Bogusław Kasperek. Bema pamięci…

Spis treści numeru 2/2009

Bema pamięci…

 

Wznowienie książki o tematyce historycznej, poruszającej stosunkowo odległą i – wydawałoby się – obecną tylko w akademickich rozważaniach problematykę, jest zjawiskiem niecodziennym.
Pewnym wytłumaczeniem może być to, że książka owa napisana jest przez obcokrajowca: prace o Polsce, zwłaszcza o polskiej historii, pisane przez autorów „zewnętrznych” zawsze wzbudzają zainteresowanie. Zaciekawienie narasta, gdy traktują one o szczególnie trudnym dla naszego narodu wieku XIX. Dodać należy, że w tym wypadku autor podejmuje zagadnienia obrosłe legendami i „wyjaśnione” przez mitologię romantyzmu, a następnie utrwalone przez szkołę.
Historia Polski nie jest szerzej znana poza naszym krajem, nie wzbudza również zbyt dużego zainteresowania wśród europejskich historyków. Takie też były konstatacje uczestników sympozjum „O nas bez nas” – historia Polski w opinii historyków obcojęzycznych, mającego miejsce podczas 17. Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich w Krakowie (w 2004 r.). Dla zawodowych historyków nie są to wnioski zbyt odkrywcze, ale dla szerszej publiczności zapewne tak. Świadomość, że przeszłość Polski – mimo niewątpliwej specyfiki (a któryż naród jej nie ma?) – nie jest aż tak bardzo odmienna od innych, budzi zaniepokojenie. Pozostaje sprzeczna z naszym wyobrażeniem o nadzwyczajnej roli Polski i Polaków w dziejach. Notabene, jednym z uczestników sympozjum był właśnie prof. István Kovács. Porównując wystąpienie węgierskiego historyka z referatami wygłoszonymi przez pozostałych, wyraźnie dostrzec można pozytywne, wręcz optymistyczne wnioski.
Dlatego sięgamy po tę książkę z poczuciem satysfakcji, lecząc swoisty kompleks, wynikający z niedoceniania historii Polski. Równocześnie towarzyszy nam obawa, że i tak praca może być napisana nie do końca dobrze, gdyż autor nie zna naszej specyfiki, tj. dramatyzmu historii i wynikającej z niego traumy duszy polskiej. Wystarczy przywołać choćby recepcję opracowań Normana Daviesa, historyka, który jednak jest trochę spolonizowany (żona – Polka), a więc w znacznym stopniu bywa uważany za „swojaka”. Mimo pewnych „odstępstw”, pisze w duchu przez nas akceptowanym. Już nieco inaczej, chłodniej, Polacy odbierają niektóre prace Daniela Beauvois, zwłaszcza monumentalne dzieło życia: Trójkąt ukraiński.
Zatem napisanie książki o polskiej historii jest dla cudzoziemca dużym wyzwaniem. Zwłaszcza gdy osoba przedstawiona w opowieści stała się legendą i w Polsce, i w kraju, z którego pochodzi biograf. Generał Józef Bem jest bohaterem dwóch narodów: polskiego i węgierskiego. Dla naszych bratanków był sztandarową postacią w czasie Wiosny Ludów i sto lat później, gdy manifestacja pod jego pomnikiem w Budapeszcie, zorganizowana dla wyrażenia poparcia dla polskich przemian październikowych, stała się momentem przełomowym w węgierskim zrywie wolnościowym 1956 roku.
Profesor István Kovács jest wybitnym historykiem, a jednocześnie bardzo cenionym pisarzem (poetą i eseistą, ale również autorem powieści, nb. – niedawno sfilmowanej), bywał także dyplomatą – konsulem Republiki Węgierskiej w Krakowie. Że można na tych wszystkich polach działania sprawdzać się doskonale, świadczy choćby postać przedwcześnie zmarłego profesora Stefana Mellera – historyka, poety i dyplomaty, który też pisał z pozycji cudzoziemca o historii innego kraju – Francji.
