Łukasz Janicki. Demony i anioły historii. Wizja dziejów w „Pamiętniku po klęsce” Kazimierza Wyki

Spis treści numeru 2/2011

Demony i anioły historii.

Wizja dziejów w „Pamiętniku po klęsce” Kazimierza Wyki

 

(…)

Negatywne cechy przypisane przez Wykę Polakom są, jego zdaniem, nieodłączne od zalet, dzięki którym naród przetrwał trudne burze dziejowe; zalety te, jakkolwiek nie można ich absolutyzować, chlubnie świadczą o polskim społeczeństwie w zestawieniu z innymi nacjami – asekuranckimi, małostkowymi i w gruncie rzeczy tchórzliwymi: Leniwe tchórzostwo narodów. (…) Na tle tego widowiska powszechnego człowiek nabiera szacunku dla własnego narodu za te jego właściwości, które pozornie nie powinny budzić takich uczuć: za lekkomyślność, za poryw, za lekceważenie tzw. realnych obliczeń, nawet za fanfaronadę, bo gdyby nie było narodów lekkomyślnych i porywczych, rabusie kolejno wyciągnęliby z legowisk spokojnych ospalców, wyciągnęliby wszystkich, i nikt nie dałby powodu do wspólnej obrony. Jest większa szlachetność i mądrość w nieroztropności polskiej aniżeli w rozważnym kunktatorstwie kibiców historii (s. 31). O ile narodowi polskiemu brakuje konsekwencji czy metodycznej przezorności, o tyle nie sposób mu odmówić (szczególnie dotyczy to tzw. zwykłych ludzi) zdolności do odgadywania prawdy, która to umiejętność – czasem niemal intuicyjna, by nie powiedzieć „wieszcza” – pozwala na trzeźwy osąd sytuacji i jasne moralnie wnioski: jak pisze Wyka, Polacy od lat żyli we wzrastającym poczuciu grozy, gdy obserwowali kraje zachodnie, przeżarte wygodnictwem, skłócone i wyrzekające się odpowiedzialności historycznej (s. 31), oraz hitlerowskie Niemcy – państwo łamiące wszelkie zasady, a jednocześnie drapieżne i prężnie rozwijające się dzięki jedności zafascynowanego złem narodu. Przyjęcie tej perspektywy pozwala autorowi Pamiętnika po klęsce choć w części „usprawiedliwić” Polaków jako ofiary procesu historycznego, który w tym kontekście przybiera rysy fatalistycznej klątwy ciążącej nad nieszczęsnym społeczeństwem: (…) naprawiając szczegóły swego postępowania, widząc błędy poboczne, wiemy równocześnie, że głównej swojej roli nie mogliśmy zagrać inaczej. Walka nie była świadomym naszym wyborem. Walka była narzucona jak przymus macierzyństwa, jak konieczność kwitnięcia i śmierci jesiennej. Musieliśmy się jej poddać, Bogu zdając resztę (s. 32). Charakterystyczne porównanie powinności Polaków do naturalnych procesów rodzenia i umierania z jednej strony pozwala na tolerancję wobec narodowych wad, z drugiej otwiera nieśmiało drogę dla nadziei – wszak każda cykliczność pozwala przetrwać i restytuować się upadłym czasowo wartościom.
A przecież Polacy, zdaniem Wyki, to naród o dwojakim obliczu, równie skłonny do facecji, jak i do twardej obrony imponderabiliów, równie łatwo ulegający nieuzasadnionemu optymizmowi, jak i z żarliwością walczący przeciw niesprawiedliwości: łapczywość i prostoduszność wiary była potrzebna ludowi (…) ludowi dobrodusznemu historycznie, ustępliwemu, nieskłonnemu w absolutny sposób wyzyskiwać rzadkie swoje racje siły, ludowi, który nade wszystko pragnął spokoju, łagodnej radości zabudowania, zagospodarowania się na swoim. Bo równocześnie lud twardy, gdy bronić musi swojego dziedzictwa, w przedziwny sposób dzielący swoją historię i swój charakter zbiorowy pomiędzy częste chwile walki i porywu, rzadsze chwile spokoju i spożywania (s. 34). Historia wyposażyła więc społeczeństwo polskie w cechy antynomiczne, ale jedynie one pozwoliły mu zachować tożsamość i broniły go przed obcą indoktrynacją. Gorzkie słowa o narodowej słabości i małości zostają w Pamiętniku… złagodzone przez pełne wybaczającego zrozumienia zdanie o ludzie polskim: Mówił o gotowości, plótł dobrodusznie, że już wygrał wojnę na języki, ale właściwie dopiero dzień oczywistej już klęski wydobył z niego hart i bohaterstwo (s. 34).
