Basia Stępniak-Wilk. Wiersze

Spis treści numeru 1/2008

Fot. Wacław Wantuch

Fot. Wacław Wantuch

Dyrygentka

Czyta kropki. Czyta kreski.
Czasem zdarza jej podpisać się krzyżykiem.
Jeden błąd, a cię przekreśli
ruchem ręki. Nigdy się nie splami krzykiem.
Zawsze wyżej. Zawsze ponad.
Swoim losem niebywale wciąż przejęta.
Zbyt natchniona, niespełniona –
dyrygentka.

Mało wzięta dyrygentka,
brzydka, chociaż z całkiem niezłym makijażem.
Kiedyś była uśmiechnięta,
ale on grał tylko na pianinie w barze.
A w lokalnej prasie piszą –
niebywały sukces wczoraj znów odniosła.
Ona jednak czyta obok
ogłoszenia, bo czterdziesta mija wiosna.

Są do wzięcia niezależni,
rozwiedzeni oraz różne wolne ptaszki.
Każdy szuka – bez pruderii
i lubiącej towarzystwo i igraszki.
Więc niewieści stan przeklina
i posłusznie wraca do divertimenta.
Chciała dobrze, życia wina…
Dyrygentka.

Mało wzięta dyrygentka,
brzydka, chociaż w drogiej sukni wieczorowej.
Już od dawna nie objęta
przez nikogo i już nigdy więcej może.
A w lokalnej prasie vivat,
więcej dla niej pochwał znów niż dla Mozarta.
Zatem jeśli tak genialna,
czemu ciągle zła się nie odwraca karta?

Może ten, co jej nie widzi zza niebieskiej dekoracji,
dyryguje światem, poprzestając na gestykulacji.

Czyta kropki. Czyta kreski.
Czasem zdarza jej podpisać się krzyżykiem.
Płacze tak, by łzy obeschły,
zanim przyjdzie jej znów stanąć za pulpitem.
I w milczeniu zawsze znosi,
że naiwni modlą się na instrumentach,
gdy batutą niebu grozi –
dyrygentka.

Adela

Adela, zanim miała męża,
wplatała w warkocz zamiast kwiatów
– jak zwykły czynić to dziewczęta
na znak, że można już słać swatów –
różane pnącza, lecz bez pąków.
Rwała je zwykle przy kapliczce,
gdzie w adoracji mchu, pająków,
róż – Męce Pańskiej było ślicznie.

Pająków bała się Adela,
lecz szczerze była zachwycona,
że – aby kamień nie uwierał
Tego, co zbyt już długo kona –
mchu zlitowała się pielgrzymka:
ofiarowała szmaragdowy
szal pod kamienne ciało Synka
(i rany skryła stóp, rąk, głowy),
a Matce Jego tren zielony.

Małej Adeli, przed latami
u stóp kapliczki porzuconej,
życie ocalił ten aksamit.

I może gdyby nie wyszeptał
ktoś – „Nie masz matki? Oto Matka
od żywej lepsza, łaski pełna
i zawsze w wotach, wstążkach, kwiatkach…”
Gdyby nie wspomniał o nadziei,
która w cierniowej mieszka męce,
kwiaty zdobiłyby Adeli
warkocz. I inny pacierz – serce.
Bo tak nad każdą kromką chleba
modliła się o Zmartwychwstanie:

„Niech pójdzie Boży Syn do nieba,
niech zwolni się na mchu posłanie,
niech Matka tuli mnie, nie Jego,
niech mną ucieszy smutne oczy,
dlaczego ciągle On, dlaczego
wciąż nie ma cudu Wielkiej Nocy?”

A jednak wszyscy przeczuwali,
że jeśli nie jest, będzie święta.

Tylko warkocza z róż kolcami
pragnęli chłopcy, zamiast klękać.
Chwytali pośród tańców, krzyków…

Rozpoznawała potem dłonie,
a czasem usta zalotników
wyraźnie kroplą krwi znaczone.
Lecz już Adeli nie pytali,
odpowiedź znali jej od dziecka,
by chwilę jeszcze poczekali,
tylko się skończy Rezurekcja,
po Wielkiej Nocy wybrzmią dzwony
i może wtedy…
Od czekania
jej tylko warkocz rósł, im żony,
matce mech kirem twarz zasłaniał
kryjąc jej lata. Róże kwitły
i pięły się, choć niewysoko,
by z wiatrem słać je ku obłokom.

I stało się, co stać się miało,
choć do dziś wierzą w to nieliczni:
powstało z martwych Syna ciało…

Wbiegła Adela do kapliczki
i Alleluja w głos się śmiała,
że Syn wybiera się w niebiosy,
a święta Matka przytulała
Adeli srebrem tkane włosy,
wyczesywała dłońmi ciernie
i choć nie było jeszcze wiosny,
to tak patrzyła miłosiernie,
że zaraz w miejsce kolców rosły
różane płatki – biel i lila.

I na tym tego szczęścia koniec,
bo trwać nie może taka chwila.

Wszystko to widział stary wdowiec
Jan, co nie wierzył w nic, co święte,
odkąd mu żona zmarła młodo
(a tylko śmierci na przynętę
został grabarzem). Mieszkał obok,
Adeli ścieżkę znał i czekał.

Aż na co czekał – wszystko spełnił.

Zmartwychwstałego Bóg-Człowieka
zabił i zamknął w grobie ciemnym,
śmiercią Adeli – Matce grożąc,
jeżeli zdradzi, a dziewczynie
zabójstwem Matki, jeśli żoną
jego nie będzie w tej godzinie.

Poszła więc w ciszy i w róż bieli
ciężkim welonie do ołtarza.
A piękna – jakiej nie widzieli.
A smutna – jak u wrót cmentarza.
I rzekła TAK. I świeca zgasła.
Ale ją zaraz ktoś zapalił
i była znów tak samo jasna.
Organy wiwat szczerze grały
i świat jak gdyby nigdy nic wciąż istniał
i trwał tak po nic.
Aż Adelę
róże ukryły w swoich listkach
w tę zapomnianą już niedzielę.

Że jak w kołysce, mówią jedni,
do nieba poniósł ją jej welon.
Lecz tak do końca nie są pewni,
jak z tą welonu było bielą.

A drudzy – i tym wierzę prędzej –
twierdzą, że kiedy Jan swą żonę
chciał pocałować po przysiędze,
o cierń w jej wianku zranił skronie,
a ten małżonka krwią zroszony
wystrzelił taką burzą pnączy,
że cały ołtarz był zielony
i nigdzie krzew ten się nie kończył,
aż jeden z pędów róż owinął
Adeli duszę oraz ciało
i pomknął w górę wraz z dziewczyną…

I że nie było wcale biało,
mówią, lecz właśnie, że zielono
i że pachnąco, i magicznie.

Adelę wkrótce wyświęcono.

Obraz jej wisi dziś w kapliczce.

Dzień w Trójce, fot. Teresa Drozda

Dzień w Trójce, fot. Teresa Drozda

Fot. Wacław Wantuch

Fot. Wacław Wantuch

Fot. Teresa Drozda

Fot. Teresa Drozda

 Zielone Szkiełko, fot. Teresa Drozda

Zielone Szkiełko, fot. Teresa Drozda