Ewa Dunaj. Wejdźmy do środka

Spis treści numeru 1/2018

Wejdźmy do środka

Anna Goławska jest już poetką dojrzałą i ukształtowaną. To, co zachwyciło mnie w jej debiutanckim tomie (Sumienna rzeźniczka, 2003), można było wtedy uznać za zbieg szczęśliwych przypadków, fuks, efekt uzyskany jeszcze nie w pełni świadomie, mimowolny, dzieło intuicji czy chwilowego jasnowidzenia.

Lektura najnowszego zbioru wierszy (Środek komunikacji, Sopot 2017) z całą pewnością jednak pozwala stwierdzić, że była to w pełni przemyślana i precyzyjna „zemsta ręki śmiertelnej”. Tutaj bowiem, tak jak poprzednio, wszystkie słowa, frazy, wersy zawierają tyle, ile trzeba, i nic ponadto.

Już na poziomie rytmu i brzmienia dostrzec można, jak rozważnie i świadomie wykorzystuje poetka narzędzia, które ma do dyspozycji. Jakże odmienny jest powtarzalny i monotonny werbel kroków „kobiety którą widujesz z okna” (s. 10) w zestawieniu z urywanymi, niemal jazzującymi frazami „miasteczka” (s. 11). Goławska dostosowuje puls języka do emocji, które wyraża, i nie w liczeniu sylab tkwi sedno, lecz we wrażliwości. („Poeta rodzi się z uchem” – stwierdziła kiedyś Szymborska, tłumacząc, że wiersz nieregularny tylko pozornie daje twórcy całkowitą dowolność i nie wymaga precyzyjnej i celowej organizacji słowa.)

Goławska nie sięga po strategie wypróbowane i zbanalizowane, takie jak strategia skandalu, unika wulgaryzmów, efektownych kontrastów, prowokacyjnych neologizmów czy językowych zapożyczeń. Mówi klarownie, domaga się uwagi. KOMUNIKACJA nakazuje szanować i nadawcę, i odbiorcę – język musi być czysty, powściągliwy, skupiony, wyciszony. Szept słychać lepiej niż krzyk. Poetka szanuje także samo „narzędzie (ŚRODEK) komunikacji”, jakim jest język, słowo, wiersz. Każdy wers jest precyzyjny, przemyślany, wyważony, elegancki.

Nie ma tu nic zbędnego. Widać, że poetka odrobiła lekcje z Różewicza i włoskiego neorealizmu, a przede wszystkim z Brodskiego. Nie znajdziemy więc ani kiczowatych regularności, ani tandety patosu. Bywa za to paradoks. Prawie zawsze – ironia. Często goszczą pauza lub niedopowiedzenie. Jeśli słowo bywa szorstkie, to tylko dlatego, że i życie (rzeczywistość) bywa szorstkie:

Reportaże

żywym językiem opowiedz
o trupach nazwij
dzieci po imieniu
dorośli mogą mieć przykryte twarze
nie zrobi to różnicy ani wrażenia
przytocz cytat dwie dane przytocz pustą butelkę
znajdź dobry szczegół bucik w piasku
czyjąkolwiek rękawiczkę
chwyć się tonącego
i zrób to naprawdę szybko

(s. 45)

Wykorzystane w tym wierszu gry słów, przerzutnie i paradoksy mają za zadanie osłabić wrażenie grozy, jakie budzi opisywana scena. Wiersz nie jest reportażem, ma pełnić inne funkcje, zapadać głębiej w pamięć czytelnika. Użyty tryb rozkazujący (utwór ma formę instruktażu) buduje dystans, ukazując fałsz i manipulację ukryte w pozornie przezroczystej narracji reportażowej.

