Andrzej Goworski. Zdobędziesz wiedzę utkaną z wiatru

Spis treści numeru 3/2008

Zdobędziesz wiedzę utkaną z wiatru

 

Czytelnik oczekuje od tekstu rewanżu: za większe zaangażowanie w lekturę – większa korzyść z czytania. I choć wielu może się z tym stwierdzeniem nie zgadzać, nazywając książkę „swoją intelektualną potrzebą”, każdy – niejako podświadomie, w indywidualny sposób – odwołuje się do tej reguły. Ta zasada nie jest zresztą żadną nowością. Od dawna funkcjonuje jako aksjomat w psychologii literatury i w językoznawstwie badającym pragmatykę użycia języka. Pośrednim dowodem, bliższym praktyce czytelniczej, może być częste zjawisko nadinterpretacji w odniesieniu do współczesnej literatury. Hipotetyczne zdarzenie: przyzwyczajony do klasycznego stylu czytania odbiorca (wnikliwie, szukając płaszczyzn narracyjnych, alegorii, symboliki, odniesień do psychoanalizy, ze słownikiem wyrazów obcych pod ręką) napotyka w książce pustkę podczas lektury. Z pozytywów dostrzega w niej np. grę formą i konwencjami, a poza tym – same płycizny: powierzchowna konstrukcja psychologiczna bohaterów, brak dynamiki akcji, brak jakiegokolwiek przesłania, zero alegoryzacji. Jeśli ów czytelnik ma naturę „aktywnego czytacza”, bardzo możliwe, że zaprotestuje przeciw takiemu doświadczeniu. Książce tej, w akcie sprzeciwu, jego zawiedziona kultura literacka narzuci wartości niejako z zewnątrz. W efekcie powstanie projekcja idealna, znacznie różniąca się od napisanej książki. Przykład ten może pomóc lepiej zrozumieć pewien wycinek problemu, w świetle którego tak rozumiana „interpretacja” jest realizacją ogólniejszego schematu. Siatka napięć, powstająca z aktywności czytelniczej i wartości, które można wydobyć z tekstu, stwarza określone jakości psychologiczne. Można powiedzieć – to ona w dużej mierze kształtuje samopoczucie u odbiorcy tuż po zamknięciu książki. Nie tylko ingardenowski wstrząs, wzruszenie i zachwyt, ale i zaskoczenie, sytość doznań, pobudzenie, a także – być może równie adekwatne – zawód i uraza.
Nakładem wydawnictwa Znak ukazała się niezmiernie intrygująca książka Janusza Szubera Pianie kogutów. Wiersze wybrane. Znajduje się w niej ponad sto równych, utrzymanych w podobnej konwencji tematycznej i estetycznej, wierszy. Liryki te były już w większości publikowane w tomach: Śniąc siebie w obcym domu (1997), O chłopcu mieszającym powidła (1999), Lekcja Tejrezjasza (2003), Glina, ogień, popiół (2003), Czerteż (2006). Motywem spajającym najnowszy zbiór jest wynikający z indywidualnej poetyki autora stosunek do przeszłości. Bez mała wszystkie wiersze są literacko przetworzonymi relacjami z zanurzania się w wodach pamięci. Znamienny jest także sposób budowania znaczeń. Od konkretnego szczegółu, który zazwyczaj jest też motywem inicjującym wiersz, poeta prowadzi odbiorcę do stworzonych przez siebie obrazów wieńczących teksty.
Jednakże wszystkie operacje intelektualne zdecydowanie wyprzedza intuicyjna konstatacja. Odnosi się ona zarówno do „intrygujących” właściwości tej poezji, jak i wskazuje na istotę właściwej Szuberowi atmosfery lirycznej. Dotyczy sposobu czytania zbioru – czytelnik nie może nie zaangażować się, całym dostępnym sobie aparatem badawczym i pełną wrażliwością, w lekturę. Szubera nie da się przeczytać pobieżnie. Czy sprawiają to często używane, nawet w pierwszym wersie, pytania (np. kolokwialne: „Jak ci to powiedzieć?” – wiersz Nie odkładaj; trafne, „dosłowne zapytanie”: „Jeżeli jest, to jak jest?” – wiersz Słupy Herkulesa)? A może właśnie szczegóły? Przez ich niedającą się zakwestionować realność już od pierwszej linijki czytelnik może poczuć się niejako wrzucony w materię tej poezji (np. „Szorowanie schodów w sobotę, wczesnym / Popołudniem: kubeł parujący mydlinami,” – wiersz Trzecie przykazanie). Bez względu na przyczynę, wiersze te niezmiernie angażują. Mało tego, żaden z nich nie istnieje jako zamknięta całość. Jest między nimi nić, która je spaja. Każdy wydaje się swoistym nawiązaniem do wcześniejszego. Kolejną wariacją na temat atmosfery właściwej zarówno pojedynczemu tekstowi, jak i całej książce.
Jeżeli zatem w słoneczne, spokojne dni lubisz Czytelniku wspinać się na nagie skały literatury w poszukiwaniu na jej szczycie np. apeironu, daruj sobie lekturę najnowszej książki Janusza Szubera, zawiedzie cię. Pianie kogutów, zważywszy symetrię relacji, pochłania na dłużej niż trwa lektura tekstu, a w zamian ofiaruje jedynie wiatr. I gdyby to był powiew niespokojnych uczuć lub podmuch szarpaniny intelektualnej… Zbiór wypełnia jednostajny, mocny, ale nie porywisty, niosący ze sobą zmieszane zapachy otwartej przyrody i strychów oraz różnych graciarni, karpacki wiatr. Niech za przykład posłuży fragment z wiersza Szeperlaki:

