Łukasz Marcińczak. Klasyk niewymiarowy

Spis treści numeru 1/2010

Klasyk niewymiarowy

 

Stanisław Brzozowski. Wybór pism estetycznych to już siódmy tom serii Klasycy estetyki polskiej, firmowanej przez krakowskie wydawnictwo Universitas, a publikowanej pod redakcją Krystyny Wilkoszewskiej. Godne uwagi jest, że przypomnienie jednej z najoryginalniejszych postaci naszej kultury ma lubelski kontekst. Autorem wyboru oraz obszernego wstępu (obejmującego jedną trzecią książki) jest prof. Tadeusz Szkołut – kierownik Zakładu Estetyki na Wydziale Filozofii i Socjologii UMCS oraz redaktor „Akcentu”. Warto dodać, że Brzozowski urodził się na Lubelszczyźnie (we wsi Maziarnia niedaleko Chełma), przez rok uczył się w rosyjskim gimnazjum w Lublinie, a teraz właśnie w tym mieście powstało obszerne kompendium jego poglądów na sztukę. A to jest pewne novum.

Nazwisko Brzozowskiego znajdziemy bowiem raczej w słownikach z dziedziny literatury niż filozofii (a estetyka jest jedną z jej najukochańszych córek) i o ile literaturoznawcy mają go za swego od dawna, to historycy filozofii nazwisko jego nierzadko omijali (wyjąwszy okres fascynacji jego „filozofią pracy” w latach 70.), częściej analizując na przykład myśl Cieszkowskiego, by już nie wspomnieć o Towiańskim. Teraz – a podtytuł serii nie pozostawia wątpliwości – ogłoszony jest Brzozowski klasykiem estetyki. Ale ów pisarz ma wiele twarzy – jest autorem czterech powieści, zbioru aforyzmów, pozostawił wiersze i dramaty. A sam o sobie napisał: Psychologiem jestem i nie nazw szukam lub klasyfikacyjnych podziałów, lecz ukrywających się za nimi stanów duszy.
Tadeusz Szkołut uzasadnia wprowadzenie dzieł Brzozowskiego do estetycznego kanonu w sposób następujący: Nie ulega wątpliwości, że w jego pismach odnajdujemy zbiór powiązanych ze sobą teoretycznych wypowiedzi o wysokim stopniu ogólności, a więc w istocie swej filozoficznych, dotyczących takich kwestii, jak sztuka i jej rola w życiu jednostki i zbiorowości, treść i forma dzieła sztuki, ekspresja i empatia, piękno, tragizm, humor, ironia jako kategorie estetyczne, kryteria wartości i mierniki oceny artystycznej itp. Autor wstępu jednak od razu myśl swoją uzupełnia, przyznając, że Brzozowski tematów tych nie traktował jako osobnego przedmiotu refleksji i nie roztrząsał ich metodycznie w im tylko poświęconych specjalistycznych studiach. Teza Tadeusza Szkołuta jest jednak wyrazista i w badaniach nad Brzozowskim otwiera nowe perspektywy: Każda próba rekonstrukcji poglądów filozoficznych Brzozowskiego, nie uwzględniająca w należytym stopniu tego estetycznego składnika jego wizji świata i człowieka, będzie z konieczności narażona na jednostronność.
