Bohdan Dziemidok. Teoretyczne i praktyczne kłopoty ze szczęściem

Spis treści numeru 3/2009

Teoretyczne i praktyczne kłopoty ze szczęściem

 

(…)

Kiedy Russell napisał książkę o szczęściu, miał 58 lat, zaznał więc już cierpkiego smaku wczesnej starości. Mimo to uważał się za człowieka szczęśliwego, czemu dał bezpośredni wyraz: Teraz przeciwnie, cieszę się życiem i mógłbym niemal powiedzieć, że z każdym rokiem, który mija, cieszę się zeń coraz bardziej (s. 399). Tego intensywnego poczucia szczęścia Russell nie zawdzięczał genom, wrodzonemu i niezmiennemu „atraktorowi szczęścia”, lecz zmianie światopoglądu i nastawienia wobec życia. Nie był bowiem szczęśliwy ani w dzieciństwie, ani w młodości, co stwierdza explicite i nie mamy powodów, by mu nie wierzyć. Nie urodziłem się szczęśliwy. Kiedy byłem dzieckiem, ulubionym moim hymnem „Zmęczony światem, przytłoczony brzemieniem grzechu” (…). Gdy miałem pięć lat, obliczałem, że jeżeli mam żyć do siedemdziesięciu, przeżyłem zaledwie czternastą część życia i miałem poczucie, że oczekuje mnie przenikająca wszystko ciężka nuda, niemożliwa prawie do zniesienia. W młodości nienawidziłem życia i byłem ustawicznie na progu samobójstwa, od którego powstrzymywało mnie jednakże pragnienie głębszego poznania matematyki (s. 399). Jeśli tak było, to znaczy, że w przypadku Russella o wzroście zadowolenia zadecydowała właśnie zmiana nastawienia wobec rzeczywistości zewnętrznej, życia ludzkiego i siebie samego. Russell nie ma wątpliwości, że dla większości ludzi niezbędnym warunkiem szczęścia (…) są rzeczy proste: pożywienie, dach nad głową, zdrowie, miłość, powodzenie w pracy, szacunek otoczenia. Dla niektórych ludzi ważne jest również posiadanie dzieci. Gdy tych rzeczy brak, szczęśliwy może być tylko człowiek wyjątkowy; gdy jednak istnieją lub mogą być osiągnięte skierowanym w odpowiedni sposób wysiłkiem, a człowiek nie jest mimo to szczęśliwy – przyczyną tego jest jakieś psychiczne nieprzystosowanie, które w wypadkach bardzo poważnych może wymagać pomocy psychiatry, w zwykłych jednak wypadkach może być usunięte przez samego pacjenta, jeżeli zabierze się do tego w odpowiedni sposób (s. 400).
Filozof wymienia trzy zasadnicze przyczyny, którym zawdzięcza wzrost zadowolenia z własnego życia:

1. częściowo temu, że uświadomiłem sobie, jakich rzeczy pragnę najwięcej i stopniowo osiągnąłem wiele z tych rzeczy,
2. częściowo zaś temu, że udało mi się wyrzec niektórych przedmiotów pożądania – takich jak uzyskanie niewątpliwej wiedzy o tym lub owym – jako zasadniczo nieosiągalnych (s. 399),
3. Przede wszystkim jednak zawdzięczam to mniejszemu zajmowaniu się samym sobą. Jak i inni wychowani w duchu purytańskim, miałem zwyczaj rozmyślać o moich wadach, grzechach i szaleństwach. Wydawałem się sobie – niewątpliwie słusznie – nędznym stworzeniem. Stopniowo nauczyłem się obojętności wobec siebie i swoich braków; uwaga moja skierowana była coraz bardziej ku przedmiotom zewnętrznym: sprawom świata, różnym gałęziom wiedzy, osobom, które kochałem (s. 399).

Russell miał oczywiście świadomość, że zainteresowania zewnętrzne mogą rodzić rozczarowania i zmartwienia (wybuch wojny, trudności w zdobywaniu wiedzy, śmierć przyjaciół). Ale zmartwienia tego rodzaju nie niszczą, jego zdaniem, zasadniczo samej wartości życia, tak jak czynią to rozczarowania i zmartwienia dotyczące samego siebie. Każde zainteresowanie zewnętrzne prowadzi do jakiejś działalności, ta zaś dopóki zainteresowanie jest żywe – zapobiega zupełnie znudzeniu (s. 400).
Człowiek więc może, a zdaniem Russella, nawet powinien osiągnąć szczęście, jeśli tylko jego zainteresowania i namiętności skierowane są ku zewnętrznemu światu (s. 400), a nie wyłącznie na niego samego.
Z przytoczonych wypowiedzi wynika, że przyczyną wielu nieszczęść człowieka jest egocentryzm. Nie może być według niego szczęśliwy człowiek, który jest więźniem takich swoich namiętności jak: obawa, zawiść, poczucie grzechu, litowanie się nad samym sobą i uwielbianie samego siebie (s. 400). Żeby osiągnąć szczęście, trzeba przezwyciężyć egocentryczne zaabsorbowanie wyłącznie sobą samym.