Dużo. Niedużo, same szeperlaki,
Jak mówiło się u nas, wyjmując z kieszeni
Resztki monet o niskich nominałach
I przeliczając na otwartej dłoni,
Tyle, co po praktykowanym, także w naszym domu,
Sposobie na wyparzanie beczki, kiedy
Do wypełnionej po części wodą
Wrzucało się rozpalony w piecu do białości kamień:
Syk jakby z gniazda węży i spod grubego
Szarego płótna, jeśli je uchylić,
Kłęby pary, którymi dyszał otwór (…)

Wiatr w tej poezji funkcjonuje zresztą nie tylko jako parafraza przeszłości. W wielu tekstach Szubera jest obecny faktycznie. Zdarzeniom, które poeta stara się jeszcze raz ożywić, bardzo często towarzyszą właśnie efekty pneumatyczne. W cytowanym fragmencie z beczki – pełniącej rolę pojazdu asocjacyjnego – unoszą się kłęby pary. Również w wierszu Z żółtego metalu ważną rolę spełnia poruszone powietrze. Przedmiot, który należał do babki, osoby mówiącej w liryku, oraz związane z nim skojarzenia zostają zestawione z rozwijającym się w teraźniejszości planem poetyckim:

Ukłucie przerażenia na myśl o własnej
Nierozerwalnej sytuacji w czasie:
Nieruchomy i jednocześnie pędzący na oślep,
Kiedy obok w szklance z wodą przewraca się, sycząc,
Tabletka musującego wapna.

(Z żółtego metalu)