Lubelski uczony kilkoma pociągnięciami szkicuje tło epoki, w której przyszło żyć Brzozowskiemu, wskazując, że pisarz dotkliwie doświadczył załamania się XIX-wiecznej wersji nowoczesności, a zwłaszcza krachu tzw. światopoglądu naukowego reprezentowanego wówczas przez pozytywistyczny scjentyzm i naturalizm; sam nie był w stanie zaakceptować jego relatywistycznych konsekwencji i przez całe swe życie poszukiwał prawdy bezwzględnej i niezachwianej pewności aksjologicznej. Dotykamy tutaj sprawy dla poglądów Brzozowskiego w istocie rzeczy fundamentalnej – dojrzewa on w okresie, kiedy żyją jeszcze Nietzsche i Dostojewski, a więc należy do pokolenia, któremu ogłoszono „śmierć Boga”. Jest naznaczony obywatelstwem świata nagle zolbrzymiałego, ponieważ człowiek odkrył w tym czasie tragiczny wymiar swej egzystencji; pojął, że dystans między Veni Creator a Hymnem do Nirwany jest właściwie niedostrzegalny; zrozumiał, że nie wierzyć już w nic i wierzyć jeszcze siłą inercji we wszystko można jednocześnie. Abstrahowanie od tego – egzystencjalistycznego – składnika poglądów Brzozowskiego wieść może również do jednostronnego spojrzenia na jego dzieło. Prawda bowiem (czyli adekwatność naszych przekonań o świecie istniejącym realnie i rzeczywistości transcendentnej) właśnie wtedy znalazła się na ulicy, rozmnożona, wielokształtna, do indywidualnego smaku dostosowana – arcyludzka, bo tyle mająca twarzy, ilu znajdzie agitatorów. Brzozowski należy do pionierów, którzy na własnej skórze przekonali się, że owa lekkość bytu jest ciężarem ponad siły człowieka – albowiem uwierzyć w coś trzeba, a nie zostało nic, w co wierzyć jeszcze z czystym sumieniem można. Nawet w Marksa jeszcze się nie wierzy i można się z jego myślami „pokłócić”.
Ludzie urodzeni w drugiej połowie XIX wieku patrzą na rzeczy subtelniej niż ich ojcowie – wiedzą już, że pustka metafizyczna nie daje się zagłuszyć hymnem do nirwany (opublikowanym w roku 1894, sześć lat przed debiutem Brzozowskiego), podobnie jak dogmat o nieomylności papieża (ogłoszony w 1870 r., osiem lat przed narodzinami Brzozowskiego) nie czyni głosu Kościoła lepiej słyszalnym. Zwróćmy też uwagę, że Brzozowski żyje w czasach ogromnej popularności pism Schopenhauera, uważnej lektury Tako rzecze Zaratustra Nietzschego i że wtedy właśnie rodziła się nowoczesna egzegetyka, która uczłowieczyła Jezusa z Nazaretu – sławny Żywot Jezusa Renana budzi w Europie ferment już od roku 1863. Teraz nic nie mogło być takie jak wcześniej. W walce toczonej o to, by myśl ludzką ufundować na czymś niedającym się zanegować, być może najdalej posunął się Nietzsche, jeden z myślicieli, których Brzozowski cenił najwyżej, ale ostatecznych konsekwencji jego myśli nie przyjął: Ostatnim złudzeniem Nietzschego było, że życie da się oprzeć na takim świadomym tworzeniu omamień, że będzie można budować na czymś, we właściwe istnienie czego się nie wierzy, i że wypływać stąd będzie nawet odrębne, nigdy dotąd nieznane poczucie mocy. Podobne próby ratowania przez człowieka sensu istnienia są, zdaniem Brzozowskiego, skażone katastrofizmem – autor Idei pragnie czegoś, co nie będzie rezygnacją. Propozycja Nietzschego, by sens włożyć w świat jako „złudzenie niezbędne do życia”, to dla niego zbyt mało.
