Taniec życia i śmierci z historią w tle
Opublikowany w 2003 roku Taniec Koperwasów Bernarda Nowaka stał się już istotnym wydarzeniem literackim – był nominowany do prestiżowych ogólnopolskich nagród, takich jak Nagroda im. Józefa Mackiewicza czy Paszporty „Polityki”, zdobył w 2004 roku Nagrodę Artystyczną Miasta Lublin oraz lubelskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Dziwić może fakt, że tak hojnie obsypana laurami książka powstała pod piórem autora, który w swoim dorobku ma zaledwie jedną powieść – wydane w 1990 roku w Instytucie Literackim w Paryżu polityczne Cztery dni Łazarza – i który kojarzony był do tej pory przede wszystkim z działalnością wydawniczą. „Poza inteligenckimi opłotkami”, by użyć słów Jacka Trznadla, Nowak stworzył dzieło z całą pewnością niezwykłe. Na pierwszy rzut oka Taniec Koperwasów przedstawia sugestywny obraz dorastania młodego chłopca wpisany w burzliwe losy ziem, zwanych po wojnie „odzyskanymi”.
Rodzina, dojrzewanie na tle historii i tradycji regionu pozwala skojarzyć tę powieść z Gnojem Wojciecha Kuczoka (z którym nota bene książka Nowaka przegrała konkurencję o Paszport „Polityki” w dziedzinie literatury), gdzie autor starał się nam zaprezentować proces dojrzewania młodego chłopca w psychopatologicznej rodzinie, a przy okazji dać obraz „konfrontacji dwóch Śląsków: robotniczego, chacharskiego, z tym inteligenckim, arystokratycznym”. O ile to pierwsze Kuczokowi się udało, to drugie zostało w takim stopniu przysłonięte przez „pręgi”, że trudno dojrzeć w Gnoju nie tylko ów konflikt (sprowadzony przede wszystkim do potyczek słownych pomiędzy starym K. i żoną), ale jakąkolwiek pogłębioną charakterystykę życia tego regionu i jego mieszkańców. Tymczasem Nowak w Tańcu Koperwasów umiejętnie łączy wnikliwe spostrzeżenia dotyczące procesu kształtowania się charakteru młodego człowieka, skomplikowanych stosunków rodzinnych, z niezwykle interesującą wizją historii Ziem Odzyskanych i ludzi, którzy zasiedlili je po 1945 roku.
Akcja powieści rozgrywa się przede wszystkim w Koperwasach – miejscowości położonej w okolicach Kwidzyna i Sztumu, nazwanej tak po 1945 roku od nazwiska zamieszkującej ją rodziny, której głową jest wcielenie matriarchatu – wszechwładna Ciocia Gienia. Głównym bohaterem, a zarazem narratorem w powieści jest Medard – młody chłopak, który podczas kolejnych odwiedzin u swojej rodziny stopniowo odkrywa prawdę o przeszłości Koperwasów. Okazuje się bowiem, że pod zwykłym biegiem rzeczy kryją się głęboko skrywane namiętności i tajemnice. Henryk Bereza dostrzegł w książce Nowaka odblask prozy Wiesława Myśliwskiego i ducha powieści latynoamerykańskiej. Autor ani razu nie przekraczając granicy prawdopodobieństwa, a zacierając jedynie chronologię zdarzeń, dokonał rekonstrukcji świata wspomnień, przenosząc go jednocześnie gdzieś poza czas, w uniwersalną przestrzeń, która konkretne realia potrafi przekształcić w mit. Jest zatem Taniec Koperwasów opisem narodzin nowego świata – kształtowania się nowej rzeczywistości na ziemiach, które kolejny już raz w swej historii zmieniły nie tylko przynależność państwową, ale także przeszły niemal całkowitą wymianę zamieszkujących je ludzi.
