Łukasz Janicki. O wieszaniu na wiele sposobów

Spis treści numeru 1/2008

O wieszaniu na wiele sposobów

 

W Wieszaniu Jarosław Marek Rymkiewicz prowadzi z czytelnikiem wyrafinowaną grę – mnoży sensy, nieustannie zmienia punkty widzenia, zaciera różnice między odrębnymi typami dyskursu (historycznym, publicystycznym, filozoficznym, literackim etc.), anarchizuje i obala stereotypy. Gdy XX-wieczne teorie literackie dowartościowały w procesie lektury i interpretacji rolę kontekstu, system powiązań między elementami struktury dzieła a porządkiem rzeczywistości stracił stabilność – opowieść przekroczyła granice jednoznaczności, stała się z gruntu niejednorodna i otwarta na niestandardowe (a przede wszystkim niezamierzone przez autora) odczytania. Pisarze ulegli pokusie konstruowania dzieł z pozoru niespójnych, których zasadniczym celem są brawurowe intelektualne roszady i gambity. Wydaje się, że niezaprzeczalne bogactwo tematyczne Wieszanie zawdzięcza w dużej mierze – nieukrywanej zresztą – autorskiej akceptacji takiej niekoherencji: Moja książka (jak wszystkie moje książki) jest fragmentaryczna, a to znaczy, że zlepiona jest z czegoś takiego, co się rozpadło, rozłączyło, rozleciało, rozproszyło – z mniejszych i większych kawałków, które trochę do siebie pasują, a trochę nie pasują, trochę się ze sobą łączą, a trochę nie łączą, może chciałyby się połączyć, ale połączyć się nie mogą. W dodatku nie wiadomo, dlaczego tak właśnie jest – ja przynajmniej tego nie wiem.
Trzydzieści trzy rozdziały – każdy stanowi oddzielny mikroesej – poświęcone są wypadkom ściślej lub luźniej związanym z rewolucyjnymi wydarzeniami, które miały miejsce podczas insurekcji kościuszkowskiej – z wieszaniem osób podejrzanych o zdradę ojczyzny. Wycieczki w niedaleką od tych faktów przeszłość i przyszłość służą odmalowaniu warunków życia ówczesnego społeczeństwa; hierarchia i decorum zresztą nie obowiązują – równie dobrym tematem jest etymologiczna i semantyczna analiza słowa „pospólstwo”, podagra Igelströma – ambasadora rosyjskiego w Warszawie, jak i funkcjonowanie teatru zwierzęcego oraz problem wywozu ekskrementów ze stolicy. Opisywane są trzy zbiorowe egzekucje: 9 maja 1794 roku Sąd Kryminalny na wniosek Rady Zastępczej Tymczasowej skazał w popisowym procesie na powieszenie cztery osoby współpracujące z Rosją i działające na szkodę kraju, 28 czerwca podburzony i rozwścieczony lud warszawski dokonał samosądu na kolejnych ośmiu podejrzanych, a 26 lipca zawiśli na stryczku winni czerwcowych rozruchów, skazani pełnomocnym wyrokiem przez Sąd Kryminalny.
Rymkiewicz (a właściwie narrator), korzystając z bogatej spuścizny dokumentalnej i pamiętnikarskiej ocalałej z tamtych czasów (wszystkie źródła są zebrane w bibliografii, umieszczonej na końcu książki), z wielką dokładnością stara się zrekonstruować przebieg owych wydarzeń. Skrupulatność jego poczynań jest iście pedantyczna, spojrzenie narratora wyodrębnia nawet najbardziej drobne i poboczne fakty – miniaturowe elementy, które znalazły się w zasięgu autorskiego mikroskopu. Kolosalne znaczenie wydaje się mieć kolor szlafroka, w jaki ubrany był skazaniec w chwili śmierci, materiał, z jakiego zrobiono wisielczy sznur, gdy zabrakło liny, to, czy hetman Ożarowski „dusząc się, wypluł (nie do końca) swoje sztuczne zęby”, czy „wbił zęby (niekoniecznie sztuczne) w wargi”, czy szubienica była mocno okopana, czy może chwiała się podparta prowizorycznie pikami i szablami. O ile powyższe pytania można tłumaczyć pisarską dociekliwością realisty, o tyle kilkakrotne przeliczanie pieniędzy, które otrzymał z Rosji Stanisław August Poniatowski, przypomina już ekspertyzę prawniczą (ach, ta lustracja!) lub nerwicę natręctw. Wielokrotnie złożone podrzędnie zdania, przyczynowo-skutkowe ciągi argumentów drobnym maczkiem szczelnie wypełniają strony książki (brak nawet podziału na akapity). Mimo łatwej do odczytania intencji satyryczno-groteskowej, jest coś niepokojącego w obsesyjności, z jaką narrator stara się przeniknąć każdy, nawet najbardziej mroczny i kompromitujący fakt.
