Wojciech Zalewski. Afryka Zachodnia – rozważania pątnika

Spis treści numeru 3/2001

Afryka Zachodnia – rozważania pątnika

 

W okresie 18 lutego – 15 marca 2001 roku zwiedziłem Wybrzeże Kości Słoniowej, Mali, Ghanę, Togo i Benin. Poniższe rozważania są próbą zarysowania kilku wrażeń z podróży i spotkań. Piszę te słowa w „epoce” książki R. Kapuścińskiego pt. Heban. Książka Kapuścińskiego, trafnie ukazująca trudną do pokonania barierę psychokulturową dzielącą Czarnych od Białych, otwiera szeroko drzwi uchylone Sienkiewiczowskimi Listami z Afryki sprzed wieku. Chodziłem nieco innymi drogami niż autor Hebanu i obracałem się w innym gronie osób. Mam nadzieję, iż w tej właśnie „epoce” dodatkowe spojrzenie na bogaty kulturowo kontynent nie jest tylko uzupełnieniem Hebanu, lecz rekonstrukcją mojego własnego, nowego spotkania z człowiekiem Afryki.

Myśli spotkanych Afrykanów: bardzo istotną rzeczą jest radość życia, stąd praca nie ma celu sama w sobie; życie przepełnione jest jakąś obawą; Afryka nie ma ateistów; Afryka nie zna pojęcia przebaczenia.

Radość życia

Afryka Zachodnia od pierwszego momentu po wyjściu z samolotu sprawia wrażenie chaosu. Jacyś ludzie, a wydaje się ich być bez liku, ubiegają jedni drugich w próbach narzucenia swojej pomocy przy bagażu, w załatwianiu formalności paszportowych i celnych, jakby ich nie można było załatwić normalnie. Podobnie zresztą jest na przejazdowych granicach międzypaństwowych, gdzie łatwo stracić orientację, co gdzie się załatwia, a rzesza mężczyzn podbiega do samochodu oferując pomoc. Przewalająca się masa ludzi, samochodów i autobusów jest całkowicie dezorientująca. Oczywiście, każdy oczekuje wynagrodzenia.

Ten wszędobylski chaos ma oblicze ludzkie. „Mon ami” zwraca się nasz szofer do przechodnia pytając o kierunek, „chef” mówi do policjanta, który na drogach co kilkadziesiąt kilometrów sprawdza dokumenty lub prosi o łapówkę. „Sa va”, „bon”, „merci”, „s’il vous plait”, „bon voyage” i uśmiechy towarzyszą rozmowom lub gestom. Ludzie okazują sobie pomoc, są życzliwi, pozytywnie nastawieni do innych. Bezpośredni stosunek między przypadkowo spotykającymi się ludźmi robi wrażenie długoletniej przyjaźni. Lecz kwesi bluni, jak mówili siedzący na progach swych lepianek ludzie szczepu Fanti w południowej Ghanie, gdy przejeżdżaliśmy przez ich odległą od głównych dróg wioskę, jest przybyszem z innego świata, zakłóca krajobraz i dlatego też stąpa po tej ziemi niepewnie wystawiony na nieznane, raczej drobne przestępstwo, oszustwo, może nawet gwałt. Tubylczy przewodnik czy towarzysz jest niejako gwarantem bezpieczeństwa dla turysty.

Od wieków styl życia podyktowany był przez środowisko. Dzień, którego długość w pobliżu równika jest mniej więcej stała, od 6-tej rano do 6-tej wieczór oraz upał nadają specyficzny rytm życiu, jakby rytm kołyszących się bioder kobiety idącej powolnym, zdecydowanym krokiem, niosącej na głowie dzban z życiodajną wodą i niemowlę w chuście na plecach, nieraz kilka kilometrów, codziennie, bez końca, niemal od dzieciństwa i prawie do śmierci. Wokół niej gromadzą się dzieci pełne życia, a jej pierś karmi nie tylko własne dzieci lecz bywa, że i cudze. (Nie widziałem dzieci wokół mężczyzny.) Harmonia barwnych szat zarysowuje jej sylwetkę na szaro-różowej suchej ziemi, od której bezpośrednio zależy życie. Okresowy deszcz przynosi owoc ziemi, jego brak niesie głód. Ten deszcz wymywa ściany glinianych lepianek – domostw, więc trzeba je corocznie odświeżać nową okładziną z gliny.