Elementem, pierwiastkiem świata jest wartość – czynne ustanowienie, nie zaś fakt. Nie istnienie zamknięte, martwe, skończone, lecz czyn jest istotą świata – pisze Brzozowski w roku 1905. Widać tutaj, jak odległy jest od epok, które prawdę próbowały przyłapać, wydobyć albo ogłosić – w przekonaniu, że jest ona dana, raz na zawsze ta sama i jedna. Zdaniem Brzozowskiego nie tylko do takiego myślenia nie ma powrotu – nie można też zadowolić się półprawdą, elokwentnym złudzeniem, prawdą wpinaną sobie do butonierki. Brzozowski wierzy, że nie tylko człowiek sam siebie tworzy, ale również prawda za każdym razem tworzy się z człowiekiem. Nie jest to już zatem prawda przez człowieka wykoncypowana, lecz z praktyki jego życia wywiedziona, przez niego zapracowana, na nim udowodniona. Brzozowski nie jest filozofem gabinetowym, lecz wizjonerem, który domaga się czynu. Z tego punktu widzenia – argumentuje Tadeusz Szkołut – nie jest możliwa do obrony klasyczna definicja prawdy jako odpowiedniości między myślą i rzeczywistością, gdyż nie ma żadnej niezależnej od człowieka rzeczywistości, a zatem nie dysponujemy też żadnym kryterium owej odpowiedniości. Wszelkie poznanie obiektywne to iluzja („intelektualizm”, czyli prymat myśli wobec bytu, teorii wobec praktyki); jedynym kryterium prawdy jest praktyka – sukcesy ludzkości jako zbiorowego podmiotu pracy w opanowywaniu świata, włączaniu go w obręb własnej działalności. Istnieje tylko świat uformowany i ciągle przekształcany przez człowieka stawiającego sobie kolejne cele, które uzasadnia własnymi wartościami. To wartości tworzą fakty, tj. istotne zmiany w realnym świecie, a ich sprawdzianem jest praca. Odwrócenie tej relacji i przypisywanie faktom wartościowości jest formą świadomości zmistyfikowanej, jaką należy odrzucić jako szkodliwą fikcję teoretyczną krępującą aktywność człowieka, ale też odbierającą mu godność opartą właśnie na możliwości stwarzania własnego świata, które jest także stwarzaniem samego siebie, czyli autokreacją.
Jak zdaniem Brzozowskiego można tego dokonać? Otóż jedynie za pośrednictwem sztuki, tylko ona bowiem prowadzi do samoświadomości, tylko dzięki niej – albo najpełniej dzięki niej – ludzie rozpoznają samych siebie. Z tego też powodu, jak pisze Tadeusz Szkołut, Brzozowski stawia sztuce wymagania najwyższe – jest przeciwnikiem z jednej strony – wszelkich form sztuki spłyconej, prezentującej wizję świata ludzkiego wyzbytą pierwiastka tragizmu, sztuki pocieszycielskiej, utrwalającej wygodne narodowe stereotypy; z drugiej strony sztuki „artystowskiej”, przeznaczonej dla wyrafinowanych koneserów (dziś powiedzielibyśmy: sztuki produkowanej na użytek zajętego wyłącznie sobą „świata sztuki”), lecz równie jałowej jak sztuka nastawiona na dostarczanie banalnej rozrywki. I owa ułatwiona sztuka popularna, i owa wysubtelniona sztuka elitarna zdradzają posłannictwo autentycznej sztuki.
