Jacek Zalewski. Przekroczyć metafizykę, czyli Palikot czyta Leśmiana

Spis treści numeru 3/2019

Przekroczyć metafizykę, czyli Palikot czyta Leśmiana

Metafizyka: „przeklęty” problem, któremu nie dali rady filozofowie i za który – z nie lepszym skutkiem – od czasu do czasu brali się także poeci. Mowa rzecz jasna o metafizyce zachodnioeuropejskiej, z korzeniami sięgającymi koncepcji Platona, Arystotelesa, a nawet wcześniejszych – Heraklita czy Parmenidesa. Lektura wcale obfitej literatury na ten temat pozwala odnieść wrażenie, że poza szlachetnymi wyjątkami współcześni myśliciele nie mają jednak najmniejszej ochoty na opuszczenie logosu i z upodobaniem kręcą się w kółko, znajdując przyjemność w przetwarzaniu wciąż tych samych pojęć. Owszem, pragną wyprawić się poza jego granice, ale na awanturniczych zapowiedziach się kończy: rychło wracają i z hukiem ogłaszają „niemożność przezwyciężenia tradycyjnej metafizyki”. Do rzeczonych wyjątków – biorę takie nazwiska, jakie mam akurat pod ręką – zaliczyć można Heideggera, Derridę czy Lévinasa; imponujący rozmach ich projektów świadczy, że swoje próby podejmowali poważnie. To, że z oczywistym skutkiem, to inna sprawa: metafizyki naprawdę nie sposób przezwyciężyć, zwłaszcza jeżeli tkwi się w jej wnętrzu i korzysta z jej aparatury poznawczo-badawczej.

Janusz Palikot w książce Nic-nic. Ontologia na marginesach Leśmiana pokazuje, że Polacy nie gęsi i swoją próbę przezwyciężenia metafizyki mają. Tego, kto myślał, że w książce Palikot będzie równie nieobliczalny co swego czasu w życiu publicznym, czeka zaskoczenie. Dzieło ma swoją strukturę, jest misterne w formie, gęste w treści i skonstruowane w sposób gruntownie przemyślany. Choć zawartość jest wysoce abstrakcyjna, czyta się je jak kryminał – co prawda, „kto zabił”, wiadomo od początku, interesuje nas jednak rekonstrukcja intrygi. A ta została przeprowadzona skrupulatnie, niczym w porządnym scenariuszu filmowym.

Książka zaczyna się – nader stosownie – od narodzin metafizyki. Są one zapseudonimowane w mit Orfeusza i Eurydyki, nie jest to zatem chronologiczne cofnięcie się do samego początku: tu idzie nie tyle o moment narodzin, ile o narodziny problemu metafizyki czy może raczej – z metafizyką. Przesunięcie akcentu subtelne, ale znaczące. Ów problem – prawda, że w sposób metaforyczny i wymagający rozumnego odczytania – został w historii boskiego syna i jego nieszczęsnej żony zaszyty nader zgrabnie i trzeba było bystrego oka, żeby go tam dostrzec. Dlaczego Palikot wybrał akurat ten mit, a nie na przykład mit platońskiej jaskini (inna sprawa, że zgrany ze szczętem i ponad miarę eksploatowany przy takich okazjach) – jego rzecz. Dość, że zrobił to umiejętnie i z odpowiednim balansem. Orfeusz idzie pierwszy. Ciemnym korytarzem wśród skał, drogą pnącą się do góry. Gra na lirze. Za nim kroczy Eurydyka. Wychodzą z Hadesu, z krainy umarłych. Za chwilę stanie się coś niesamowitego – ona będzie znów żywa!!! To się wcześniej tylko kilka razy udało. Z miłości – nikomu. Orfeusz wie, że nie może się odwrócić. Taki zakaz wydali bogowie. Takie jest prawo świata podziemnego. A jednak, kiedy są już bardzo blisko, nie może się powstrzymać i chce się upewnić, że ukochana jest za nim. Spogląda na nią, a ona… znika.

