Ewelina Kuryłek-Jędrek. Lublin zwielokrotniony

Spis treści numeru 1/2018

Lublin zwielokrotniony

I gwiazdy stały co noc nad Lublinem,
i Lublin w gwiazdach brodził po kolana.

J. Łobodowski: Ballada lubelska

Nie wyobrażam sobie, aby można było zacząć jakikolwiek tekst o Lublinie inaczej niż słowami Władysława Panasa: Widziałbym Lublin jako Miasto-Księgę, bardzo podobną pod tym względem do innych ksiąg miast europejskich i pozaeuropejskich, takich jak Paryż dla Waltera Benjamina, jak Petersburg Dostojewskiego, jak Praga Franza Kafki, jak Lizbona Vima Vendersa – miast, w których można nieoczekiwanie spotkać dziwne postaci, zetknąć się z niezrozumiałymi wydarzeniami, przeżyć niezwykłe przygody; miasto, w którym nie wiadomo, co się wydarzy następnego dnia. Miasto i przestrzeń. Jest to księga jak palimpsest1. Panas ośmielił nas do innego myślenia o Lublinie. Już nie jako o dużym, ale jednak prowincjonalnym mieście. Ośmielił nas do mówienia i myślenia o Lublinie jako o mieście położonym wprawdzie na Wschodzie, ale europejskim – nie mniej ważnym niż Paryż, Petersburg, Praga czy Lizbona. Nazwał życie, które tętni w lubelskich wierszach Łobodowskiego i Czechowicza. Nazwał światło, które łakomie przebija się na niemal każdym zdjęciu Edwarda Hartwiga. Nazwałby pewnie – gdyby tylko doczekał ich odkrycia – szklane negatywy Abrama Zylberberga. Nazwał to wszystko tajemnicą i dał nam odwagę do postrzegania naszego miasta jako miejsca magicznego. Tę samą odwagę i śmiałość widzę, przechadzając się po Lublinie (dosłownie i w przenośni) z książką Łukasza Marcińczaka Kamienie pachnące szafranem.

Tom esejów lubelskich Marcińczaka to zbiór różnorodnych tekstów, które akcentują szczególny koloryt miasta. Autor nie stroni ani od wywodów historycznych, ani od ciekawych anegdot czy krótkich dygresji, które rozluźniają czytelnika w czasie lektury. Każdy z tekstów mógłby z powodzeniem stanowić osobną całość, ale wszystkie razem czyta się z jeszcze większym zainteresowaniem, wszystkie też powstały w wyniku głębokiej analizy tego, co tak naprawdę decyduje o wyjątkowości Lublina. Łukasz Marcińczak zabiera nas bowiem w historyczną, geograficzną, podszytą legendami i podaniami, potwierdzoną zapisami z kronik, wreszcie: pełną magii i tajemnicy podróż po mieście na rozstaju, które przez stulecia nasiąkało idącym ze Wschodu zapachem szafranu.

W książce znalazło się sześć „okołolubelskich” tekstów. W każdym Marcińczak inaczej próbuje rozgryźć tajemnicę Lublina, w każdym zmaga się z historią, codziennością, podaniami i legendami. Niezwykła erudycja autora i umiejętność tworzenia opowieści sprawiają, że każdy z esejów wciąga w sposób zupełnie osobny. Wszystko zaczyna się od geografii, bo od czego innego zacząć pisanie o mieście? – trzeba je najpierw umieścić na mapie! I oto Marcińczak nakłada na siebie mapy ziem polskich z różnych okresów historycznych. Co mu wychodzi? Sprawa wręcz magiczna! Okazuje się, że Lublin jest w centrum! W centrum polszczyzny – napisze autor. Ale Lublin, miasto na Wschodzie, jest też bramą na Wschód inny: ten kolorowy, tajemniczy, pachnący szafranem. Marcińczak zacytuje w tym miejscu słowa Andrzeja Stasiuka, który najtrafniej określa geograficzny status Lublina: No to co w końcu z tą krainą, której bramą był i jest Lublin? Nie ma tu przypadku! Brama to dla Lublina znak rozpoznawczy. Brama Grodzka, brama Krakowska, brama Rybna. To przez nie wychodzi się z miasta i wchodzi do miasta, to o bramie Grodzkiej Panas pisał, że przebija przez nią prześwit – hei­deggerowski „die Lichtung”, to ona jest znakiem spotkania z Innym, symbolem gościnności, ale i odmienności.

