Ewa Dunaj. „Zawołałam formę, by nie krzyczeć bezkształtnie”

Spis treści numeru 4/2007

„Zawołałam formę, by nie krzyczeć bezkształtnie”

 

Elegancka okładka, nazwisko pisarki dotąd znanej przede wszystkim ze świetnej poezji, tytuł kojarzący się z jedną z najsmutniejszych andersenowskich baśni… Jak łatwo o etykietki: powieść autobiograficzna, powieść z kluczem, powieść kobieca, bildungsroman. Książka Anny Janko niewątpliwie jest tym wszystkim, toteż etykietki owe stanowiły główne tropy, jakimi najczęściej podążali recenzenci. Ale Dziewczyna z zapałkami jest też czymś więcej i domaga się wnikliwej, nieobciążonej schematami myślowymi lektury.
Mamy do czynienia z oczywistą autobiografią – zgadza się wygląd i psychika narratorki, jej losy, lektury, emocje, przemyślenia. A przecież Janko wykracza znacznie poza ekshibicjonizm autoprezentacji, konstruując opowieść utkaną z cytatów, zdarzeń całkowicie fikcyjnych, zręcznie operując rozmaitością chwytów literackich (jak choćby polifoniczna narracja). Celem tych zabiegów nie jest jednak – jak można by się spodziewać i jak często bywa w przypadku autobiograficznych wynurzeń – „uładzony życiorys”. Osobisty dziennik pisany przez wiele lat (i ciągle kontynuowany) stał się materią, tworzywem, pozwalającym osiągnąć niesłychaną intensywność, sensualność opisów – syntetyczność, obrazowość, dokładność szczegółu. Materiał czerpany z notatek został kunsztownie ukształtowany i właśnie ów kształt, piękna forma ma przyciągnąć uwagę czytelnika. Nie unikając drastyczności pisarka nie odsłania wszystkiego, troszczy się o prawdę artystyczną, a nie „prawdę” nagich faktów, sięga po utrwalone w tradycji opowieści motywy i toposy (studnia, lustro, ojciec, matka).
Kulminacyjną sceną powieści jest fragment przedstawiający śmierć miłości. Traumę autentycznego przeżycia łagodzi trafny ekwiwalent artystyczny. Proroczy sen bohaterki wyprzedza to, co przydarza jej się na jawie i to, co przeżywa ona w swojej świadomości. Wrażliwość i ostrość jasnowidzenia prowadzi do konstatacji, iż nie można wrócić do przeszłości, ale można próbować ją opisać, żeby potwierdzić przemianę i zamknąć ziejącą z otchłani śmierć. Janko stawia więc imaginację przed realnością, opowieść przed zdarzeniami rzeczywistymi, słowo przed faktami, które opisuje. Romantyczna koncepcja życia jako tworzenia opowieści jest zatem podstawowym założeniem przyjętym przez pisarkę:

Nie ma się życia, dopóki się go sobie nie opowie…(s. 217).

Dziewczyna z zapałkami to niewątpliwie powieść z kluczem. Większość postaci jest rozpoznawalna, chociaż na potrzeby fikcji literackiej bohaterowie zostali przetworzeni i ukształtowani na nowo. Mamy tu do czynienia z rodzajem zabawy (niekiedy może nawet nieco złośliwej?), „zemsty ręki śmiertelnej”, której celem nie jest wyrównywanie rachunków z pierwowzorami literackich person. Chodzi o wpisanie rzeczywistych osób w utrwalone w kulturze motywy i toposy, zobaczenie ich na nowo, z obiektywizującym dystansem.
Niespójność narracji dwójosobowej, granicząca chwilami z groteską, kojarzyć się może z chwytem narracyjnym zastosowanym przez Grassa w Blaszanym bębenku. Mamy tu zresztą nie tylko podwójność osoby narratora, ale i dwa czasy (teraźniejszy i przeszły). Co jest bębenkiem Anny Janko/Hani? Być może lustro. Jeśli sama powieść to lustro (przechadzające się po gościńcu), to akt pisania jest „bębenkiem” przywracającym pamięć, odtwarzającym i dotwarzającym rzeczywistość. Lustro pojawia się w tekście wielokrotnie, stanowi jeden z głównych motywów. Po pierwsze – lustrzane odbicie rzeczywistości prowadzi do zwielokrotnienia podwójności osoby narratorki-bohaterki, która obserwuje się w lustrze niczym inną. „Ja” obserwuje „oną”, która obserwuje swoje (jej?) odbicie w lustrze. Uzyskany w ten sposób efekt dwój-/wielowidzenia – to często stosowany w literaturze zabieg, pozwalający na ukazanie dezintegracji osobowości bohatera. Ilustruje deformację rzeczywistości, będącą efektem zniekształcenia psyche:

