Józef F. Fert. Poetycki zielnik Tadeusza Chabrowskiego

Spis treści numeru 4/2005

Poetycki zielnik Tadeusza Chabrowskiego

 

Tadeusz Chabrowski (ur. 11 listopada 1934) to autor znakomitych tomów poetyckich, ogłoszonych w kraju i na emigracji: Madonny (2 wydania: Londyn 1963 i 1964), Lato w Pensylwanii (Londyn 1965), Drzewo mnie obeszło (Warszawa 1973), Wiersze (Kraków 1975), Drewniany rower (Brooklyn 1988), Panny z wosku (Lublin 1992), „nowy i stary zarazem”, jak objaśnia autor w przedmowie, Nowy drewniany rower (Lublin 1993); Miasto nieba i ziemi (Częstochowa 1995), hołd złożony Jasnej Górze – temu szczególnemu miastu i miejscu, które głęboko uformowało i jego samego; Zakwitnę wieczorem (Częstochowa 1996) – zawsze bliskie poecie liryczne intermezza wywiedzione z kontemplacji rzeczy świata tego, tym razem roślin, a szczególnie kwiatów; dwujęzyczny tom Gałąź czasu (Lublin 1996) oraz Kościół pod słońcem (Lublin 1998). Dodajmy jeszcze współudział w głośnej antologii współczesnej poezji kapłańskiej Słowa na pustyni (redakcja ks. Bonifacy Miązek, wstęp ks. abp Karol Wojtyła, Londyn 1971).

Poeta od przeszło trzydziestu lat obecny w kulturze polskiej (ongiś dwuobiegowej, dziś – jednej i niepodzielnej), został szczęśliwie dostrzeżony zarówno przez kapituły różnych prestiżowych nagród (m.in. dwukrotnie Nagrody Fundacji Kościelskich, nowojorskiej World of Poetry Press, Prezydenta Miasta Częstochowy), spotykał się z wysokimi ocenami krytyki krajowej i zagranicznej, jak i nade wszystko stał się autorem poszukiwanym przez zwykłych czytelników (o ile miłośników poezji tak można nazwać) – jego książki znikają z księgarń, a np. wydany przed laty w Nowym Jorku tom Drewniany rower to dziś już bibliofilskie cymelium. Mimo niewątpliwych sukcesów literackich Tadeusz Chabrowski pozostał człowiekiem ujmująco skromnym, nie ubiegającym się o zaszczyty, lecz w codziennym cierpliwym wysiłku dokładającym dobro do dobra jak wiersz do wiersza.

Poezja Chabrowskiego, w swej różnorodności tematycznej mieniąca się niczym wiosenna łąka, odpowiada bogactwem myśli i doznań często skłębionym doświadczeniom współczesnego człowieka. A przecież czytając te wiersze ani przez moment nie ulegamy wrażeniu chaosu, gotowi jesteśmy nawet uznać niektóre deklarację poety za kokieterię:

Marzę o porządku na biurku
i we własnej duszy, święta Justycjo
natchnij mnie odwagą

Tak to brzmi w wierszu W piwnicy myśli z tomu Gałąź czasu.

W tej poezji bez trudu odnajdujemy głęboki i prawdziwy porządek, aczkolwiek jest on może tylko jednorazowym i zupełnie jednoosobowym przypadkiem; jest to prawdziwa wartość tych natchnień: znamię osobowe stylu, przeżyć, racji…

Wiele razy próbowałem znaleźć imię tego stylu; jest to może po prostu głębokie, ciepłe – żeby nie rzec: miłosne – i afirmujące uczestnictwo we wszystkich sprawach tego świata. Podziw dla „spontanicznej syntezy życia” i wierność wszystkim jego odcieniom. Ale coś jeszcze: ta poezja kocha język, który jest jej kolebką. Poeta dobrze rozumie, że jak nauka jest uniwersalnie ponadnarodowa, tak mądrość – właśnie lokalna i w swej niepowtarzalności właśnie narodowa; podobnie poezja; podobnie poeta: ojczyznę ma – jak matkę – tylko tę jedną, rodzoną. Matką Chabrowskiego-poety jest Ojczyzna-Polszczyzna; i niewątpliwie jest On jednym ze szczególnie udanych jej synów. Swymi wierszami wnosi w świat, ten trudny świat Greenpointu, odblask wartości nieoszacowanych – „jak zdrowie”: wiarę, nadzieję, miłość, wyrażane i ponawiane codziennie w tym języku, który dla Polaków rozrzuconych w wielomilionowej diasporze po całym świecie jest może ostatnim ogniwem łączności z Krajem Ojców, pozwalającym doświadczać błogosławieństwa udziału w życiu i urodzie „kraju lat dziecinnych”, co zawsze zostanie „święty i czysty jak pierwsze kochanie”.