Można powiedzieć, że myśl czytelnika porusza się koliście. Naturalną konsekwencją dalszej lektury jest próba zamknięcia intuicyjnego odczytania w ramach intelektualnej refleksji. Chęć zrozumienia i wytłumaczenia sensów wynika zresztą nie tylko z samych mechanizmów odbiorczych, wzmacnia ją także literacka tradycja postępowania z tak ukształtowaną frazą. Sanoczanin w swojej twórczości formalnie nawiązuje do współczesnych klasyków literatury, głównie Czesława Miłosza (sposoby budowy wersu w oparciu o składnię, prowadzenia zdań logicznych itp.). Poetycka psychomachia między czytelnikiem i autorem może być zatem przełożona na wzorce klasycznej interpretacji. Krok po kroku dostrzega się technikę: brzmienie wierszy, ich konstrukcję i zakres tematów. A potem przychodzą rozmyślania nad spajającym książkę sensem, które wprowadzają w głąb tej twórczości, stopniowo odsłaniając jej differentia specifica. Jedno ze zdań podsumowujących poezję Szubera mogłoby brzmieć następująco – tematem Piania kogutów jest przeszłość. Lecz nie są to refleksje filozoficzne dotyczące przemijania, a raczej próba uchwycenia konkretu; szukanie sposobu, żeby to co minione jeszcze raz wybrzmiało w wierszu. Wielu czytelników może być zatem bezradnych wobec tych liryków. Ich mocna wymowa nie pozwala na żadną nadinterpretację, a ofiarowane przez nie treści mogą być niewystarczająco atrakcyjne. Odbiorca musi poprzestać na wyłaniających się obrazach. Sam poeta w wierszu O chłopcu mieszającym powidła najpierw „wyciąga” z przeszłości konkretne zdarzenie:

Łyżka drewniana do mieszania powideł,
Ociekająca słodką smołą kiedy w rondlu
Bełkoce bąblami śliwkowa magma, (…)

by po chwili skonstatować:

Było jedynie zapowiedzią tamtego. Naiwny. Teraz wiem,
że nieuwaga jest grzechem nie do wybaczenia
A każda drobina czasu ma wymiar ostateczny.

Śliwkowe memento, jak emblemat, unosi się nad tą twórczością. I bodajże najmocniej wybrzmiewa w liryku, od którego nazwę wzięła cała książka – w tekście Pianie kogutów (wiersz ten niezmiernie wysoko został oceniony przez Miłosza, jemu też jest dedykowany). Ten krótki, składający się z dwu strofek wiersz ma podwójną strukturę znaczeń. Jakby był pisany z myślą, by nie nastręczać kłopotów hipotetycznemu interpretatorowi – wszystko jest w nim ułożone i wyłożone tak, aby nie było żadnych niedopowiedzeń. Czytelnik nie ma wątpliwości, z czym pozostawia go autor – z pestką od śliwki pod językiem. Kropka wieńcząca tekst stanowi asumpt do rozpoczęcia pracy intelektualnej. I obracając ową pestkę w ustach, aby dojść do sensu tego liryku, odbiorca musi przejść dwa stopnie (poziomy interpretacji pokrywają się ze strukturą strof). Pierwszym jest empiria – ktoś, kto nie jadł wcześniej śliwki węgierki, nie zrozumie tekstu. Wspólne doświadczenie smaku i „faktury” owocu stanowi warunek sine qua non porozumienia. Szuber, aby przywołać fragment minionej rzeczywistości, posługuje się hasłami:

(…) sine jądra śliwek
z popielatym nalotem i lepką szczeliną –
Tam słodkie strupy brudnego bursztynu.

(Pianie kogutów)

Śliwki mają duszę, zdaje się sugerować poeta – ich rdzeń jest stały. Za pomocą odpowiednio dobranych słów można tę prawidłowość opisać, ukazując czytelnikowi „oczywistość” owocu. Więcej, każdą rzecz – spróbujmy przełożyć język poetyki Szubera na język pojęć ogólnych i abstrakcyjnych – da się przedstawić za pomocą właściwych jej i niezmiennych atrybutów. Sanocki poeta przekazuje czytelnikowi obrazy w wersji „instant”. A wyobraźnia i intelekt odbiorcy, w procesie konkretyzacji, niejako je nawadniają. Kolejna warstwa znaczeń Piania kogutów krystalizuje się wraz z pierwszymi wersami drugiej strofy:

Język próbuje wygładzić chropowatość pestki
I lata mijają. A ona dalej rani podniebienie.
Obiecując, że dotknę sedna (…)

