Icchok Baszewis Singer: Biłgoraj

Spis treści numeru 3/2003

Biłgoraj

 

Między Zwierzyńcem a Biłgorajem dopiero co uruchomiono kolejkę wąskotorową. Faktycznie była jeszcze w budowie, ale pociągi już po niej jeździły. Zobaczyłem małą lokomotywkę, czarny samowarek z kominkiem i małymi kółkami niczym zabawka dla dzieci. Trudno było pojąć jak maszynista, dorosły człowiek, zdołał wejść do środka. Do parowoziku były przyczepione otwarte wagony, niskie platformy z ławkami. Na ławkach siedzieli biłgorajscy Żydzi. Widziałem ogorzałe twarze, wiele rudych bród i chałaty, także jakby spalone słońcem: wyblakłe, pożółkłe, brunatne. Wyglądali swojsko, jakby wszyscy byli moimi krewnymi.

– Oj, Baszewe! – zawołał ktoś.

– Baszewe, córka rabina…

Wiedziałem, że moja matka nazywa się Baszewe, ale nigdy nie słyszałem, żeby zwracano się do niej po imieniu. Mój ojciec zwykle nie zwracał się do niej w ten sposób, tylko mówił: „Słuchaj no”. Zwracanie się do kobiety po imieniu uważane było u chasydów za frywolność. (…)

W środku drogi wszyscy Żydzi zaczęli krzyczeć „Skrucha, modlitwa i dobroczynność odwodzą zły wyrok”, tak jak krzyczy się w bóżnicy na Rosz Haszana i Jom Kipur. Okazało się, że wagony się wykoleiły. Długo trwało zanim znowu stanęły na szynach. Poradzono sobie za pomocą drągów. Mówiono, że wszyscy pasażerowie powinni odmówić w szabas modlitwę dziękczynną. Ta nieszczęsna kolejka pochłonęła już niejedno życie.

Trudno jest oddać piękno trzech mil drogi między Zwierzyńcem a Biłgorajem. Jechało się to przez lasy, to znów przez pola. Gdzieniegdzie wyrastała chata kryta strzechą albo mały biały domek kryty gontem. Kolejka za każdym razem się zatrzymywała. To ktoś chciał napić się wody, to znów pójść za potrzebą. Maszynista miał znajomych wśród gojów i dostarczał im różne pakunki albo ucinał sobie pogawędkę. Żydzi także mieli swoje sprawy. Obchodzili się z maszynistą jak z szabesgojem. Raz, kiedy kolejka zatrzymała się na dłuższą chwilę, wyszła z jakiegoś domku bosa Żydówka w chustce na głowie jak chłopka i dała mamie w prezencie kobiałkę z jagodami, na których leżała jeszcze rosa. Ktoś jej widocznie powiedział, że Baszewe, córka rabina, jest tutaj i dlatego pospieszyła z darem. Mama nie była w nastroju do jedzenia, ale ja i mój brat Mosze zjedliśmy wszystkie jagody i mieliśmy potem czarne usta, czarne zęby i czarne ręce. Lata głodu pozostawiły w nas apetyt, którego długo nie można było zaspokoić.

Nasłuchałem się od matki wielu pochwał na temat Biłgoraja, ale miasto było jeszcze ładniejsze niż w jej opisach. Otaczały je gęste sosnowe lasy, które wyglądały jak błękitna wstęga. Tu i ówdzie między domkami rozciągały się pola i ogrody. Przed domkami stały grube drzewa z gęstwiną gałęzi i liści, jakich nigdy nie widywałem w Warszawie nawet w Ogrodzie Saskim, do którego czasami zaglądałem przez kraty. Miasto pachniało świeżo udojonym mlekiem, chlebem prosto z pieca i niezwykłym spokojem. Trudno było uwierzyć, że toczy się wojna i szerzy zaraza.

Dom dziadka stał niedaleko od bożnicy, domu nauki, mykwy i cmentarza. Był to stary drewniany dom zbudowany z bali, pobielony. Przed nisko umieszczonymi oknami stała ława. Rodzina wyszła nam naprzeciw. (…)

Ciotka poczęstowała nas zaraz podpłomykiem, który wydał mi się najsmaczniejszy na świecie. Synowie wuja, Awrumele i Szimszen, zaprowadzili mnie na podwórze, ale to nie było podwórze tylko ogród. Rosło tam kilka drzew. Pokrzywy i rozmaite chwasty wznosiły się wysoko. Wszędzie prześwitywały kwiatki: białe, żółte, nakrapiane, stokrotki. Było tam coś w rodzaju otwartej szopy – dach oparty na czterech drągach, a pod tym dachem stało łóżko pokryte słomą. Usiadłem na łóżku i wydawało mi się, że nie ma i nie może być większego luksusu. Ptaszki śpiewały, cykały świerszcze. Powietrze przepełniały niezliczone głosy i dźwięki. W pobliżu przechadzały się kury i koguty. Kiedy uniosłem głowę, zobaczyłem biłgorajską bóżnicę i pola, które rozciągały się wokół aż po skraj lasu. Miały różne kształty i barwy: kwadraty, romby, trójkąty, zielone, ciemne, żółte. Byłem w raju i miałem tylko jedno pragnienie: żeby nigdy mnie stąd nie wygnano…

przełożyła z jidysz Monika Adamczyk-Garbowska

 


Ze zbioru Majn tatns bes-din sztub, I. L. Perec Farlag, Tel-Aviv 1979.

 

Więcej opowiadań w papierowym wydaniu „Akcentu”.