Teraz BARDziej
Skupia wielu autorów, kompozytorów i wykonawców – indywidualistów, którzy postanowili stworzyć formację, by dać wyraz własnemu rozumieniu rozrywki, czerpiąc przy tym z folku, muzyki klasycznej, ambitnego rocka. Śpiewają wielogłosem, ale zgodnym i zgranym – jedną piosenkę wykonują solo, a w kolejnej wycofują się do chórku. Lubelska Federacja Bardów jest niezmiennie różnorodna – tak o sobie mówią jej członkowie.
Tekst, który można zapisać
W latach 90. w Lublinie i okolicy pojawiło się wielu wykonawców piosenki literackiej. Byli: Jan Kondrak, Igor Jaszczuk, Marek Andrzejewski, Jola Sip, Marcin Różycki, Piotr Selim. Wszyscy po występach na ogólnopolskich festiwalach, z różnymi głosami i różną muzyczną wrażliwością. Okazję do zjednoczenia tej grupy stworzył Artur Korgul, proponując comiesięczne występy w swoim klubie Kotłownia.
– Jeśli jest się dzieckiem rolników, to dorasta się wśród dźwięków przyrody, jeśli jest się dzieckiem prawników, to słychać szelest kartek. W mojej rodzinie mama grała na skrzypcach, tata na akordeonie i perkusji. W tych dźwiękach dorastałem – opowiada Marek Andrzejewski, członek LFB.
To rodzice kupili mu pianino w sklepie muzycznym na Krakowskim Przedmieściu i zapisali go do ogniska muzycznego. Ale z kolegami na ogół słuchał heavy metalu i podpatrywał starszych znajomych, którzy grali w zespołach na gitarach.
– Moi rodzice kupili mi więc gitarę klasyczną. Pierwsza rzecz, jaką zrobiłem, to poobklejałem ją paskami, żeby była podobna do gitary Eddiego Van Halena z zespołu Van Halen. Później kupiłem już gitarę elektryczną i tę miałem aż do momentu, kiedy spotkaliśmy się z Igorem Jaszczukiem i zawiązała się Lubelska Federacja Bardów – opowiada muzyk.
W liceum Marek Andrzejewski brał udział w rajdach prowadzonych przez nauczyciela matematyki Zbigniewa Karczmarczyka. Tam usłyszał zupełnie inne piosenki: o wędrówce, o poszukiwaniu, o górach, o samotności.
– One nie miały nic wspólnego z heavy metalem. Śpiewaliśmy Stachurę, Ziemianina, Wolną Grupę Bukowina. Te utwory posiadały tekst, który można było zapamiętać albo zapisać. Miały w sobie literaturę. Pierwszą piosenką, którą napisałem, była właśnie kompozycja do znalezionego w podręczniku licealnym wiersza Józefa Czechowicza „Przez kresy” – wspomina.
Wtedy też w kręgu zainteresowań młodego muzyka pojawił się Marek Grechuta – chłopak z Zamościa, który studiował architekturę w Krakowie, ale został pieśniarzem.
– Myślałem o podobnej drodze – tłumaczy artysta.
Marek Andrzejewski brał lekcje rysunku w Krakowie, przez rok przygotowywał się do egzaminów na politechnikę, ale się nie udało. Dostał się na ekonomię na Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej, dołączył do Orkiestry Świętego Mikołaja i założył własny zespół – trio z Tomaszem Denisem grającym na fortepianie i klarnecie oraz wokalistką Izabelą Kuruś. Pojechał też do teatru Gardzienice na warsztaty.
W 1994 roku Marek Andrzejewski otrzymał pierwszą nagrodę na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie oraz Nagrodę im. Wojtka Bellona, przyznawaną śpiewającym autorom. Przeszedł też eliminacje festiwalu Debiuty w Opolu. Akompaniowali mu Tomasz Denis, Bartek Abramowicz, w chórkach śpiewała Jagoda Naja.
– Nazwaliśmy się Grupą Niesfornych – mówi Andrzejewski.
Wspólnie nagrali płytę Trolejbusowy batyskaf (1997).
– Wtedy też Igor Jaszczuk zakłada swój zespół i pożycza ode mnie gitarę, tę elektryczną. Nie oddał mi jej do dzisiaj – wspomina Andrzejewski.
Igor Jaszczuk po ukończeniu liceum w Lubartowie zaczął studiować na Wydziale Filozofii UMCS, ale to muzyka znalazła się na pierwszym miejscu. Komponował, grał, śpiewał i – tak jak Marek Andrzejewski – prezentował to, co przygotował na prestiżowym wówczas Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie (w SFP brał udział dwukrotnie), grając na gitarze pożyczonej od kolegi z Lublina. Na początku lat 90. Jaszczuk założył zespół BBK, z którym trzykrotnie dostał się do finału Festiwalu Muzyków Rockowych w Jarocinie. Nie tylko grał na gitarze, występował też na deskach teatralnych w Grupie Chwilowej. Jednocześnie z tym, co skomponował, jeździł po kolejnych spotkaniach i festiwalach, odwiedzając m.in. Kotłownię w Lublinie.
(…)