Na początek przypomnę Ci, Tadeuszu, pewien wiersz Cypriana Norwida, jako że w miłości do wszelakiej świata tego zieleniny masz w nim znakomitego poprzednika i patrona, a wiersz ten może uleciał Ci z pamięci w nieobeszłych przestrzeniach Kraju za Wielką Wodą (nb. ten kraj przez pewien czas dawał schronienie również Norwidowi… ale, ale – nie o tym mowa). Oto ten wiersz – niezwykły, wspaniały, poruszający do głębi. Wiersz-testament. Myślę, że będzie w sam raz na basso continuo Twoich wierszy. Oto Finis ze zbioru Vade-mecum:1

…Pod sobą samym wykopawszy zdradę,
Cóś z życia kończę, kończąc mecum-vade,
Złożone ze stu perełek nawlekłych –
Logicznie w siebie jak we łzę łza wciekłych;
Wstrzymuję pióro… niżeli… niżeli
Zniecierpliwiony się wstrzyma czytelnik:
Poszyt zamykam cicho, jak drzwi celi —
*
Tak flory-badacz – dopełniwszy zielnik,
Gdy z poziomego mchu najmniejszym liściem
Szeptał o śmierciach tworów – chce nad wnijściem
Księgi podpisać się… pisze… śmiertelnik!

Ile w tym prawdy! I to poczucie solidarności w pracy nad nieśmiertelnym herbarium ulotnego życia…

Myślałem też w związku z Twoim zielnikiem o jakimś szumnym cytacie z Twardowskiego, ale chyba zbyt wiele was różni, żeby próbować objaśniać wierszami jednego wiersze drugiego. Między nami mówiąc, coś mnie też kusiło, żeby zacytować Ci coś z moich florystycznych wierszyków, ale się oparłem podszeptom Króla Elfów. Dodam tylko, że w miłości do zieleniny gotów jestem z Tobą konkurować do końca naszej ery interglacjalnej. No, może dopuściłbym do zawodów Twego znakomitego rysownika – Zbigniewa Jóźwika. Domyślam się, że jego inspiracji zawdzięczamy piękne wydanie tomu przez Wydawnictwo Akademii Rolniczej w Lublinie. Jak widzisz, otaczają Cię przyjaciele w mądrze i pięknie pomyślanym świecie. W takim wymiarze zgoda nawet na zielnik Sokratesa, aczkolwiek ten patron mądrości podobno nie przepadał za „naturaliami”, a nagabywany kiedyś przez jednego z uczniów, czemu nie wychyla się za Miasto, skwarne i gwarne, by wejść w świat, gdzie spokojnie rozkwita życie, piętrzą się góry i malowniczo grupują się gaje oliwne, miał odrzec, że od chmur, drzew czy kamieni niczego nie można się nauczyć, natomiast wiele – od ludzi. Ale może to była słynna Sokratejska przygrywka do sporu, czyli początek potencjalnego dialogu, nie autentyczna deklaracja ideowa Mędrca nad Mędrcami. Ja tam bym się z Mistrzem posprzeczał. Nb. poetyckie i szerzej – artystyczne, naukowe czy religijne fascynacje naturą to odwieczny wątek naszych myśli i emocji.