Stałam przed lustrem w samych majtkach.
Miałam włosy zaplecione w dwa jasne warkocze, związane razem z tyłu głowy, i wypinałam do przodu klatkę piersiową i brzuch. Coś było nie tak.

Ha. stała przed lustrem w samych majtkach. Niebieskich. Miała dwa ciasno splecione warkocze związane razem z tyłu głowy i grzywkę, rozwichrzoną, nad tymi zielonymi oczami. Normalna, chuda nastolatka, której można policzyć wszystkie żebra, gdy wypnie pierś do przodu i nabierze powietrza do płuc.
Ale z tymi żebrami coś było nie tak
(s. 45).

Możliwe że pisarce chodzi o coś więcej niż tylko o zilustrowanie stanów psychicznych bohaterki. Lustro jest ramą dla rzeczywistości, która się w nim mieści. Narzucony przez nie dystans umożliwia wyjście poza emocjonalną pułapkę, wyzwolenie się z pokusy autokreacjonizmu. Każe nieustannie odsłaniać kolejne punkty widzenia, nakładające się na siebie warstwy obrazów:

Patrzeć w lustro.
(Tak jak się patrzy w szklankę wódki. Z przebiegłą rozpaczą.) Ujrzeć tam dwie dróżki źrenic, które są właściwie jedną drogą, przepaścią, w którą chciałbyś skoczyć i skończyć.
(…)
Umrę. O tak, umrę. Ale dlaczego zaczynam umierać w tej sekundzie, w której spoglądam w siebie, patrząc w lustro?
(s. 130).

Tytuł powieści to nie tylko ironiczne odwołanie do baśni Andersena, ale także syntetyczny obraz sytuacji autorki – musi ona opisać świat, odsłonić prawdę w serii błysków, „widzeń”, obrazów oświetlonych krótkotrwałym i słabym płomykiem. Unikając logoreicznego bełkotu, pisarka ukazuje obraz za obrazem, wszystkie – nakreślone wyraziście, ale z puentylistyczną delikatnością. Ważna jest tu umiejętność selekcji, doboru i układu kolejnych scen, decyzja, jakie elementy odsłonić i przetworzyć – by dziennik przekształcić w powieść, by znaleźć dla opowieści piękną formę.
Wspomniane już przejścia od pierwszej do trzeciej osoby to także zabieg literacki polegający na świadomym ukazywaniu „szwów”, odsłanianiu techniki pisarskiej. Przechodzenie od „ja” do „onej” albo od „ja” przeszłej do „ja” obecnej – to wykładnik transpozycji prywatnych zapisków w strukturę literacką. Treścią zasadniczą powieści jest bowiem przemiana, jaka stała się udziałem bohaterki, a także – na innym planie – jaka dokonała się w momencie, gdy znalazła ona dla opisu swoich przeżyć właściwy kształt artystyczny.
Motto zaczerpnięte z Ciorana, mówiące o odwadze pisania tego, czego nie można powiedzieć, wskazuje, jak ważne dla Janko było zmaganie z materią i poszukiwanie formy, która pozwoliłaby jej przejść od prywatnego, „mówionego” dziennika do powieści, w wyrafinowany sposób odwołującej się do epickiego kanonu.
Podczas czytania Dziewczyny z zapałkami trudno uwolnić się od skojarzeń z Gombrowiczem. Obok odniesień do dziennika i rozważań o formie, znajdujemy tu motyw zniewolenia rolą, „gębą”, czy raczej całą serią „gąb”, narzuconych bohaterce najpierw przez biologię, a potem – przez uwarunkowania polityczne, społeczne, rodzinne:

