Andrzej Niewiadomski. Wiersze

Spis treści numeru 2/2008

Oda na spadek euro

A.

Bądź pozdrowiona, słodka apokalipso, nowa katastrofo,
której nie rozumiałem; nie wiedziałem, skąd przychodzisz,
skoro nie strajki ani krach na giełdzie, ani wojna
były twoją przyczyną. Nie miałem snów proroczych,
obudziłem się w świetle czerwca i wiedziałem, że euro
spada – na łeb, na szyję. Że spadało, zanim pojawiły się
jego szeleszczące, fioletowe, żółte, czerwone budowle
i style. Spadało, bo powstał nowy świat i zechciał
wyrugować resztki starego, a ten odgryzał się, nawet
wtedy, gdy nie znajdował sił ni chęci. Nikt nie wie,
kiedy euro zaczęło spadać: być może w dniu, w którym
umarła Lady Day (i Lady Di), albo w dniu, w którym
runęły wieże, a poeci zaczęli opiewać okaleczony świat
(naraz nowy i stary), podczas gdy wielu staruszków nadal
przewiązywało pomidory, recytując znaną mantrę.
A może w dniu, w którym Jim Morrison utonął pod
tonami wosku, kwiatów i łez na paryskim cmentarzu,
i w dniu, w którym Abba zagrała po raz pierwszy „Thank You
for The Music”. Euro spadało, kiedy wzrosły kursy funta
i złotówki, kiedy poeta w czarnej koszulce napisał wiersz
z Polską w tytule, a każdy wers na czoło wysuwał
„i kiedy”. I kiedy – wcześniej – poeta śmietników
opublikował „Spadanie”. I kiedy obrońcy tradycji
raz twierdzili, że nic się nie stało, a innym razem, że
sprawy zaszły za daleko. Nikt nie wie, jak do tego doszło,
który dzień był pierwszy, ale nie ma wątpliwości, że
euro spada i teraz, każdego dnia, gdy tryumfuje „duch
otwartości i współpracy”, euro spada, gdy o latach
osiemdziesiątych można mówić tylko po kilku piwach,
a o dziewięćdziesiątych – po amfie. I euro spada, kiedy
studentki noszą wielkie krzyże na półnagich piersiach
i brzuchach, mówiąc, że tak – ponowocześnie – czytają
Morsztyna. I spada euro, kiedy studenci stwierdzają:
„to wstyd, żeby pracownicy naukowi mieli w pokojach
tak kiepskie komputery”. I spada euro, kiedy A. mówi, że
pasę się jego zielonością, nie wiedząc o mojej niewierze
w czystą zieleń, w siłę dolara (jena i juana), we wszystkie
alternatywy. I spada euro, kiedy Nigella zaczyna udawać
gospodynię i burzy nasze pojęcie o angielskiej
kuchni, a Niemcy wierzą w gazociąg pod burymi
wodami Ostsee. I kiedy pewien polityk mówi:
„Proszę wybaczyć, ale większość Francuzów nie wie,
że istnieje Estonia” (bo przecież Estonia nie istnieje
albo – jak Lwów – jest wszędzie). I spada euro,
kiedy wprowadzają je w Bośni i w Czarnogórze. I kiedy
geje sprzymierzają się z lesbijkami i feministkami, a skini
zaczynają zwalczać nowe sojusze. I kiedy powraca
poezja zaangażowana i proza społeczna, i nie ma już
pięknych lat, kiedy nie spadało euro, spada bez końca,
bez kresu, przełamuje linie oporu i wsparcia, pikuje bez trudu.
A gdyby Ségolene Royal zgubiła ulubionego kota,
płakałaby zapewne, bo koty są zwinne, mają miękką sierść,
a rozmnażają się piękniej niż wersy i ludzie

 

Przygoda na Mariensztacie

Miasto niebieskie, widziane rano z okien
hotelu, nie, już nie niebieskie, błękit stał się
pastelowy, podbarwiony jak na taśmie
serialu. Miasto nie śmieszne i nie straszne,
w którym słowa rozpływają się, zderzają
ze sobą, nie reaguje nikt, syren nie słychać,
służby działają pozornie – jak przygoda,
to tylko tutaj. Miasto śmierdzące coraz mniej,
miasto domyte, w nowych toaletach stare
rozrzedzacze słów, nowe trybuny, tarasy,
place solowych defilad, wyspa usypana
na powierzchni martwego morza, wokół sól
w kryształkach, ziemi sól – niskie brzozy, sosny,
stare drelichy, stelaże plakatów. Miasto
starych taśm, nasycone kolorem, gwarem
rzekomo demonicznych głosów, nowych soborów
z błyszczącymi szybami, wielojęzycznych zborów,
z których nic nie dobiega, głosy stały się
szumem. Nie, nikomu się nie udało: za dużo
było efektów lokalnych, za dużo point,
skrzyżowań o płynnym ruchu. I zbyt wiele
prostych tłumaczeń, szybkiego rozwoju, za mało
własności, dużo rzeczy niczyich. Teraz
będą powtarzać: „tak to jest”, zawsze i wiecznie.
Miasto niebieskie, w którym przygody dobrze
się kończą, niestety: praca wre, na bilbordach,
w tyglach budów, w mocy luksów, kolorów,
w świetle praw obracają się spłoszone słowa,
ogorzałe twarze robotnic i robotników,
śpiewająco szczęśliwych, bełkoczących, już po
słowie

Więcej wierszy w papierowym wydaniu „Akcentu”.