Nie rozwijając szerzej tego wątku, zajrzyjmy do polskiej tradycji poetyckiej. Oto kilka postaci. Mikołaj Hussowski (1475-po 1533) z jego pieśnią o żubrze, Mikołaj Rej (1505-1569) – zakochany w swoim wiejskim gospodarstwie, pieszczący się z rybkami, pszczółkami, maluneczkami (melonami) i wszelkim dobrem naturalnym; Jan Kochanowski (1530-1584), gościnny jak jego czarnoleska lipa:

Gościu siądź pod mym liściem, a odpocznij sobie!
Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie,
(…)
A ja swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie,
Że człowiekowi łacno słodki sen przypadnie.
Jabłek wprawdzie nie rodzę, lecz mię pan tak kładzie
Jako szczep napłodniejszy w hesperyjskim sadzie.
2

Pomijam całą plejadę poetów minorum gentium baroku i postbaroku, na czele z księdzem Baką. W romantyzmie nie wolno by nikogo pominąć, ale ja wspomnę tylko Cypriana Norwida (1821-1883) i oczywiście Teofila Lenartowicza (1822-1893), „śpiewaka Kaliny”, tej najczulszej z roślin, która

…z liściem szerokiem,
Nad modrym w gaju rosła potokiem,
(…)
U tej krynicy, u tej kaliny
Jasio fujarki kręcił z wierzbiny
(…)
Kalina liście zielone miała
I jak dziewczyna w gaju czekała,
A gdy jesienią w skrzynkę zieloną
Pod czarny krzyżyk Jasia złożono,
Biedna kalina znać go kochała,
Bo wszystkie swoje liście rozwiała,
Żywe korale rzuciła w wodę,
Z żalu straciła swoją urodę.
3

Wspomnijmy jeszcze Jana Kasprowicza (1860-1926) z mistycznymi sonetami w cyklu Krzak dzikiej róży (1898), Marię Pawlikowską-Jasnorzewską (1891-1945). Z najbliższego sąsiedztwa czasowego można by wymienić cały legion poetów wyrastających z kontemplacji natury we wszelkich odmianach tradycji: od archaicznych, przechowanych w pieśni ludowej zestawień (paralelizmów) świata ludzkiego z kosmosem natury do mistycznych utożsamień kosmosu ludzkiego ducha z boskim prabytem. Może dwa przykłady; najpierw z Jerzego Harasymowicza (1933-1999):

Za oknem
świerszcze trzeszczą
jak w piecu
stara choina
(…)
A ja tak siedzę siedzę
gazetę czytam
(…)
4

To tylko jeden z odcieni bogatej palety poetyckiego traktowania natury przez tego pisarza. Oto inny współczesny poeta zanurzony w kontemplację kosmosu:

Zatoka lasu zstępuje
w rytmie górskich potoków
ten rytm objawia mi Ciebie
Przedwieczne Słowo.
(…)
Co mi mówisz górski strumieniu?
w którym miejscu się ze mną spotykasz?
ze mną, który także przemijam –
podobnie jak ty…
Czy podobnie jak ty?
(…)
5

Na tym chciałbym zakończyć szkicowanie kontekstu. Oczywiście rzecz sama pozostaje w sferze projektu „większej całości” na przyszłość, kiedy będzie można obszerniej opisać, uporządkować i zinterpretować zjawisko literackiego spotkania Tadeusza Chabrowskiego ze światem natury. Wróćmy do jego Zielnika.

Książkę – zgodnie z tytułowym określeniem – wypełnia nieodmiennie od początku do końca żywioł roślinny, od wilczego łyka po czarny bez. Większość z wywołanych po imieniu roślinek każdy z nas rozpozna bez trudu, np. porzeczkę czarną, chrzan czy łopian, ale są też postacie niezupełnie pospolite, przynajmniej z nazwiska; dla mnie bez słownika nie chciały się objawić np. zagorzałka wiosenna, poziewnik piaskowy, niepokalanek pieprzowy, oszloch morski, sadziec konopiasty, a nawet lnica pospolita. Myślę, że niejeden z nas – jeśli z jubilerską precyzją chciałby rozpoznawać wszelką tutejszą roślinność – będzie się musiał obłożyć nie tylko słownikami, ale może nawet specjalistycznymi kompendiami wiedzy o przyrodzie ojczystej. A może niekoniecznie? Jednak niekoniecznie. Jeśli bowiem porzucimy ścieżkę pedanterii i po prostu poddamy się urokowi poetyckiej mowy, okaże się że nie będzie nam potrzebny nawet mierny z botaniki. Wystarczy zwykła literacka wrażliwość i kontemplacyjne nastawienie do żywiołu języka poetyckiego.