Rytm konieczności, powtarzalnych życiowych czynności i zadań wyzwala z pośpiechu, docelowości, ostatecznych terminów do wykonania. Te są naturalne, w jedności z odwiecznym zegarem wszechświata. Rytm schematu społecznego, w który należy się wpasować, by móc funkcjonować w niewielkiej, lecz w pełni zdanej na siebie grupie społecznej, wyznacza czas tych ludzi. Rytmiczność bębnów i grzechotek z owocu baobabu towarzyszących ważniejszym wydarzeniom i okazjom przenika system nerwowy, wcielając ducha wspólnoty w zsynchronizowane ruchy ciał. Radosna spójnia człowieka z naturą nie zna wymagań tempa stechnologizowanego świata. Tu informacja zawodzi: wywieszony w banku kurs waluty nie odpowiada aktualnej wymianie, opóźnione lub odwołane bez uprzedzenia autobusy i loty, brak nazw ulic dezorientują i nie ułatwiają ruchu turystycznego, na co utyskują biznesmeni. Lecz tubylcy znają swoją przestrzeń i czas. Pozytywna relacja między ludźmi przenosi się w sferę tolerancji religijnej. Na przykład, mimo iż katolicy w Mali stanowią tylko około 1,5% ludności, pogrzeb katolickiego arcybiskupa Bamako odbył się na koszt skarbu państwa. Urzędnicy państwowi – muzułmanie wynajmują katolickie sale konferencyjne, a katolicki biskup zatrudnia muzułmanów. Czy są to zjawiska zrozumiałe dla człowieka z zewnątrz? Czy można przebrnąć przez te formy i dotrzeć do ich treści lub choćby je uogólnić?

Obawa

Kwesi bluni bez trudu wykorzystał tu dawno wypróbowaną metodę „divide et impera”, budując handel niewolnikami na międzyszczepowych animozjach: brat zaczął sprzedawać brata. W muzeum niewolnictwa w Ouidah (Benin) zobaczyć można obraz „ucywilizowanego” Europejczyka, poganiającego batem zakutych w kajdany „nieucywilizowanych” hebanowych niewolników. W twierdzy w Elmina (Ghana) z balkonu wychodzącego na plac otoczony lochami dla niewolników, ucywilizowany chrześcijanin wywoływał z nich kobiety i przed zgwałceniem kazał je myć. Jeśli zaszły w ciążę, pozwalał matce na zatrzymanie dziecka, stąd do dziś można natknąć się w okolicy na chrześcijańskie nazwiska. Naprzeciw balkonu była kaplica, z cytatem z psalmu 132, 13: „Pan bowiem wybrał Syjon, tej siedziby zapragnął dla siebie” prowadzona przez księży katolickich. Nieposłuszni niewolnicy byli karani śmiercią głodową. W tych i innych twierdzach, zapoznać się można ze sposobami „pakowania” niewolników na statki: mężczyzn twarzą w dół, by łatwiej było ich kontrolować i bić, kobiety twarzą do góry, gdyż tak łatwiej było je gwałcić. Przez „bramy bez powrotu”, zdaniem przewodnika, przeszło podobno około 12 milionów ludzi.

Gorycz wywołana wieloletnim niszczeniem godności ludzkiej pozostała w tubylcach. Lecz nie o ból chodzi, ten w stosunkach ludzkich jest zjawiskiem normalnym i powszechnym. Kwesi bluni zakłócił i zakłóca struktury społeczne, kulturowe, ekonomiczne, polityczne, a także ekologiczne. Pomijając eksploatację ekonomiczną czasów niewolnictwa, arbitralne rozbiory Afryki Zachodniej przez Europejczyków kilkakrotnie przecinały politycznymi granicami etniczne więzy. Rozbiorcy nie inwestowali, rozbiorcy kradli. Niezależność polityczna od lat 60. zastała te kraje bez kapitału, zaplecza ekonomicznego i społecznego, bez szkół, zwłaszcza wyższych, bez bibliotek oraz potencjału intelektualnego i dyplomatycznego. Tak więc, w znacznej mierze pozostają nadal w zależności od eksploatującego je kapitału poprzednich władców. Kolonizacyjny spadek przekłada się na język bezrobocia i korupcji, czyli na poniżający obraz „wyciągniętej ręki”.