Wiemy już, że Lublin był bramą na egzotyczny Wschód. Łukasz Marcińczak wspomina, że miasto przez długi czas stanowiło jeden z punktów szlaku handlowego; to tutaj polskość mieszała się z obcością, to tutaj Polacy poznawali i przyswajali estetykę Wschodu. Gościnność wobec nadciągających ze wszystkich stron przybyszy miała dwie strony – jasną i mroczną. Rozkwit handlu i duże zainteresowanie miastem pozwoliły na jego szybki rozwój, na szlifowanie tego wschodniego klejnotu, ale też przed oczami przekupniów w stosach piętrzyły się herezje, wymysły szarlatanów, rzeczywiste i fałszywe relikwie przemieszane z koszami daktyli, zamorskich materii. Tutaj objawia się pewna słabość Lublina – wraz z rozwojem ekonomicznym doszło do duchowego rozproszenia, które niejednokrotnie starano się stłumić. W 1582 roku w Lublinie pojawili się dominikanie. Ale nie tylko oni mieli wpływ na kształt i wizerunek miasta. Byli też arianie, była ogromna społeczność żydowska, były barwne jednostki, o których Marcińczak błyskotliwie opowiada: Klonowic, Zahorowski czy Horowic.

Żeby nie zdradzić czytelnikowi zbyt wiele i nie odbierać mu przyjemności lektury, napiszę tylko tyle: wszystko w Lublinie jest ze sobą silnie splecione, nie ma tu niczego przypadkowego, nie ma nic, co nie miałoby swoich konsekwencji w przyszłości. Wydaje się, że Marcińczak żongluje wydarzeniami i miesza je z nagle pojawiającymi się znikąd postaciami. To jednak tylko pozory, bo owe sekwencje zdarzeń pozwalają lepiej zobaczyć, co Lublin przeżywał i czym był na przestrzeni wieków. Oto autor wyróżnia daty, które w znaczący sposób wpłynęły na kształt miasta. 1569 – unia polsko-litewska. 1570 – pojawienie się Sebastiana Klonowica, 1575 – pożar miasta. 1578 – powołanie Trybunału Koronnego. 1602 – śmierć Klonowica. 1719 – kolejny pożar miasta. 1852 – rozebranie kościoła Świętego Michała. 1939 – tragiczna śmierć Czechowicza. Marcińczak nie boi się liczb – do tego stopnia, że eksperymentuje z numerologią: dziewiątka okazuje się cyfrą dla miasta nieszczęśliwą, a trójka – szczęśliwą. O różnych dziejach Lublina, o trawiących go pożarach, o ciągłym jego odbudowywaniu autor napisze: Jakby dwie siły walczyły o kształt Lublina: jedna, dążąc do jego wywyższenia, druga – niwecząc usiłowania pierwszej.

