Lechosław Lameński. Stanisław Baj i inni na tle Galerii Sztuki Wirydarz Piotra Zielińskiego

Spis treści numeru 2/2021

Stanisław Baj i inni na tle Galerii Sztuki Wirydarz Piotra Zielińskiego

Próba subiektywnego spojrzenia

(…)

Stanisław Baj urodził się w 1953 roku w maleńkiej wsi Dołhobrody, położonej kilkanaście kilometrów od Włodawy, tuż nad graniczną rzeką Bug. Uczył się w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych w Zamościu, a następnie po ukończeniu Wydziału Malarstwa w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych został wykładowcą i profesorem macierzystej uczelni. I chociaż od kilkudziesięciu już lat większość czasu spędza (ze względu na pracę zawodową) w Warszawie, nigdy nie zerwał kontaktu z rodzinnymi stronami, kocha i szanuje miejscowych ludzi, ale przede wszystkim fascynuje go nieskażony ręką ludzką nadbużański pejzaż. Nic więc dziwnego, że bywa regularnie w Dołhobrodach, gdzie na terenie gospodarstwa swoich rodziców urządził drugą – znacznie większą niż warszawska – pracownię. Maluje w niej obrazy zasadniczo tylko z dwoma tematami, są to albo portrety i kompozycje figuralne bliskich krewnych (zwłaszcza przejmujące portrety matki) oraz znajomych, albo – najchętniej – przepływający w pobliżu Bug, bez wątpienia główny motyw jego niezwykle konsekwentnego i spójnego stylistycznie malarstwa.

O ile portrety cechuje duża doza realizmu, ekspresyjny rozmach, czytelny dukt pędzla i mocna, zdecydowanie ciemna kolorystyka, to w przypadku cykli pejzaży z ukochaną rzeką w tytule mamy do czynienia z niemal abstrakcyjnym zapisem bardzo skromnej rzeczywistości. Rzeczywistości sprowadzonej do jednego, ciągle tego samego zakola Bugu, rozjaśnionego błyskiem światła na spokojnej – wręcz nierealnej – tafli wody, z przeglądającymi się w niej w ciszy i skupieniu koronami nadbrzeżnych drzew i całych kęp krzewów. W zależności od nastroju, w jakim artysta tworzy, podczas jakiej pory roku, o której godzinie i w jakich warunkach atmosferycznych, zakole jest mniej lub bardziej rzeczywiste. Niekiedy więc widz może zidentyfikować pewne szczegóły „portretowanego” fragmentu natury lub też otrzymuje całość całkowicie nieprzedstawiającą, pozbawioną odniesień do świata realnego. Zawsze pozostaje jednak niepowtarzalny nastrój, klimat, magia tego niezwykłego miejsca tak bliskiego Staszkowi Bajowi od pierwszych lat jego życia. Artysta z równą swobodą, rozmachem godnym największych mistrzów pędzla maluje rzekę na bardzo małych, wręcz miniaturowych płótnach, jak i na dużych, bawiąc się kolorystyką i różnicując starannie stopień niedopowiedzenia. Przez wiele lat w widokach ukochanego zakola Bugu dominowała szeroka gama różnych odmian zieleni i błękitów, a także brązów i szarości, tak jakby skala barw w tym zakresie nie miała końca. W efekcie ten sam motyw powtarzany na kilkunastu, kilkudziesięciu płótnach, o dziwo, nie nuży. To bowiem nie kolejne repliki, w których autor powtarza mechanicznie te same kształty i układy kolorystyczne, lecz za każdym razem świeże i indywidualne spojrzenie na bardzo wąski wycinek fascynującej go natury. Natury, która nieustająco inspiruje Staszka do malowania ciągle nowych kompozycji na jej temat.

W Galerii Sztuki Wirydarz artysta pokazał wyłącznie płótna powstałe w ostatnim okresie, w 2020 roku i w pierwszych miesiącach roku 2021. I chociaż część z nich utrzymana jest w kolorystyce typowej dla wcześniejszych jego płócien, dominują bowiem wysmakowane zielenie i błękity, to jednak pojawiły się również – po raz pierwszy – płótna całkowicie inne, które można by nazwać płomiennymi lub orgiastycznymi. Dużego formatu, atakują widza pulsującą czerwienią cynobrową, wibrującymi oranżami i ostrymi, przechodzącymi w fiolet czystymi błękitami, którym towarzyszy błysk światła rozjaśniający znaczny fragment płótna. Idealny słuch kolorystyczny Staszka czyni z nich perfekcyjnie zakomponowane symfonie, hymny na cześć prostej – nieskażonej efektami ludzkiej cywilizacji – natury i świecącego nad ukochanym zakolem Bugu słońca. I chociaż coraz więcej w nich iluzji oraz niedopowiedzeń niż odniesień do świata realnego, to jednak artysty nie interesuje tak modna – co najmniej od stu lat – czysta abstrakcja. Jakby na przekór najnowszym trendom w sztuce pozostaje wierny rzeczywistości, która go ukształtowała, w której dorastał i przeżywał pierwsze uniesienia i miłości; a przecież ogromna wrażliwość na kolor i światło, niewątpliwy zmysł obserwacyjny i znakomite przygotowanie warsztatowe czynią zeń artystę jak najbardziej współczesnego. Wydaje mi się, że śmiało można uważać Staszka Baja za wysmakowanego reprezentanta współczesnego nurtu awangardowego, niezapominającego jednak – nieodcinającego się – od tradycji malarstwa europejskiego ostatnich dziesięcioleci XIX wieku.

(…)

Całość w wydaniu papierowym „Akcentu”.