Wyciągnięta ręka

Obraz ten nie ogranicza się tylko do ręki dziecka proszącego o „cadeau”, policjanta proszącego o pieniądze, stróża parku wyrywającego na ulicy aparat fotograficzny pod pozorem zakazu fotografowania i domagającego się zapłaty za pozwolenie, czy chłopaka przedstawiającego receptę z prośbą o pieniądze na zakup lekarstw. Są jednak poważniejsze formy „żebractwa”. Istnieje bieda przeludnionych szkół, w których pensje nauczycielskie są groszowe lub niewypłacane przez szereg miesięcy. Istnieje tragedia państwowego uniwersytetu w Abidżanie o 2 tysiącach studentów, którego dwieściepięćdziesięciotysięczna, nieskomputeryzowana biblioteka, obsługiwana jest przez dwóch zawodowych bibliotekarzy (dyrektor biblioteki jest profesorem uniwersytetu a nie bibliotekarzem), ma pieniądze na zakup 20 regularnych periodyków, a przedmiotowy katalog ukazuje niewiele publikacji z lat 1990. Biblioteka nie otrzymuje nawet wydawnictw rządowych.

Problemu blisko 70% stopy analfabetyzmu nie rozwiązują nieliczne szkoły chrześcijańskie, żyjące z „wyciągniętej ręki” zachodnich ofiarodawców, gdyż większość rządów jest wobec ich pracy obojętna. Działalność ośrodka społeczno-edukacyjnego w diecezji Mopti (Mali) opiera się na skromnej pomocy finansowej z Watykanu oraz na własnej hodowli zwierząt domowych, owoców i wynajmu budynków. Lecz na prośby o pomoc finansową dla szkół katolickich w Lome (Togo) watykańska Kongregacja dla Spraw Krzewienia Wiary nie odpowiada. Aczkolwiek administratorami diecezji i parafii są tubylcy, większość katolickich wychowawców jest z Europy, Ameryki Południowej i z Indonezji. Spotkani przeze mnie Afrykanie z doktoratami zdobyli swoje stopnie naukowe na stypendiach europejskich i amerykańskich. Nawiasem dodam, iż prezydent Mali, dr Alpha Oumar Konare, archeolog z dyplomem Uniwersytetu Warszawskiego (podobnie jak jego żona), mahometanin, jest uważany za najwybitniejszego przywódcę krajów Afryki Zachodniej. Niestety, instytucje muzułmańskie prowadzą wyłącznie szkoły Koranu nie zajmując się inną pracą edukacyjno-społeczną, mimo iż islam obejmuje około 40% społeczeństwa. Ponieważ nie ma żadnych ubezpieczeń społecznych, jedynym ubezpieczeniem jest ilość dzieci w rodzinie. Międzynarodowe organizacje religijne i świeckie prowadzą ośrodki poradnicze dla kobiet, tanie lub bezpłatne apteki i pełnią inne usługi społeczne.

Miasto

Miasto jest symbolem dynamizmu, przemian społecznych, przytułkiem dla nieporadnych i dżunglą dla śmiałych. Ponieważ tu zlewają się siły, zwyczaje i nędze społeczne, przedstawienie obrazu mieszczaństwa jest trudne. Do stolic powoli dociera współczesna architektura. Abidżan ma nawet eleganckie przedmieście. Lecz w śródmieściu Bamako, stolicy Mali, ścieki sanitarne płyną wzdłuż ulicy. Większa część stolicy oraz wszystkie inne miasta odwiedzone przeze mnie mają piaszczyste w suszy a błotniste w deszczu ulice zatłoczone budami, sklepikami i lepiankami. Przewalają się przez nie tłumy wśród spalinowego smrodu, hałasu, zwłaszcza motocykli, i kurzu. Wydaje się jednak, że poza fasadą lepianek kryje się jeszcze wiejski styl życia.