Profesor István Kovács od wielu lat zajmuje się problematyką związaną z historią Polski, zwłaszcza relacjami polsko-węgierskimi w okresie Wiosny Ludów. Bez przesady można określić go jako najlepszego znawcę tych zagadnień. Jest m.in. autorem fundamentalnej rozprawy Polacy w węgierskiej Wiośnie Ludów 1848 – 1849 (Warszawa 1999). Obecnie rozpoczął wydawanie słownika biograficznego polskich uczestników tych wydarzeń, obejmującego kilka tysięcy nazwisk.
Książka o Józefie Bemie ma świadomie ograniczony aparat naukowy. Jest przez to „mniej odstraszająca” dla szerszego grona odbiorców. Czyta się ją znakomicie – została świetnie napisana. Ustalenia historyczne przekazuje Kovács przy pomocy literackiego (niekiedy nawet bliskiego liryce) języka, nie tracąc jasności, przystępności i klarowności.
István Kovács trafnie zauważa, że Józef Bem stał się bohaterem polskim głównie dlatego, że wcześniej był bohaterem węgierskim. Dla Węgrów jest nim do tej pory, dla nas natomiast pozostał realizatorem, a w mniemaniu niektórych nawet autorem, Lelewelowskiego przecież hasła „za wolność waszą i naszą.” Napisana przez Kovácsa biografia odpowiada rzeczywistej dziejowej roli Bema. Szczególnie bliska autorowi i szerzej opisana jest działalność generała w czasie węgierskiej Wiosny Ludów, dokładnie – od listopada 1848 do sierpnia 1849 r. W ciągu tych kilku miesięcy działalności zajął on trwałe miejsce w panteonie bohaterów.
Józef Bem żył 56 lat. Urodził się w 1794 roku w należącym od 22 lat do monarchii habsburskiej Tarnowie. Jego życiorys w dużym stopniu jest charakterystyczny dla sporej grupy „żołnierzy-rewolucjonistów”, których spotykamy wówczas szczególnie licznie wśród pozbawionych państwa Polaków. Bem całe życie był żołnierzem. Służbę rozpoczął w armii Księstwa Warszawskiego w wieku lat 15. Jako szesnastolatek został oficerem – podporucznikiem artylerii. Doświadczenie wojenne zdobył szybko w czasie kampanii rosyjskiej 1812 roku, a następnie podczas uporczywej obrony Gdańska do października 1813. Kolejny etap służby to armia Królestwa Polskiego, dowodzona przez niezrównoważonego księcia Konstantego. Bem opuszcza wojsko w stopniu kapitana w 1826 roku i na cztery lata przenosi się do Galicji, gdzie pracuje jako administrator i dzierżawca majątków ziemskich. Po wybuchu powstania listopadowego zgłasza się do polskiego wojska. Jak zwraca uwagę Kovács, Bem przekroczył granicę Królestwa 26 lutego 1831 r., w dniu, w którym rozstrzygnęła się pomyślnie dla Polaków bitwa pod Grochowem, decydująca dla dalszego trwania zrywu wyzwoleńczego.
W powstaniu listopadowym Bem jako dowódca artylerii wykazuje się w dwóch starciach z Rosjanami. W bitwie pod Iganiami 10 kwietnia przyczyniła się walnie do błyskotliwego zwycięstwa. Półtora miesiąca później, 26 maja, ma miejsce bitwa pod Ostrołęką. Fatalnie dowodzone wojsko polskie ponosi ciężką porażkę. Przypisywane Napoleonowi powiedzenie: lepiej, kiedy lew dowodzi stadem baranów niż odwrotnie, znajduje tu tragiczną ilustrację. Przed całkowitym zniszczeniem armię polską ratują śmiałe ataki lekkiej artylerii, kierowanej przez Józefa Bema. Bohater spod Ostrołęki bierze we wrześniu udział w obronie Warszawy. Walczy na najważniejszym posterunku: na szańcach Woli. Zresztą, tak jak większość polskich dowódców, także i on błędnie uważa, że rosyjskie ataki na Wolę mają odciągnąć uwagę od nierozpoznanego kierunku głównego uderzenia.