Kiedy wskutek niecierpliwego spojrzenia Orfeusza Eurydyka przepada na zawsze, zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Samo jej zniknięcie było przy tym jedną z tych bardziej normalnych, albowiem w rzeczywistości mitów nie takie cuda się dzieją. Chodzi o to, że to, co było właściwe dla mitu, zaczęło dziać się w świecie realnym: spojrzenie jęło unicestwiać jedne byty, a powoływać do istnienia inne. Zaczęła się era metafizyki… Spojrzenie Orfeusza przez stulecia tworzyło świat, w którym żyli Grecy, a potem Rzymianie. Świat przedstawiony i oddzielony od tego, co niewidzialne. Tym sposobem, żeby narodziła się metafizyka, potrzeba było śmierci Eurydyki – i nie jest to li tylko łatwa hiperbola, ale osadzenie własnego z kolei spojrzenia w samym jądrze problemu.

Metafizyka a poezja? Leśmian a metafizyka? Skąd tu Leśmian? Akurat to nie jest specjalną zagadką. Leśmian w swojej poezji robi to, co w filozofii próbował zrobić Heidegger – przekracza metafizykę. Nie tyle odrzuca ją jako tradycję, ile wyciąga wszelkie wnioski z tego, że się dokonała. W pewnym sensie Leśmian wraca do chwili, gdy Orfeusz spojrzał na Eurydykę. A może nawet do momentu tuż przed spojrzeniem – wyjaśnia Palikot. Rozrysowuje przy tym siatkę leśmianowskich pojęć ontologicznych, za pomocą których poeta próbuje dokonać przeprawy „na drugi brzeg”. Cała książka jest w zasadzie cierpliwym tkaniem semantycznej sieci zależności pomiędzy tymi pojęciami w dość karkołomnym zamiarze uczynienia z powstałej sieci pomostu, a właściwie trampoliny w transcendencję.

Najważniejszym – czy może raczej podstawowym – pojęciem ontologicznym jest wspomniane „spojrzenie”. Ono daje bazę, resp. płaszczyznę, a jeszcze lepiej: scenę, na której rozgrywa się ontologiczno-metafizyczny spektakl Życia, Miłości i Śmierci. Leśmian ten spektakl, z właściwą sobie językową brawurą, opowiada nie tylko przy pomocy pojęć powszechnie znanych i rozumianych, jak „pamięć”, „odbicie”, „lustro”, „sen”, „przechodzenie”, „znikanie”, ale – z czego z kolei sam jest znany – także tych wymyślonych przez siebie: „spojrzak”, „spojrzystość”, „dołonić”, „ciszyzna”, „bezświat”, „bezbożyzna” etc. Oryginalność Leśmiana polega tu jednak nie tyle na dziwacznym dla niektórych słowotwórstwie, ile na podwójnej umiejętności: zręcznego wplecenia własnych neologizmów („leśmianizmów” – jak ktoś to okropnie nazwał) w język oraz przeprowadzenia przy użyciu tej „hybrydy” własnej próby rozprawienia się ze światem widzialnym. Leśmian, podobnie jak Heidegger, wiedział, że bez przekroczenia ram (choć nie norm – dlaczego?) języka nie ma nawet co myśleć o wyrwaniu się z grawitacyjnej niewoli świata metafizyki. W odróżnieniu od filozofa bardziej jednak ufał językowi i wierzył, że przekształcając go zgodnie z własnym zamysłem, przezwycięży siłę przyciągania metafizycznego. Inna sprawa, że Heidegger wziął się za problem z większym rozmachem, by na koniec dojść do przekonania, że nie modyfikacja języka, ale „inaczej niż język”, rodzaj języka „niemożliwego” (na razie?), jest tu – prowizorycznym, bo prowizorycznym, ale jednak – rozwiązaniem. Myśleniu pozostaje tylko najprostsze powiadanie najprostszego obrazu w najczystszym przemilczeniu. Musi temu podołać przyszły pierwszy myśliciel – pisał Heidegger w Przyczynkach do filozofii, śmiałej próbie wyjścia poza język metafizyki. Leśmian, jakkolwiek także z nią walczył, wciąż pozostawał w jej obszarze.