Wieś

Czym jest afrykańska wieś, w której mieszka większość ludności? Turysta, który może zaobserwować tylko nieliczne jej przykłady, nie może wejść do jej duszy, lecz może wstydliwie zajrzeć przez jej podwoje.

Wieś, położona wzdłuż szos, po których poruszaliśmy się, wydaje się być chaotycznym konglomeratem lepianek, służących jedynie do ucieczki przed żarem i nocnego spoczynku. Panują tu „otwarte drzwi” ze wstępem kiedykolwiek, dla każdego, zwłaszcza dla dzieci, będących jakby wspólną własnością. Nierzadko się ponoć zdarza, że kobieta karmi piersią nie tylko swoje lecz i cudze dzieci. Tym niemniej okrąglaki spichlerzy stojące obok domu, z małymi drzwiami umieszczonymi dwa metry ponad ziemią, są szczelnie zamknięte, gdyż nawet w tych zwartych społecznościach kradzież żywności, zwłaszcza w okresie nieurodzaju, jest spotykana.

W północnej części Mali, domy przypominają budowle egipskie: otoczony murem podwórzec zamyka w sobie kilkupokojowe pomieszczenia w zależności od wielopokoleniowości rodziny. Kuchnia, a właściwie palenisko, bywa na zewnątrz domu. Urządzenia higieniczne w obrębie zabudowania mają swoje wydzielone miejsce. Mimo poczucia intymności, jakie sprawia mur bez wychodzących na zewnątrz okien, brama jest na oścież otwarta, a sąsiedzi i przyjaciele są wszędobylscy. Podobny mur zresztą, z oknami do wewnątrz, mają marokański i wczesnoafrykański styl Sahel, w których zbudowane jest średniowieczne, ongiś bogate miasteczko Djenne.

Unikalnym zjawiskiem w Mali jest pasmo podgórskich domów Dogonów. Kilkanaście wsi na skarpie stoi od tysiąca lat, gdy Dogonowie wypędzili stąd pigmejski szczep Telemów. Wzgórze jest gęsto zabudowane czworokątnymi, jednopomieszczeniowymi domami, obok których stoi okrągły spichlerz. Labirynt ciasnych, kamienistych, pnących się pod górę przejść znają tylko ich mieszkańcy. U podnóża góry są pola uprawne, które również służą potrzebom higienicznym, gdyż odpowiednich urządzeń wieś nie ma. Na stosunkowo małej przestrzeni jednej ze wsi, Tireli, mieszka 1600 osób. Ponad wioskami, wysoko w skałach są jaskinie (z wejściem po linach), dawne siedziby Telemów, służące Dogonom za cmentarzysko. Od tysiąca lat więc przodkowie patronują z góry swoim następcom.

Wioska Biancouma, szczepu Yacouba, leży w północno-wschodniej części Wybrzeża Kości Słoniowej. Droga dzieli współczesną muzułmańską wieś od wsi tradycyjnej, jakby zastygłej w średniowieczu. Każda rodzinna grupa posiada własne miejsce kultu, okrągłą świątyńkę oznaczoną dla odróżnienia od otaczających ją domostw drzewkiem Youba. Kobiety i mężczyźni mają osobne chaty. Mężczyzna jest zobowiązany zapewnić każdej żonie chatkę. Tak potencjał „nieruchomościowy” określa możliwości matrymonialne w tym poligamicznym społeczeństwie.

