Jarosław Cymerman. Odyseusz w głębi ciemnego lasu guziczków

Spis treści numeru 2/2006

Odyseusz w głębi ciemnego lasu guziczków

 

Same kłopoty z Księdzem Arcybiskupem, już przecież tak starannie i dokładnie wytyczono granice pomiędzy dyskursami, separując religię od świata nauki, niekiedy usuwając ją nawet i poza intelektualną refleksję o świecie w ogóle, gdyż ta ze swej definicji powinna być (przepraszam za językowy wytrych) „neutralna światopoglądowo”. I oto pojawia się głos w poprzek tych dyskursów, głos Józefa Życińskiego (nowa książka lubelskiego metropolity pt. Odyseusz czy playboy? Kulturowa odyseja człowieka podpisana jest nieprzypadkowo wyłącznie imieniem i nazwiskiem), który podejmuje dialog, a niekiedy i konieczną polemikę z intelektualno-naukowymi tendencjami (czy może tylko modami), by w dyskretny i wyważony sposób sformułować swoją propozycję odmiennego spojrzenia na kondycję człowieka u progu XXI wieku. Ten spokojny i pełen tolerancji głos przywraca usuniętą przez ludzi oświecenia i ich spadkobierców religijną perspektywę w naukowej refleksji, przypomina chrześcijańską antropologię, która raz jeszcze może wskazać drogę do Itaki zabłąkanym Odyseuszom współczesności.

Europa po zburzeniu muru berlińskiego – zauważa arcybiskup lubelski – pod wieloma względami może kojarzyć się z Helladą po zdobyciu Troi. Jednych urzekła poetyka zwycięstwa i wspomnienie zmagań godnych Homera. Inni pokochali samo bojowanie i w nowych warunkach chętnie wyszukaliby jakiegoś nowego wroga, aby dalej o coś powalczyć. Jeszcze inni, upojeni smakiem sukcesu i przygody, są skłonni do poszukiwania kolejnych nowych przygód, nasłuchując ofert uwspółcześnionej nimfy Kalypso lub rozśpiewanych syren. Wspomnienie wiernej Penelopy i propozycja powrotu do rodzinnej Itaki może jawić się jako oferta pozbawiona wyobraźni i nie licząca się z głębokimi przemianami mentalności, które przyniósł upadek Troi. Zdaniem abp. Życińskiego człowiek współczesny w sensie kulturowym powrócił do stadium nomady – pozbawionego świadomości swych korzeni, podążającego tam, gdzie krótkowzroczna perspektywa każe mu szukać prostych korzyści – czyli przede wszystkim przyjemności. Częściej wybiera zatem manowce i błądzenie tytułowego „playboya” (któremu przyświeca prymitywna wersja myśli Epikura) niż trud poszukiwania i odkrywania sensu życia, jaki stał się udziałem Odyseusza.

Modelem ludzkiej osobowości, w przypadku gdy człowiek zwalnia się od trudu szukania czegoś więcej niż tylko ulotnych przyjemności, jest według autora Odyseusza czy playboya, kłącze, które nie ma wyraźnie ani korzenia, ani pnia; jego wyrafinowana struktura stanowi zaprzeczenie tego, co zwykliśmy nazywać strukturą, bo wszystkie części mogą się tu wzajemnie zapętlać bez udziału ośrodka centralnego, aby wędrować przed siebie bez celu i bez poczucia więzi, które wymagałoby zarówno własnej tożsamości, jak i odniesienia do innych typów kłącza. Szczytem intelektualnego wysiłku pozostaje wówczas mozolne przebieranie wśród propozycji globalnego supermarketu, gdzie zrównuje się to co wysokie z niskim, ważne z błahym, Mozarta stawia się obok Mandaryny, a Dantego i Szekspira obok Dana Browna i Danielle Steel. Jedynym kluczem „wartościującym” i porządkującym oferowane „towary” pozostaje na takiej półce alfabet. To jednak nie jedyna konsekwencja „ukłączowienia”, człowiek pozbawiony świadomości zakorzenienia w wielkiej tradycji kulturowej skazuje się na błądzenie po aksjologicznej pustyni, na bezdomność, której konsekwencją jest poczucie bezsensu i rozpacz lub – w najlepszym przypadku – zasłuchanie w śpiew zwodniczych syren prowadzące ku zatraceniu. Gdzieś w tle słychać słowa często przywoływanego w tej książce Zbigniewa Herberta o „małej rozbitej duszy z wielkim żalem nad sobą”.

