Malarz snów
Kiedy miał osiem lat, na prześcieradle skopiował Bitwę pod Grunwaldem. Trwała wojna, płótna częściej rozcinano na bandaże niż na blejtramy. Potem zainteresował się Kossakiem. Po latach przyznał, że te obrazy miały na niego większy wpływ niż przedruki angielskich ilustracji oglądane w książkach dla dzieci. Wychował się na warszawskim Grochowie. Powstańców oglądał z drugiego brzegu. Obraz płonącego miasta dręczył dwunastolatka w snach, dopiero gdy zamknął go w szkicowniku, zasypiał spokojnie.
Janusz Stanny urodził się w 1932 roku, debiutował dwadzieścia lat później okładką do książki Jam twój, Ojczyzno, był wówczas studentem w pracowni prof. Henryka Tomaszewskiego. Maria Uszacka-Godlewska studiowała ze Stannym na jednym roku, ich pracownie sąsiadowały przez ścianę. Zapamiętała, że spóźniał się na zajęcia, bo już na ASP współpracował ze „Szpilkami” i Czytelnikiem. Kiedy przychodził, w pracowni wybuchał gwar i śmiechy. Profesor nie miał pretensji o te nieobecności, bo Stanny należał do najzdolniejszych studentów.
To był tytan pracy – wspomina Teresa Wilbik, żona artysty. – Cały czas rysował, na stole rosły stosy szkiców. Czasami robił tak wiele rysunków na ten sam temat, że sam miał trudności z wyborem najlepszego.
W wywiadach porównywał pracę grafika i pianisty. Stale trzeba ćwiczyć – podkreślał. Podporządkował temu rytm dnia. Rano wychodził po gazetę, zatrzymywał się w kawiarni, wracał na śniadanie i rysował. Obiad jadł w domu i znowu znikał za drzwiami pracowni. Kilka razy w tygodniu chodził na ASP, gdzie prowadził Pracownię Książki i Ilustracji.
Zuzanna Orlińska, studentka profesora, ilustratorka i pisarka: Kiedy miałam cztery lata, tata zabrał mnie do pracowni Stannego. Panowie rozmawiali, ja tymczasem zajęłam się przeglądaniem kosza na papiery. A była to zawartość ciekawa, bo znajdowały się tam kolejne wersje ilustracji do książki Miry Michałowskiej „Ania i Ewa i Marian i Rusak i inni…”. Kilkadziesiąt rysunków chłopaka nazwiskiem Rusak siedzącego nonszalancko na ławce z nogą założoną na nogę. Wygrzebałam spomiędzy nich jednego Rusaka, a Profesor zgodził się, żebym go sobie wzięła.
Krawat dla Mrożka
Janusz Stanny miał łatwość rysowania postaci w ruchu, umiał oddać charakter człowieka jedną kreską. Był znakomitym portrecistą. Rzut oka wystarczył, by stwierdzić, czy bohater jest smutny, zadowolony z życia, stary, obrażony czy może leniwy. Zilustrował ponad dwieście książek. Zaczynał jednak od plakatów, ale krótka forma graficzna ograniczona do znaku przestała mu wystarczać. Inaczej rysował dla przedszkolaków, a inaczej dla dzieci szkolnych. Pierwsza grupa ilustracji ukazywała piękno świata, zwracała uwagę na jego tajemniczość, druga przedstawiała rzeczywistość zgodną z realiami. Mawiał, że tworzenie ilustracji przypomina tłumaczenie literatury na obcy język – słowo przenosi się na obraz, kompozycję i kolor. Uważał, że grafika obowiązuje wierność wobec tego, co chciał wyrazić autor. Wpajał to swoim studentom. Lubił uczyć, był ciekawy drugiego człowieka. Czasem narzekał, że na ASP przychodzą ludzie zdolni, wyrobieni plastycznie, ale nieoczytani. Nie znają kontekstów, słabo orientują się w literaturze polskiej, nie czytają wierszy. Jak wobec tego mogą ilustrować poezję?
Tato lubił studentów. Niektórzy zostawali w jego życiu – wspomina córka, Katarzyna Stanny. – Traktował ich poważnie. Wyznawał zasadę: jaka praca, taka korekta. Jak widział, że ktoś poświęcił na to zadnie mało czasu i przyniósł cokolwiek, zbywał go krótkim: „Niech pan/pani jeszcze popracuje”. Natomiast jeśli ktoś nie trafił w temat czy formę, ale włożył dużo trudu w projekt, korekta była adekwatna do włożonej pracy.
Choć w wywiadach zdarzało mu się narzekać na słabe oczytanie młodzieży, zaprzyjaźnił się z wieloma studentami. Dawni uczniowie stawali się kolegami. Tak było z Zygmuntem Januszewskim. Dzieliło ich 30 lat życia, co nie przeszkadzało w wielogodzinnych rozmowach. Z czasem wykształcili wspólny język, kod niedostępny dla innych.
Śmierć Zygmunta bardzo go poruszyła, była dla niego dużym ciosem emocjonalnym – wspomina Katarzyna Stanny. – Zygmunt Januszewski jest pochowany niedaleko grobowca taty. To dla mnie dowód na istnienie porządku w świecie. Nie da się wielu rzeczy przewidzieć ani sterować nimi – one dzieją się niezależnie od nas.
Janusz Sanny powtarzał każdemu rocznikowi, że są jego najlepszą grupą. Do pracowni Stannego ciągnęły tłumy. To motywowało do pracy. Przygotowywał dla studentów tematy żartobliwe, czasem absurdalne. Prowokował do myślenia. Na początku skupiał się na kształceniu technicznym, zlecał robienie encyklopedycznych rysunków, by wyrobić rękę, później ćwiczył wyobraźnię. Dorota Kołodyńska, scenograf, zapamiętała wielogodzinne ślęczenie nad szkieletem karpia. Była ostra zima, ręce grabiały z chłodu, a ona rysowała piórkiem ości.
Pewnego dnia Profesor zlecił nam zaprojektowanie krawatu dla Mrożka, potem wymyślaliśmy kapelusz dla wybranego poety, ja projektowałam dla Leśmiana. Technika była dowolna, to mogły być rzeźby, instalacje, wycinanki – wspomina Dorota Kołodyńska.
Dopiero po tym wstępnym etapie student był „dopuszczony” do pracy nad książką. Bazując na tradycji literackiej i plastycznej, musiał stworzyć indywidualny język. Nie skupiał się jednak tylko na ilustracji, projektował całą formę graficzną, wybierał rodzaj czcionki, gatunek papieru.
(…)