Egzotyczna przyprawa mdłej współczesności
Debiutanckie tomy poetyckie Ewy Lipskiej – co zauważył już Piotr Matywiecki1 – wyróżniały się spośród ówczesnych publikacji ascetyczną skromnością tytułów: Wiersze, Drugi zbiór wierszy, Trzeci zbiór wierszy, Czwarty zbiór wierszy, Piąty zbiór wierszy. Nie inaczej jest z jej pierwszą powieścią, której tajemniczy tytuł tylko pozornie zdaje się odsyłać do świata egzotyki (a i to jedynie tych, którzy uświadamiają sobie znaczenie pojawiającego się w nim słowa). Sefer to nazwisko, a jego właściciel – Jan jest bohaterem żyjącym w XXI wieku, psychoterapeutą, psychiatrą, intelektualistą, kosmopolitą i ekscentrykiem. Jednocześnie – choć takie tłumaczenie w utworze Lipskiej nie pojawia się ani razu – „sefer” oznacza w języku hebrajskim księgę. Taką też księgą, obszerną, wymagającą wielokrotnego zgłębiania, okazuje się według Ewy Lipskiej człowiek. Zanim jednak powiemy parę słów o Seferze, rzućmy okiem na wcześniejsze utwory poetki.
Ewa Lipska równoważy w swojej twórczości zmysł społecznej obserwacji z prywatnym, osobistym przeżywaniem różnych wymiarów istnienia. Etyczna wrażliwość łączy się u niej z historiozoficzną świadomością, co w efekcie dawało niezwykle głęboką analizę rzeczywistości realnego socjalizmu i historycznych przełomów. Nie ma w tej poezji pretensjonalnej dominacji „ja” lirycznego i hermetycznych emocji płynących z pokazywania świata w jego codziennej istocie. Jak pisze Piotr Matywiecki: Lipska to poetka społeczna w tym sensie, że nie ma dla niej nic intymnego, co zarazem nie byłoby powszechne, ujmowalne socjologicznie. Rok 1989, demokratyczny przełom w polskiej historii, wnosi zmiany również do twórczości Lipskiej, która nadal nie jest obojętna na świat, w jakim przyszło jej żyć. Cytując jeszcze raz Matywieckiego: poetka ukazuje świat masowej anonimowości stężonej w koncentratach gazet i telewizji, w urzędach cenzur jawnych i tajnych, w pigułkach „politycznej poprawności”, świat słów i idei spłaszczonych do stereotypów. W ozdobnym, kolekcjonerskim wydaniu zaledwie siedmiu wierszy Lipskiej (Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej 2005), należących do tomu Gdzie indziej, czytamy:
Już nie ma tej kawiarni.
Jest popisujące się złoto.
W pośpiechu wykonana reprodukcja.
Nie ma chłopców: filatelistów
zbieraczy znaczków pocztówek i listów.
Kolekcjonerów czarno-białych uzdrowisk
Skatalogował ich czas.
Nie ma już sobotnich poranków.
Dogmatycznej mgły.
Krótkowłosych sportowców
Wsłuchanych w umięśnione samogłoski.
Nie wybaczam piękna
tamtym minionym chwilom
kiedy zapadaliśmy się
w czerwone skórzane fotele
i dodawaliśmy chmury do kawy
(Cafe museum)
Przeszłość jest więc u Lipskiej źródłem i przyczyną tęsknoty, mimo iż będąc teraźniejszością – wzbudzała sprzeciw i lęk. Czas pokrywa ją mgłą sentymentu, zagęszczaną dodatkowo przez szarą i zuniformizowaną codzienność.