Narrator mozolnie przeprowadza czytelników przez plątaninę faktów, kolejnych imion i nazwisk, by pokazać jak w rodzinnej legendzie „to, co magiczne i niewinne zaczyna nieodwracalnie wysychać”, a on sam wkracza „na trudną drogę dobra i zła”. Okazuje się bowiem, że tytułowi Koperwasowie wojnę przeżyli między innymi dzięki produkcji bimbru i pokątnemu handlowi, a ich przeszłość znaczona jest tajemniczymi mogiłami – niemieckiej rodziny Wuttke, rosyjskiego lejtnanta Griszy oraz pierwszych bliźniąt urodzonych na Ziemiach Odzyskanych, nieprzypadkowo noszących imiona Adama i Ewy. Nowak pokazuje jak w tym dziwnym tańcu żywych i umarłych – Polaków, Niemców, Rosjan, uciekinierów zza Bugu, partyzantów z AK, żołnierzy Wehrmachtu, szabrowników i „utrwalaczy” władzy ludowej rodzi się nowy świat. Żyjący na co dzień z dala od tych spraw na południu Polski narrator Medard (skoligacony z Koperwasami przez Kurta – żołnierza niemieckiego, który z siostrą Gieni, Martą, uciekł przed prześladowaniami aż za ocean) właśnie w Koperwasach poznaje nie tylko smak pierwszych erotycznych uniesień, ale i wtajemniczenie w skomplikowany świat dorosłych, gdzie zło miesza się z dobrem, prawda z fałszem, a rzeczywistość trudno odróżnić od „komedianctwa”.
Zasadniczym przejawem tego „komedianctwa” były rytualne „umierania” Cioci Gieni – coroczne „kołomyje” i „polki”, jakie fundowała rodzinie seniorka rodu regularnie ogłaszając swoją zbliżającą się śmierć. Była to okazja nie tylko do familijnych zjazdów, ale także do odprawienia swego rodzaju misterium życia i śmierci, dającego możliwość dotknięcia „granicy, za którą wszystko staje się śmiertelne i nieodwracalne”, poczucia „przedsmaku tego, co kiedyś nieuchronnie nastąpi i od czego nie będzie odwrotu.” Pomimo „cudownych” powrotów Cioci Gieni do zdrowia, za każdym razem kurczył się obszar jej władzy i wpływu. Jej stopniowe oddalanie się znaczyło jednocześnie powolne odchodzenie w przeszłość starego, znaczonego wojną porządku, ale też powrót do kolein zwyczajnego moralnego ładu, którego reprezentantem jest Aloch – spychany na margines zięć Koperwasowej. To „krzepnięcie” świata pozbawia go jednak zarazem dawnego uroku, magicznej tajemnicy, czaru dzieciństwa, za którym tęskni odtwarzający zwolna swą przeszłość narrator. Ostatnim śmieszno-smutnym akordem odchodzącego świata jest stypa, jaka odbywa się po śmierci Cioci Gieni. Popogrzebowej konsumpcji towarzyszy bowiem nagrany na wideo obraz leżącej w trumnie nestorki rodu, a tradycyjny przy takich okazjach mielony, wódka, śmiech i gwar czyni ze śmierci rodzaj groteskowej maskarady. Scena ta przypomina dość makabryczny zwyczaj, jaki podobno istniał wśród Mazurów zamieszkujących dawne Prusy Wschodnie, o którym pisał swego czasu Melchior Wańkowicz w Na tropach Smętka. Otóż mieli oni wyprawiać stypę połączoną z tańcami, jeszcze przed wyniesieniem ciała zmarłego z domu. Rzekomo zdarzało się nawet, że podochoceni żałobnicy stawiali nieboszczyka na sztorc, by ten swą horyzontalną powagą nie mącił atmosfery zabawy… W Tańcu Koperwasów śmierć, na którą Ciocia Gienia tak starannie się przygotowywała, została odarta ze swej tajemnicy i wyjątkowości, nieudolne nagranie wideo włączyło ją w szereg wcześniejszych „umierań”, czyniąc kolejnym komedianckim rodzinnym tańcem.