Heidegger dostrzegał ułomność języka, ale i tak potrzebował go jako negatywnego punktu odniesienia. W przypadku Leśmiana zmiana miała się dokonać na innej płaszczyźnie: poeta nie szukał niczego innego w miejsce pojęć, ale traktował je jako właściwe dla stanu przejścia. Wittgenstein porównał niegdyś język do drabiny – jest potrzebna, żeby się wspiąć, ale potem należy ją odrzucić jako niepotrzebną. Dlatego też Leśmian nie odmawia pojęciom użyteczności. Są one jakby w poprzek kategorii rzeczywistości, bowiem pojawiają się wszędzie, w każdej kategorii – i w „odbiciu”, i w „niewygodzie”, i w „pomiędzy”, i gdzie indziej. Ten strukturalny chaos w konstrukcji świata Leśmiana – to, że stany ontologiczne stają się metafizyczne, a nawet emocjonalne, a stany emocjonalne stają się ontologiczne i vice versa – to coś więcej niż jakiś pan-witalizm. Nie tylko dlatego, że obejmuje umarłych oraz stany rzeczowe nie-żywe, jak cień czy zieleń, ale dlatego, że to bardziej połączenie pamięci i wegetacji niż samo życie – jako życie, jako wszechogarniające plenienie się życia – tłumaczy Palikot.

Kilka lat temu w Lublinie miał swoją serię wykładów z cyklu „Jak żyć” nieżyjący już filozof Cezary Wodziński. W trakcie jednego z nich analizował pewien wiersz, bodajże Paula Celana. Lingwistyczna ekwilibrystyka oraz dramaturgiczny talent pozwoliły Wodzińskiemu wykreować przestrzeń, w której my, słuchacze wykładu, zwyczajnie zagubiliśmy się. W jakie uniwersum wciągnął nas filozof? „Profesorze, gdzie my się teraz znajdujemy?” – expressis verbis nasze pomieszanie wyraził jeden z gospodarzy wieczoru, ojciec Tomasz Dostatni. „We wnętrzu wiersza” – wypalił Wodziński. Zrobiło to na wszystkich piorunujące wrażenie.

Przypominam tę anegdotę nie tylko dlatego, żeby się nie zagubiła, ale również z tego powodu, że dokładnie tę samą strategię obrał Leśmian według Palikota. Droga poza pojęcia wiedzie w głąb pojęć: tam, w tym pozornym mikroświecie, odsłania się to, co go radykalnie przekracza, czyli Życie. Palikot rekonstruuje to uniwersum rozciągające się od Miłości do Śmierci, rozpoczynając od tego, co dane w sposób tak naoczny, jak tylko to możliwe, czyli od ciała. Od martwego ciała, dodajmy od razu.

Owom – twoja! Pieść do syta! Nie szczędź w lesie mego ciała!
Jam tu przyszła nie po to, bym się sama ostała…
Inni boją się miłować krwi schorzałej szaleniznę,
A ja nawet potrafię kochać ciała zgniliznę!

