Ks. Wiesław Felski. Dyskretny urok eschatologii. Apokalipsa św. Jana w tłumaczeniu Czesława Miłosza

Spis treści numeru 4/2005

Dyskretny urok eschatologii

Apokalipsa św. Jana w tłumaczeniu Czesława Miłosza

 

Apokalipsa jako dzieło literackie

Ze względu na hermetyczną symbolikę oraz tajemniczość obrazów Apokalipsa należy do tych ksiąg biblijnych, które wywarły bardzo silny wpływ na kulturę europejską i trwale wpisały się w kontekst naszej cywilizacji. Ponieważ w wizji św. Jana znajdujemy obszerne opisy plag, kar i innych nieszczęść, w powszechnym odbiorze jest ona odczytywana jako proroctwo budzące zaniepokojenie. Zresztą już samo określenie „apokaliptyczny”, choć w swoim rdzeniu filologicznym sugeruje coś innego, stało się w potocznym rozumieniu synonimem katastrofy i wydarzeń czasów ostatecznych. Jedynie uważny czytelnik Apokalipsy jest w stanie doszukać się jej pozytywnego wydźwięku, pełnego nadziei zakończenia, że żadne prześladowanie ani żadne zewnętrzne nieszczęście nie może zniweczyć Bożego zamiaru o odnowieniu całego świata. (…)

Sporym problemem dla biblistów jest wewnętrzna organizacja tekstu. Nie można w nim łatwo odnaleźć zasady spójności, osi, wokół której skomponowano całość. Zwykle dokonuje się jego pogrupowania według scen wizyjnych, jednak taki podział wydaje się zbyt powierzchowny i niesatysfakcjonujący, ponieważ nie uzasadnia swoistego chaosu w księdze oraz genezy licznych powtórzeń. „Nieład” kompozycyjny próbuje wyjaśnić hipoteza tzw. „dwóch tekstów”, które ostatecznie zostały zredagowane w jedną księgę. Interesujące propozycje prezentuje Elisabeth Schüssler Fiorenza: Apokalipsy nie należy dzielić ze względu na treść, ale według jej struktury numerycznej – elementem organizującym całość tekstu na różnych płaszczyznach jest cyfra siedem. Obecnie większość biblistów przychyla się do tej intuicji jednocześnie wskazując, że nie można jej jednak uznać za ostateczne rozwiązanie, a zasady spójności należy chyba szukać poza tekstem. Problematykę wewnętrznego bogactwa treściowego i formalnego ks. Waldemar Linke komentuje następująco:

Niejednorodność literacka dzieła (przeplatanie się dialogów, opisów, liryki religijnej) jest powierzchowna. Wpisuje się bowiem w zasadę konstrukcji dzieła wielopłaszczyznowego, prowadzącego czytelnika do dialogu z rzeczywistością transcendentalną, osobową i nastawioną na komunikowanie siebie. By tej rzeczywistości nadać imię, autor Apokalipsy posługuje się siatką odnośników do literatury, która nie pozostawia wątpliwości, co do tożsamości Podmiotu Objawienia („apokalypsis”). Pismo „rozwija się” od słowa do Słowa. Rozwój ten jednak ma charakter formalny, nie fabularny. Jest to rozwój obrazu, aż po obraz animowany, nie mający nic wspólnego z rozwojem akcji, który respektuje związki przyczynowo-skutkowe.

Tłumaczenie Miłosza – uwagi wstępne

Apokalipsa jest ostatnią księgą biblijną, którą przełożył Czesław Miłosz. Po raz pierwszy została wydana z Ewangelią św. Marka w Paryżu w 1984 roku. W zasadzie to wszystko, co możemy, opierając się na dotychczas publikowanych pismach noblisty, powiedzieć o historii przekładu. Niestety, nie dysponujemy żadnymi odautorskimi komentarzami ani refleksjami dotyczącymi tej księgi, nie licząc drobnych wzmianek w esejach i wywiadach. Równie szczupła jest lista naukowych opracowań. Oprócz śladowych napomknień w kilku artykułach istnieje tylko jedno krytyczne studium – autorstwa poznańskiego biblisty, Jana Kantego Pytla. Autor porównuje przekład Miłosza z tłumaczeniem Brandstaettera oraz z tłumaczeniem w Biblii Tysiąclecia. Na omawiany problem patrzy z perspektywy biblisty i nie rości sobie prawa do oceny literackiej strony przekładu. Zauważa i docenia ciekawe rozwiązania translatorskie Miłosza, bardzo barwny i bogaty język, jednak przy okazji wytyka nobliście spory brak kompetencji w używaniu biblizmów (np. pisanie słowa „duch” małą literą, skoro ewidentnie jest tu mowa o Duchu Świętem; kilka niefortunnych tłumaczeń, jak np. , które oznacza lnianą szatę używaną podczas liturgii, Miłosz tłumaczy niewiele mówiącym słowem „płótno”). Cały swój osąd skupia na ewentualnej możliwości praktycznego wykorzystania tego przekładu i dochodzi do wniosku, że niestety, nie jest to trafne tłumaczenie:

Biblista stawia jednak tłumaczowi dodatkowe wymagania i stwierdza, że przekład nie jest najlepszy do czytania i recytacji oraz do śpiewu. Tekst nie płynie, nie śpiewa, nie przykuwa oka i ucha. Sprawiają to bardzo liczne, nagromadzone obok siebie jednozgłoskowe wyrazy: „Ja, Jan, brat wasz” (1,8); „kto był jak Syn” (1,13) (…). Biblista więc po przeczytaniu przekładu Miłosza może ostrożnie sformułować swój sąd, że najprawdopodobniej nie przeniknie on do polskiej biblistyki.