Dużo miejsca w swoich esejach Marcińczak poświęca lubelskiej społeczności żydowskiej, zwłaszcza Widzącemu – cadykowi Jakubowi Icchakowi Horowicowi. Trudno nie zobaczyć w tym inspiracji tekstami Władysława Panasa. Autor Kamieni pachnących szafranem niejednokrotnie do Panasa nawiązuje, tłumaczy jego sposób myślenia, wykłada jego naukę o Lublinie, „poprawia” lubelskie studia uczonego. Nawet wtedy gdy właściwie nic nie wskazuje na odwołanie do Panasa, spotykamy takie słowa: W takich miejscach łatwo rodzą się baśnie – równie dobrze zresztą mogące być prawdą, bo rzeczywistość plącze się tu dziwnie z fantasmagorią. Łukasz Marcińczak poświęca też Panasowi osobny esej, w którym rewiduje lubelskie badania profesora, trochę z nimi dyskutuje, trochę się z nimi zgadza, ale słowa z początku tekstu nie zostawiają wątpliwości, jak wielki wpływ na autora miało Panasowe „pisanie miasta”: Kiedy odwiedzi was w Lublinie, dajmy na to, krakowianin, co wręczycie mu do przeczytania, aby się przekonał, gdzie jest naprawdę? (…) Dajcie mu „Oko cadyka”, a o Lublinie nie tylko nie zapomni, lecz na dźwięk tych sześciu liter zawsze już stać będzie z otwartymi ustami, z okiem zmętniałym z pożądania baśni, niczym naiwne dziecko na lubelskim bruku, który jest brukiem, jest brukiem, ale nie tylko brukiem (s. 121).

Wśród lubelskich esejów Marcińczaka na szczególne uznanie zasługuje też lekcja historii i historii sztuki z tekstu poświęconego posągom końskim. Bez zbędnych komentarzy wystarczy polecić ten niezwykle ciekawy, a przy tym bardzo naukowy wywód, w którym autor wyjaśnia, dlaczego nic nie stoi na przeszkodzie, aby pielgrzymowano do Lublina dla posągu marszałka Józefa Piłsudskiego. Ujmujący i bogaty w szczegóły literackie jest także tekst o związkach Żeromskiego z Prusem. W eseju tym przenosimy się z Lublina do Nałęczowa – do miejsca, które obydwaj literaci darzyli szczególnym uczuciem. Marcińczak, pisząc o skłonnej do miłosnych szaleństw naturze Żeromskiego i o zimnym oglądzie rzeczywistości charakterystycznym dla Prusa, szuka między nimi milczącego porozumienia, wzajemnych wpływów i podobnych źródeł inspiracji. Tekst ten niewątpliwie będzie szczególną przyjemnością dla wielbicieli literatury XIX wieku.

Pisanie o mieście, o miejscu, o przestrzeni nigdy nie jest pisaniem na czystej kartce. To pisanie, na które z marginesów przedzierają się słowa innych: zwykłych mieszkańców, proroków, pisarzy, uczonych. To pisanie, które musi zakładać obecność Innego, jego wpływ, jego oddziaływanie na przestrzeń. Marcińczak, opowiadając o Lublinie, szanuje wszystkie tekstowe i światopoglądowe wpływy. Wie, że inaczej pisać się nie da: bez zapatrzenia, bez zaczytania, bez myślenia wspólnego – z obiektywem Hartwiga, z poezją Czechowicza, z eseistyką Panasa. Duża siła tekstów zebranych w zbiorze Kamienie pachnące szafranem tkwi w szacunku wobec swoistego dla kogoś innego (Panasa, Czechowicza, Hartwiga, Łobodowskiego…) myślenia o mieście. Jeśli dodamy do tego literackie zdolności autora, talent do tworzenia historii, naturę opowiadacza czy naukową skrupulatność, to otrzymamy możliwość wzięcia udziału w niezwykłej lubelskiej podróży – po historii, legendach, po miejscach pozornie pustych, a wciąż wypełnionych obecnością przeszłości. Lublin to miasto wielu historii, tysiąca twarzy – i to ich szuka Marcińczak w swoich tekstach, spacerując po kamieniach, które kiedyś pachniały szafranem.

1 Fragment zredagowanego zapisu wypowiedzi Władysława Panasa na promocji jego książki Oko cadyka w Ośrodku „Brama Grodzka – Teatr NN” (18 maja 2004).

___________________________

Łukasz Marcińczak: Kamienie pachnące szafranem. Eseje lubelskie. Wschodnia Fundacja Kultury „Akcent”, Lublin 2016, ss. 189 + 3 nlb.