Godne uwagi, że Palikot analizę każdego problemu, a więc i każdy rozdział książki, poprzedza hermeneutycznie potraktowanym wierszem Leśmiana. Tu – Jadwiga. Ciało tytułowej bohaterki gnije w lesie: w „normalnym” porządku rzeczy – koniec życia. Jakoż w ontologicznym uniwersum Leśmiana rzeczony porządek ulega odwróceniu: żeby się narodzić, trzeba wprzódy umrzeć. Życie pozagrobowe, życie po śmierci, było jakby przed życiem na ziemi. Poprzedzało je niczym „rana ciało”. Dlatego śmierć, jako że jest przyszłością poprzedzającą przeszłość, jest bez przeszłości i jako jedyna jest pełną teraźniejszością. Z tego względu życie jest wspomnieniem, a śmierć życiem. Leśmian zapytany „A co my wiemy o życiu pozagrobowym?”, odpowiedział: „A przeciwnie: jedynie o życiu pozagrobowym wiemy co nieco, wcale nie tak mało, szanowny panie”.

Założenie, że „tamten świat” (jakkolwiek pretensjonalna jest to fraza) znamy lepiej niż „ten”, jest tyleż śmiałe, co ryzykowne, choć sceptyk przynajmniej z jego połową zgodzi się od razu. Bo przecież o świecie, w którym żyjemy, niewiele w gruncie rzeczy możemy powiedzieć, ba!, nie możemy nawet przekonująco dowieść jego istnienia (vide: Roman Ingarden: Spór o istnienie świata). Czy jednak rzeczywiście życie pozagrobowe mamy rozpoznane gruntowniej? Czy poeci pod tym względem są bardziej wiarygodni od uczonych i filozofów? Jeżeli chcemy pójść dalej, to nie mamy wyjścia i przynajmniej operacyjnie winniśmy Leśmianowi dać wiarę. Jeżeli zatem nie myli się on, a w każdym razie nie myli zbyt mocno, to śmierć mamy lepiej rozpoznaną od życia, a może nawet jest ona dowodem na istnienie życia przed śmiercią. Innymi słowy, trzeba umrzeć, żeby zyskać niepowątpiewalną pewność życia. Nic tedy dziwnego, że Palikot próbę zrozumienia leśmianowskiego projektu wyjścia poza metafizykę rozpoczyna od trupa. Jest zgnicie przejściem do innej rzeczywistości, niejako poza światem, tak jak w miłości? Czy jest zniknięciem? Czy tak jak na wiosnę, w maju (samobójstwa z miłości najczęściej mają miejsce w maju), wszystko wzrasta (upada) do innego bytu? Czy tylko się rozprasza? – zadaje ważkie pytania, bo od nich zależeć będzie, czy znajdziemy przejście „stąd” – „tam”. I odpowiada: Zgnicie ciała jest przekroczeniem wszelkich perspektyw, także Boga, który jakoś jednak należy do ciała niezgniłego. Łatwo powiedzieć: chcesz wymknąć się logosowi – umrzyj. Najlepiej z miłości. Radykalizm tego rozwiązania może zachwycać, mimo iż skuteczność jego jest niepotwierdzona, ale tak czy inaczej w świetle całości problemu metafizyki warto dać mu szansę przynajmniej na gruncie teoretycznym.

Uśmiercona własną ręką Jadwiga jest tu figurą przejścia, ale też i odbicia (Na początku było odbicie. Odbicie jest ramą, w której sprawdza się świat i utrwala swoją formę. – Tak mogłaby się zaczynać Genesis według Leśmiana). Świat istot żywych jest ledwie odbiciem świata prawdziwego, do którego można się dostać w wiadomy sposób. Na razie mało to krzepiące i – niestety – wciąż zgodne z najbardziej popularnymi koncepcjami metafizycznymi. Idźmy jednak dalej. Trupowi nie jest wygodnie w grobie. Chciałby powrócić do czasu i mieć cień. Bycie trupem to bycie sobą, a to oznacza śmierć. Tylko nie-bycie sobą jest życiem. Żywemu nie jest wygodnie w życiu. Chciałby być sobą i jednocześnie nie umierać. Ta sytuacja pcha trupo-człowieka w nieautentyczność, czyli w życie. Jeszcze przed chwilą majaczył się pozór rozwiązania (umrzeć!), teraz okazuje się, że sprawa jest bardziej skomplikowana: śmierć to dopiero początek, i to nie tyle początek problematyczny, ile – początek problemów. Nie ma rady, przed życiem uciec niepodobna i czy komu się to podoba, czy nie, wziąć trzeba na siebie związaną z tym niewygodę.