Według Brzozowskiego to jednak właśnie sztuka jest dziedziną bez reszty przenikniętą wmówieniami. I całe jego dzieło jest w dużej mierze zrywaniem masek i obnażaniem zmistyfikowanej świadomości uznanych twórców. Trudno z czymkolwiek porównać kampanie publicystyczne Brzozowskiego (część prasy pisała wprost o „napaściach”). Pierwsza z nich skierowana była w Sienkiewicza, wówczas pisarza w pełni sławy, którego Brzozowski oskarżał o to, że swymi powieściami tumani Polaków i odstręcza od myślenia. Skoro chcemy uznać Brzozowskiego za klasyka, to z pewnością klasyczne są już jego słowa wymierzone właśnie w Sienkiewicza, herolda „Polski zdziecinniałej”: Czym żyć? – pytają Nietzsche, Ibsen, Maeterlinck, Przybyszewski. – Sienkiewicz odpowiada: miłością do bardzo pewnej kobiety, świadomością, że msza się odprawia, i perkalikami. Podobnie bezpardonowo – gdy „uporał” się z Sienkiewiczem – zaatakował środowisko „Chimery” uosabianej przez Miriama, kolejnego guru młodopolskiego rządu dusz. Z temperamentem felietonisty (którym bywał również) Brzozowski dowodził, że wyniesienie artyzmu na ołtarze, sztuki do wymiarów absolutu, zamianowanie kapłanem pierwszego lepszego twórcy jest hucpą, „bombastyką paradoksalną”. Sztuka pojęta jako absolut, będąca jednak ucieczką od życia w królestwo fantasmagorycznych form, to nic więcej niż estetyczna ułuda, napawająca Brzozowskiego pogardą: W tym wywyższeniu ja widzę poniżenie, w entuzjazmie – niemoc, w tym zachwycie – zwątpienie. Sztuka z rozpatrzonego tu punktu widzenia; ponownie przepraszam tu p. Przesmyckiego, że poza jego frazesami poszukuję punktów widzenia… Niespełna trzydziestoletni pisarz uderza w koryfeusza ówczesnej kultury brutalnie, ale właśnie Miriam-Przesmycki i „chimeryczne” hasło „sztuka dla sztuki” – stanowiąc negatywny dlań punkt odniesienia – są źródłem, z którego czerpie Brzozowski kolejne przeświadczenia o roli sztuki i powinnościach człowieka: Sama sobą sztuka ostać się nie może, zbyt łatwo wyradza się w sztuczność, czyni wszystko sztucznym i kłamliwym. Trzeba wierzyć w coś poza sztuką.
Autor Legendy Młodej Polski pragnie być bowiem konstruktywny, chce takiej sztuki, która dotychczasowe życie przeorze, w rezultacie czego człowiek wypowie w pełni siebie i swoją epokę, a tym samym na moment uchwyci prawdziwe życie – coś, co wczoraj było tylko możliwością, a jutro będzie już tylko anachronizmem. Prawdy – sądzi Brzozowski – nigdy nie da się udomowić, dlatego sztuka jest wielką przygodą, a artysta wiecznym tułaczem. Sztuka ma być wehikułem stworzonym dzisiaj, który przeniesie nas w przyszłość. Dlatego rzeczą sztuki nie jest utrwalać, tworzyć artefakty tego, co jest, zamykać pulsujący byt w formie. Ma ona raczej, jak pochodnia, wskazywać człowiekowi drogę w ciemności: Czy sztuka istotnie jest tylko coraz to nowym, coraz to pod innym kątem i w innym oświetleniu nastawionym zwierciadłem, w którym przegląda się rozkochany w sobie Narcyz, żądny odzwierciedleń byt? Świetnie pisze o tym Tadeusz Szkołut: Sprowadzanie zadań artysty do naśladowania bytu (nawet jeśli jest to miriamowski absolut) oznacza w gruncie rzeczy degradację sztuki, pozbawienie jej powagi i odpowiedzialności za kształt świata. A Brzozowski po młodopolsku wierzy w siłę posłannictwa sztuki, broni jednak jej misji kulturowej nie na gruncie zasady, że „sztuka jest wyższa od życia”, ale odwołując się do idei prymatu życia wobec sztuki: „treść każdego dzieła sztuki jest nie odbiciem rzeczy istniejących, lecz tworzeniem nowych. Sztuka nie odzwierciedla bytu, lecz go tworzy”. I to właśnie w życiu, w stającym się nieustannie świecie należy szukać „przedmiotowych” kryteriów oceny dokonań artysty. Sztuka jest integralną częścią owego nurtu wiecznie prącego naprzód życia, a jej prawda – momentem w nieprzerwanym ciągu dziejów.
