Mateusz Witkowski. Wiersze

Spis treści numeru 4/2009

zima

niedziela grudzień mróz
ścina drzewa równo z podłogą
twarz jeszcze nigdy
nie była tak blisko chodnika
chodnik jeszcze nigdy
nie był tak blisko
żeby się wyślizgnąć

czas (mimo najszczerszych chęci)
nie zaczął tykać pod prąd
jest chłodny i szczerbaty
trudno więc mówić
o jakimkolwiek nadgryzaniu

wiadomo tylko że pod starym zegarem
dobre wymieni się na zgoła lepsze
a słowa przestaną być tłuste i skrajne
jak niebo z przełomu dnia i nocy

póki co kłuje mnie każdy
gwóźdź w tym mieście

sprężyna ich tapczanów
jest moją sprężyną
sprężyną wbitą mi w serce
i hucznie przekręconą

wymyśliłem

ulica psuje się
od głowy

 

fin de siècle

eros tyka na ścianie
eros tyka w twojej szafie
i zanim się spostrzeżesz
aż ściany pokoju obleją się
zimnym i gorzkim różem

kiszki w marszowym rytmie
grają jakieś głodne kawałki

berlin praga i londyn
handlują niedzielną miłością
w każdy dzień tygodnia
a na wszystkich tapczanach świata
słychać ten sam filisterski hymn:

autoerotyzm to najczystsza forma miłości
bo zmniejsza skutecznie ten przykry dystans
ślub ma rację bytu bo cała procedura
trwa o wiele krócej niż rozwód

skończyły się już nawet czasy
perfumeryjnych kochanków:
madame czy jest jakaś szansa
aby tego wieczoru mój południk
przeciął się z pani równoleżnikiem?

witkacy jeszcze mieści się na półce
obok witkowskiego i wiśniewskiego
ale daje się odczuć pierwsze
symptomy zacieśniania przedmiotu

na nic się zdało rozluźnienie obyczajów
(a w domyśle jeszcze tylu zdolnych
i obrazoburczych na literę w)

kiszki grają marsza
zgadnijcie mili państwo
co to za marsz