Tak jak podstawowym (z perspektywy metafizyki) pojęciem ontologicznym jest u Leśmiana „spojrzenie”, tak nadrzędnym (z perspektywy jej przekroczenia) jest Eros. Eros to płodzenie, a płodzenie to życie. Życie z kolei – marne, bo marne i w jaskini – jest przecież odbiciem życia prawdziwego. Palikot opisuje doświadczenie Erosa ze stosownym respektem. Doświadczenie Erosa jest doświadczeniem totalnym – wypełnia cały świat. Nic nie istnieje poza Erosem, gdy się go doświadcza; W doświadczeniu Erosa jest jednak coś więcej: doświadczenie obcego we mnie, który jest bardziej mną niż ja sam. Coś, co mnie rozkłada, jest tym, co pozwala mi dojść do tego, co jest mną we mnie; Jest tylko śmierć. Była tylko śmierć. Człowiek jest swoją własną śmiercią. A śmierć jest Erosem. Tanatos i Eros są tym samym! I jeszcze jeden z „erotycznych” (Erosowych?) cytatów, bodaj najważniejszy: Bez Erosa nie byłoby ani Nic, ani COŚ.

Niby pisze Palikot o Erosie, o potędze płodzenia, o Życiu – a jednak pisze o śmierci. Więcej nawet: o Śmierci. Godna uwagi jest ta jego – bez zawahania użyję tego słowa – obsesja tym bardziej, że całkowicie zgodna z leśmianowskim programem ontologicznym. Zatrata w życiu, zatrata aż po… śmierć. Cóż bowiem po życiu, skoro nieautentyczne, skoro w śmierci wybawienie, skoro oferuje ona więcej życia w życiu niż życie samo?

Zrekapitulujmy te nieoczywiste wywody. Ocknęliśmy się jako istoty świadome i – korzystając ze świeżo nabytej umiejętności – rychło uświadomiliśmy sobie, że nasze życie jest pozorem prawdziwego życia. „Prawdziwe życie jest gdzie indziej”… Co gorsza, to właśnie uświadomienie sobie nieautentyczności życia czyni je nieautentycznym (mit Eurydyki). Leśmian proponuje dość karkołomną figurę śmierci przed życiem jako formy wymknięcia się logosowi. Żeby jednak dokonać tej niesłychanej sztuki, należy pogrążyć się w totalnym i wszechobejmującym doświadczeniu Erosa (rozumianym oczywiście nie w sposób zredukowany, a więc nie jako prosta cielesna namiętność). Doświadczenie Erosa jest transgresywne – głównie dlatego, że doświadczamy w nim Inności w stanie czystym. Paradoksalnie, to ten Inny-w-nas ciągnie nas w stronę autentyczności, w stronę naszej najgłębszej tożsamości (ulegnijmy pokusie przywołania owej wypowiedzi Rimbauda: „Ja – to ktoś inny”). Tu jednak znowu czeka już na nas śmierć…

Dopóki stosunek pomiędzy życiem a śmiercią ujmować będziemy dialektycznie, nici z przezwyciężenia metafizyki, ją trzeba przezwyciężyć – poetycznie! Powiedzieć jednak, że trzeba do tego zostać poetą i poezję tworzyć, to niewiele powiedzieć. Poeta jest w każdym z nas i jest naszym zadaniem, tym, do czego sami z siebie i w sobie zmierzamy. Jest to coś niepochwytnego w nas, co rozumiemy jako zadanie i cel, jako to, do czego w gruncie rzeczy dążymy – tłumaczy Palikot. Jest to o tyle pocieszające, że oferuje coś więcej, niźli wynika z popularnej frazy „poetą się nie jest, ale nim bywa”. Tutaj – czy chcemy czy nie – poetami jesteśmy zawsze, nawet wbrew własnej woli. Dlatego możliwość wymknięcia się logosowi tkwi w każdym z nas.