Spuścizna Brzozowskiego to skrzynia pełna klejnotów, które w humanistyce jeszcze przez wiele lat stanowić mogą cenny towar wymienny. Zobaczmy, w jak oryginalny sposób Brzozowski potrafił uchwycić problemy, jak szeroko się na nie zamierzał i jak celnie je punktował. Weźmy pierwszy z brzegu przykład: czy oryginalność wypowiedzenia, do której każdy twórca dąży instynktownie, w dziedzinie sztuki może stanowić rodzaj probierza? Zdaniem Brzozowskiego to fałszywe przekonanie w najwyższym stopniu ciąży na literaturze francuskiej: Do swojego własnego wewnętrznego życia dochodzi francuski pisarz najczęściej poprzez styl, poprzez uświadomienie sobie, że żaden z dotychczasowych stylów mu nie wystarczy; retoryka staje się formą, w której uświadomione zostają najgłębsze odrębności. (…) dla pisarza francuskiego zagadnienie jego indywidualności jest rozstrzygnięte, gdy znajdzie on dla siebie wystarczającą formę wysłowienia. Być wypowiedzianym znaczy to według tych pojęć pozyskać pełne obywatelstwo w duchowym świecie. (…) Gdy jednostka przetworzy swój, mniejsza o to jaki, stosunek do gotowego świata na własny ton, styl literacki – zagadnienie jest rozwiązane. A Brzozowskiego zajmuje właśnie ów stosunek, bo tylko w stosunku artysty do świata odsłonić się może jakaś kolejna o tym świecie prawda. Sztuka nie może być wznoszeniem muru, który odgrodzi człowieka od rzeczywistości, przeciwnie – ma ona z muru wznoszonego od stuleci kolejne cegiełki wyjmować, aby myśl ludzką wypuścić wreszcie na swobodę. Właśnie dlatego Brzozowski szedł coraz dalej i swoje własne wizje stale dekonstruował, nie tracąc jednak nigdy z pola widzenia celu – „wżycia się” w swoją epokę i najpełniejszego jej wyrażenia. Czy nie dlatego także, aby samemu sobie nie dać się złapać? Tylko sztuka w biegu, w ciągłym rozwoju zasługiwała, jego zdaniem, na miano autentycznej i Brzozowski rzeczywiście stawiał przed nią (i przed każdym twórcą, a więc także przed sobą) cele najwyższe – był w swoim myśleniu maksymalistą.
Kiedy czyta się Brzozowskiego, widać, że mówiąc o twórczości, ma on prawie zawsze na myśli literaturę, choć w zjawiskach literackich szuka wciąż sankcjonujących je stanowisk filozoficznych. Jednak dyskurs Brzozowskiego jest całkiem osobny. Jednocześnie, rzec by można w tym samym momencie, bywa krytykiem literackim, filozofem i publicystą. Gdy wypowiada diagnozy w kwestii ostatecznych powołań człowieka, nie szczędzi uszczypliwości swoim adwersarzom, jest zawsze bardziej dygresjonistą niż bakałarzem. I chyba taki Brzozowski jest najciekawszy – na każdym salonie elokwentny, ale bez krępujących przynależności, pod żaden strychulec nie dający się podciągnąć. W tym tkwi jego urok, ale na tym też polega jego metoda: Polscy postępowcy żądają od książki, by była podręcznikiem: ja żądam od mojej tego właśnie, aby nie można było jej streszczać, aby nie dawała ona wyników, ale budziła procesy duchowe w pewien sposób zorientowane.