Przeważnie nawet liczne dokumenty nie dostarczają odpowiedniej ilości informacji, czasem ich wiarygodność budzi wątpliwości, zdarzają się sytuacje, że są ze sobą sprzeczne. Narrator dedukcyjnie i indukcyjnie stara się wypełnić „luki i miejsca niedookreślenia” (termin Ingardena jest użyty przeze mnie nieprzypadkowo, historia wydaje się w tej perspektywie rodzajem wymagającego konkretyzacji tekstu), a gdy jest to niemożliwe, zdaje się na działanie intuicji i wyobraźni. Należy dodać, że hipotetyczny charakter scen „wizyjnych” (zaczynających się zwykle od zwrotu „wyobraźmy sobie”) jest często zaznaczany i czytelnik może dość łatwo ocenić stopień wiarygodności danego sądu. Dla Rymkiewicza jednak granica między historią a fantazją jest niemożliwa do określenia: jeśli coś wydarzyło się, zaistniało (…) i nawet jeśli zaistniało jedynie jako ewentualność, jedna z możliwości, hipotetycznie, nie na pewno, jeśli mogło się zdarzyć i może zdarzyło – to czy można to wyrzucić z historii? I czy mogą to pominąć – takie hipotetyczne zaistnienie – jej nauki? Moim zdaniem – nie mogą. Jednym słowem: kaftanik, w który ubrany był Ankwicz, „hipotetyczna pętelka” tego kaftanika, istnieje tak samo, jak z jednej strony Jakub Jasiński umierający na Pradze, z drugiej Stanisław August Poniatowski powieszony na Krakowskim Przedmieściu podczas polskiego Grande Terreur (co zresztą zdarza się w Wieszaniu, oczywiście, hipotetycznie).
O ile już sam status ontologiczny faktów historycznych budzi wątpliwości, o tyle odgadywanie motywów przemian dziejowych, a nawet pojedynczych wydarzeń jest tylko nieustannym wróżeniem z fusów albo – skorzystam z pomysłowości dekonstrukcjonistów – nieuzasadnionym nadawaniem pewnemu rodzajowi wypowiedzi znaczenia metajęzyka. We wcześniejszej książce, dotyczącej młodości Adama Mickiewicza, Rymkiewicz stworzył metaforę „żmutu”: Żmut to poplątane włosy, sznurki, tasiemki. (…) Poplątanie samo w sobie (…) To, co nazywamy przeszłością, albo czasem przeszłym, jak jest nam dane? Właśnie pod postacią żmutu, z którego tu i ówdzie wystają jakieś nici czy sznurki, ale nie widać ich drugiego końca, bo wikłają się, plączą, splatają ze sobą. Umysł bezskutecznie próbuje zaprowadzić w tym jakiś porządek. Teraz pisze wprost: Sprawa porządkowania oraz całości jest niezwykle zawiła – każdy porządek, wedle którego historyk układa fakty, istnieje prawdopodobnie tylko w jego głowie; każda całość, układanka, która powstaje wskutek układania faktów, też może być uznana (jeśli tylko ktoś, jakiś umysł krytyczny, na coś takiego się odważy) za całkowicie fikcyjny twór, bytujący jedynie w głowie układającego. Jedynym porządkiem, jaki istnieje w Wieszaniu, jest więc porządek, jaki wykreował sam autor. Mimo manifestowanego bezformia, poszatkowane opowieści składają się na konkretnie istniejący byt – quasi-powieść. Chaotycznie złożone fakty wiążą się w – powichrowaną i meandrującą – ale jednak fabułę. Nawet podejrzliwość i sceptycyzm autora określają jego sposób widzenia świata.