W życiorysie Bema okres polistopadowy jest do przedstawienia i zinterpretowania dość trudny. Generał wiąże się z obozem księcia Adama Czartoryskiego. Z jego też inspiracji podejmuje próbę zorganizowania w roku 1832 legionu polskiego w Portugalii. Trwała tam wojna domowa, która miała rozstrzygnąć kwestię obsady tronu. Działania Bema okazały się dlań kompromitujące. Konflikt portugalski zakończył się szybko i rozpoczęte przygotowania do werbunku Polaków okazały się niepotrzebne. Próba uzyskania wynagrodzenia przez Bema od władcy portugalskiego skończyła się skandalem i uwięzieniem generała na okres miesiąca. Tylko dzięki interwencji angielskich dyplomatów udało mu się opuścić niegościnny dla niego kraj. Nieszczęsna sprawa portugalska ostatecznie ugruntowała negatywny stosunek do Bema demokratycznej części polskiej emigracji. Jeden z bardziej zapalczywych młodych oficerów polskich dokonał wówczas nieudanego zamachu na jego życie. W latach czterdziestych także i Hotel Lambert uznał go za „straconego”.
Wiosna Ludów otwiera nowy, zasadniczy dla naszej pamięci o generale, okres jego życia. Bem przybywa do Galicji, by tu w oparciu o tworzące się ochotnicze formacje polskie przygotować kolejny zryw narodowowyzwoleńczy. Spotyka go podwójny zawód. Po pierwsze, siła polska jest słaba, a chęć wywołania nowego powstania bardziej werbalna niż rzeczywista. Po wtóre, stosunek do Bema jest zdecydowanie wrogi.
Józef Bem podejmuje decyzję wyjazdu na Węgry – „przez Tarnów i Wiedeń”. W porozumieniu z Ferencem Pulszkym, reprezentującym władze węgierskie w austriackiej stolicy, Bem obejmuje dowództwo wojskowe w zbuntowanym przeciw cesarzowi Wiedniu. Po krótkiej, nierównej walce Wiedeń ulega, Bemowi zaś udaje się przedostać na Węgry.
István Kovács poświęca dokonaniom Bema podczas rewolucji węgierskiej znakomitą część swej książki. Jego bohater jest wszechstronnie prezentowany jako żołnierz i dowódca.
Pierwsze, co nasuwa się czytelnikowi, to pytanie o motywy działania. Dlaczego polski generał (zresztą nie był to przecież jedyny Polak, który na Węgry wówczas ruszył) przyłącza się do powstania narodowego Madziarów, a tak naprawdę, jak podkreśla Kovács, do narzuconej przez Austrię wojny? Odpowiedź jest oczywista tylko pozornie. Polacy uznawali, że walka o „naszą i waszą wolność” jest niejako moralnym obowiązkiem. Ujarzmiony naród winien pomagać innemu walczącemu o swoją wolność. Idąc do powstania listopadowego, Bem napisał jeszcze w roku 1831 do jednego ze swych przyjaciół: Spieszę tam, gdzie mój obowiązek i czucie woła. Cóż zatem za obowiązek i czucie wiodło do ziemi madziarskiej? Profesor Kovács wskazuje, że pierwotnym celem wyjazdu Bema było powołanie na Węgrzech hufca zbrojnego (…), który dla przyszłej armii polskiej zawiązkiem się stanie. Węgry miały być zatem kolejną szansą na początek walki o niepodległość Polski.