Przywołany we wstępie książki Michał Głowiński, bezsprzecznie najwnikliwszy egzegeta Legendy Młodej Polski, utworu najbardziej znanego i bardzo charakterystycznego dla Brzozowskiego, zauważa, że sama już narracja nosi tu jakby pieczęć autora. Legenda jest bowiem „dziełem będącym w toku” (jednym z pierwszych w Europie; Umberto Eco nie jest jeszcze nawet „zaplanowany”), nad którym pisarz – sądzić by można pochopnie – sam nie panuje. Tadeusz Szkołut przypomina, że w pracy tej doniosłe kwestie literackie występują równorzędnie z problemami filozoficznymi, ideologicznymi, religijnymi i etycznymi, a towarzyszą im nieraz polemiki dotyczące pomniejszych spraw aktualnych, które są kolejno dodawane przez autora. A przecież to właśnie wytykano Brzozowskiemu, zarzucając mu pośpiech i twierdząc, że słabością tego „poematu dygresyjnego” jest jego niewykończoność. Jakże zatem pobieżnie czytano Brzozowskiego, skoro przez wiele lat krytycy nie potrafili dostrzec, że etapy jego myśli są ze sobą powiązane, a całe jego dzieło to proces, w którym Brzozowski nie przyjmuje żadnych założeń z góry. Jeśli świat i człowiek są w wiecznym ruchu, to i w przewartościowaniach Brzozowskiego nie ma przypadków – także to, co widziano jako błędy i słabości, jest częścią dzieła. Jak pisze Tadeusz Szkołut: Istotnie, skoro życie, świat i człowiek są w światopoglądzie Brzozowskiego fenomenami wiecznie niegotowymi (w słowniku Brzozowskiego wszystko to, co „gotowe”, niezależnie od tego, czy są to idee i doktryny filozoficzne, historyczne postaci życia społecznego, skostniałe kodeksy etyczne, formy i style artystyczne itp., wartościowane jest negatywnie i odrzucane jako zawada w rozwoju ludzkości), to każda próba ich opisania w języku esencjalistycznym, każde ujęcie ich w jednolitej formule „intelektualistycznej” byłoby niewybaczalnym „schematyzowaniem” i produkowaniem kolejnych fikcji ideologicznych. Tymczasem „Legenda Młodej Polski” walczy z tymi postaciami – iluzjami i hipostazami nie tylko wprost, tj. w treściach bezpośrednio zawartych w dyskursie, ale także poprzez sam kształt dyskursu. (…) Ze świadomym zamiarem stworzenia dzieła, które byłoby ciągłym work in progress.
Brzozowski „myślał” swoimi dziełami, a że myślał zawsze na swój rachunek, tylko własną głową, nigdzie nie przynależał. Tu zresztą jest największy kłopot z Brzozowskim: kiedy „myślał” o marksizmie (a zawsze myślał pięknie – Brzozowski nie potrafi źle pisać), postępowcy brali go za marksistę, gdy zaczął „myśleć” o narodzie, za swego uznali go narodowcy. A gdy tuż przed śmiercią zaczął poważnie „myśleć” o katolicyzmie, dostrzeżono w tym znak łaski i rękę Opatrzności. Trudno też oprzeć się myśli, że ponieważ z tą samą brawurą pisał o sztuce, również w estetyce został kanonizowany.
Chociaż Brzozowski rzeczywiście w sztukę „uwierzył”, głosił – a potrafił uderzać w tony proroka – że sam akt twórczy, a podobnie akt odbioru dzieła, wydobywa to, co w człowieku schowane najgłębiej. Wobec tego sztuka jest w stanie człowieka przekształcić – objawić jednostce i społeczeństwu najgłębszą rzeczywistość moralną. To dlatego nazwie sztukę – „sądem naszym nad życiem”. Tadeusz Szkołut dostrzega w tym romantyczną wiarę: Dokonujący się dzięki temu przyrost świadomości wspólnoty daje nadzieje na zaprojektowanie lepszej przyszłości i osiągnięcie wyższych szczebli rozwoju jednostki i zbiorowości (bo w perspektywie Brzozowskiego są to rzeczy nierozdzielne). Filozof jest przekonany, że w każdej wielkiej sztuce zawarty jest ów potencjał „antycypacyjny” i wyzwoleńczy; surowy krytyk romantycznych „złudzeń świadomości” na romantyczny sposób wierzy w ocalającą człowieczeństwo moc sztuki.