Wyrastała mi pierś.
Będzie odtąd rosła codziennie.
To ostateczne i nieodwracalne.
Nigdy już nie będę, kim byłam. Nie będę, nie będę już sobą, wszystkowidzącym okiem, którego nie widzi nikt.
Teraz będę na widoku.
W pułapce.
(…)
Dlaczego ja muszę być TYM!!! Właśnie teraz, tak wcześnie, zanim jeszcze zdążyłam porządnie pożyć…
Odtąd nic już nie będzie jak było
(s. 46-47).

Bohaterka powieści żyje w ciągłym lęku, który każe jej poddawać się okolicznościom, ustępować. W rezultacie dochodzi do stanu, w którym jest już wyłącznie „gębą”, tracąc własną tożsamość:

Od jak dawna siebie okłamuję? Dwa lata? Trzy? Od kiedy czuję, że coś wyjada mnie od środka, kawałek po kawałku, i moja przestrzeń wewnętrzna staje się BRAKIEM? (s. 189).

Tożsamość. Osobowość.
Gdzie ja to mam (pyta Hanuś)? Czy po utracie tych rzeczy (bo chyba je utraciłam) jestem bliższa faunie? Nie jestem jednostką ludzką, tylko częścią zbiorowości, jak mrówka, pszczoła, termit, które są funkcjonariuszami społecznych organizmów
(s. 216).

Relacje bohaterki z otoczeniem układają się w ciąg opresji, ograniczających jej wolę i niszczących wewnętrznie. W jednej z pierwszych scen powieści, szokującej swoją drastycznością, bohaterka odkrywa istotę własnej płci: symboliczne pasowanie na kobietę jest po prostu gwałtem, w dodatku odbywającym się publicznie. Kobiecość przekształca się w potworną „gębę” kobiecości. Wkrótce pojawiają się kolejne. Gębą staje się imię, które nadaje bohaterce jej ukochany. Gębą staje się jej pozycja w rodzinie męża, gdzie – zdegradowana do roli gospodyni domowej – zostaje skazana na wpasowanie się w lokalne i środowiskowe stereotypy. Gębą staje się seks, który odarty z miłości przekształca się w torturę (śmierci coraz mniejsze). Gębą staje się wreszcie macierzyństwo, pozbawione radości, rodzące nowe lęki i zagrożenia.
Ale najstraszniejszą z gąb okazuje się ta, którą bohaterka wyhodowała w sobie sama. Składają się na nią emocje, które stanowią nieodłączną część jej psychiki, ale przeciwko którym będzie musiała się opowiedzieć, gdyż one właśnie stały się narzędziem ubezwłasnowolnienia. Miłość do męża i miłość do dzieci powodują, że „Hanuś”, całkowicie zniewolona, pogrąża się w depresji.
Janko kreśli tu precyzyjny, niemal kliniczny obraz dezintegracji osobowości, jako efektu nieustannej presji, kontroli, obserwacji, indoktrynacji. Złagodzony autoironią, dyskretny feminizm udało jej się połączyć z niesłychaną odwagą, polegającą na wyłamaniu się ze stereotypów – macierzyńskości, kobiecości, seksualności. Przejmujący opis żałoby po utraconym dziecku potrafi połączyć z upomnieniem się o prawo do szczęścia. Uświadamia nam, że człowiek ma wobec siebie obowiązek podstawowy – być szczęśliwym, żyć w zgodzie z sobą samym. Aby to osiągnąć, czasem trzeba nawet zabić w sobie emocje, wyzwolić zdrowy egoizm, uwolnić nienawiść:

Daj Boże nienawiść! Tylko w niej jest moc, która mnie oderwie od tego domu i umożliwi ów zbawienny dystans. Sama rozpacz jest bezsilna i może co najwyżej podtrzymywać siebie samą (s. 241).