Czym jest jednak pierwsza prozatorska eskapada Lipskiej? Korzystając z metody indukcyjnej, z całą odpowiedzialnością można uznać Sefer za tekst o współczesności, o przepaści, jaka dzieli Polskę i zachodnią część Europy. Przepaść owa w tym wypadku nie stanowi abstrakcyjnego konstruktu, ale jest doświadczona namacalnie przez głównego bohatera-narratora – Jana Sefera. Współczesność jest tutaj obszarem podróży. Fizycznej, z Wiednia do Krakowa, pokoleniowej, bo śladami pozostawionymi przez nieżyjącego już ojca, ale też podróży w czasie, który nie jest linearny, tylko pulsuje bezmiarem chaotycznie rozrzuconych atomów. Atomów albo neuronów, do których można – pojmując człowieka w sposób biologiczny – sprowadzić jednostkę ludzką wraz z całym spektrum jej życiowych doświadczeń, odruchów bezwarunkowych i genetycznie zaprogramowanych emocji. Najprościej byłoby powiedzieć, że Ewa Lipska – powieściopisarka przegrała z Ewą Lipską – poetką. Można dodać, że pisanie powieści okazuje się w jej przypadku zabiegiem chybionym, że techniki wybitnie korzystne w utworach poetyckich nie sprawdzają się w prozie. Tak byłoby najwygodniej i w pewnym sensie najbardziej logicznie, bo Sefer może pozornie wydawać się w twórczości Lipskiej dysonansem; w końcu po co uznana poetka, należąca do kanonu poetów polskich XX wieku, wkracza na obce podwórko; czyżby dla zarobku? Tym bardziej że Sefer to „chudzina”, trochę ponad sto stron spotęgowanych wizualnie przez gruby jak wołowa skóra papier. Jednak podsumowanie w ten sposób pierwszej powieści Lipskiej byłoby krzywdzące. Bo Sefer stanowi nie tylko koktajl metaforyczno-aluzyjny, dławiący czytelników o mniej wysublimowanych gustach nadmiarem aromatów. To także powieść o historii i teraźniejszości, o wspomnieniach, które budują nas w każdej chwili, przede wszystkim przeżywanej świadomie.
Lipskiej można zarzucić nadmiar skomplikowanych środków stylistycznych i – będący w ustach krytyka obelgą – przerost formy nad treścią. Jednak powtórzmy: Sefer napisany został w pierwszej osobie, główny bohater to jednocześnie narrator, a powieściowy świat mieni się paletą barw dlatego właśnie, że widziany jest oczyma badacza rzeczywistości o duszy artysty. Trudność w podążaniu drogą wyznaczaną przez fabułę wiąże się nie z brakiem autorskiego rozmysłu w konstruowaniu świata przedstawionego, ale ze specyfiką postaci Sefera. Ten zaś, nie dość, że na co dzień pracuje z osobami o skomplikowanym wnętrzu i z zaburzeniami psychicznymi, to sam również walczy z demonami, które nazywa tyle żartobliwie, co enigmatycznie Szabriri, Briri, Iri, Ri. Lipska pokazuje magiczną zdolność ludzkiego umysłu do budowania nietypowych skojarzeń, zamieniających pozornie banalną i tandetną codzienność w Borgesowski ogród o rozwidlających się ścieżkach.
Z czasem odkrywamy, że Jan Sefer pragnie dotrzeć do zakamarków przeszłości zmarłego ojca. Czy mu się to udaje? Całym jego łupem jest kilka zdjęć, opisywanych z matematyczną precyzją, przedstawiających wyschłe okruchy minionych lat. Romans ojca staje się jednym z wyblakłych wspomnień, których nie sposób po latach ożywić. Także kontakt Sefera z ludźmi jest niejednokrotnie kontaktem konwencjonalnym, co dobitnie podkreśla wymiana zdań przy pomocy SMS-ów. Niemal wszyscy bohaterowie opierają swoje życie na przemieszczaniu się, czy to w celach turystycznych, czy to zarobkowych, co powoduje, że świat skupia się w zacierającej granice soczewce. Jednym z pamięciowych fantomów jest ciotka Sefera, która niczym groteskowe echo towarzyszy jego poczynaniom i decyzjom, a przywoływana nieskrępowanym systemem skojarzeń wyłania się z przeszłości jak duch uformowany przez umysł Sefera w niemal ludzkie kształty.
