Głos nieobecnego
O Kapuścińskim w trzecią rocznicę śmierci
Rwący nurt historii ostatnich kilku lat musi niestety obejść się bez swojego wnikliwego obserwatora – zmarłego trzy lata temu Ryszarda Kapuścińskiego. Ani wielcy, ani maluczcy tego świata nie mogą już podyskutować z wielkim reporterem o przemianach zachodzących na naszym globie, nie mogą już pogawędzić z polskim przyjacielem Herodota o prognozach rozwoju ludzkiej społeczności.
A tak chciałoby się porozmawiać właśnie z panem Ryszardem o niektórych wydarzeniach, kto wie jak brzemiennych w dalekosiężne skutki! Mam tu szczególnie na myśli wybór Baracka Obamy na prezydenta Stanów Zjednoczonych w listopadzie 2008 roku i przyznanie mu Pokojowej Nagrody Nobla w grudniu 2009 roku.
Zaledwie kilka lat wcześniej Ryszard Kapuściński wspomniał, iż epoka wielkich indywidualności politycznych, wielkich mężów stanu, wielkich nazwisk jak de Gaulle, Churchill, Roosevelt czy też takich afrykańskich gigantów jak Patrice Lumumba, Gamal Abdel Naser czy Kwame Nkrumah niestety minęła. I oto na opustoszałej po wielkich osobowościach scenie pojawia się raptem charyzmatyczny przywódca, ciemnoskóry prezydent wielkiego światowego mocarstwa – Barack Obama! Jaka szkoda, iż Kapuściński nie mógł być świadkiem historycznego momentu, w którym Amerykanie wybrali na swojego lidera Afroamerykanina.
Czy Barack Obama to wymarzony przez Kapuścińskiego światowy przywódca? Czy pan Ryszard byłby pod wrażeniem charyzmatycznych przemówień amerykańskiego prezydenta, jego lapidarnych i uwznioślających sloganów „Change, yes we can” czy „We are one”? Czy widziałby w Obamie polityka z szansą na umiejętne nawiązanie poważnego światowego dialogu? Dialogu, który zbliżyłby do siebie Pierwszy, Drugi i Trzeci Świat na drodze prowadzącej do „cywilizacji planetarnej”?
Analizując osobowość Baracka Obamy Kapuściński zapewne powróciłby myślami do wyżej wspomnianych afrykańskich przywódców, których udało mu się bliżej poznać na trasie swoich wędrówek po Afryce i którym poświęcił wiele uwagi w swoich literackich reportażach. Kenię, ojczyznę ojca Obamy, Kapuściński odwiedził kilkakrotnie. Po raz pierwszy pojawił się tam w 1960 roku, czyli rok przed urodzeniem się Baracka Obamy juniora! W tym samym czasie Barack Obama senior studiował ekonomię na uniwersytecie w Honolulu na Hawajach. Podczas kolejnego pobytu w Kenii Kapuściński miał szczęście doświadczyć tego, czego ani ojcu Obamie, ani synowi Obamie nie było dane doświadczyć: dni euforii po 12 grudnia 1963 roku, dniu ogłoszenia niepodległości Kenii przez premiera Jomo Kenyattę, dniu, w którym ściągnięto z masztu flagę brytyjską i wciągnięto na maszt flagę kenijską na stadionie Uhuru w Nairobi. Ten historyczny okres opisuje Kapuściński w reportażu pt. Mau Mau wychodzi z lasu, zawartym w zbiorze Gdyby cała Afryka…. Autor wspomina w nim przebieg wiecu, który miał miejsce 16 grudnia na stadionie w Nyeri: Teraz zabiera głos Jomo Kenyatta. Mówi: „Nasze więzienia były pełne ludzi, których jedyną zbrodnią było to, że mówili prawdę. Dotychczas uwolniłem 10 000 takich, którzy gnili w więzieniach Kenii za prawdę. Potem spojrzałem w stronę tych, którzy cierpią chłód w lasach. Powiedziałem im – wyjdźcie, jesteście wolni. Oto jak postępuje nowy rząd Kenii. Chcemy, aby wszyscy ludzie pracowali razem. Większość tych, co siedziała w więzieniu niczego nie ukradła. Tych, którzy siedzieli w lasach, ścigano jak dzikie zwierzęta, a przecież oni walczyli o wolność ojczyzny”. Kapuściński widział i słyszał tłumy wyjące z radości.
Barack Obama senior wrócił do Kenii w 1965 roku. Jako ekonomista z dyplomem Harvardu w kieszeni objął stanowisko w Ministerstwie Finansów. Jego współpraca z Jomo Kenyattą nie trwała jednak długo. Poszło o krajowy plan rozwoju gospodarki przygotowany przez Ministerstwo Gospodarki i Rozwoju, zawarty w dokumencie African Socialism and its Applicability to Planning in Kenya. W artykule pt. Problems Facing Our Socialism Barack Obama senior przedstawił swoją krytykę wyżej wspomnianego planu, przez co popadł w poważny konflikt z prezydentem. W owym czasie Kapuściński pracował jako korespondent w Afryce. Kto wie, może również czytał numer „East Africa Journal”, w którym ukazał się krytyczny artykuł ekonomisty Baracka Obamy? A może sam rozmawiał z jego autorem o perypetiach kenijskiej odmiany socjalizmu?