Odrzucenie pamięci o Itace sprawia, że propozycja powrotu do tradycyjnych wartości jest dla rozczarowanych postmodernistów nie do przyjęcia, abp Życiński sugeruje zatem, że mistrzem nomadów może być Abraham. I tu padają niezwykle ciekawe i ważne słowa: Przyjąć wędrowny styl Abrahama w kulturowym kontekście postmoderny to umieć ze spokojem zwinąć namiot bliskich nam pojęć i argumentów nie po to, aby porzucić go na pustynnym szlaku, lecz aby rozbić go w innym kontekście i innej formie na terenie wyznaczonym przez Boga. Propozycja ta nie dotyczy chyba tylko i wyłącznie zagubionych nomadów postmoderny, ale i tych, którzy chcą zachować pamięć o tradycyjnych wartościach, a jednocześnie umieć dotrzeć do współczesnego człowieka. Jest w tych słowach trudne dla wielu chrześcijan spostrzeżenie, że zmiana świata nie może się dokonać przez konserwację tego co jest, ale że wymaga wyjścia z Ur (czy bliższych naszej tradycji Okopów Świętej Trójcy) ku temu, co proponuje Bóg. I żeby zostać tu dobrze zrozumianym – namiot pozostaje wciąż ten sam, zmienia się tylko kontekst, a Boża obietnica jest ważna zawsze i wszędzie i żaden kontekst nie jest w stanie jej zaprzeczyć, gdyż tak naprawdę to Bóg ów kontekst wyznacza.

Przenikające książkę Arcybiskupa przekonanie, że właściwą odpowiedzią na problemy współczesności nie może być ani hedonizm, ani eskapizm sprawia, że bez obaw przekracza on wspomniane wcześniej granice dyskursów. Pokazuje, że poszukiwań biologów, antropologów, filozofów, socjologów nie można od siebie oddzielić i że można patrzeć na nie przez pryzmat Ewangelicznej Prawdy. Stanowi to zresztą szczególny walor całej publicznej działalności autora Odyseusza czy playboya. Jest w tej książce bardzo znamienny fragment, w którym abp Życiński wspomina swój udział w pewnej naukowej konferencji, gdzie był jedynym katolikiem. Wśród różnych opinii i postaw okazał się być również jedynym, który miał odwagę prezentować chrześcijański punkt widzenia na najważniejsze pytania nurtujące człowieka XXI wieku. Trudno przecenić wagę tego głosu. Ograniczając bowiem religijny dyskurs do kręgu tych, którzy są już przekonani, nie wchodząc w dialog ze współczesną nauką, chrześcijaństwo zaprzecza swej istocie.

Autor Odyseusza czy playboya posłuszny ewangelicznej wskazówce: bo nie jest światło, by pod korcem stało, wprowadza na powrót w obręb naukowej refleksji wizję świata i człowieka opartą na przekonaniu, że nie jest on kosmicznym nomadą zabłąkanym w naszych rejonach czasoprzestrzeni, wręcz przeciwnie – jest on dzieckiem wszechświata w tym sensie, że jego powstanie i rozwój ściśle zależą od wielu parametrów kosmicznych, a gdyby te ostatnie przybrały nieco inne wartości, nie mogłoby rozwinąć się życie w znanych nam formach białkowych. (…) Kosmos nie jest więc obcym terenem, na który zostaliśmy skazani po wypędzeniu z raju średniowiecznych kosmologii. Teoria Darwina nie przekreśla całkowicie wypływającej z Biblii antropologii, a konkurujące z nią kontrowersyjne koncepcje kreacjonistów nie są jedyną odpowiedzią na niepokój niektórych chrześcijan konfrontujących Księgę Rodzaju z kolejnymi odkryciami naukowymi dotyczącymi przeszłości kosmosu, naszej planety i człowieka.

Obecnie dotarcie do tej harmonii nie jest już tak proste jak w „raju średniowiecznych kosmologii”, wymaga od współczesnych Odyseuszy znacznie więcej wysiłku i wytrwałości. „Wyzwolony z Delf”, jak pisze abp Życiński, człowiek początku XXI wieku, unikając wszelkiego wysiłku, szuka dróg na skróty. Quasi-koherentna wizja świata budowana jest zatem z klisz, myślowych kalek, które powielane w łatwo przyswajalny sposób mają dawać proste odpowiedzi na wszelkie pytania. Nie muszę tu dodawać, że wiąże się to nie tyle ze skarleniem, co wręcz zupełnym porzuceniem kultury duchowej, zapomnieniem o „ludzkiej ekologii kulturowej” i uznaniem „za swe środowisko naturalne wyłącznie lasu guziczków z przyciskami”. W tym lesie guziczków człowiek pozostaje jednak nadal zagubiony, pozbawiony elementarnego poczucia harmonii. Dlatego bardziej niż kiedykolwiek potrzeba nam duchowej integracji, aby wszystko nie stało się rozmyte i płynne w ekspandującym wszechświecie. By tego uniknąć potrzeba określenia duchowych fundamentów, które pozwolą zachować tożsamość w procesie przemian zachodzących nie tylko na poziomie kultury, lecz również w procesach biologii i fizyki.