Sefer to także opowieść o zapominaniu, o bezsile ludzkiej pamięci, która słabnie wraz z podmiotem przeżywającym, a zarejestrowana w tekście czy na fotografii stopniowo traci swój kolor. Od wspomnień odkleja się kontekst, pozostawiając cień cienia, coraz bardziej odległy od pierwowzoru: włączyłem radio, ale natychmiast zderzyłem się z dokuczliwym jazgotem i hałaśliwą wrzawą muzycznej listy przebojów. Czułem się jak zagubiony jeździec pośród lasu figur szachowych z obrazu Margritte’a. Musiałem być ostrożny. Wiozłem przecież czternaście krakowskich dni, nie rozpakowanych jeszcze, chociaż już zapisanych w pamięci. Obawiałem się nietrwałości wydarzeń, utraty faktów, kruchości umysłu. Za kilka tygodni kolory się odbarwią, zamażą się szczegóły, rozpłyną się głosy, zapachy. Czas akcji obejmuje rok, co zamyka powieść w zgrabną klamrę: historia rozpoczyna się od animizacji „maszyny stycznia”, wypluwającej do skrzynki pocztowej głównego bohatera „rachunki, czeki do wypełnienia, wyciągi z konta bankowego”, kończy zaś w momencie, gdy w „nieżyczliwym garażu” Sefera „zaczynał się grudzień”. Mimo wszystko historia nie rzuca na kolana, brak tu intrygi spajającej tekst od początku do końca. Zarazem jednak groźba znużenia powolnym, pozbawionym wyraźnych zwrotów tokiem akcji odsuwana jest na bok przez bezustanne zderzanie ważnego z banalnym, istotnego z kompletnie nieistotnym, zwyczajnego z niezwyczajnym. Na tej zasadzie w pamięci Sefera współistnieją wojenne reminiscencje ojca (Płacz coraz bardziej gasł, a ja słyszałem krzyk, tak straszny krzyk, że budzi mnie do dzisiaj…) i zapach pieczonych kartofli przyrządzanych przez ciotkę.
Kiedy po latach chcemy więcej wiedzieć i zrozumieć miniony czas, jest już za późno. Sefer wyrusza więc w podróż śladami zmarłego ojca i jego romansu, ale tym, co odkrywa, jest przede wszystkim obraz współczesnej Polski. Lipska stawia przed czytelnikiem poważne wyzwanie: sprawnie i z naturalną zdolnością szafuje nawiązaniami do dzieł sztuki i literackimi aluzjami. Odbiorcy grozi wrażenie osaczenia nadmiarem znaczeń, przez co łatwo potraktować powieść zbyt powierzchownie, jak to zrobiła chyba Justyna Sobolewska: Szkoda tylko, że ta ciekawa próba innej narracji o demonach przeszłości zamienia się w ciąg porównań i cytatów prześcigających się w atrakcyjności. To tak, jakby w chórze każdy chciał być solistą2. Nie zgadzając się zupełnie z tą interpretacją, określiłabym powieść Lipskiej jako „zadziwiające bogactwo treści bez patetycznej bufonady”. Postrzeganie świata przez narratora-Sefera, przywodzi na myśl zapis pracy mózgu, która nie odbywa się przecież „w trybie” fabularnym, a niekiedy dokonuje się wręcz niezależnie od naszej woli lub niezgodnie z intencją. Sefer nie tylko ilustruje ten fakt w swoim „strumieniu świadomości”, ale też doskonale zdaje sobie z niego sprawę: Moje opowiadanie podróżne zajęło mi prawie dwie godziny. Gubiły mnie dygresje, zagmatwane wątki, drobne epizody. Przypominały mi się mało znaczące szczegóły; wpraszająca się do wnętrza hotelowego pokoju mosiężna klamka, nie ustępująca plama na restauracyjnej serwecie, zwały chmur (…). Tak więc wadą i jednocześnie zaletą Sefera jest to, że w tej powieści każde zdanie pęka od znaczeń. Przyjęcie lub odrzucenie takiej metody tworzenia materii powieściowej jest kwestią gustu. Lipska, jeśli nie przywołuje plastycznego obrazu, daje wyrazisty fakt, informację, konkret. Odnosząc się do uwag o przepoetyzowaniu, które mogą (choć oczywiście nie muszą) świadczyć o czytelniczym lenistwie, warto wspomnieć postulowane przez Milana Kunderę smakowanie powieści: rozdziału, akapitu, nawet pojedynczego zdania. U Lipskiej owo delektowanie się nie pozostaje tylko w sferze możliwości, zdania wręcz przyciągają smakiem, zapachem, dźwiękiem. Dostrzeganie urody szczegółu i wrażliwość na detal pozwalają nazwać powieść Lipskiej prozą zmysłową. Jej sensualizm jest na tyle wyrazisty, że nie rażą nawet drobiazgowe opisy przygotowywania posiłków.