Obszerny wstęp przynosi bogaty zestaw ustalonych opinii o Brzozowskim. Przypomniano m.in. interesujące spostrzeżenie Bronisława Łagowskiego: Brzozowski cały czas działał w pozie konstruktora kultury. Taką opinię o sobie wytworzył przede wszystkim środkami retorycznymi. W istocie był geniuszem destrukcji, niezrównanym demaskatorem iluzji, wnikliwym analitykiem pozy, kto natomiast szuka u niego określonego, pozytywnego programu kultury, ten prawie na pewno się rozczaruje. Istotnie, Brzozowski to intelektualista „z tej samej parafii” co Norwid i Gombrowicz – z całą pewnością jest filozofem, ale w tym przede wszystkim sensie, w jakim filozofami byli oni. Realizuje ten sam „program”, który Norwid rozpoczął, a Gombrowicz kontynuował – chciał rozprawić się z polską mentalnością, z reliktami szlachetczyzny, z mitem o posłannictwie kulturalnym, który podjęła za szlachtą opiniotwórcza inteligencja. A przecież – zdaniem Brzozowskiego – inteligenci nie tylko żyją w świadomości zmistyfikowanej, ale produkują kolejne fikcje na użytek zbiorowości: Świat doświadczeń, z którego czerpią oni swą treść, konsystencję i metodę, da się określić jako sfera życia towarzyskiego, współzawodnictw i ubiegań erotycznych oraz walk o władzę i wpływy polityczne. Autor wstępu, stawiając pytanie o aktualność Brzozowskiego, wskazuje jeden z obszarów, gdzie pisarz wciąż może być pożyteczny: Nie będzie chyba nadinterpretacją, jeśli słowa te odniesiemy do obrazu świata wytwarzanego przez mass media i zakrywającego stopniowo świat naszego rzeczywistego życia zasłoną utkaną z iluzji, mitów, jednodniowych „prawd” i wiecznotrwałych stereotypów. Ten migotliwy świat, który oglądamy codziennie na ekranie telewizora, jest najsolidniejszą, najmniej podatną na zabiegi demaskatorskie wersją „świata gotowego”, ponieważ unieważnia samo pytanie o prawdę. W świecie, w którym wszystko jest przedmiotem merkantylizmu i rozpasanej konsumpcji, również sztuka (nie wykluczając jej odmian awangardowych) przystosowuje się do dominujących trendów kulturowo-cywilizacyjnych, poddaje się presji kolejnych mód, i jeśli nawet podejmuje próby buntu, to rychło są one oswajane przez rynek i pozbawiane swego krytycznego potencjału. W tej sytuacji restytucja modelu estetyki światopoglądowej uprawianej przez Brzozowskiego wydaje się sprawą pożądaną.
A co sam Brzozowski sądzi o filozofii? Tadeusz Szkołut przyznaje, że „czołowy krytyk modernizmu” w pewnym momencie dochodzi do przekonania, że sztuka stanowi o wiele bardziej wiarygodne świadectwo „przełomów kulturalnych” niż akademicka myśl filozoficzna. Brzozowski pisał: Twórcze, głębokie życie Europy, jej prawdziwa samowiedza są wyrażane w stopniu o wiele pełniejszym, tragiczniejszym przez poetów, krytyków, powieściopisarzy niż zawodowych filozofów. Zarówno Tadeusz Szkołut, filozof komentujący Brzozowskiego, jak i sam filozof Stanisław Brzozowski, zapewne obaj z uczuciami ambiwalentnymi, dochodzą do tej samej konstatacji: filozofia, posługująca się myślą poszukującą tego, co w rzeczach i człowieku ogólne, i wobec tego zawsze skłonną do schematyzowania obrazu rzeczywistości, narażona jest na wytwarzanie różnorakich „złudzeń świadomości”, podczas gdy poezja (a poezja może być tu traktowana jako synonim wszelkiej autentycznej sztuki) jest zaprzeczeniem wszelkich ideologicznych zafałszowań, bowiem zachowuje ścisłą więź z niepowtarzalnym życiem wewnętrznym konkretnej ludzkiej jednostki i swe prawdy przekazuje zawsze w zindywidualizowanej formie, a ściślej – prawdy sztuki nie da się oddzielić od jedynego w swoim rodzaju kształtu, jaki nadał jej talent artysty.