Mówią tu wszelkie rośliny: perz, głóg, dynia, cebula, koper, bazylia, tarnina, ale ostatecznie nie dochodzi do nas wrzawa wielojęzycznej wieży Babel świata roślinnego, lecz… no właśnie – głos Sokratesa, odbity w liściach, kwiatach, łodygach duszy współczesnego człowieka. Nie zmyli nas nawet żeńska forma gramatyczna monologu. Dziś, wobec feministycznych wątpliwości, czy poprawnie posługujemy się męską formą gramatyczną nawet w imieniu Boga (więc może powinno być: „ta Boga”, „tej Bogi”?), nie przeszkadza takie wyznanie:

Chciałabym mieć zmysły i ręce dziewczyny,
rozświergotany ptasi móżdżek,
balową suknię z kurzu, staniczek z pleśni,
bezbrzeżną jasność postrzegania,
coś z wniebowzięcia niepokalanego:
wtedy nie byłabym tylko fragmentem
w doniczce (…)

(Bazylia, s. 40)

Kto z nas nie lubi bazylii? Zrywam listek z mojej balkonowej mistyczki i wkładam między karty Zielnika. Oczywiście, powie ktoś, że to roślina do przyprawiania, nie wierszowania, ale tak mówiąc, pokazuje, że nie do końca zna się na rzeczy…

Wszystkie „mówiące rośliny” Chabrowskiego (proszę zauważyć, że nazwisko poety jest znaczące i od razu pozytywnie wobec niego nastraja; mam nadzieję, że nie jest to poetycki pseudonim, lecz całożyciowe zżywanie się ze znakiem imiennym przypisanym do osoby, jak to określali starożytni, mówiąc: „nomen omen”…), wszystkie te egzotyczne postaci, nawet te, którym przypadło całkiem pospolite nazwisko (przezwisko czy wyzwisko, jak np. popłoch pospolity) zachowują się – wypowiadają się – jako mędrcy, którzy do głębi przeniknęli prawdę egzystencji, do głębi możliwej dla współczesności, która wiruje w obłoku chaosu, prąc ku prawdzie ostatecznej, acz nie widząc jej przez znużone wiedzą oczy i przepalone nadużyciem zmysły:

Liczy się tylko moment i zdarzenie,
(…)
Nie chcę być śmieciarką na usypisku
historii, antropologiem,
uprzywilejowaną glebą do udeptywania
końskimi kopytami.
(…)
liczy się tylko moment i zdarzenie,
ukradziona życiu chwila.

(Ożanka, 68)

Zostawiam czytelników z niezwykłym darem wyobraźni, wrażliwości i mądrości, z sokratejskim zielnikiem Tadeusza Chabrowskiego, kończąc swoją laudację jego słowami, a właściwie słowami jednej z roślin przemawiających w tomie Zielnik Sokratesa:


Mocą woli można przecież
– jak twierdzi Schopenhauer – przemienić –
suche liście w wiersze, kolanka na łodydze
żyta w ptasie móżdżki
a utaplaną w jesiennym błocie nicość
w ozłoconą światłem słońca wieczność.

(Mokrzyca, 57)


1 Podaję z wydania własnego: C. Norwid, Vade-mecum. Oprac. J. Fert. Lublin 2004, s. 122; wyrazy oddane kursywą zostały w autografie podkreślone (czyli wyróżnione).
2 J. Kochanowski: Dzieła polskie. Oprac. J. Krzyżanowski. Warszawa 1980, s. 160.
3 T. Lenartowicz: Poezje. Wybór. Wybrał i oprac. J. Nowakowski. Warszawa 1968, s. 61.
4 J. Harasymowicz: Letnisko, (w:) Wybór wierszy. Warszawa 1967, s. 156.
5 Jan Paweł II: Tryptyk rzymski, (w:) K. Wojtyła: Poezje, dramaty, szkice… Wstęp M. Skwarnicki. Kraków 2004, s. 509.


Tadeusz Chabrowski: Zielnik Sokratesa. Red. Ewa Zawadzka-Mazurek. Rysunki i opracowanie graficzne Zbigniew Jóźwik. Wydawnictwo Akademii Rolniczej w Lublinie, Lublin 2005, ss. 80.