Łukasz Marcińczak. Życie i inne fikcje

Spis treści numeru 4/2009

Życie i inne fikcje

 

Nic nie piszę. Nie chce mi się, po co się męczyć. Wolę ganiać samochodem i cieszyć się każdym promieniem słońca i każdą ładną kobiecą nogą lub piersią. Życie przede wszystkim.
(Fragment listu Andrzeja Bobkowskiego)

Literatura polska obfituje w pisarzy, których talent eksplodował na emigracji. Być może nie całą prawdą jest zdanie profesora Pigonia, że nieszczęściem naszej historii było, iż do wrogów strzelaliśmy z brylantów – niektórzy z najbardziej utalentowanych młodych ludzi wcześniej wyjechali i nie wszyscy uczestniczyli w działaniach wojennych. Dzisiaj – równo 20 lat po pierwszych wolnych wyborach – mamy już prawo skonstatować, że zdecydowana większość pisarzy w kraju „źle obecnych” albo wcale nieobecnych, jeśli nie ciałem, to duchem powróciła na ojczyzny łono. I że ci ludzie, często mogący „tam” powiedzieć więcej niż „tutaj” dawało się pomyśleć, jakoś ukształtowali naszą świadomość.
Pozwólmy sobie na eksperyment. Wymieńmy tych pisarzy i publicystów emigracyjnych, których myśl wydała dzieła najwybitniejsze, oczami których patrzymy i oceniamy współczesny świat. Tych, którzy powiedzieli to, co powinno zostać powiedziane, ludzi, którzy gdyby nie istnieli, winni zostać wymyśleni. Kogóż wyliczymy? Oczywiście Giedroycia razem z Mieroszewskim, Gombrowicza i Miłosza, Herlinga-Grudzińskiego z Catem-Mackiewiczem, Wierzyńskiego i Lechonia, Vincenza ze Stempowskim. Kiedy wymienimy Andrzeja Bobkowskiego? Czy już w tym momencie? A może wcześniej pamięć albo predylekcja wywoła charakterystyczną postać Józefa Czapskiego, może Kota-Jeleńskiego, Mariana Pankowskiego czy nawet Jerzego Pietrkiewicza? Czy za plecami ich wszystkich możemy wreszcie postawić Bobkowskiego? A gdyby postawić go przed niektórymi z nich? Ba, a gdyby postawić go przed wszystkimi? Czy znajdzie się wówczas dawny krytyk, który nie obróci się w grobie, i jakiś żywy, który nie obróci się na pięcie, a wreszcie, czy znajdzie się dowcipny czytelnik, który nie zapyta, czy to nie jakiś nowy przewrót kopernikański?
Wartość dzieła każdego z wymienionych na tym polega, że choć byli to Polacy (dziwni Polacy, bo znajdzie się tam i Litwin, i Żyd, i homoseksualista, a prawie każdy był na bakier z Kościołem i najchętniej omijał majone w święta narodowe kapliczki), to jednocześnie wszyscy byli Europejczykami, co znaczy tyle, że mówili rzeczy zrozumiałe nie tylko tutaj, ale – co u nas rzadkie – zarazem zrozumiałe tam. Warto się zastanowić, dlaczego umieszczenie nazwiska Bobkowskiego (będącego prywatnie kimś być może gorszym niż oni wszyscy – cyklistą!) przed ich nazwiskami wydaje się równie niestosowne, jak zgłoszenie wątpliwości przez autora cienkiego tomiku poetyckiego na uroczystym zebraniu Związku Literatów?
Może Bobkowski umarł za wcześnie (już w roku 1961), a może umarł za daleko (aż w Gwatemali) – kiedy więc w kraju rozpoczynała się dyskusja o „roli emigracji”, był już właściwie kimś z jakiegoś „kiedyś” i dziwnego „gdzieś”? Ale przecież Bobkowski nie umarł „bezpotomnie” – Szkice piórkiem, dziennik pisany w Paryżu w latach 1940-1944, ukazał się w paryskim Instytucie Literackim w 1957 r., w londyńskim wydawnictwie Kontra w 1984, w krakowskim X w 1987, w warszawskim Pomoście w 1988, a wreszcie w 1995 r. opublikowało go Towarzystwo Opieki nad Archiwum Instytutu Literackiego w Paryżu. I choć pisano o Szkicach w superlatywach, to przecież ich autor do dziś pozostaje ubogim krewnym Gombrowicza czy Herlinga-Grudzińskiego. Dlaczego?