I to jest bodaj najbardziej oryginalna konkluzja płynąca ze zrekonstruowanego przez Palikota ontologicznego labiryntu pojęć Leśmiana. Sama koncepcja przezwyciężenia metafizyki przedstawiona przez autora Dziejby leśnej jest, powiedzmy to szczerze, umiarkowanie odkrywcza. Zwłaszcza że projekt nie zakończył się – choć Palikot jest odmiennego zdania – sukcesem. Jego książka to imponująca próba zmierzenia się z zachodnią metafizyką przefiltrowaną przez poezję polskiego poety. Jakkolwiek tej gry wygrać niepodobna, liczy się jednak sposób, resp. klasa, z jaką przegramy: czy od razu obwieścimy swoją kapitulację, czy wpierw spróbujemy zbadać od wewnątrz granice logosu i złożymy broń dopiero po stwierdzeniu: wyjścia brak. Jest to książka z założenia ontologiczna, ale w gruncie rzeczy tak metafizyczna, jak to tylko możliwe. Palikot co chwila robi partyzanckie wypady na stanowiska metafizyki, by niekiedy – posiłkując się Leśmianem – spróbować je przekroczyć. Robi to śmiertelnie poważnie i – co istotne – na własny rachunek. Tak jest, tę książkę da się czytać jako próbę porachowania się Palikota z problemem śmierci i kto wie, czy ta płaszczyzna lektury nie jest zgoła, w każdym razie z perspektywy autora, najważniejsza.

Wszelkie analizy problemu śmierci, nawet te najbardziej ostrożne i opatrzone stosownymi zastrzeżeniami, mają w sobie coś z rosyjskiej ruletki: ich trafność można zweryfikować tylko w jeden sposób. Naturalnie czyni je to mocno podejrzanymi, albowiem mało kto gotów jest powiedzieć: sprawdzam. Każdy myśliciel, który jest na tyle szalony albo zdesperowany, żeby zajmować się tym problemem, przypomina owego filozofa z anegdoty Kierkegaarda. Filozof rozwiązał problem śmierci i był z tego powodu bardzo zadowolony, niestety, w momencie zagrożenia życia zorientował się, że nie ma przy sobie swoich notatek! Śmierć ożywia wszechświat. Jest energią wszechświata. Kolejna śmierć dotyczy wszystkich wcześniej zmarłych. Jest uzasadnieniem ich drogi, ich śmierci. Wraz z moją śmiercią umierają nie tylko ci, którzy „żyją” w mojej pamięci, ale też umiera to, czym było moje życie dla nich. Umiera i przez to dopowiada ich własny sens. I taki skutek ma śmierć każdego człowieka. Nie tylko śmierć Chrystusa czy Sokratesa, ale każda śmierć dotyczy wszystkich wcześniej umarłych. Śmierć jest ostatecznym „urodzeniem” danej istoty, domknięciem jej definicji. A zatem – witaj świecie umarłych, tu możesz być sobą – brzmi jeden z bardziej emocjonalnych fragmentów Nic-nic.

Być może zostanę za tę tezę skarcony, ale w mojej opinii Palikot napisał tę książkę nie o Leśmianie, ale – jak przystało na autora per se – o sobie samym. Tu: o własnym lęku przed śmiercią. Czy autorowi udało się go oswoić, tego nie wiem, książka tego nie wyjaśnia i nawet nie powinna, ale życzę mu, żeby w chwilach próby zawsze miał pod ręką swoje notatki.


Janusz Palikot: Nic-nic. Ontologia na marginesach Leśmiana. Centrum Kultury, Lublin 2018, ss. 298 + 2 nlb.