Sefer stanowi więc świetny przykład, jak można zaprezentować maksymalną ilość miejsc, wątków i postaci przy użyciu minimum formy powieściowej, na zaledwie 135 stronach druku. Mały-wielki świat podróży, w którym wartością nadrzędną jest kosmopolityzm i szczerząca kły globalizacja (postrzegana zresztą jako jedno z największych złudzeń przełomu wieków), krzyżuje się tutaj z dekadencką, fin de sièclową melancholią kontaktów międzyludzkich i relacji, w jakie wchodzi Jan Sefer. Ale metafora, niekiedy wydumana i naciągana (vide przywoływanie postaci wujka Szekspira i ciotki Safony w rozmowach psychiatry z nastoletnią Karoliną, żyjącą życiem tyle pełnym, co wykreowanym), to przecież tylko składnik powieściowych rozmów, a nie element języka Lipskiej, który – jak pisze Piotr Matywiecki – w ostatnich tomach poetyckich złożony jest z obracających się kryształów zdań, które stykają się ze sobą coraz to nowymi płaszczyznami sensu.
W Seferze mamy też Unię Europejską i Polskę, która do unijnych progów nie dorasta. Kontrast pomiędzy urodą Wiednia a zgrzebnością krakowskich trotuarów ukazany jest z perwersyjną prawie wyrazistością, zwłaszcza kiedy główny bohater skupia się na wystających płytach chodników, wyszczerbionych krawężnikach, dziurach w jezdni, ubytkach w asfalcie i kiedy zmuszony bywa wręcz do zmiany „techniki chodzenia”. We fragmentach precyzyjnie oświetlających specyfikę polskiej współczesności Lipska obnaża nie tylko nasze drobne przywary i przewinienia (jak choćby zbyt częste skupianie językowej ekspresji w wyrazie na „k”, który można usłyszeć z ust ludzi starszych, młodych, dzieci, trzeźwych, pijanych, biznesmenów, studentów, księży), ale uwydatnia problemy fundamentalne: czający się ciągle tu i ówdzie antysemityzm, wiarę w Boga ograniczającą się do wpłat na remont kościoła czy mrzonki młodego pokolenia o zarobieniu emigracyjnej fortuny. Autorka zwraca również uwagę na rodzący się europejski antypolonizm, zaznaczając jednak, że największym anty-Polakiem wciąż pozostaje Polak…
Przyznaję, moje wstępne odczytanie książki, decydujące o pierwszym wrażeniu, które – jak wiadomo – trudno zmienić, wiązało się z rozsupływaniem sensów szczególnie skomplikowanych metafor, nieraz też musiałam powracać do wcześniejszych wątków, aby zrozumieć aktualnie czytany fragment. Jeśli jednak nie poddamy się przedwcześnie, wkrótce odsłoni się przed nami bogactwo tej prozy. Zresztą – czy najwięksi literackiego panteonu: Balzac, Hugo, Dostojewski, nadają się do czytania w dworcowej jadłodajni, pomiędzy jednym a drugim kęsem hamburgera? Dobra literatura wymaga poznawczego wysiłku. W przypadku Lipskiej warto było go podjąć. I chociaż nie sposób podczas analizy Sefera nie odnieść się do poezji autorki (zresztą nawet wydawca informuje z marketingowym zacięciem, że oto jawi się nam „wybitna poetka w nowej dla siebie roli”), to nawet ci, którym jej liryczne dokonania są jakimś trafem obce, zasmakują w tej prozie. O ile oczywiście cenią smaki egzotyczne, niekiedy zbyt pikantne, palące wyrazistością metafor, ale zarazem skutecznie wzbogacające zmysłowe walory literatury.
1 Zob. strona internetowa: http://www.culture.pl/pl/culture/artykuly/os_lipska_ewa.
2 J. Sobolewska: Powieść z metafor. „Polityka” 2009, nr 25 (2710).
2 J. Sobolewska: Powieść z metafor. „Polityka” 2009, nr 25 (2710).
Ewa Lipska: Sefer. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009, ss. 138.