Czasy Oświecenia są postrzegane jako okres przemian w mentalności społecznej, formowania się nowoczesnych koncepcji filozoficznych i państwowych. Wiek osiemnasty symbolizuje wiarę w możliwości człowieka i rozumu – nawet krwawa Rewolucja Francuska to cena, jaką ludzkość musiała zapłacić na drodze od absolutystycznych rządów ku demokracji. Inaczej postrzega te czasy narrator Wieszania. Nad faktami nadbudowana jest uogólniająca refleksja filozoficzno-antropologiczna. Chaotyczność historii wyklucza jakikolwiek ukierunkowany rozwój, a natura ludzka to nieodgadniony, niezmienny splot żądz i instynktów. Warszawskie pospólstwo reprezentuje to, co w człowieku najprawdziwsze, niepoddające się zakazom i ulotnym normom moralnym; fenomen ludowego wieszania polega na tym, że nie ma ono i nie może mieć żadnego powodu, i dlatego jest takie, jakie jest: ciemne, zamknięte w sobie, nieprzeniknione i niepojęte. Ludzie wychodzą na ulice i owładnięci wściekłością przewracają i palą samochody, zdobywają i demolują szkoły oraz przedszkola (…) a jeśli rabowanie i palenie nie ugasi ich niepojętej wściekłości, zaczynają wieszać. Tłum morderców, kurew i żebraków tańczący pod szubienicami, na których wiszą z wybałuszonymi oczami skazańcy, to kwintesencja tego, co ludzkie. Na najwyższym stopniu uogólnienia narrator konstatuje permanentny bezsens ludzkiej egzystencji i istnienia świata. Przeżywanie życia jako fragmentarycznego, niezrozumiałego i nierozumnego oznacza zgodę na to, że jest ono skutkiem jakiejś niepojętej katastrofy, wielkiego wybuchu rozrywającego COŚ na wciąż lawirujące teraz w protoprzestrzeni okruchy. Zadaniem pisarza jest opisanie całej potworności życia, jego bebechowatości, być może dla innej, lepszej cywilizacji: dobrze byłoby zostawić po sobie jakieś świadectwo (…) Jakąś książkę, która by o tej naszej egzystencjalnej potworności i egzystencjalnej grozie mówiła. Taka książka powinna być chyba przeznaczona dla trochę innych czytelników – innych mieszkańców planety.
Rymkiewicz, wychodząc od problemu pętelki u kaftanika marszałka Ankwicza, z zawrotną prędkością rzuca nas w wir rozważań kosmogoniczno-eschatologicznych. Jaki sens ma łączenie insurekcji kościuszkowskiej z teorią Big Bangu? Czy w tym szaleństwie jest jakaś metoda? A może – co niezbyt miłe – autor z nas zażartował? Gwarancją właściwego odczytania książki wydaje się zrozumienie roli, jaką odgrywa w niej postać narratora. Postmodernistyczny gawędziarz jest postacią wyraziście zarysowaną. Jakkolwiek Rymkiewicz nie unika gry, której regułą jest utożsamianie opowiadacza z samym sobą (passus dotyczący Mustafy Baranowskiego, nestora rodziny Baranowskich i domniemanego prapraprapradziadka autora), ważniejsze wydają się konwencje, które wykorzystuje, by podkreślić literacki wymiar kreacji. Jak trafnie zauważa Leszek Bugajski w recenzji Wieszania opublikowanej na łamach „Twórczości”, parodystyczny charakter ma już sam wstęp: Książka ta przeznaczona jest dla miłośników historii ojczystej – takich, którzy lubią czytać o tym, jak wyglądało życie polskie w dawnych czasach i jak żyli nasi przodkowie, jakie mieli przygody oraz obyczaje. Suponowana opowieść historyczna o charakterze dydaktycznym szybko zresztą przekształca się w spektakularną makabreskę z wyraźną predylekcją do epatowania śmiercią, rozkładem i innymi tanatyczno-barokowymi konceptami. Tym dobitniejszą wymowę mają kilkakrotne zwroty narratora do „miłej czytelniczki”, a także familiarny tok prowadzonej narracji. Zmniejszanie dystansu do wirtualnego odbiorcy, które umożliwia pisarzowi bardziej intymne wypowiedzi, wykorzystuje Rymkiewicz w przewrotny sposób. Refleksje jawnie obrazoburcze albo zwyczajnie kontrowersyjne wypowiadane są jakby mimochodem, jako pozorne oczywistości. Ponury nihilizm i brutalizm kolejnych stwierdzeń jest równoważony przez specyficzne, a rebours, poczucie estetyczne oraz humor. Narrator zachwyca się scenami dość odpychającymi (np. żałuje usuniętej góry gnoju, która wspaniale korespondowałaby z zamieszkami) oraz głosi prowokacyjne postulaty (Polacy dzięki królobójstwu, do którego niestety nie doszło, mogliby, według niego, stać się nowoczesnym narodem).