Niniejsze opracowanie nie stanowi polemiki z tezami ks. Pytla. Moim celem jest spojrzenie na Apokalipsę św. Jana w przekładzie Miłosza jak na literacko odrębny tekst oraz zinterpretowanie tego, co poeta odczytał w tłumaczonej księdze. Jako artysta, myśliciel, niekoniecznie zobligowany do przestrzegania ortodoksji katolickiej, widzi w Apokalipsie coś własnego, nadaje jej swój indywidualny rys.

Analiza wybranych fragmentów

Apokalipsa, wskutek złożoności językowej, rodzi sporo trudności dla tłumacza. Niekiedy zawiłości gramatyczne sprawiają, że niektóre wyrażenia można z powodzeniem przekładać nawet na kilka różnych sposobów i wszystkie będą uprawnione gramatycznie. Analizie poddałem fragmenty odbiegające od oryginału bądź wyróżniające się sposobem użycia współczesnej polszczyzny.

1, 17-19
17. Kiedy go zobaczyłem, padłem mu do nóg jak martwy. A on położył prawicę swoją na mnie, mówiąc:
18. Nie bój się. Jam Pierwszy i Ostatni, i Żywy. Byłem umarły, a patrz, żyję na wieki wieków i mam klucze śmierci i piekieł.
19. Zapisz więc te rzeczy, które widziałeś, i te, które nastąpią po nich.

Po wstępie autor Apokalipsy opisuje pierwsze widzenie, jakiego doznał w „Dzień Pański”. Fragment ten kończy się słowami Pana skierowanymi do zatrwożonego i zalęknionego Jana. Chrystus, widząc strach swojego ucznia, próbuje dodać mu otuchy. Interesuje nas zwrot, którym rozpoczyna swoją wypowiedź: Nie bój się. W oryginale jest użyty tryb rozkazujący () – i tak zwykle tłumaczy się to wyrażenie. Miłosz jednak rezygnuje z formy nakazującej, sugerującej wyższość tego, który mówi, na rzecz łagodnej prośby niejako kogoś bliskiego. I nie jest to przypadek odosobniony. Poeta konsekwentnie unika w wypowiedziach Boga bądź innych istot niebieskich trybu rozkazującego, w jego przekładzie zawsze mamy do czynienia z życzliwą zachętą. Bóg nic nie rozkazuje – Bóg prosi. Samo wyrażenie pojawia się jeszcze raz w liście do Kościoła w Smyrnie, czyli w wypowiedzi zawierającej konkretne wytyczne Zbawiciela dla wiernych. Także i tu imperatywny ton został przez poetę złagodzony.

3, 15-16
14. Aniołowi Kościoła w Laodycei napisz: Oto co mówi Amen, świadek wierny i prawdziwy, początek Boskiego stworzenia.
15. Znam Twoje czyny, wiem, żeś nie jest zimny ni gorący. Wolałbym, żebyś był zimny albo gorący.
16. Ale że jesteś letni i ani zimny, ani gorący, będę musiał wypluć Cię z ust moich.

List do Kościoła w Laodycei to chyba jeden z bardziej znanych fragmentów Apokalipsy. Wspomniana letniość jest aluzją do gorących źródeł pod Hierapolis. Niekiedy woda z nich dopływająca do Laodycei była już tylko letnia i czasami wywoływała u pijących torsje. W nawiązaniu do tego bibliści rozumieją zwrot „wyrzucić z ust” nie jako „wypluć”, ale „zwymiotować”. Użyte w oryginale ěÝëëů znaczy mieć zamiar coś zrobić, zabierać się do zrobienia czegoś, być gotowym coś uczynić, zwlekać z czynieniem czegoś, opóźniać uczynienie czegoś. Zastosowana forma gramatyczna wskazuje na czynność nieodwołalną – odruch wymiotny, którego nie można powstrzymać. W sensie przenośnym oznacza więc nieodwracalne odrzucenie Kościoła w Laodycei przez Chrystusa.

Trudno powiedzieć, czy Miłosz znał niuanse kontekstualne i znaczeniowe omawianego wersetu oraz czy jego tłumaczenie jest skutkiem niewiedzy, czy świadomym wyborem. Ostatecznie czynność, która ma nastąpić nieodwołalnie, w tłumaczeniu Miłosza ma formę: będę musiał wypluć Cię z ust moich. Okazuje się zatem zależna od woli mówiącego, wyraźnie też widać, że będzie podjęta bardzo niechętnie. Taki przekład implikuje obraz apokaliptycznego Chrystusa, do jakiego w powszechnym odbiorze nie jesteśmy przyzwyczajeni. Brak w nim rysu surowego sędziego. Syn Boży nie chce nikogo odrzucać, a jeśli już nie będzie innego wyjścia, uczyni to wbrew swojej woli. Złagodzony wizerunek Zbawiciela przewija się w całym przekładzie Miłosza. Wyrazistą egzemplifikację tego stanu rzeczy stanowi wyrażenie: wolałbym, żebyś był zimny albo gorący. Greckie słowo üöĺëďí, tłumaczone jako „wolałbym”, oznacza życzenie niemożliwe do spełnienia. Całe to sprzężenie „wolałbym” – „będę musiał” intensyfikuje napięcie oraz dramaturgię wypowiedzi. Osobiste pragnienie Chrystusa i jego pełen zaangażowania stosunek do wierzących w Laodycei zostaje wyrażone o wiele silniej. Jezus jawi się jako ktoś, komu bardzo zależy na gorliwości swych wyznawców, a nie osoba, która jedynie chłodno i beznamiętnie stwierdza fakty oraz zapowiada przyszłe wydarzenia. (…)

Całość w tradycyjnym wydaniu „Akcentu”.