Jan Władysław Woś. Prymas Polski Józef kardynał Glemp

Spis treści numeru 3/2016

Prymas Polski

Józef kardynał Glemp

W czasie pobytu za granicą dość często prowadziłem kwerendy w bibliotekach kościelnych należących do zgromadzeń zakonnych, stowarzyszeń katolickich czy będących własnością Stolicy Apostolskiej. Do niektórych wpuszczano mnie bez jakichkolwiek trudności, ale były i takie, gdzie nie pozwalano mi korzystać ze zbiorów. Żeby przeprowadzić kwerendy, należało przedstawić list polecający od biskupa, ordynariusza miejsca, skąd się pochodziło, lub jakiegoś dostojnika kościelnego. Kilka razy wystawił mi listy polecające prywatny teolog Pawła VI biskup Carlo Colombo, z którym się zaprzyjaźniłem w czasie mego pobytu w Mediolanie. Dwukrotnie otrzymałem potrzebne mi dokumenty od kardynała Stefana Wyszyńskiego (do Tajnego Archiwum Watykańskiego i do archiwum franciszkanów w Asyżu). Władzom Głównego Archiwum Towarzystwa Jezusowego w Rzymie przedstawił mnie kardynał Władysław Rubin. Kilka razy otrzymałem listy polecające od kardynała Józefa Glempa.

Znałem go z widzenia wiele lat przed konsekracją biskupią i nominacją kardynalską, kiedy pełnił funkcję sekretarza prymasa Wyszyńskiego na archidiecezję gnieźnieńską. Nigdy z nim nie rozmawiałem. W krótkim czasie po jego nominacji na prymasa byłem w Warszawie. Potrzebny mi był list polecający do księżnej Caetani di Semoneta. Miałem zamiar przeprowadzić kwerendę w jej rodowym archiwum w Rzymie przy via Botteghe Oscure. Poszedłem któregoś ranka do rezydencji prymasów na ulicę Miodową i poprosiłem o audiencję. Poza mną nie było innych interesantów. Arcybiskup przyjął mnie natychmiast. Myślę, że stało się to dzięki pośrednictwu siostry Mieczysławy, nazaretanki, jednej z sekretarek kardynała Wyszyńskiego, którą poznałem kilka lat wcześniej na kursie języka włoskiego w Warszawie. Przedstawiłem się i podałem cel wizyty. Prymas nie miał obiekcji, żeby wystawić potrzebny mi dokument i polecił sporządzić go ks. prałatowi Goździewiczowi. Po paru minutach stałem się posiadaczem listu polecającego z podpisem prymasa. Myślałem, że to koniec wizyty, ale zatrzymał mnie na rozmowę. Interesowało go, czym się zajmuję, trochę rozmawialiśmy o środowisku watykańskim i o Polakach w Rzymie. Odniosłem wrażenie, że czuł się dobrze w moim towarzystwie. Na pożegnanie poprosił, żeby go odwiedzać za każdym razem, kiedy będę w Warszawie i – jeżeli tylko będzie to możliwe – składać mu wizyty w Rzymie.

Kard. Józef Glemp, Prymas Polski. Zdjęcie z dedykacją dla autora, Warszawa, 2 IX 1981 r.

Kard. Józef Glemp, Prymas Polski. Zdjęcie z dedykacją dla autora,
Warszawa, 2 IX 1981 r.

To spotkanie dało początek naszej znajomości, a później także przyjaźni. Widywaliśmy się dość często w Rzymie, prawie za każdym razem, kiedy przyjeżdżał do Włoch. Zazwyczaj zapraszał mnie na śniadanie i potem rozmawialiśmy na różne tematy dwie, a niekiedy i trzy godziny. Z czasem kardynał zaczął mi się zwierzać ze swych kłopotów i zmartwień. A miał ich wiele. Potrzebował rozmowy z kimś spoza środowiska kościelnego, z kimś komu ufał. Niekiedy prosił, żebym wyraził moją opinię na temat politycznych wypadków, spraw, osób. Kardynał Glemp bardzo trafnie oceniał ludzi i wydarzenia. Miał krytyczny stosunek do wielu osób, które afiszowały się swym katolicyzmem. Jego wyznań, impresji i opinii nigdy nie zapisywałem w dzienniku, który prowadzę od września 1955 r. Były mi powierzone w zaufaniu i takimi pozostają także i dzisiaj. Nasze długie rozmowy budziły ogromne zainteresowanie w Papieskim Instytucie Polskim, gdzie się spotykaliśmy. Rektor i księża tam mieszkający nie wiedzieli, jak mnie mają zakwalifikować. Z czasem zaczęli zabiegać o moje względy, nie tylko oni, i prosić o pośrednictwo w załatwianiu wielu spraw i o protekcję.