Za tym progiem szczegół przeistacza się w deklarację artystyczną i postulat wiary. Poeta przekonany jest, że poprzez sztukę, powtarzanie i udoskonalanie rzemiosła wraz z upływem lat uda mu się dotknąć sedna. A czym ono jest? Czego szuka autor tych wierszy? Poeta w ostatnim dwuwersie liryku odpowiada: Dna tamtego dnia / Kiedy koguty piały na zmianę pogody. Bez wątpienia wielu uzna takie poszukiwania za zajęcie ponad ludzkie siły, podążanie drogą poety za zbyt wyczerpujące, a efekt tych poszukiwań – za wiedzę utkaną z wiatru.
Tom Pianie kogutów zbudowany jest z siedmiu rozdziałów. Wyraźnie różna od pozostałych jest tylko Część VII – składa się jedynie z krótkiego, na sześć linijek, fragmentu prozy poetyckiej Dopóki palce. Taka konstrukcja nie jest przypadkowa. Można ją potraktować jako argument na rzecz innej niż tu przedstawiona, hipotetycznej interpretacji zbioru. Wiersz otwierający książkę (Lato 1961) wraz z tekstem ostatnim tworzą mocną klamrę. Złowiona ryba, obecna w obu lirykach, nabiera wymiaru symbolicznego i otwiera pole dla alternatywnych eksplikacji. Sześć pozostałych części zawiera po kilkanaście wierszy, wyraźnie posplatanych zależnościami tematycznymi i stylistycznymi. Taka kompozycja może kusić do przeprowadzenia licznych analogii wewnątrz zbioru. Jak już zostało powiedziane, podstawową i immamentną prawidłowością jest stosunek autora do przeszłości. Warto podkreślić, że proweniencja szczegółu, którym posługuje się Szuber, jest jasno określona. W olbrzymiej większości opisywany konkret wyistoczył się (pojęcie Heideggera używane na określenie „stawania się w czasie”) w okolicach Sanoka i szerzej – Podkarpacia. Może być nim i mamidło przedstawiające parę na ślubnym kobiercu, i owoc, i ryba, i strój kąpielowy E. B. Cechą wspólną tych wycinków minionej rzeczywistości jest stopniowalna w natężeniu „galicyjskość”. Do wyjątków należą teksty poświęcone ludziom, którzy w jakiś sposób zaistnieli w życiu autora, a potem z niego znikli (np. piękny, liryczny wiersz Jak kopczyk spalonego ryżu), oraz wiersze, w których główną rolę spełnia funkcja metaliteracka (np. Hölderlin – głębokie, płynące z własnych doświadczeń i dużej kultury literackiej studium poetyckiego natchnienia).
Zakorzenienie w galicyjskości stanowi punkt wyjścia do licznych interpretacji twórczości Szubera (np. ciekawy tekst Leszka Szarugi, Szuber Janusz / Szulc Władysław „Mojość”. „Zeszyty Literackie” 2005, nr 91). Zazwyczaj dostrzega się w tej regionalizacji chwyt literacki, mający na celu wzbogacenie sensów o egzystencjalne doznania. Często podkreśla się również, że zapatrzenie w przeszłość autora jest motywowane jego chorobą. Janusz Szuber od dwudziestu lat porusza się wyłącznie na wózku inwalidzkim. W licznych tekstach badacze przeprowadzają analogie miedzy twórczością autora Piania kogutów, a punktem widzenia poety piszącego na wózku (ten aspekt jest wyraźnie widoczny np. w tekście Andrzeja Franaszka: Janusz Szuber przywołuje Ciorana mówiącego… „Gazeta Wyborcza”, 1.04.2008). Perspektywa symetrii relacji, mimo że uboższa o psychologizację twórcy, eksponuje wewnętrzną dynamikę literackiego kontaktu z wierszem Szubera. I zgodnie z tą interpretacją galicyjskość uzyskuje rangę Galicjady, indywidualnego, nierozstrzygniętego w czasie ani w przestrzeni zmagania się z materią przeszłości.

Janusz Szuber: Pianie kogutów. Znak, Kraków 2008, ss. 148.