Książka Nowaka, jak słusznie zauważył Jacek Trznadel, zawiera również „szmat polskiej historii o znaczeniu uniwersalnym”. Galeria zwykłych, a jednak bardzo charakterystycznych postaci umożliwia nam poznanie bolesnej prawdy o ludzkim losie i historii. Wielka wędrówka ludów po 1945 roku przyniosła zachwianie odwiecznego ładu, zmieniła granice, nazwy i trzeba było pokolenia, by wszystko wróciło we właściwe koleiny. Stanowiące oś tego tworzącego się właśnie świata Koperwasy i jego mieszkańcy szukają swojej tożsamości, a jednocześnie uciekają od prawdy o przeszłości. Nowak demaskuje mit powojennych pionierów Ziem Odzyskanych. Miał tu być raj – mówi jedna z bohaterek powieści Ziemia Obiecana. – Mlekiem i miodem płynąca, tak zachęcali. To był (…) istny padół płaczu. Nikt nikogo nie znał, wszyscy się wszystkich bali, trochę Niemców, paru Kaszubów… Rosjanie, swołocz straszna jak potop. No i my, też niewiele lepsi – zbieranina z całej Polski. I te nowe rządy, enkawudziści, z szabrowaniem na całego. Co się jedna plaga kończyła, zaczynała się druga. A potem UB i ci sekretarze, a każdy oczywiście z pistoletem. Zaraz zatem po stworzeniu tego świata spadł na niego potop i kolejne plagi – czy też inaczej – wyłaniał się on właśnie na skutek tych wszystkich nieszczęść – to one były jego właściwą genesis. Nic zatem dziwnego, że urządzony przez przybyłą zza oceanu Martę „fęksgiwingdej” wypadł u Koperwasów groteskowo i nie mógł mieć nic wspólnego ze Świętem Dziękczynienia amerykańskich osadników. Zbyt wiele bohaterowie Tańca… mieli na sumieniu, by móc w spokoju dziękować za nowy świat. Właśnie dlatego „fęksgiwingdej” zmienił się w próbę wyspowiadania księdza z Brachlewa, który wszak z racji swej funkcji i jako świadek tamtych czasów powinien pomóc w jednoznacznej ocenie genezy świata Koperwasów. W krytycznej chwili zabrakło mu jednak odwagi i wszystko znów pozostało w niedomówieniu. Właśnie to niedomówienie jest charakterystyczną cechą książki Nowaka, nie poznajemy do końca prawdy o sekretach przeszłości, nie poznajemy również do końca losów narratora, jakby autor chciał nam powiedzieć, że pełna prawda o człowieku zawsze pozostanie okryta tajemnicą.
Na koniec pozwolę sobie jeszcze na osobistą refleksję – Taniec Koperwasów dla mnie jako osoby urodzonej na poniemieckim Powiślu był lekturą szczególną. W mieście, z którego pochodzę, takie same chwasty porastają zarówno mogiły Niemców, jak i radzieckich „oswobodzicieli”. Czasem tylko niespodziewane wykopanie z ziemi czyichś szkieletów sprzed kilkudziesięciu lat przypomina, że mój kraj lat dziecinnych to cmentarz narodów – Prusów, Polaków, Niemców, Rosjan. Taniec ze śmiercią, jaki urządza Ciocia Gienia, może zatem stanowić rodzaj próby oswojenia się z tą właśnie myślą, może być rodzajem jakichś rytualnych zabiegów mających na celu potwierdzenie swych praw. W tej mojej osobistej perspektywie książka Nowaka, niczym wspomniany wcześniej tajemniczy szkielet, przypomina słowami jednej z bohaterek powieści, że panującą dziś na Warmii, Mazurach i Powiślu zgodę „zrobił czas, i śmierć”, a ludzie, którzy tam żyli, „poszli w ziemię razem z krzywdą”.
_____________________________________________________________
Bernard Nowak: Taniec Koperwasów. Wydawnictwo Test, Lublin 2003, ss. 234.