Opowieść o podróżach w poszukiwaniu ludzkiej wspólnoty
Ryszard Kapuściński znowu zaskoczył swych wiernych czytelników, ofiarowując im książkę niepodobną do wszystkich swoich dotychczasowych. Czymże bowiem jest pod względem gatunkowym ostatnie dzieło autora Cesarza? Wszystkim po trochu: dokumentem osobistym – przypomnieniem najważniejszych wypraw w odległe zakątki świata (poczynając od młodzieńczych wyjazdów do Indii i Chin); swoistym „reportażem historycznym” – symboliczną pielgrzymką do źródeł kultury europejskiej, a zarazem próbą rekonstrukcji umysłowości Herodota z Halikarnasu, pierwszego podróżnika, który postawił przed sobą ambitne zadanie opisania i zrozumienia całego ówczesnego świata; wreszcie – istotną wypowiedzią o naszej dzisiejszej cywilizacji, wnikliwą refleksją nad niełatwymi dylematami doby współczesnej. Wszystkie te wątki tworzą niepowtarzalną całość, spojoną oryginalną osobowością narratora – Kapuścińskiego.
W rezultacie ów bezsprzecznie wyjątkowy utwór jest jednak kontynuacją najlepszych stron pisarstwa Kapuścińskiego, znakomicie wpisuje się w klimat duchowy jego poprzednich dokonań. Odnajdujemy tutaj tę samą postawę światopoglądowo-aksjologiczną autora, której wyznacznikami są m.in.: niezwykła ciekawość świata, świadomość jego ogromnej złożoności (co nie oznacza bynajmniej rezygnacji z wysiłku intelektualnego ogarnięcia owej złożoności), ciepły i przyjazny stosunek do Innego, wierność fundamentalnym wartościom europejskiej kultury w jej dojrzałej, nowoczesnej postaci (nie mająca wszakże nic wspólnego z europocentrycznym poczuciem wyższości wobec odmiennych kultur).
Słowami kluczowymi w „narracyjnym dyskursie” Podróży z Herodotem są słowa odmieniane dzisiaj na wszelkie sposoby przez wielu autorów usiłujących nadążyć za najnowszymi modami intelektualnymi: Inność, Dialog, Dystans, Różnorodność, Europocentryzm (a ściślej: jego refutacja), Pogranicze, Wielokulturowość, Przekraczanie granic. Rzecz jednak w tym, że to, co u tamtych jest jedynie ozdobnikiem, daniną składaną „duchowi czasu”, u Kapuścińskiego stanowi wyraz autentycznej postawy, nieustannie poświadczanej i uwiarygodnianej w całej jego dotyczasowej działalności reporterskiej.
Kategorią najtrafniejszą dla opisu idei organizującej opowieść Kapuścińskiego jest – w moim przekonaniu – kategoria transgresji. Podróże z Herodotem są „przekraczaniem granic” i to równocześnie w wielu różnych wymiarach: w czasie (mentalna podróż do początków drogi twórczej reportera, ale także poprzez wybór głównego bohatera – Herodota, żyjącego w V wieku p.n.e. – wyprawa w poszukiwaniu korzeni Europy), w przestrzeni (pokonywanie odległości między krajami i kontynentami), przezwyciężanie barier językowych, przełamywanie obcości w kontaktach z przedstawicielami odmiennych kultur. W efekcie książka, która ma za swój przedmiot owo przekraczanie granic, sama przekracza konwencje klasycznego reportażu.
Kim jest dla Kapuścińskiego autor Dziejów – książki liczącej sobie dwa i pół tysiąca lat? Z pewnością dużym uproszczeniem byłoby nazwać go alter ego autora Hebanu. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest to postać nader bliska pisarzowi, że jest to „jego Herodot”. Lecz zarazem jest to Herodot „nasz współczesny”, starożytny Grek, który ożył na kartach książki polskiego twórcy i za jego sprawą stał się dla nas kimś bliskim. Opowieść Kapuścińskiego o jego wędrówkach po świecie przeplata się z opowieścią Herodota. Zamierzchłe dzieje pojawiają się w horyzoncie aktualności.
Można by nawet odnieść wrażenie, że Kapuściński nadmiernie „uwspółcześnia” swego bohatera, prezentując go jako prekursora postaw, które są znamieniem naszego czasu. Określa go na przykład mianem „pierwszego globalisty” – „wizjonera świata, twórcy zdolnego myśleć w skali planetarnej” (s. 78). W perspektywie Kapuścińskiego Herodot to kosmopolita w dobrym tego słowa znaczeniu, patriota świata, rzecznik jedności wszystkich ludzi, który stara się dociec, „dlaczego oni ze sobą walczyli”, bo najwidoczniej uważa, że nie zawsze tak musi być. Jest też pierwszym apologetą idei multikulturalizmu, traktującym różnorodność kulturową jako kapitał całej ludzkości. Spotkanie z odmiennością nie jest dla niego powodem do przeżywania dyskomfortu psychicznego, lecz szansą na wzbogacenie własnego życia. Stąd też jego krytyka europocentryzmu, pojmowanego jako wywyższanie się ponad innych: Tę skłonność do zadzierania nosa Grecy zaszczepili później innym Europejczykom i ją właśnie zwalcza Herodot na każdym kroku (s. 104). Dla Kapuścińskiego Herodot to nieledwie pierwszy postmodernista (chociaż pisarz taktownie nie używa tej zdewaluowanej etykiety), który rozumie, że wzajemna tolerancja to w coraz bardziej globalizującym się świecie cnota niezbędna do przetrwania, a praktykowanie tej cnoty wymaga uświadomienia sobie częściowej chociażby względności naszych tradycyjnych wiar i lojalności (por. np. interesujący fragment z Dziejów na temat egipskiego rodowodu greckich bogów, s. 104). Jednocześnie Herodot Kapuścińskiego ma poczucie fundamentalnej wspólnoty całego gatunku ludzkiego, chociaż nie wyprowadza jej z niezmiennej natury ludzkiej. O jedności ludzkości stanowi raczej wspólny nam wszystkim los, wspólna kondycja. Tak odczytuję trzy zrekonstruowane przez Kapuścińskiego uniwersalne prawa historii i życia ludzkiego w ujęciu Herodota (s. 84-89). Innymi słowy, naturą człowieka jest tworzona przez niego samego kultura i historia.