(…)

Kardynał Glemp miał różne plany wobec mej osoby. Zamierzał mnie wysłać do Brukseli jako swego stałego obserwatora we Wspólnocie Europejskiej. Zaproponował mi odwiedzenie w jego imieniu kilkudziesięciu dużych ośrodków polonijnych. m.in. w Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie, w Australii i w Ameryce Łacińskiej. Nie ukrywał, że bardzo chętnie widziałby mnie jako ambasadora Rzeczypospolitej przy Stolicy Apostolskiej. Wedle jego przekonania jak mało kto nadawałem się na to stanowisko. Zawsze jednak wymawiałem się od przyjęcia tych zaszczytnych funkcji i misji. Moje miejsce widziałem na uniwersytecie, działalność polityczna i dyplomatyczna mnie nie interesowała i po prostu moim zdaniem nie nadawałem się do tego. Jeden raz zgodziłem się reprezentować prymasa Glempa na forum międzynarodowym. Jako jego wysłannik wziąłem udział w lutym 1988 r. w Wenecji w międzynarodowym kongresie poświęconym prawom osoby ludzkiej i wolności religijnej (Human Rights and Religious Freedom in Europe for Peace and in the Spirit of Helsinki). Brałem w nim udział także jako jeden z trzech ekspertów włoskiego ministerstwa spraw zagranicznych. Pozostałymi byli prof. Gotthold Rhode z Marburga i jakiś Anglik z Oksfordu, którego nazwiska nie zapamiętałem. Także i tym razem wiele osób było zawiedzionych i niezadowolonych, że to nie ich wydelegowano. Jako jedyny przedstawiciel z Włoch wziąłem udział na zaproszenie prymasa Glempa, ku wielkiemu niezadowoleniu najróżniejszych działaczy polonijnych z Rzymu, w spotkaniu Polonii świata. Obrady odbywały się w Domu Polskim przy via Cassia. Tam też byliśmy zakwaterowani. Spotkanie było świetnie zorganizowane, do czego wielce się przyczynił ks. infułat Michał Jagosz z Krakowa. Uczestnicy zostali przyjęci na specjalnej audiencji przez Jana Pawła II w Sali Klementyńskiej. Każdego z obecnych przedstawiał papieżowi kardynał Glemp. Mnie nie potrzeba było przedstawiać. Jan Paweł II pamiętał mnie jeszcze z czasów kardynalskich, kiedy wielokrotnie widywaliśmy się na różnych spotkaniach, kongresach, sympozjach. Pamiętał, jak się nazywam, i że pracowałem na uniwersytetach w Pizie i Trydencie. Wręczyłem papieżowi kilka moich publikacji. Chwilę ze mną rozmawiał, wypytując, czym się zajmuję. Ten niewiele znaczący epizod bardzo podbudował moją pozycję wśród uczestników spotkania i w oczach prałatów z otoczenia papieża.

(…)

Jedna z licznych uroczystości na Zamku Królewskim w Warszawie. Kardynał Józef Glemp i prof. Jan Władysław Woś (po lewej).

Jedna z licznych uroczystości na Zamku Królewskim w Warszawie.
Kardynał Józef Glemp i prof. Jan Władysław Woś (po lewej).

Prymas Glemp był uczciwym, nieprzywiązującym wagi do spraw materialnych, skromnym i porządnym człowiekiem, którego niespodziewane zbiegi okoliczności wyniosły na eksponowane stanowisko Prymasa Polski i do tego jeszcze w czasach szczególnie trudnych. Nie był dobrym mówcą, nie potrafił improwizować, często nie miał wyczucia sytuacji. Zajmował niekiedy kontrowersyjne stanowisko w sprawach publicznych. Niektórymi wypowiedziami irytował ludzi. Nie miał dobrych stosunków z podległym mu duchowieństwem i z biskupami pomocniczymi obu archidiecezji, których był ordynariuszem: gnieźnieńskiej i warszawskiej. Trzeba jednak pamiętać, że to właśnie jego wyznaczył na swego następcę kardynał Wyszyński. Musiał widzieć w nim zalety, jakie predestynowały go na zwierzchnika polskiego Kościoła. Może właśnie takiego trzeba było prymasa na „trudne czasy”. Kiedyś przy obiedzie spytałem kardynała Glempa, jak doszło do jego nominacji prymasowskiej, o którą – jak wiemy – nie zabiegał. Odpowiedział mi obszernie. Kardynał Wyszyński nie miał złudzeń co do stanu swego zdrowia i z pełną świadomością gotował się na śmierć. Pragnął załatwić przed zgonem wszystkie ważne sprawy. Już w pierwszych dniach, kiedy został poinformowany przez lekarzy o zaawansowanym stadium choroby, przesłał do Rzymu „ternę”, to jest listę z nazwiskami trzech kandydatów, z których należało jego zdaniem wybrać następcę. Na liście było m.in. nazwisko Józefa Glempa (nie wymienił jednak nazwisk dwóch pozostałych, a ja nie chciałem dochodzić, o kogo chodziło). Kiedy lekarze zawiadomili chorego kardynała, że pozostało mu zaledwie kilka dni życia, prymas Wyszyński wysłał natychmiast list do Jana Pawła II z prośbą, żeby jego następcą został biskup Glemp. List, przesłany pocztą dyplomatyczną, wywołał pewną konsternację w Watykanie, ponieważ nikt nie przewidywał, że kardynał Wyszyński wskaże swego kandydata. Liczono, że zostawi sprawę nominacji swego następcy wyłącznie do decyzji papieża. Podobno Jan Paweł II miał własnego kandydata na prymasostwo – biskupa Stanisława Szymeckiego, wicerektora Polskiej Misji Katolickiej w Paryżu, dopiero co w pośpiechu konsekrowanego przez samego papieża w kaplicy Sykstyńskiej. Niektórzy księża w Rzymie, ci „dobrze poinformowani”, zabiegali o możliwość „ucałowania rąk” Szymeckiego jako przyszłego prymasa. Do tego jeszcze biskupi polscy mieli własnego kandydata. Był nim wieloletni sekretarz polskiego episkopatu biskup Bronisław Dąbrowski, wielce zasłużony dla Kościoła i jak mało kto zorientowany w jego problemach. Po liście kardynała Wyszyńskiego praktycznie było niemożliwe, żeby papież wyniósł na stanowisko prymasa kogoś innego jak biskupa Glempa, pomimo że obydwaj panowie – jak mówiono Rzymie – niezbyt się lubili.

