulza, (w:) Bruno Schulz in memoriam, pod red. M. Kitowskiej-Łysiak. Lublin 1992, s. 9-17.
3 K. Stala: Na marginesach rzeczywistości. O paradoksach przedstawienia w twórczości Brunona Schulza. Warszawa 1955, s. 107.
4 Republika marzeń, cyt. według B. Schulz: Proza, Kraków 1973, s. 303. Jeśli nie podano inaczej, wszystkie cytaty pochodzą z tego wydania i są bezpośrednio wraz z odnośnym tytułem i oznaczeniem stronic lokalizowane w tekście.
5 Poświęcił mu osobny artykuł J. Scholz: Oryginał czy przekład? Zagadka tekstu Brunona Schulza „Ojczyzna” (w:) W Ułamkach zwierciadła… Bruno Schulz w 110 rocznicę urodzin i 60 rocznicę śmierci, pod red. M. Kitowskiej-Łysiak i W. Panasa, Lublin 2003, s.173-183, koncentrując jednak uwagę na kwestii zależności opowiadania od innego uworu Schulza, napisanego w języku niemieckim Die Heimkehr.
6 J. Jarzębski: Prowincja-centrum. Przypisy do Schulza. Karków 2005, s. 88.
7 S. Vincenz: Z perspektywy podróży. Karków 1980, s. 31.
8 B. Schulz: Księga listów. Zebrał, opracował, wstępem, przypisami opatrzył J. Ficowski. Kraków 1975, s. 65.
9 B. Schulz: Szkice krytyczne. Opracowanie i posłowie M. Kitowska-Łysiak. Lublin 2000, s. 24.
10 „Matryca sensu” za K. Stalą, dz. cyt., s. 48.

Całość w tradycyjnym wydaniu „Akcentu”.