Rok 1848 – do apogeum polskiego romantyzmu politycznego, jakim był rok 1863, pozostało jeszcze 15 lat. W tymże 1848 roku zaczyna się kariera pruskiego junkra – Ottona Bismarcka. Mówi się, że Polacy mogli przeciwstawić Bismarckowi Mickiewicza – twardej i racjonalnej polityce – wielką romantyczną ideę. Mickiewicz modlił się o wojnę powszechną, która to natchniona modlitwa była przecież na wskroś racjonalna. W ówczesnej Europie pokój utrwalał niewolę narodu polskiego. Wojna – rodziła szanse. Bem był romantykiem wierzącym w ideę walki o niepodległą Rzeczpospolitą, i jednocześnie, niekiedy wręcz przerażającym w działaniu, racjonalistą.
Wyruszając na Węgry, zdawał sobie sprawę ze skomplikowanej sytuacji narodowościowej w Królestwie Węgierskim. Wojna domowa wzmaga się groźnie, my tylko Polacy możemy powaśnionych pogodzić, nakłaniając Madziarów do zapewnienia Słowianom wszelkich swobód konstytucyjnych, a tych przekonując, że dalszy, ścisły związek z Madziarami jest dla nich korzystniejszy – napisał jeszcze w Galicji.
Generałowi Bemowi nie udało się zrealizować żadnego z pierwotnych zamierzeń. Legion Polski powstał, chociaż po długich wahaniach przywódców powstania węgierskiego, którzy obawiali się stworzenia pretekstu do interwencji rosyjskiej. Nie Bem jednak został jego dowódcą, a generał Józef Wysocki. Stało się tak na skutek zdecydowanej niechęci ochotników polskich do powierzenia komendy nielubianemu przez nich niedoszłemu legioniście portugalskiemu. O skali panującego rozemocjonowania świadczy próba zabójstwa generała przez jednego z rodaków w Peszcie. Tym razem kula zamachowca zatrzymała się w kości policzkowej Bema.
Jako dowódca armii węgierskiej walczącej w Siedmiogrodzie Bem podjął próby ułożenia dobrych relacji między skonfliktowanymi narodami zamieszkującymi tę krainę: Węgrami, Sasami, Słowakami i Rumunami. Jego odezwy i powstrzymywanie działań odwetowych nie przyniosły, bo tak naprawdę w ówczesnych realiach przynieść nie mogły, spodziewanych skutków.
Generał nie został więc przywódcą Polaków walczących u boku armii węgierskiej, ani też nie naprawił relacji wewnętrznych w tym kraju. Zajął się tym, co potrafił robić najlepiej – prowadzeniem wojny.
Bem – jak wielokrotnie opisuje to Kovács – nie prezentował się okazale. Był drobnym mężczyzną, rzadko dbającym o swój wygląd. Powierzchownością mało obiecywał, za to duchem więcej dotrzymywał niż obiecał – cytuje autor Ludwika Jabłonowskiego. Przytacza również wrażenie, jakie odniósł Ferenc Pulszky: był mały i krępy, utykał na nogę (…) nieregularne, jakieś spłaszczone rysy jego okrągłej twarzy oraz ciemna cera i siwiejące włosy sprawiały, że przypominał wysłużonego kondotiera; nie mogę powiedzieć, że to pierwsze wrażenie było korzystne (…) dopiero później zrozumiałem, że potrafi zarówno rozkazywać, jak i budzić zaufanie u swoich oficerów. Podobny obraz przynosi relacja, jaką zanotował Sandor Teleki.
Do pełnego obrazu dodać należałoby, że w czasie prób z racami kongrewskimi, jeszcze w armii Królestwa Polskiego, Bem uległ wypadkowi. Przypadkowa eksplozja prochu oszpeciła mu twarz. Jeśli do tego dodamy skrzekliwy głos i ulubione danie, jakim była zupa kminkowa, otrzymujemy – jak się wydaje – niezbyt imponującą i przyjemną postać.