Mam mnóstwo miłych wspomnień o prymasie Glempie. Kiedyś w czasie rozmowy nadmienił, że czyta pamiętniki kardynała Aleksandra Kakowskiego, które kilka tygodni wcześniej ukazały się w Krakowie. Mówił o nich z przejęciem, z entuzjazmem. Nie często widziałem go w takim stanie. Radził mi je przeczytać. Kiedy wróciłem do seminarium, rektor Pawlina wręczył mi opasły tom pamiętników jako dar od Prymasa Polski. Mam wiele jego publikacji z serdecznymi dedykacjami, kilka miłych listów. Tuż po premierze Pana Tadeusza Andrzeja Wajdy byłem w Warszawie. Nie mogło zabraknąć spotkania z prymasem. Opowiadał mi o swych wrażeniach z filmu. Dziełem Wajdy był zachwycony. Wyrażał się jedynie krytycznie o Danielu Olbrychskim, który jego zdaniem przeszarżowł rolę. W pewnej chwili spytał mnie, czy widziałem film. Kiedy usłyszał moją odpowiedź, powiedział, że koniecznie powinienem go obejrzeć. A potem z przymrużeniem oka dodał: „Moją władzą prymasowską zakazuję panu wyjazdu z Polski bez obejrzenia Pana Tadeusza”! Jednemu z sekretarzy polecił zamówić w kinie trzy bilety do kina, gdzie dawano film. Jeden dla mnie i dwa dla „obstawy”. W tym czasie w centrum Warszawy było kilka napadów na cudzoziemców i ksiądz Prymas obawiał się, żebym i ja nie stał się ich ofiarą. Wyróżniałem się bowiem ubiorem. Na polecenie prymasa dwóch rosłych kleryków towarzyszyło mi w drodze do kina i podczas seansu.

(…)

Nie bał się podejmować decyzji, w jego przekonaniu słusznych, które czyniły go niepopularnym. Wystarczy wspomnieć jego dramatyczne przemówienie w warszawskim kościele Jezuitów pod wezwaniem Matki Bożej Łaskawej w dniu wprowadzenia stanu wojennego. Nawoływał do spokoju, do zaniechania gwałtów, nie chciał dopuścić do rozlewu krwi, do walk bratobójczych. Powiedział m.in.: „Nie ma większej wartości nad życie ludzkie”. Był gotów iść boso i błagać na kolanach, żeby Polacy nie podejmowali walki przeciw Polakom. Przemówienie zdecydowanie się nie podobało. Wielu liczyło, że prymas wezwie do walki z reżimem, do walki z komunistami. Wielu uznało przemówienie za znak kapitulacji, a nawet zdrady. Zapomniano, jak przed laty kardynał Wyszyński wypominał Polakom, że są gotowi umierać za ojczyznę, ale nie chcą dla niej pracować w trudzie dnia codziennego. Do tej pory panuje dość powszechne przekonanie, że przemówienie kardynała Glempa w kościele Jezuitów było błędem i rzuca cień na całe jego prymasostwo. Osobiście nie przychylam się do tej – moim zdaniem – krzywdzącej opinii. Papież Jan Paweł II, o ile jest mi wiadome, całkowicie poparł linię postępowania prymasa.

Kardynał Glemp bez wątpienia był postacią obok której nie można przejść obojętnie. Przez dwadzieścia pięć lat, w czasach wielkich przemian, stał na czele polskiego Kościoła, musiał podejmować wiele ważnych decyzji. Nie jest bohaterem najnowszej historii Polski, ale jest ważną jej postacią. Dla mnie pozostanie skromnym, rozumnym człowiekiem, który obdarzył mnie swym zaufaniem i przyjaźnią.

Całość w papierowym wydaniu „Akcentu”.