Humor oscyluje między sarkastycznymi metaforami (obustronna rzeź polsko-rosyjska 1794 roku jako „archetypiczny wzór polsko-ruskiej przyjaźni”), efektownymi paradoksalnymi konstrukcjami (Wieszanie (…) jest głęboko humanistyczne i wyłącznie humanistyczne – jest, w zwierzęcym i roślinnym wszechświecie, czymś zupełnie wyjątkowym) i dość topornymi, swojsko dosadnymi, egalitarnymi konceptami (gnijącą twarz prymasa Poniatowskiego mógł obejrzeć każdy stróż z Krakowskiego Przedmieścia, każdy handlarz kurczakami z Grzybowa (…) każda kurwa zza Żelaznej Bramy (…) Insurekcja zwyciężyła. Wszyscy byli równi). Dowcip i kpina rozładowują pełne patosu napięcie – we fragmencie mówiącym o nonsensowności istnienia narrator pokłada nadzieję w cywilizacji… uczonych jeży i kretów, mądrych brzóz i sosen. Opowiadający często sprawia wrażenie zblazowanego i amoralnego obserwatora, który z cynicznym i sardonicznym dystansem ocenia wszystko i wszystkich. Z zadowoleniem podkreśla, że zalicza się do „ciemniejszej” części ludzkości i spokojnie konstatuje, że także nieuczony, dziki, rozwścieczony lud ma prawo do rządzenia Polską. Deklaruje, iż celem tej książki nie jest oskarżenie, potępianie oraz wzbudzanie moralnego oburzenia, a jedynie opisanie „egzystencjalnej grozy” życia. Rzeczywiście – dezynwoltura, fanfaronada, migotliwość odcieni ironii i sarkazmu utrudniają rekonstrukcję jakiejkolwiek ideologii, ale nie w imię obiektywnego opisu życia, lecz w imię nihilistycznej karnawalizacji tworzonej rzeczywistości.
Głowa księcia Gagarina strącona w 1794 roku toczy się pod koła samochodów, na zagubioną w tym samym czasie czternastoletnią Marysię czyhają dwaj skini, niespełnione marzenia Trembeckiego o maszynie latającej urzeczywistniają się w XX wieku. Czy dzieło Rymkiewicza to paraboliczno-publicystyczny komentarz do wydarzeń dnia dzisiejszego? (autor nie stroni przecież w wywiadach od doraźnych deklaracji i głośnego wyrażania sympatii m.in. politycznych: ach, ta lustracja!). Na szczęście nie, właśnie ze względu na wieloznaczność kreowanej wizji świata (czasem, dodajmy, zbyt wymuszonej, aż tendencyjnej), jej niwelującą pojemność, kilkupoziomowość, groteskowość, symboliczność, fragmentaryczność i umowność. Bo jaka ideologia w finałowej scenie obroni przed bezsensowną śmiercią pilota Challengera, który na sekundę przed eksplozją może jedynie krzyknąć: Uhoho!? Żadna. Pozostaje tylko śmiech. Oczywiście, wisielczy…

_________________________________________________

Jarosław Marek Rymkiewicz: Wieszanie. Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2007, ss. 268.