Bem jednak „duchem więcej dotrzymywał”. Był dowódcą znakomitym. Już w czasie pierwszego spotkania z kadrą oficerską armii siedmiogrodzkiej zapowiedział: Żądam od was bezwarunkowego posłuszeństwa. Kto nie posłucha, będzie rozstrzelany. Potrafię także nagradzać. Wspominając po latach tę pierwszą odprawę szef jego sztabu, Janos Czetz, dodał:
Tych kilka słów rzuca światło na charakter starego wodza i na to, jak traktował on swoich podkomendnych: na nieubłaganą surowość, bezstronność i bezwzględność, kiedy karał, oraz na hojność i wielkoduszność, kiedy nagradzał za dobrą służbę i zasługi. Nie puścił płazem niczego, a w jego postępowaniu nie było nawet śladu pychy. 8 marca 1849 roku na rozkaz Bema osiem tysięcy węgierskich żołnierzy wyruszyć miało do, jak się niebawem okazało, wielkiej, zwycięskiej bitwy o Wielki Sybin. Jednak wymarsz opóźnił się o godzinę. Powód? Bem nakazał rozstrzelać przed frontem wojska dwóch huzarów za niesubordynację. Nie słyszymy o sprzeciwie. Rozkaz wykonano bezlitośnie. Z jednej strony kilka tysięcy znieruchomiałych regularnych żołnierzy węgierskich, honwedzi, jazda i 24 armaty. Z drugiej niepozorny „człowieczek” – cudzoziemiec, który nawet nie znał języka Madziarów.
Bo Bem nie znał języka węgierskiego. Porozumiewał się z podkomendnymi po niemiecku, francusku lub za pośrednictwem tłumaczy. Potrafił pozyskać serca i szacunek żołnierzy w walce. Miał tę cechę, która charakteryzuje rzeczywistych wodzów. Wiedział, że jego zadaniem jest dowodzenie, kierowanie walką, a nie bezpośredni udział w starciu. Jednakże w bitwie następuje moment, kiedy dowódca musi być razem z żołnierzami. Nie może to być ani za wcześnie, ani też za późno. Która to chwila, potrafią wyczuć tylko najlepsi dowódcy. Tę rzadką umiejętność miał Bem. Pojawiał się tam, gdzie być powinien. Miał także niewiarygodne szczęście. Wielokrotnie odnosił rany, które okazywały się niebyt groźne. Zaczęto uważać, że nie może zginąć. Sam Bem powtarzał, że o trwaniu lub końcu życia decyduje przeznaczenie. Rzeczywiście – Bem nie zginął w walce. Umarł na malarię.
W Siedmiogrodzie narodziła się legenda Bema – narodowego bohatera Węgrów. Do jej powstania walnie przyczynił się Sándor Petöfi. Relacje między Bemem a poetą przypominały stosunek między ojcem a synem. István Kovács słusznie powątpiewa, czy Bem potrafił ocenić wielkość poezji Petöfiego. Widoczna była troska Bema, by Petöfi był jak najmniej bezpośrednio narażony. Dlatego odsuwał go od udziału w bezpośrednich starciach, np. wysyłał z informacjami i meldunkami. Petöfi był zafascynowany Bemem, wyczuwał i doskonale rozumiał, że jest u boku człowieka o nieprzeciętnej osobowości. W portfelu, obok portretu syna, nosił naszkicowany własnoręcznie portret generała Bema. Charakterystyczne są słowa Petöfiego, gdy odznaczony został przez Bema: Generale! Winienem ci więcej niż rodzonemu ojcu. Tamten dał mi życie. Ty – honor!
Generał Bem dał honor nie tylko największemu poecie węgierskiego romantyzmu, ale całemu narodowi. Zauważmy, że naród węgierski określany jest u nas jako „bratankowie”, a nie jako „bratni naród”, które to określenie ma dla mojego pokolenia niezbyt sympatyczne konotacje.

István Kovács: Józef Bem. Bohater wiecznych nadziei. Wydanie drugie. Oficyna Wydawnicza Rytm, Warszawa 2009, ss. 304.