Czym wszakże jest historia? Czy dzieje ludzkie zawierają w sobie jakiś immanentny sens, czy też może w różnych epokach ludzie na rozmaite sposoby opowiadają sobie dzieje i ciągle na nowo ich sens kreują? Przecież – jak przypomina Kapuściński – jesteśmy ludźmi, bo opowiadamy historie i mity, tym różnimy się od zwierząt; wspólne dzieje i legendy umacniają wspólnotę, a człowiek może istnieć tylko we wspólnocie, dzięki niej (s. 254).
Największym być może odkryciem Herodota – w ocenie Kapuścińskiego – jest uprzytomnienie sobie przezeń pewnego kluczowego dylematu, który i nam nie jest obcy: z jednej strony poświęca życie staraniom, żeby zachować prawdę historyczną, „aby dzieje ludzkości nie zatarły się w pamięci”, z drugiej – w jego dociekaniach głównym źródłem nie jest historia rzeczywista, ale historia opowiedziana przez innych, a więc taka, jaka im się wydawała, a więc selektywnie zapamiętana i później intencjonalnie przedstawiona. Słowem, nie jest to historia obiektywna, ale taka, jaką jego rozmówcy chcieliby, aby była. I z tej rozbieżności nie ma wyjścia (…) Nasz Grek zdaje sobie z tego sprawę i dlatego stale się zastrzega: „jak mi mówią”, „jak utrzymują”, „różnie to przedstawiają” itd. Dlatego, w sensie idealnym, nigdy nie mamy do czynienia z historią rzeczywistą, ale zawsze z opowiedzianą, z przedstawioną, z taką, jaka – jak ktoś utrzymuje – była; taką, w jaką ktoś wierzy (s. 256-257). Przedstawiony rys myśli Herodota świadczy bez wątpienia o jego „ponowoczesnej” świadomości historycznej, chociaż samo to słowo pojawi się dopiero dwadzieścia pięć wieków później.
Byłoby grubą przesadą czynić z Kapuścińskiego pisarza postmodernistycznego. Prezentowana książka posiada jednak przynajmniej jedną cechę stylistyczną, która stanowi również wyznacznik literatury postmodernistycznej: dwukodowość. Oznacza to, że Podróże z Herodotem mogą być odczytywane niejako na „dwóch piętrach” i dostarczać sporo satysfakcji zarówno czytelnikowi „zwykłemu”, który doceni zajmującą „fabułę”, zwięzłość formułowanych opinii, sugestywność opisów itp., jak i czytelnikowi „wyspecjalizowanemu”, który wiele dowie się z niej o kulturze Indii, Chin, krajów arabskich i afrykańskich (por. np. klarownie przedstawione różnice między buddyzmem, konfucjanizmem i taoizmem czy też między „islamem pustyni” i „islamem rzeki”), podejmie wraz z autorem refleksję nad historią jako opowieścią „selektywnie zapamiętaną” i „intencjonalnie odtwarzaną” czy też nad wprowadzonym przez T. S. Eliota rozgraniczeniem między „prowincjonalizmem przestrzeni” i „prowincjonalizmem czasu”. Czemuż jednak ów „zwykły” czytelnik (tj. właściwie każdy z nas) nie miałby, umiejętnie wciągnięty przez autora w grę literacką, podjąć wysiłku zrozumienia owych treści z „wyższego piętra”?
Na ostatnich kartach książki Kapuściński kieruje też ważne przesłanie do swych „kolegów po fachu” – reporterów. Okazuje się bowiem, że opowieść Herodota, która powstała z podróży, to pierwszy wielki reportaż w literaturze światowej. Jej autor ma reporterską intuicję, reporterskie oko i ucho (s. 245). Tym, co najgłębiej charakteryzuje postawę Greka z Halikarnasu, jest niestrudzona pasja poznawcza, optymistyczne przeświadczenie, że opisanie świata stanowiące niezbędny warunek jego ulepszenia jest możliwe, życzliwość i otwartość wobec konkretnego człowieka, ukształtowanego przez różne kultury, z których każda jest ważna i zasługuje na poznanie, bo te inne kultury to są zwierciadła, w których przeglądamy się my i nasza kultura. Dzięki którym lepiej rozumiemy samych siebie, jako że nie możemy określić swej tożsamości, dopóki nie skonfrontujemy jej z innymi (s. 249).
Podsumowując: Ryszard Kapuściński potwierdza omawianą książką swą nieodmiennie wysoką sprawność pisarską. Jak każdy wybitny twórca, nie zadowala się raz wypróbowaną formą, którą transponowałby na kolejne utwory. Jego mistrzostwo przejawia się w tym, że przy pomocy rozmaitych stylistyk potrafi wyrażać to samo generalne nastawienie światopoglądowe, które można by skrótowo określić jako uporczywe poszukiwanie sensu w świecie, który zdaje się sensu pozbawiony.
_____________________________________________________________
Ryszard Kapuściński: Podróże z Herodotem. Wydawnictwo Znak, Kraków 2004, ss. 262.