Powieść Dziewczyna z zapałkami jest, oczywiście, powieścią kobiecą, w tym sensie, że jej autorka, a także narratorka i bohaterka są kobietami. Janko domaga się jednak od czytelnika wyjścia poza typowy sposób „czytania” tekstu. Wskazuje, że jej (jej bohaterki) tożsamość jest ważniejsza od płci. Nie przypadkiem „Hanuś” czyta Heideggera, w którego pismach domem człowieka jest prawda:
Heidegger

„Człowiek zanim zacznie mówić, musi na nowo dać się ugodzić wezwaniu bycia, narażając się na niebezpieczeństwo, że wtedy rzadko będzie miał coś do powiedzenia. W ten tylko sposób zostanie przywrócona słowna drogocenność jego istoty, a człowiekowi jego domostwo dla zamieszkania w prawdzie bycia” (s. 176).

Płeć, seksualność to ważna (może nawet dominująca) część natury bohaterki, jednak nie sposób ograniczyć jej osobowości wyłącznie do „bycia kobietą”. Bohaterka uświadamia sobie – zaglądając w lustro – spustoszenia psychiczne, których źródłem stały się jej emocjonalne uwikłania. Buntuje się – najpierw instynktownie, na ślepo. Prawdę znajduje, gdy postanawia wrócić do swojego powołania, do twórczości pisarskiej. Scribere necesse est, vivere non est necesse (s. 253).
Nie zgadzając się na ograniczenia wynikające ze swojej płci (choć bynajmniej z własnej seksualności nie rezygnując) bohaterka powieści postanawia zacząć żyć naprawdę:

– Mamo!– jęknęłam, (…)
Ale przecież nie wołałam swej matki! Wiem, że nie o nią chodziło. To był jęk, który przybrał formę pierwszego słowa, jakiego się uczymy na początku. (Ono chce być też może ostatnim.)
I więcej, zawołałam formę, by nie krzyczeć bezkształtnie. Bo to wstyd człowiekowi
(s. 255).

Niczym współczesny Faust, bohaterka wstępuje na drogę do samopoznania. Pisanie (dziennika, wierszy, powieści) jest ukazane jako ogromna praca, systematyczny wysiłek, który w efekcie przynosi dar widzenia świata i siebie samej. Pisanie jest poszukiwaniem formy – dla własnej twórczości, ale i dla własnego życia. „Na świecie ma się do wyboru tylko samotność albo pospolitość” (Schopenhauer) (s. 144).
Bohaterka jest gotowa wybrać samotność. Opowiada się po stronie piękna – języka, stylu, emocji. Znajduje formę, pozwalającą uchwycić niejednoznaczność i skomplikowanie wewnętrzne opisywanych postaci.
Puentę tej podróży wewnętrznej dopisuje przypadek. Nieoczekiwane zjawienie się M. – deus ex machina – przypomina czytelnikowi, że ma do czynienia z powieścią. I chociaż wiem, że pierwowzór „M.” rzeczywiście istnieje, a nawet, że pojawił się w życiu autorki prawie dokładnie tak, jak to opisała, trochę żałuję, że w zakończeniu swojej książki sięgnęła po formułę happy endu, nieodłączny element powieściowego romansu.

Niekiedy mam wrażenie, że jestem tu tylko po to, by przeżywać te swoje marne męki, a potem je opisywać najpiękniej jak się da.
Bez formy nic nie ma znaczenia. Jest tylko strumieniem śmiecia
(s. 256).

Czy pisarka wpadła w pułapkę formy „najpiękniejszej, jak tylko się da”? Czy dała się uwieść literaturze i zaufała estetycznej zabawie, chroniąc się przed wszechogarniającym „strumieniem śmiecia”? A może tylko – chciałabym wierzyć – przesyła czytelnikowi porozumiewawczy uśmiech, przypominając, że życie jest autorem najniezwyklejszych scenariuszy. A nasza rola polega tylko (aż?) na pisaniu, utrwalaniu chwil i przeżyć. Tak, by można było zatrzymać się na „ostatnim, siedemnastym stopniu schodów” zbudowanych ze słów oraz papieru i raz jeszcze spojrzeć w lustro?

 


Anna Janko: Dziewczyna z zapałkami. Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2007, ss. 264.