mikrofragment
masz mnie w częściach, do złożenia
od początku. ja mam na ciebie
słowa, za dotknięciem których zmieniasz plany
i zasypiasz w końcu tu obok; mam cię pod ręką,
wiesz. wyrwany mikrofragment wszechświata,
którego nikt nie umieści na żadnej mapie. i tylko
ocierają się o nas źli ludzie, złe
przedmioty, nadstawiają uszu. łowią mylne zdania,
odpryskujące cytaty. bo co do reszty
to, jestem spokojna, nikt się nie domyśla. reszta jest
głuchym, cichym śladem, uśmiechnięta do środka.
wzmacniam
nie marudzę. prawda, czasem męczy powtarzalność. odtwarzalność
wszystkiego, idźmy w to dalej, skrajny mimetyzm.
i czuję się niemal jak w tej scenie z casablanki, kiedy ktoś mówi:
zagraj to jeszcze raz. więc gram.
za to przecież mi płacą, a w końcu – jaka praca, taka płaca,
krzyczy jeden, celując we mnie pomidorem.
idiota.
czyżby nie widział tego wykresu melthusa,
z którego jasno wynika, że jedzenia nie starczy dla wszystkich.
walka o byt będzie więc koniecznością. już niedługo;
trzeba zbierać siły.
a póki co myję włosy szamponem wzmacniającym,
o którym mówią, że potrafi zdziałać cuda.
raczej bezruch
jeszcze dłuższą chwilę nie uwierzę, że może być to
jakakolwiek sytuacja liryczna;
od kilku dni jest zimno, prawie nie wychodzę z domu,
angażując ten tak zwany self-defence system.
i tylko czasem kończy się cierpliwość,
ale wcale nie płaczę; gryzę poduszkę albo zmieniam temat.
wiadomości od ciebie są rzadko i już nie zmieniają,
niedługo trzeba będzie zmienić osobę na tę trzecią,
w wierszach. a w życiu wszystko w porządku.
czytam senekę i mam na myśli równowagę, ciszę, tak,
proszę o ciszę i parę ważnych słów, do nikogo.
więc o sytuacji lirycznej raczej nie ma mowy, póki co
tylko czekam na zmianę pór roku,
na lepsze.