Anna Goławska. „Akcent” w Sopocie

Spis treści numeru 1/2010

„Akcent” w Sopocie

 

W dniach 2-5 grudnia 2009 po raz piąty odbył się w Sopocie Festiwal Poezji, tym razem pod hasłem „Lublin nad morzem”.

Przyjeżdżamy do Sopotu drugiego dnia festiwalu, w czwartek po południu. Bus podwozi nas pod Teatr Atelier, położony niemal nad samym morzem, gdzie ma się odbyć nasze, „Akcentowe”, spotkanie z publicznością oraz koncert Lubelskiej Federacji Bardów. Na latarniach w bezlistnym parku przed budynkiem kołyszą się na słabym wietrze długie pomarańczowo-żółto-czerwone lampiony autorstwa lubelskiego artysty plastyka Jarosława Koziary. Kilka z nich spodoba się tak bardzo miejscowym wielbicielom sztuki, że nocą zerwą je i zabiorą ze sobą, zostawiając zwisające smutno kolorowe wstążki i sznurki. Mamy trochę czasu przed wystąpieniem, idziemy więc z Jarkiem Wachem na sopocki Monciak, żeby rozejrzeć się po mieście, w którym oboje jesteśmy po raz pierwszy w życiu, i żeby wejść na chwilkę do zmontowanej w błyskawicznym tempie pod słynnym Krzywym Domkiem lubelskiej Szafy Poezji. Szafa jest rodzajem teatru ulicznego, w którym w równej mierze uczestniczy aktor czytający poezję i widz jej słuchający, obaj zaś siedzą w realnej szafie, oddzieleni od siebie ścianką z desek. Widz ma również możliwość oglądania przezroczy w fotoplastykonie – tu akurat pokazujących piękne fragmenty Lublina. Mimo przenikliwego zimna, które zmusza przechodniów do szybkiego marszu i chowania bród w szalikach, nawoływania poetów do wchodzenia do szafy odnoszą skutek, przed drzwiami gromadzi się nawet mały tłumek oczekujących. Zjawia się też Krzysztof Kuczkowski, redaktor „Toposu”, jeden z organizatorów festiwalu i wita nas serdecznie. Nad deptakiem powiewa biały transparent z napisem „Lublin nad morzem”. Czujemy się jak u siebie.
 Ks. Wacław Oszajca

Ks. Wacław Oszajca

Udaje nam się jeszcze na chwilę pobiec na plażę, żeby posłuchać szumu niewidocznych w ciemnościach fal i już musimy wchodzić na scenę teatru. Przez prawie dwie godziny Jarek opowiada o „Akcencie”, o historii pisma, założeniach, dokonaniach, podejmowanej tematyce, o jego autorach i współpracownikach. Wspiera go Sergiusz Sterna-Wachowiak, obecny na festiwalu prezes Zarządu Głównego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Ja czytam kilka swoich wierszy. Publiczność wrażliwa i życzliwa.
O 22 zaczyna się koncert „Klechdy lubelskie” Federacji Bardów prowadzony przez Jana Kondraka. Występują między innymi Marek Andrzejewski, Jola Sip, Piotr Selim. Widownia reaguje bardzo żywiołowo. Artyści śpiewają teksty takich twórców jak Karol Wojtyła, Mikołaj Rej, Jan Kochanowski czy Bolesław Leśmian. Nie mogło też zabraknąć Stachury, związanego zarówno z Lublinem, jak i z Pomorzem.
Przedpołudnie następnego dnia poświęcamy na zwiedzanie uroczego Sopotu; zachwycają mnie drewniane, zdobione ażurowymi wzorami werandy, które zwyczajnym domom nadają baśniowego uroku, i neogotycki kościół pod wezwaniem świętego Jerzego, gdzie przy ołtarzu głównym ktoś powiesił kilka obrazów z aniołami o skrzydłach przerysowanych od Fra Angelico. Pogodę mamy piękną, jest szaro i cicho, w przytulnej, miękkiej mgle tonie przysadzista bryła Grand Hotelu usytuowanego tuż nad brzegiem Bałtyku, po molo spacerują zimowi turyści. Zbieramy muszelki, fotografujemy łabędzie i mewy. Później biegniemy – na wieczny pośpiech skazują się ci, którzy chcą być w kilku miejscach naraz – do Spółdzielni Literackiej, pełnej książek, przyjemnej restauracji-kawiarni, żeby posłuchać o najnowszym numerze sopockiego periodyku literackiego „Korespondencja z Ojcem” oraz o „Stronach”, piśmie z Opola, którego pierwszy numer prezentuje między innymi utwory Olgi Tokarczuk, Jacka Gutorowa, Krzysztofa Kuczkowskiego czy Józefa Barana. Po spotkaniu szybkim krokiem udajemy się do Teatru Na Plaży, gdzie w scenerii jakby wyjętej z obrazu Caravaggia, w blasku świec zaczyna się prezentacja lubelskich „Kresów”. Redaktor Arkadiusz Bagłajewski oraz poeta Andrzej Niewiadomski prowadzą dialog, w którym, również przy udziale publiczności, próbują omówić i podsumować dwadzieścia lat działalności pisma.
Wiersze czyta Anna Goławska, obok red. Jarosław Wach