Religia

W społeczności tradycyjnej, jaką zasadniczo jest wieś afrykańska, schematy społeczne różnią się od szczepu do szczepu jak ich języki, mity i nazwy bogów. Ogromne przestrzenie, zwłaszcza dla bosonogiego wieśniaka, który znajduje się na niepewnym i obcym gruncie po przejściu kilkunastu kilometrów, wytworzyły przez wieki kulturową mozaikę. Pomiędzy stylem życia a religią istnieje symbioza. Religia nie jest teoretycznym abstraktem, dogmatem, lecz konkretem dnia codziennego gdzie wierzenia, zwyczaje, odwaga życiowa i strach, struktura grupy i rodziny są ściśle ze sobą powiązane. Postawy, tak indywidualne jak i społeczne, projekcja przeżycia otaczającej rzeczywistości, przybierają charakter religijny i jawią się w formie ukonkretyzowanych duchów. Afrykanin ma duchową relację ze światem. Ten bliżej nieokreślony czynnik – „duch” ma pozytywny lub negatywny wpływ na jego życie. Jest jeden Bóg, Stwórca, na ogół współdziałający w akcie stworzenia z elementem żeńskim, na przykład z ziemią. Bóg jednak jest oddalony, niedostępny. Nie jest On duchem lecz Najwyższą Siłą. Kontakt z Nim wymaga pośredników. Na przykład w szczepie Guere, Wybrzeże Kości Słoniowej, droga do Boga – Gnonswa (etymologicznie: źródło człowieka), wiedzie poprzez duchy, przodków i „kapłana” – srassagnan. U Dogonów między człowiekiem a przodkami lub „nieznaną” rzeczywistością w ogóle pośredniczy Hogon – duchowy przewodnik, najstarszy człowiek we wsi. Różni wróżbici i fetysze mają również w przekonaniu ludzi powiązania ze światem pozamaterialnym i moc zabezpieczenia przed złem i kary za nie. Bogowie, a raczej emanacje Boga, są na wszelką okazję: wojny, pokoju i urodzaju. W nich personifikuje człowiek swoje emocjonalne przeżycia. Uzmysławiają ich tancerze w maskach występujący na tradycyjnych festiwalach, na przykład corocznym festiwalu w Man. Tak więc nie są to formy politeizmu, lecz konkretny stosunek do „nieznanego”, od którego człowiek jest zależny, choć próbuje na to „nieznane” wywrzeć korzystny dla siebie wpływ.

Antropologia religii pierwotnych wyraża się na przykład w szczepie Guere, w troistości elementów „składowych” człowieka: ciała, wewnętrznej siły ( souhou) i duszy – osobowości źródła człowieczeństwa odróżniającego go od zwierząt, które posiadają dwa pierwsze elementy. Człowiek umiera, gdy pozbawia się go souhou. Człowiek może mieć wspólne souhou ze zwierzęciem, tak iż śmierć zwierzęcia powoduje śmierć człowieka, który dzieli z nim souhou.

W społeczności nie opartej na dokumencie pisanym życie regulowane jest zwyczajem. Zwyczaje są ściśle zespolone z wierzeniami, motywowane nimi, a czynności człowieka mają swoje „nadprzyrodzone” zaplecze. Aczkolwiek wiele decyzji podejmowanych jest kolegialnie, szczepy mają swoje indywidualne świeckie i religijne autorytety. Niektóre szczepy Dan, w ważnych społecznie okolicznościach, odwołują się do Maski. Otacza ją mistycyzm i kult, gdyż niesie ona bożą siłę. Przez nią człowiek łączy się z niewidzialnym światem; zwraca się do niej tylko w poważnych sytuacjach wymagających interwencji bożej, takich jak susza, wojna lub choroba. Maska więc pełni poważną rolę w życiu szczepu i od jej decyzji nie ma odwołania. Wiara w skuteczność i siłę Maski przynosi oczekiwane rezultaty. Maska ma swoje mistyczne pochodzenie – nie jest zrobiona przez człowieka, lecz wierzy się, iż kobieta znalazła ją przypadkowo w lesie. (Mówiąc o mistycyzmie Maski powiedziano mi, iż były autentyczne wypadki, gdy fotografowanie Maski bez zezwolenia powodowało zepsucie się aparatu fotograficznego.)

