Márton Falusi. Wiersze

Spis treści numeru 3/2009

Akwarela o świcie

Ulica dudni coraz głośniej,
miasto pulsuje za moim oknem,
ciągle się kurczy i rozkurcza:
całodobowy pomiar ciśnienia.

Żyły przed chłodem otulam mięśniami,
do skurczu wysoko podciągam krew.
Zmięty krwiobieg pełen wilgoci
zawisa na mnie całym ciężarem.

Stara kobieta drepcze po ganku,
nieznane ślady lgną jej do stóp,
na pogiętym stelażu kręgosłupa
drobnokościsty swój szkielet wiesza.

Trzaskają drzewka przy chodnikach,
w szczeliny ciasno wpełzają auta,
wypełniają ubytki w zębach miasta
podbarwionych czerwonym winem.

Ziemia odwraca się na drugi bok
by dać ulgę zdrętwiałej półkuli.
Trawnik się krztusi czerwonym kaszlem,
jak przewrócony głośnik z koncertu.

Czy teraz bierzesz prysznic, czy rozgrzewasz olej
wypełniając kuchnię swoją krzątaniną,
śpieszna choć cicha i niepewna w mroku?
Czy kładzie się przy mnie tylko zimny ciąg liczb?

I co naprawdę do ciebie należy:
moje ciało czy tylko gimnastyka wiersza?

 

Nie pozwalasz dorosnąć

Nie pozwalasz dorosnąć,
kucasz, klękasz przy mnie,
żebym nie musiał się wyprostować,
omiatam wzrokiem
przepitych męczenników
co przehulali historię.

Nie pozwalasz dorosnąć,
razem z innymi,
nie, przecież wam tak wygodniej,
zapominacie o mnie w wieku dojrzewania,
jako o marzeniu, symbolu,
powabnej barwie metafor,
odwiecznym rewersie,
zostawiacie jak Pan ciało syna, ale rozumiem,
nie przybylibyście nawet trzeciego dnia.

Nie pozwalasz dorosnąć,
zachowujesz dla marzeń, niech będzie temat dla wróżb,
ale ty nie masz marzeń,
bo chłód bije z moich lubieżnych snów,
kiedy roluję wzrokiem
czerwone, dziurawe pończochy świtu.

Nie pozwalasz dorosnąć,
jak nasi mentorzy o przekrwionych oczach,
którzy na ostatniej wieczerzy
poją nas wodą z kranu,
zamiast węgierskim to łacińskim winem,
a nam się odbija, zataczamy się,
udajemy urżniętych,
jakbyśmy chcieli
upodlić się jak najszybciej.

Nie pozwalasz dorosnąć,
przyuczasz do historii
w której jest grzech pierworodny
i czas natchnionych cudów,
ale oczekujesz, żebym poplątał jej ścieżki,
żeby zbyt szybko
nie wyprała ze mnie naszego wspólnego zła.

Nie pozwalasz dorosnąć,
wyprowadzić się od ciebie,
sprowadzić się do świata,
a przecież w ten sposób tak wiele czasu
uwolnilibyśmy dla siebie nawzajem, że nawet
pojedynczo moglibyśmy się urodzić

I ja starczyłbym za dwóch,
tak jak inni dorastający swobodnie:
twoje delikatne palce skojarzyłbym z czułością,
nasz wspólny byt określiłbym jako Czas przez górne C,
między otwarciem i zamknięciem.
Tajemnicę twojego pocałunku też bym rozwikłał,
zielone krążenie słów
ściskając do sinej nicości.

przełożył Bogusław Wróblewski
przy współpracy filologicznej Justyny Musialskiej