Wiersze czyta Anna Goławska, obok red. Jarosław Wach

Późnym już wieczorem uczestniczymy w niezapomnianym spotkaniu z księdzem Wacławem Oszajcą, które z pewnością było najważniejszym i najciekawszym spotkaniem autorskim festiwalu. Odłożywszy na bok mikrofon, z niezwykłą lekkością, dowcipem i dystansem do siebie i do rzeczywistości ksiądz Oszajca opowiada o swojej poezji i pracy duszpasterskiej. Wiersze, które czyta, wywołują czasem śmiech, czasem milczenie, czasem spontaniczne brawa. Z sali pada wiele pytań, niekoniecznie dotyczących poezji. Słuchaczy interesują raczej poglądy księdza i granice, w których, z racji wyboru swojej drogi życiowej, musi, powinien czy też chce funkcjonować. Nie wszystkim łatwo przychodzi pogodzić się z taką na przykład uwagą księdza: „Ja bym chciał doczekać takiego czasu, kiedy kapłanami w moim kościele będą żonaci mężczyźni. Myślę, że też możemy spokojnie zacząć myśleć o kobietach kapłanach.” Zdaje mi się, że uczestniczę w jakimś spektaklu odwróconych ról, gdzie młodzi, stereotypowo kojarzeni z buntem i przekraczaniem barier, kurczowo trzymają się ustalonego porządku, a ksiądz, w stereotypie ograniczony sztywnymi i nienaruszalnymi zasadami, idzie naprzód i łamie je z wielkim wdziękiem, kierowany inteligencją, poczuciem osobistej wolności i miłości do ludzi. Ksiądz Oszajca żegnany jest długą owacją i jeśli mogłabym użyć słownictwa związanego z całkiem innym rodzajem festiwali, to powiedziałabym, że był zdecydowanie najjaśniej błyszczącą gwiazdą tych kilku sopockich dni.
Przed północą odbywa się jeszcze slam poetycki w Spółdzielni Literackiej i jest to jedyne wydarzenie, z uczestnictwa w którym rezygnujemy, zresztą na rzecz spędzenia reszty wieczoru z księdzem Oszajcą.
Sobota to już ostatni dzień festiwalu, może najprzyjemniejszy i najbardziej uroczysty. W Klubie Środowisk Twórczych SPATiF przy Monciaku odbywa się rozmowa z organizatorami Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego Złoty Środek Poezji na najlepszy poetycki debiut roku, Aleksandrą Rzadkiewicz i Arturem Fryzem z Kutna. Opowiadają o fenomenie konkursu przyciągającego naprawdę dobrych autorów, o losach laureatów i twórczej atmosferze towarzyszącej tej corocznej imprezie. Artur Fryz prezentuje też swoje utwory, zarówno z trzech wydanych tomików, jak i jeszcze niepublikowane. Później, zgodnie z tradycją festiwalu, każdy autor otrzymuje szansę zawieszenia na chwilę swego wiersza w zmrożonym powietrzu nad ulicami Sopotu, czyli – mówiąc prozaicznie – czytamy poezję z okna klubu. Czyta Krzysztof Karasek, Jerzy Suchanek, Krzysztof Kuczkowski, Wojciech Kass, Krzysztof Szymoniak i wielu innych poetów. W złotawym świetle latarni unoszą się słowa niezwykłe i w tych chwilach Sopot napełnia się poezją.
Krzysztof Kuczkowski spogląda na serce

Krzysztof Kuczkowski spogląda na serce

Wieczorem całą grupą idziemy przez ciche, grudniowe miasto ku Operze Leśnej, gdzie odbędą się ostatnie imprezy festiwalu. Przepiękny koncert Polskiej Filharmonii Kameralnej Sopot pod dyr. Andrzeja Straszyńskiego przeplatany jest wierszami Józefa Czechowicza recytowanymi przez Wojciecha Wysockiego. Galę uzupełnia wręczenie młodym twórcom nagród VII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Rainera Marii Rilkego oraz ciekawej nagrody Otoczaka, ufundowanej dla poetów przez poetę – Jerzego Suchanka. Jeszcze tylko kolacja, rozmowy przy winie i herbacie, wymiana adresów, książkowe podarunki i żegnamy się po trzech dniach wrażeń niezwykłych i pozostających na długo w pamięci. Chciałoby się uczestniczyć w takich festiwalach co roku. Ten sopocki, z jego cudowną, przyjazną atmosferą – tu wielki ukłon w stronę obdarzonego niezwykłą charyzmą Krzysztofa Kuczkowskiego – pokazuje, że słowa, którym wszyscy jesteśmy tak bardzo oddani, mogą wrócić do swojej funkcji pierwotnej i służyć przede wszystkim porozumieniu.