We wszystkich wioskach jest miejsce święte, miejsce ofiar, miejsce ważnych wydarzeń społecznych. U wejścia do Tireli, stoi święty słup w formie męskiego członka, od wieków chroniący wioskę przed nieprzyjacielem. Tu składa się ofiary prosząc o błogosławieństwa. W centrum wsi jest Toguna, oparte na czterech kamiennych filarach zadaszenie z setki poziomów nałożonej słomy, a więc wysokie i widoczne. Miejsce to jest świętym symbolem jedności szczepu, daje siłę społeczną i autorytet. Tu i na placu przed nim odbywają się posiedzenia rady starców, ważne społecznie ceremonie jak inicjacje wprowadzające młodych do życia społeczności czy – co trzy lata – ceremonie wyzwalania duchów zmarłych z powiązania ich ze wsią, by mogły złączyć się ze swoimi przodkami. Tu też odbywają się rytualne tańce towarzyszące wszystkim znaczącym dla życia okazjom, wyrażające radość życia, prośby o deszcz i dziękczynienia, np. za żniwa.

Społeczności są na ogół zamknięte pod względem zwyczaju, języka i religii. Mężczyźni, kobiety i dzieci mają swoje miejsce i zadania społeczne i rodzinne, a granice między nimi są stosunkowo ścisłe i nieprzekraczalne. Istnieje szereg formalnych postaw i zachowań funkcjonujących w szczepie. Konieczna jest więc kilkumiesięczna indoktrynacja młodzieży odbywająca się poza wioską i bez kontaktu z nią, w dżungli lub na sawannie. Tu, kwalifikowani starsi wprowadzają dojrzewającą młodzież w arkany życia, uczą tradycji, znajomości leczniczych ziół, odwagi, odporności na ból, samodzielności, obowiązków rodzinnych. Kończy się ona inicjacją dającą pełnoprawne uczestnictwo w życiu szczepu. Pogwałcenie zwyczajów wiąże się z poważnymi konsekwencjami społecznymi do ostracyzmu włącznie: rodzice odcinają się od dzieci, społeczność od swojego członka. Wejście do innego szczepu jest prawie niemożliwe, gdyż wymagałoby ono inicjacji w danym szczepie, a tego się w wieku dojrzałym już nie robi. Samotność bywa równoznaczna z wyrokiem śmierci. Oczywiście istnieją również mniej surowe formy ekspiacji, lecz zadośćuczynienie jest zawsze wymagane.

Kwestia ciągłości szczepu jest podstawowa, stąd płodność odgrywa ogromną rolę. Panuje wielożeństwo. Postronnemu trudno zapoznać się z tą intymną stroną życia szczepu. Jednym z wyrazów akcentowania seksualnej strony życia ludzkiego jest obrzezanie. Religijne uzasadnienie obrzezania wynika z wiary, iż człowiek rodzi się z podwójną duszą: męską i żeńską. Dusza żeńska u mężczyzn znajduje się w napletku, natomiast męska u kobiet w łechtaczce. By człowiek funkcjonował poprawnie w społeczeństwie, dusza żeńska u mężczyzny i męska u kobiety muszą być usunięte. Zatem obrzezanie w tradycyjnym społeczeństwie dotyczy tak kobiet jak i mężczyzn. Obrzezanie kobiet, mimo zakazu prawa, jest nadal stosunkowo powszechne. Pytając (mężczyznę) o uzasadnienie tej praktyki otrzymałem odpowiedź, iż podyktowane jest ono egoizmem męskim, gdyż obniżając próg wrażliwości seksualnej u kobiety zwiększa się prawdopodobieństwo jej małżeńskiej wierności. Istnieje znaczna presja społeczna, ponieważ mężczyźni nie chcą poślubiać nieobrzezanych kobiet. Niestety, stopień śmiertelności powodowany tym zabiegiem jest wysoki, nawet dochodzący do 10%, głównie na skutek niehigienicznych warunków, w jakich się go dokonuje, często rozbitym szkłem lub żyletką i oczywiście bez znieczulenia. Ściganie przestępstwa jest trudne, gdyż przyczyna śmierci jest ukrywana.