Jak bardzo chciałoby się zapytać o to pana Ryszarda! I przy okazji dowiedzieć się dlaczego nie udało mu się spotkać osobiście z Jomo Kenyattą. To spotkanie mogłoby się bowiem okazać nadzwyczaj interesujące. Otóż Kenyatta był z wykształcenia antropologiem. Więcej: studiował w London School of Economics, gdzie w 1938 roku pod kierunkiem wybitnego polskiego antropologa profesora Bronisława Malinowskiego napisał swoją pracę dyplomową Facing Mount Kenya, uświetnioną inspirującą przedmową profesora. A jak wiemy, Bronisław Malinowski był dla pana Ryszarda niezwykle ważną osobowością, to właśnie jego śladem planował wybrać się w daleką podróż na wyspy Pacyfiku i poświęcić mu swoją kolejną książkę.
Niestety, nie możemy już porozmawiać z panem Ryszardem o wrażeniach, jakie wywarły na nim ówczesne przemówienia pierwszego prezydenta niepodległej Kenii Jomo Kenyatty, ani o tym, czy zauważa pewne charakterystyczne wspólne elementy w przemówieniach prezydenta Kenyatty i obecnego amerykańskiego prezydenta Baracka Obamy. Kapuściński z pewnością pilnie śledziłby poczynania Obamy i analizował teksty jego wystąpień. Myślę, iż z uwagi na wyjątkowe cechy charakteru Baracka Obamy, jego wykształcenie (zarówno dyplom doktora prawa Uniwersytetu Harvarda, jak i praktyka zarządzania konkretnymi projektami na rzecz biednej społeczności w Chicago) oraz nieprzeciętny życiorys, wytyczony wielokulturowym bagażem będącym amerykańską, kenijską, indonezyjską i hawajską mieszanką, widziałby w Baracku Obamie światowego lidera potrafiącego wzmocnić ducha nadziei na poprawę stosunków międzynarodowych, na zmianę kultury politycznej i ukierunkowanie jej w stronę międzykulturowego i międzyreligijnego dialogu, dialogu prowadzonego innym językiem i innym tonem. Z całą pewnością widziałby w nim światowgo lidera, który ma odwagę wsłuchać się w głos ubogich tego świata, męża stanu, który z powagą i szacunkiem odnosi się do Innego – tego bezspornego bohatera książek polskiego pisarza.
Jedno jest pewne: laureata Pokojowej Nagrody Nobla 2009 roku oraz byłego kandydata do literackiej Nagrody Nobla łączy wspólna wiara w siłę słowa. Sile słowa pisanego poświęcił Ryszard Kapuściński swoją mowę, którą wygłosił w kwietniu 2005 roku w Nowym Jorku na międzynarodowym festiwalu literatury Głosy z całego świata. Siły słowa mówionego mamy zaś możność doświadczać ostatnio z dużą regularnością słuchając przemówień obdarzonego charyzmatyczną aurą prezydenta Stanów Zjednoczonych Baracka Obamy.
Wszystko wskazuje na to, iż zarówno pisarz-reporter Ryszard Kapuściński jak i polityk-pisarz Barack Obama pasują do profilu artysty sformułowanego w pierwszej połowie dwudziestego wieku przez wielkiego angielskiego pisarza-żeglarza polskiego pochodzenia Josepha Conrada-Korzeniowskiego: Zmienna mądrość kolejnych pokoleń odrzuca idee, podaje w wątpliwość fakty, obala teorie. Ale artysta odwołuje się do tej cząstki naszego jestestwa, która nie jest zależna od mądrości; do tego w nas, co jest darem, a nie nabytkiem – i przeto ma większą trwałość. Przemawia do naszej zdolności doświadczenia zachwytu i podziwu, do wyczucia tejemnicy otaczającej nasze życie, do naszego poczucia litości, piękna i bólu, do utajonej łączności z całym światem – i do subtelnego, ale niezwyciężonego przeświadczenia o solidarności, która zespala w jedno samotność nieprzeliczonych serc ludzkich, do wspólnoty w marzeniach, radościach, troskach, dążeniach, złudzeniach, nadziei, lęku, która wiąże człowieka z człowiekiem, która łączy całą ludzkość – umarłych z żywymi, a żywych z jeszcze nie narodzonymi.
Dbajmy troskliwie o takich artystów – tak ważnych dla gatunku homo sapiens katalizatorów „odwagi nadziei”! Pamiętajmy jednak, iż działania artystów nie zależą wyłącznie od nich samych, lecz również od kondycji otaczającego ich środowiska. Ryszard Kapuściński zdawał sobie z tego doskonale sprawę i dlatego odnotował w Lapidariach: Zło zła polega na tym, że zło absorbuje siły dobra: dobro musi koncentrować się na zwalczaniu zła, w tej walce zużywa swoją energię i nie może pójść dalej, rozwinąć skrzydeł do samodzielnego lotu, stać się twórcze, pomnażać najlepsze wartości. Stąd zapobieganie złu jest takie ważne – pozwala oszczędzać energię dobra.
23 stycznia 2010