Trudno bowiem oddzielić refleksję nad kulturą od coraz popularniejszych w świecie poglądów zakładających, że oto tradycyjna doktryna o wyróżnionej pozycji człowieka w świecie przyrody jest przejawem szowinizmu gatunkowego (spiecesism). Według jednego z czołowych głosicieli zmierzchu dotychczasowej etyki – Petera Singera jedzenie ryb jest zatem większą zbrodnią niż aborcja, inny z kolei przedstawiciel bioetyki Gregory E. Pence uważa, że transfer genów człowieka do innych ssaków mógłby wyrazić genetyczną solidarność gatunku ludzkiego z resztą świata zwierzęcego. A wszystko to miałoby na celu między innymi doskonalenie poszczególnych osobników naszego gatunku, otworzenie ery „posthumanizmu”, w której „człowiek – istota przejściowa” ma być „czemś, co pokonane być powinno”, „jako rzecze Zaratustra”. To zwulgaryzowane odczytanie Nietzschego niepokojąco zbliża się do nazistowskiej eugeniki.

Skrajne postawy mogą być dobrym probierzem chaosu aksjologicznego, jaki byłby konsekwencją tak daleko posuniętej transpozycji teorii Darwina w sferę ludzkiego ducha. Z charakterystyczną otwartością arcybiskup Życiński wchodzi w polemikę z tymi poglądami, proponując jednocześnie zupełnie odmienną, wyrosłą z ducha Hellady i Ewangelii wizję człowieka, którego istnienie jako istoty świadomej i zdolnej do tworzenia kultury stanowi niewątpliwy fenomen w kosmicznej skali. Fenomen, za który współcześni Odyseusze muszą czuć się współodpowiedzialni, zobowiązani do troski o te wartości i postawy kulturowe, które wymagają wysiłku woli i zaangażowania intelektualnego, nie są zaś wynikiem prostego podporządkowania naszych działań determinantom biologicznym.

Arcybiskup Życiński zdaje sobie sprawę z tego, że powyższe rozważania nie mogą pozostać wyłącznie na poziomie pięknych abstrakcyjnych idei, że perspektywa trudnej podróży ku Itace wymaga przedstawienia wzorców, postaci­drogowskazów, których przykład sprawia, iż współczesny Odyseusz nie musi być skazany na samotność. Dlatego swoją książkę kończy szkicami poświęconymi wybitnym postaciom minionego wieku – „mistrzom stylu”, którzy, pomimo iż przyszło im żyć w niezwykle trudnych czasach, pozostali wierni wyznawanym wartościom, Itace rozumianej jako kulturowa kolebka Europy. Autor Odyseusza czy playboya przypomina zatem sylwetki prof. Ireny Sławińskiej – wilnianki, wybitnej teatrolog związanej przez lata z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim, księdza Józefa Tischnera, Karoliny Lanckorońskiej czy wreszcie Jana Nowaka-Jeziorańskiego (warto tu dodać, że pierwotna wersja eseju poświęconego „kurierowi z Warszawy” publikowana była na łamach „Akcentu”1 ). Obok tych znanych postaci Ksiądz Arcybiskup wspomina również anonimowych bohaterów, jakich miał okazję spotkać na swej duszpasterskiej drodze, gdyż również „zwykli” ludzie noszą w sobie ważną prawdę pisaną życiem kogoś, kto w samotnych wielkich decyzjach potrafił podjąć ryzyko przekazu najpiękniejszych treści przy użyciu niepozornej i nieefektownej formy.

Tytułowa opozycja „Odyseusz czy playboy” posłużyła abp. Józefowi Życińskiemu do zdiagnozowania sytuacji, w jakiej znalazła się nasza kultura, dla której opcja „playboy” oznacza nieuchronne skarlenie, a w przyszłości zapewne i upadek. Droga współczesnych naśladowców Odyseusza wiodąca w poprzek wygodnych i popularnych myślowych schematów nie tylko przedłuża jej istnienie, ale i rozwija „żywą świadomość uczestnictwa w wielkiej przemianie świata”.


Józef Życiński: Odyseusz czy playboy? Kulturowa odyseja człowieka. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2005, ss. 208.