Obrzezanie mężczyzn, zależnie od szczepu, dokonywane jest w niemowlęctwie lub w okresie dojrzewania. To ostatnie odbywa się grupowo, ceremonialnie. We wsi Songo (Mali) pod obficie zdobioną symbolami jaskinią skalną odbywają się zbiorowe obrzezania okolicznej młodzieży. Nieobrzezany mężczyzna nie może być pełnoprawnym członkiem społeczeństwa i brać udziału w decyzjach szczepu. Wypracowane formalizmy związane z zawarciem małżeństwa również odzwierciedlają stosunek do życia. W zależności od szczepu obejmują one szereg stopni poczynając od pośredników i darów pomiędzy rodzicami przyszłych małżonków do ostatecznej zgody panny młodej, która wyraża ją milczeniem. O miłości nie mówi się otwarcie. Są i małżeństwa aranżowane wyłącznie przez rodziców jeszcze w niemowlęctwie lub przed dojrzewaniem dzieci. Podobnie ważną rolę odgrywa obecność na pogrzebie osób związanych ze zmarłym. Pogwałcenie tego zwyczaju prowadzi do poważnych konfliktów pomiędzy rodzinami.
Przebaczenie

W opinii moich katolickich rozmówców dopiero chrześcijaństwo wniosło do Afryki ideę przebaczenia. Jest to jednak koncept na tyle podstawowy, na ile trudny. W mentalności ludności tubylczej wszystko ma swoją przyczynę. Jeżeli jest ona materialnie niewytłumaczalna, np. śmierć, choroba lub wypadek, przyczyny muszą być widocznie pozamaterialne i tych się poszukuje. Za zło ktoś zawsze jest odpowiedzialny i konsekwentnie musi czymś odpłacić, by oddalić ducha zła od człowieka, od rodziny, od szczepu. Na przykład panuje przekonanie, że nikt nie umiera bez przyczyny, nawet starzec. Ktoś jest za tę śmierć odpowiedzialny, ktoś rzucił „urok” – klątwę, czyli ktoś musi zostać ukarany, by przebłagać „złego ducha”. Przedstawiciel tubylczego domu królewskiego w Lome ilustrował zwyczaje voodoo przykładem złodzieja. Musi on zostać ukarany. Jeżeli nie da się go zidentyfikować, można orzec, iż nieszczęście, np. choroba, które dotknęło jednego z członków społeczeństwa, jest dowodem jego winy, w tym wypadku kradzieży. By odkupić winę, rodzina tak zidentyfikowanego „złodzieja” jest zobowiązana do zadośćuczynienia przez złożenie określonych ofiar posuniętych nawet do konieczności przekazania dziecka, zazwyczaj córki, na służbę miejsca świętego i fetysza. Winnych identyfikuje się również przez wystawienie człowieka na próby fizyczne, podobne do średniowiecznych sądów czarownic. Niestety, otwiera to drogę nienawiściom i porachunkom. Dziś oczywiście zwalcza się te praktyki, lecz nie zawsze skutecznie. Niezależnie od nich życie jest w Afryce cenione, lecz głównie z punktu widzenia jego przydatności społecznej. Radykalnym przykładem tej ostatniej jest zabijanie dzieci urodzonych z ułomnościami.

 

***

 

Afryka Zachodnia pozwala spojrzeć na życie jakie istniało wiele pokoleń wstecz, jak gdyby w międzygwiezdną przestrzeń, z której światło dociera do nas z tysiącletnim opóźnieniem. Potencjał twórczy Afryki osłabia mozaika szczepów i języków. Rytm życia nie mierzonego czasem, życia z naturą i poczucie wobec niej bezradności, buduje między ludźmi więź i gotowość do wyciągnięcia pomocnej ręki. Personifikując przyrodę człowiek nadaje życiu wartość. Świat staje się emanacją Boga, harmonią, którą człowiek Zachodu nazywa ekologią. Wartości wyrażane w odmiennych od Zachodu kategoriach mają tę samą treść: związek z życiem, które również, jak powiedział ks. dr Clement Zohagnan, jest fundamentem wszystkich religii afrykańskich, niezależnie od formalnych różnic między nimi.