Jest w wywodach Wyki dostrzegalna sprzeczność, jakby autor miotał się pomiędzy takimi silnymi i przeciwstawnymi uczuciami, jak: pogarda, wstyd, lęk oraz przywiązanie do ojczyzny czy poczucie narodowej dumy. Wojna nie tylko objawia prawdę o społeczeństwie, lecz jednocześnie ułatwia rozpoznanie natury człowieka, poddanego w ekstremalnej sytuacji niewyobrażalnej presji psychicznej. Świadomość tego faktu nie opuszczała autora Pamiętnika po klęsce: W naturze ludzkiej w przedziwny sposób kojarzą się i nie wykluczają dwie, zdawałoby się najbardziej sprzeczne, właściwości: człowiek jest plastyczny i człowiek jest niezmienny. Człowiek posiada zdumiewającą siłę nagięcia się i przystosowania i człowiek w okolicznościach, które powinny przeorać go do głębi, okazuje się taki sam, niezmienny w podstawach i znamionach swojego charakteru (s. 16). Totalny charakter II wojny światowej sprawił, że stała się ona doświadczeniem egalitarnym; jak nigdy do tej pory w historii ludzkości próbie poddane zostało całe społeczeństwo, przyzwyczajone do spokojnego życia, o pewnym – wyższym lub niższym – standardzie, chronione przez odwieczne, zdawałoby się, prawa, które wypracowane zostały przez całe pokolenia uczestniczące w tworzeniu kultury europejskiej. W ciągu kilku dni ów uporządkowany i hierarchiczny świat przestał istnieć, a człowiek musiał na nowo odnaleźć swe miejsce w rozchwianym u podstaw bycie. Jak zauważył Wyka, w tej sytuacji dała znać o sobie niesamowita zdolność społeczeństwa do adaptacji, a jednocześnie opadły maski i przestały obowiązywać kulturowe konwenanse: Rdzenie dusz ludzkich nie dają się skruszyć żadną przemocą. Obnaża się tchórzostwo i obnaża się wzniosłość. Obnaża się bohaterstwo i jadowitym zaciekiem wypływa małość (s. 18). Wojenne doświadczenie graniczne przenosi człowieka w przestrzeń prawd wiecznych, jednak w żadnym wypadku nie można go traktować jako nauki na przyszłość – „bezużyteczność moralna historii”, o której pisze Wyka, to charakterystyczna dla dziejowości niemoc, która sprawia, iż człowiek zmuszony jest co pewien czas powtarzać te same błędy, by wciąż na nowo odkrywać we własnym wnętrzu pokłady niezmiennych uczuć i niemal odruchowych (a więc amoralnych) reakcji.
Okupacja (także przecież sytuacja ekstremalna) powoduje, iż w narodzie ożywają najgorsze instynkty – wojna tworzy środowisko cieplarniane dla wszelkiego rodzaju niegodziwości i zdrady: Krew polskiej hołoty popłynie obficie. Tyle się nagromadza podłości, zdrady, denuncjacji, tchórzostwa, volksdeutscherów, którym tłumaczyć trzeba zwrócone do nich po niemiecku odezwy. Krwią się tylko zmażą te niskie łotrostwa (s. 27). W nikczemności celują zresztą nie tylko przedstawiciele tzw. marginesu społecznego; także „zwykli” ludzie, których opisuje Wyka, zdolni są do małostkowości i różnorodnych „świństw”: żona potrafi podrzucić mężowi rewolwer, a potem donieść na niego okupantom, kobieta wiejska denuncjuje proboszcza, który odważył się słuchać radia, inna wydaje sołtysa pomagającego ukrywać działaczy śląskich. Butni wobec własnego rządu Polacy w stosunkach z nazistami wyzbywają się osławionego anarchizmu i schlebiają wrogom na potęgę. Kwitnie kradzież (nikt nie może być pewny nawet najbliższego przyjaciela), kolaboracja, sobkostwo. Ponury obraz przedstawiają, zdaniem Wyki, przede wszystkim społeczeństwo wiejskie i ludność małych miasteczek (chłopi, drobna inteligencja): Ci ludzie na swoim podwórku czynią to samo, co magnaci XVIII-wieczni odwołujący się do cudzych potęg, potulni wobec nich, anarchiczni wobec władzy własnej (s. 45). Dziedziczna skaza dotyczy szczególnie konserwatywnego Krakowa, który już przed laty, w okresie zaborów, odznaczył się postawą ugodową i lojalistyczną wobec Niemców; a przecież ważne są, według Wyki, nawet gesty (których nie brak warszawiakom, zdolnym do poświęceń i umiejącym ze „zniszczenia materialnego” budować „nową wartość”): Chodzi o to, co się mówi między swoimi, w kole Polaków niewątpliwych, chodzi o drobiazgi może, ale te, z jakich przeziera przytłumiona dusza miast. Zachowanie się, ton ulicy, kawiarni, te niepochwytne dla słowa znaki w obserwacji.

(…)

 

 Całość w papierowym wydaniu „Akcentu”.