Być może również dlatego, że po wojnie pisał o Polsce marginalnie, a myślał o niej przeważnie źle – choć nie ma wątpliwości, że myślał wiele (o czym wiemy z obfitej korespondencji), a w końcu to tylko powinno się liczyć. Być może jednak najważniejsze jest co innego – Gombrowicz też źle o Polsce myślał (i chętnie mówił), ale za to nieprzerwanie. Gustaw Herling-Grudziński w Neapolu, a Czesław Miłosz w Berkeley kłuli Polskę ostrymi piórami, ale im bardziej ją kłuli, tym bardziej przyznawali się do tego, że choć to miłość trudna, to jednak miłość. Herbert Polsce nie wybaczył, ale się z nią w końcu pogodził. A Bobkowski?
Bobkowski przeżył całą wojnę w Paryżu, chodząc do teatru, polując na rzadkie książki w antykwariatach i objeżdżając na rowerze stare zamki w południowej Francji, po czym – kiedy się w Europie „uspokoiło” – zamiast rozedrzeć publicznie szaty i na obczyźnie pracować dla Polski, zwinął manatki, z nikim się nie pożegnał i pojechał w świat. W Szkicach piórkiem znajdziemy zapis wielce dla Bobkowskiego charakterystyczny – gdy było już jasne, że Francja padnie do nóg Hitlerowi, pisarz pewnego wieczora podczas spaceru po Ogrodzie Luksemburskim, kiedy dozorca ponaglał go do wyjścia, powiedział do żony: Chodź, zamykają Francję. Bobkowski w roku 1948 zamknął Polskę za grubymi drzwiami, a kluczyk – prawdopodobnie gdzieś na Atlantyku, paląc papierosa – wrzucił do oceanu. No więc może dlatego? Może dlatego.
Wydaje się, że stracimy z oczu część istotnej prawdy, jeśli do lektury wznowionych ostatnio opowiadań (po raz pierwszy wszystkich w jednym tomie) przystąpimy bez znajomości napisanych prawie dwadzieścia lat wcześniej Szkiców piórkiem. Wydane właśnie opowiadania są niczym 20 lat później Dumasa ojca; nie tylko zawiązania, ale też najistotniejszych zwrotów akcji szukać trzeba w dziele wcześniejszym – czytając Punkt równowagi powinniśmy pamiętać, że w Szkicach, i tylko tam, zapisana jest geneza wszystkich upodobań i antypatii Bobkowskiego. Warto czytać te dwie książki razem, bowiem wbrew pozorom opublikowane teraz opowiadania to po trosze spowiedź Bobkowskiego, próba odpowiedzi samemu sobie, czy pustka po utraconej miłości da się czymkolwiek zapełnić. Nie tylko dyskretnie dopowiadają one sens zastanawiającej decyzji o opuszczeniu Europy i wyjeździe na koniec świata, są przede wszystkim przedśmiertnym wyznaniem choroby, jakiej nabawił się w Paryżu – obsesji wierności. Wierności czemu? Wierności Europie, której już nie ma, a także wierności Polsce, której nigdy nie było i – jak pisarz prorokował – za jego życia nie będzie. A także żonie, której obiecał wierność, mimo że nigdy nie omieszkał odnotować wrażenia, jakie robiły na nim piękne kobiety – a więc wierności przede wszystkim Życiu.
Bobkowski wierzył, że wiernym można być wtedy tylko, gdy jest się wolnym, a jedno bez drugiego istnieć nie może.