Brzozowski komentował świat z pozycji filozoficznych i tak pojętą krytykę artystyczną uważał za jedynie uprawnioną. Wierzył bowiem, że filozoficznie nastrojony krytyk w postulowanym „programie naprawczym” będzie empatycznym pomocnikiem artysty w „przetwarzaniu kultury”. Jednak w esejach opublikowanych pośmiertnie, powstałych w ostatniej fazie twórczości, kiedy myśl jego przystanęła przy modernizmie katolickim, znajdujemy tony całkiem nowe, w których autor wstępu zasadnie zapewne dopatruje się „samokrytyki krytyka”. Brzozowski napisał wówczas: Każda twórczość to w założeniu po raz pierwszy dochodzący do nas głos jakiegoś niewspółmiernego z innymi, nie dającego się do niczego poza sobą zredukować samoistnego i źródliskowego centrum człowieka. Dlatego strzec się trzeba krytyki pseudofilozoficznej, która bezwiednie i cichaczem przenosi centrum twórczości w obręb jakichś myśli, dających się sformułować, wyrazić niezależnie od twórczości. Przyjmujemy z całą tragiczną powagą, że twórczość dlatego właśnie jest twórczością, że nie mogłaby być przez nic innego zastąpiona: najgłębszym znaczeniem poezji jest zawsze sama poezja. Czyżby Brzozowski zwątpił w głoszony wcześniej postulat o równoważności działań, czy może raczej niezbędności i konieczności współdziałania twórcy i krytyka? I czy dojrzały Brzozowski nie twierdzi tym samym, że sztuki nie da się ani opowiedzieć, ani jej uprzystępnić, że piękno nie może być ujęte z zewnątrz, tak jak opery Bacha nie sposób przekazać komuś, kto jej nigdy nie słyszał; innymi słowy, że najpiękniej spreparowany ptak nie zaśpiewa?
W pewnym sensie wszyscy wielcy powieściopisarze są filozofami, a wszyscy wielcy poeci, zapytujący sami siebie, czym jest i na czym polega piękno, parają się estetyką. Każdy wers da się oprawić w ramy – filozofii, estetyki, dogmatyki, czy po prostu potraktować jako oleodruk pokazywany dla ożywienia wnętrza. Ale żaden cały się w tym nie zmieści. Nauka będzie zawsze prokrustowym łożem dla wolnej myśli, a Brzozowski chyba nadaje się najmniej, aby na łożu tym go położyć. To może najbardziej niewymiarowy z naszych pisarzy. Wszystko bowiem, co jest skończone, uważa on za martwe i już w gruncie rzeczy nieprzydatne – i dlatego problem z Brzozowskim na tym polega, że jest on jednocześnie tym, ale może być i tamtym. A staje się kimś wciąż całkiem nowym, w zależności od tego, jakiego ma czytelnika i kiedy jest czytany. Kim jest najbardziej, gdzie najsilniej oddziałał, co mówi do nas 99 lat po śmierci? Tadeusz Szkołut ma świadomość, że pytania takie były i zapewne nadal będą stawiane przez interpretatorów jego zróżnicowanej i niejednoznacznej myśli. Sam spojrzał na Brzozowskiego okiem estetyka i Brzozowski rzeczywiście okazał się estetykiem. Ale próba przyłapania na czymś Brzozowskiego zawsze jest ryzykowna, zresztą sam autor Legendy Młodej Polski w znanym zdaniu: „zdradziecką rzeczą jest sztuka”, ostrzega też tych, którzy będą próbowali go „opowiedzieć”. W mrowiu interpretacji lubelski uczony wskazał jednak fundament, którego – mówiąc o Brzozowskim – trzymać się jest najbezpieczniej: Lokował swoje ambicje na terenie filozofii i pragnął pogłębić polską kulturę poprzez zaszczepienie jej szacunku do poważnej refleksji humanistycznej, mierzącej się z kluczowymi problemami nowoczesności. Pod tymi słowami z pewnością każdy podpisze się obiema rękoma. Dla Brzozowskiego nie byłoby chyba większego grzechu niż pozwolić się w swoim myśleniu zatrzymać. W krępującej ruchy todze klasyka byłoby mu może do twarzy, ale wydaje się, że jakoś by się od tego zaszczytu wymówił…

Stanisław Brzozowski: Wybór pism estetycznych. Wprowadzenie, wybór i opracowanie Tadeusz Szkołut. Wydawnictwo Universitas, Kraków 2008, ss. 221 + 5 nlb.