Tadeusz Szkołut. Trudny optymizm Ryszarda Kapuścińskiego

Spis treści numeru 3/2012

Trudny optymizm Ryszarda Kapuścińskiego

 

Po co pisarz pisze? Mamy prawo zadać to zasadnicze pytanie także Ryszardowi Kapuścińskiemu – klasykowi oryginalnego gatunku reportażu; pisarzowi, któremu udawało się wznieść do poziomu literatury wysokiej, nie tracąc przy tym kontaktu z szerokimi kręgami światowych czytelników. Odpowiedź najprostsza brzmi: widocznie człowiek aspirujący do zaszczytnego miana pisarza odczuwa nieprzepartą potrzebę pisania; nie może nie pisać, bo ulega wewnętrznemu przymusowi. Gdyby nie kierował nim ów przemożny imperatyw komunikowania się z innymi za pośrednictwem słowa pisanego, lepiej, żeby – nawet zakładając, że nie jest zwykłym grafomanem – zaprzestał swej aktywności. Konstatacja ta nie wyczerpuje jednakże problemu, wręcz przeciwnie – prowadzi do pytań jeszcze bardziej fundamentalnych i zarazem kłopotliwych, do tego stopnia, że wielu wybitnych pisarzy wypiera je ze swej świadomości, poddaje je zabiegowi tabuizacji. Czym pisarz usprawiedliwia swe prawo do zabierania głosu w przestrzeni publicznej, zwłaszcza jeśli jego wypowiedź oprócz warstwy poznawczej, tj. opisowo-informacyjnej („świat przedstawiony”) zawiera też – jak to się nierzadko dzieje – bardziej lub mniej jawne przesłanie etyczne, zamysł edukacyjny czy też perswazję o charakterze ideologiczno-politycznym. Czy nie kryje się za tym uzurpacja, polegająca na przekonaniu o posiadaniu jakiejś „lepszej wiedzy”, na przeświadczeniu o własnej wyższości moralnej, uprawniającej pisarza w jego własnym mniemaniu do wpływania na światopogląd czytelnika, formowania jego hierarchii wartości i kształtowania postaw arbitralnie uznanych przezeń za właściwe i pożądane. Nie oznacza to kwestionowania szczerości pisarza, ani też przypisywania mu z góry jakichś zamiarów manipulacyjnych. To naturalne, że to, co uważam za dobre czy zbawienne dla siebie, chciałbym uczynić własnością jak największej liczby ludzi. Czy jednak owa szlachetna intencja nie może przerodzić się w mniej już chwalebną pokusę uszczęśliwienia innych na jedną modłę i zamknięcia im w ten sposób możliwości dokonywania wyborów na własne ryzyko i odpowiedzialność. Niechby nawet decyzje te okazały się błędne czy też dla nich szkodliwe, lecz jeśli były podjęte w sposób suwerenny, to stwarzają szansę wzbogacenia doświadczenia jednostki i umożliwiają jej osiąganie coraz wyższych stopni dojrzałości.
W tradycji literackiej naszego kręgu kulturowego odnajdziemy wiele sposobów tuszowania owych niewygodnych wątpliwości, maskowania nieuniknionego elementu wartościującego wpisanego w sam akt pisarski, kreowania się pisarza na bezstronnego „świadka epoki”, na sprawiedliwego sędziego swych współczesnych, na moralistę dysponującego wglądem w obiektywne „tablice wartości”. Ryszard Kapuściński do nich nie należy. Pisarz nie przekracza w swych „tekstach” (sam tak określa własny unikatowy reportaż)1 cienkiej granicy między dochowaniem wierności etosowi dziennikarza z poczuciem posłannictwa a moralizatorskimi uroszczeniami. Naczelnym celem swej „misji” czyni dotarcie do prawdy o współczesnym świecie i jak najpełniejsze przekazanie jej czytelnikom, lecz jego prawda nie należy do gatunku prawd apodyktycznych, nierzadko przybierających postać „prawd napastliwych” (wyrażenie Wisławy Szymborskiej). Prawda autora Cesarza zawiera w sobie element niepewności, stanowi zaproszenie do dyskusji na temat dramatycznych dylematów naszej ciągle modernistycznej kultury w jej postmodernistycznej fazie rozwoju, a nie do zamykania ust inaczej myślącym – jak to bywa z prawdami absolutnymi, wygłaszanymi przez ich błogosławionych posiadaczy.
Owo ostrożne obchodzenie się pisarza z tak często nadużywanym dzisiaj przez polityków, publicystów i kaznodziejów pojęciem prawdy, jego nacechowany krytycyzmem stosunek do głośnych swego czasu koncepcji zawierających przepowiednie o „globalnej wiosce”, „końcu historii”, „wojnie cywilizacji”, wszechobejmującym „kryzysie kultury”, „postmodernistycznym nihilizmie” etc., uwydatnia się zwłaszcza w ostatnich latach jego życia, kiedy na przełomie tysiącleci nasz świat i tak już pędzący na łeb i szyję, przyspiesza jeszcze bardziej. Rosnąca złożoność i zmienność świata, w połączeniu z niemożnością odgadnięcia kierunku jego przemian, sprawia że wszelkie jednoznaczne diagnozy, a tym bardziej oceny, stają się wielce problematyczne. Kapuściński jednakże nie kapituluje i – jak na nowoczesnego intelektualistę o rodowodzie oświeceniowym przystało – nie rezygnuje z prób zrozumienia świata, choć zdaje sobie sprawę, że nie da się stworzyć jego całościowego obrazu ani nawet ująć go w jednolitą formułę narracyjną (choćby miała to być „formuła dramaturgiczna”). Reporter próbuje zmierzyć się z zadaniem, zdawałoby się nie do wykonania: jak opisać dzisiejszy sfragmentaryzowany świat, jak uporządkować chaos, unikając przy tym formułowania arbitralnych i uproszczonych „prawd”?
(…)
1Por. R. Kapuściński: Autoportret reportera, Znak, Kraków 2004, s. 76.