Bogdan Nowicki. Gilguł a spór o istnienie pamięci w prozie Brunona Schulza

Spis treści numeru 1/2010

Gilguł a spór o istnienie pamięci w prozie Brunona Schulza

 

Wariabilizm i zastój sprawiają, że świat przedstawiony w opowiadaniach Brunona Schulza pęka w szwach; dekoracje rozpadają się, wszystko wokół zawraca o krok, więź pomiędzy powierzchniami zostaje zerwana, aby odsłonić triumfującą nierealność. W rzeczach i postaciach, zjawiskach, florze i faunie otwierają się horyzonty innej formy, bowiem zarówno materia jak idee reprezentują system względnie izolowany, w każdym miejscu oraz w każdym momencie skłonny zmienić własną przypadłość.
Dynamizm, będący zewnętrznym przejawem powszechnej gorliwości bycia, w rytmie stawania się i rozpadu zbliża się ku entelechii, lecz jej nie osiąga; wyrażony zawsze we fragmencie, nie reprezentuje całości. Jest jej sprzeniewierzeniem. Linie przedmiotów, roślin, zwierząt, a nawet osób przeplatają się, zachowane przez chwilę w grotesce, ironii oraz karykaturze istnienia. W przygodzie dziania się wszystko jest pełne defektów, anomalii, wynaturzenia i nigdy nie doświadcza sensu własnej finalności.
Czy uzewnętrzniona rzeczywistość to fuszerka? Dlaczego rupieć, tandeta, rumowisko czy degradacja objawiają ją trafniej aniżeli piękno i pełnia? A może poprzez regres i przeobrażenia, w których biesiaduje realne z fantasmagorią, pragnie ukonstytuować się istota braku, gdzie każda niezupełna prezentacja kryje w sobie pewne prawidło idealnej możliwości, jej uzupełnienia?
Tęsknota za tożsamością, chybioną czy prawdziwą, sankcjonuje wszelkie zdarzenia, nawet te najbardziej rujnujące obecność, ponieważ są one przebłyskami doskonałego wglądu, stawania się wstecz, życiowej iteracji zmierzającej do esencji. Pęknięcia, wybuchy, szczeliny sprawiają, że obraz zsuwa się z liter, z których cała scenografia świata została stworzona, pozostawiając poszarpaną przestrzeń, miejsce dla demiurga albo buddyjskiego lamy. Znikają linie demarkacyjne pomiędzy chronologią a terytorium, równoważne staje się każde zjawisko, dopóki w trakcie przepychanek pomiędzy słowami nie organizuje się on: narrator.
Trzeba stwierdzić, że zanim zaistniał, animacja różnorodnych form istnienia była właściwościami bez właściciela, stanami bez podmiotu, który je przeżywa, procesami bez podłoża, na którym się dokonują. Jest uczestnikiem teleportacji pomiędzy nawarstwiającymi się perypetiami trwania – dziecko prowadzone przez matkę za rękę a zarazem zahukany mężczyzna z gabinetu Freuda, syn w podupadłej kupieckiej rodzinie a zarazem powinowaty efemerycznej generacji fantomów, chłopiec intrygujący w małomiasteczkowej nudzie, a zarazem odkrywca i rzecznik kosmogonicznych teorii zagubionych w zakamarkach strychu, badacz ezoterycznego języka tapet i sterty bibułek prześwietlonych transcendentalnym blaskiem. W zdegenerowanych kreaturach śledzi strzępy woli życia zaś w żarze dzikiego bzu odnajduje etapy cyklu generatio aequivoca. W krótkich spodenkach i z brudem za paznokciami wertuje rzeczywistość jak starą, chciwą interpretacji księgę. Rozpierzchające się poza własne granice byty wydają się lewitować w orbicie jego widzenia.
Nie tylko narrator znajduje się w transie, rytm egzystencji pokrywa się z rytmem świata, chociaż bywa, że te wibracje znajdują się w kolizji, wtedy następuje „wybuchanie z głębin jaźni”, ekstatyczne zburzenie ciągłości zadomowienia, w wyniku tych nadprzyrodzonych stanów ducha cała głębokość życia objawia się w spektaklu. Narratorskie ja, uwikłane w teatralność usuwającą z wszelkich relacji autentyzm, zostaje wrzucone w grę znaku i znaczenia, w stylistyczną konwencję zastanego przedstawiania świata, retoryczną, oswojoną, a przez to obcą dla figury, w której krąży jeszcze krew tajemnicy, końce naczyń uchodzą w noc otaczającą i wracają stamtąd pełne ciemnego fluidu. Morfologiczny aspekt owej figury stanie się dla jej indywidualności tyleż zagrożeniem, co ocaleniem, kiedy będzie musiała przejść aż do tej głębi, gdzie uchodzi ona w mitologię, gdzie gubi się w mitologicznym majaczeniu. Spróbujemy przyjrzeć się temu procesowi.
Konieczność powrotu powoduje, że to, co było, i to, co jest, zagęszcza się do określonych punktów oparcia, które są nie tylko bodźcami czy wskazówkami dla dalszej wędrówki, inspirującymi taką a nie inną fabulację, lecz przede wszystkim potwierdzają istnienie czegoś niezależnego od podmiotowej autologii. Czegoś, co poprzez swoje wcielenia w ludzi, zwierzęta, w rośliny i minerały dąży w niestrudzonych wędrówkach – „gilgułach” – do indywidualnej doskonałości, która pozwala ponownie zjednoczyć się z makroduszą wszelkiego stworzenia. Wszystkie perypetie, jakich doświadcza narrator-bohater, można nazwać analogicznością spotkań – fluidy i fermentacje nocy, maskarada oraz imitatywność na ulicy Krokodyli, fizjologiczno-psychologiczne anomalie ciotek i wujków, archetypiczność ojca i matki, funkcjonujących w ostatecznej opozycji płci oraz rodzicielskich obowiązków, są zdeformowane, ponieważ występują pomiędzy napastliwością uczasowienia i umiejscowienia a pierwotną ekspresją wyprzedzającą ich modalność. Ponadto w perspektywie narratora są to bardziej projekcje aniżeli fakty. Mogą stać się wszystkim, co niewątpliwie wiele ujmuje z ich prawdziwości. Dlatego, aby wywlec z otaczającej narratora amorficzności wiarygodny sens, musi on głębiej zstąpić w siebie (głębia – słowo wytrych w wypowiedziach samego Schulza). W przepastne rejony pamięci, z którą wiąże się doświadczenie retencji. Na jej temat deliberował w Sporze o istnienie świata Roman Ingarden: Retencja to – w myśl analiz Husserla – ten składnik właśnie rozwijającego się przeżycia, z którym niejako zachowujemy w aktualności „wcześniejsze” fazy rozgrywającego się przeżycia, wcześniejsze od najwyższej kulminacji aktualności w ramach teraźniejszości, ale zarazem należące jeszcze do naszej teraźniejszości (…) To, co objęte retencją, stanowi na peryferii teraźniejszości i tego, co się właśnie dokonuje w kulminacji aktualności, jakby barwny pierścień, jeszcze żywy pogłos, którego nie trzeba sobie przypominać, aby był jeszcze obecny. To obramienie nabiera szczególnego zabarwienia w zależności od tego, co się pojawia w centrum naszej aktualności1.

_________________

1 R. Ingarden: Spór o istnienie świata. T. 2. Warszawa 1987, s. 201.