Obok subtelnej elegancji jest w tych wierszach powściągliwość (a może raczej należałoby powiedzieć, że powściągliwość jest według Goławskiej warunkiem sine qua non elegancji w poezji?). Obserwując siebie i świat, poetka potrafi włączyć „trzecie oko” – ten zabieg artystyczny przypomina eksperymentalne kino (pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to film Wima Wendersa Lisbon Story, w którym kamera umieszczona była na plecach operatora spacerującego uliczkami miasta – nie tylko zresztą Lizbony, ale także Paryża i Frankfurtu). U Goławskiej nie ma jednak przypadku, jest świadomy zamysł: poetka zawsze wie, co jej „kamera” ma pokazać, tyle tylko że manipuluje ostrością i ustawia focus na obiekty pozostające poza kadrem lub na jego obrzeżach. Tak było już w tomach poprzednich: akt miłosny opisany został poprzez widok odsłoniętej żarówki dyndającej pod sufitem i sprzączki u paska chłopaka (można by się tu doszukać echa Debiutu Brodskiego). Teraz ten chwyt staje się jednym z nadrzędnych sposobów organizacji wypowiedzi poetyckiej. Imię kochanka w dopełniaczu (kogo, czego nie ma?) zmienia się w „nabrzeże z liną cumowniczą” (s. 46), symbolizującą więź statku z lądem, ale i rozłąkę. Mężczyznę opisuje się tutaj poprzez uśmiech jego matki, przeszłość – poprzez fragmenty fotografii lub porzuconych w piwnicy rupieci, miasto – poprzez cienie i okiennice domów. To przecież wystarczy (Florencja ma okiennice brązowe, Wenecja – zielone). W polu widzenia najważniejszy okazuje się zawsze margines – to, co niezauważone lub wręcz niezauważalne.

Tytułowe „środki komunikacji” można rozumieć dosłownie (znowu wsiadłam do środka komunikacji miejskiej, s. 46; jadę (upał) w cuchnącym / autobusie miejskim, s. 37). Bohater liryczny tych wierszy to osoba nieustannie się przemieszczająca – pojawiają się więc: autobus, tramwaj, samolot – co pozwala odczytywać ten tom jako poetycki dziennik podróży (homo viator). Podróżą jest przemieszczanie się w przestrzeni i obserwowanie zmieniających się pejzaży, ulic, ludzi i zwierząt, kotów, ale przecież podróżą jest też życie, miłość, podróżą jest wreszcie każdy kontakt z otoczeniem, światem, drugim człowiekiem – rozmowa, spojrzenie, gest. Życie to nieprzerwana, bezustanna komunikacja, „czytanie” świata od chwili porannego otwarcia oczu, wyjrzenia przez okno, porannego spaceru po gazetę lub z psem, po wieczorne chwile przedsennych marzeń i wizji. I także „pisanie” światu siebie – nie tylko poprzez poetycką wypowiedź, ale poprzez sam fakt istnienia, bycia tu i teraz, wchodzenia w rozmaite wielorakie i wielopoziomowe interakcje ze światem, który na zawsze już pozostanie inny, bo cienistą stroną ulicy przeszła drobna dziewczyna o krótkich włosach, która pogłaskała kota i zajrzała w okno kawiarni.

Komunikacja to oczywiście język, ale i body language, gesty, spojrzenia, milczenia (jak pauzy w muzyce), znaki przestankowe i akcentuacja, które potrafią całkowicie odmienić sens słów.

Podróże Goławskiej to droga przez cień i światło, widoki i powidoki. Podróż dosłowna – do miejsc, do ludzi. Podróż w głąb siebie. Podróż do sedna języka. „Środek komunikacji” jest przecież nie tylko „narzędziem”, jak autobus czy – na innym poziomie – słowo. Tytułowy „środek” to także centrum, wnętrze, istota, sedno. Uderzająca jest w tych wierszach oszczędność wyrazu, budowanie komunikatu poprzez redukowanie nadmiarów. Podróż można więc odczytać jako poszukiwanie absolutu, złotego środka, punktu równowagi, w którym wszystko stanie się jasne i oczywiste, bez potrzeby nazywań i tłumaczeń:

i nie pozostaje nam nic
innego jak udać się
na zielone łąki i oddać
obserwowaniu chmur
z Dyziem
bez ruchu

(bezruch, s. 47)

Wszystkie z tych wierszy wymagają wielokrotnej i uważnej lektury. Za każdym razem odsłaniać będą czytelnikowi nowe znaczenia i obrazy. Każda opowieść jest bowiem swoistym rebusem lub zagadką. Podobnie jak umieszczona na okładce książki autorska fotografia, na której w centralnym (środkowym) miejscu widzimy rowerzystkę jadącą bulwarem na tle morza, widoczną w ramie, którą tworzą kontury wąskiej uliczki przedzielonej liniami światła słonecznego z przecinających ją zaułków, stykające się niemal ze sobą balkony i liszaje wilgoci wyłażące na tynki kamienic. Co tu jest najważniejsze – środek, obrzeża, światło, cień? A może bezruch chwili? Nieczytelna tabliczka z nazwą ulicy? Lampa zwisająca nad chodnikiem niczym twarz obserwatora?


Anna Goławska: Środek komunikacji. Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2017, ss. 55 + 1 nlb. (Biblioteka „Poezji” / Biblioteka „Toposu”, t. 138).