Jarosław Wach. Trzeci brzeg. Mięćmierski festiwal sztuk

Spis treści numeru 4/2011

Trzeci brzeg

Mięćmierski festiwal sztuk

 

Mięćmierz to niewielka wioska na południe od Kazimierza, dawniej osada flisacka, którą w ostatniej ćwierci XX wieku upodobali sobie artyści i uczeni, głównie z Warszawy i Lublina, niekiedy przenosząc tu nawet wiekowe, kryte strzechą chałupy z innych miejscowości. Centrum stanowi osłonięta gontem studnia, od której promieniście rozchodzą się cztery ścieżki. Jedna biegnie ku Wiśle, obok Galerii Klimaty i pensjonatu (a jednocześnie domu pracy twórczej) Bartłomieja Pniewskiego, druga między polami do wiatraka-koźlaka Ryszarda Dziadosza i Marii Woźniakiewicz-Dziadosz, którzy zrekonstruowali zabytek, wykorzystując obiekty z Osin oraz Bałtowa koło Puław. Trzecia prowadzi do kolejnego kazimierskiego sołectwa – Dąbrówki. Ostatnia – w las, a potem do Kazimierza Dolnego, gdzie od pięciu lat odbywa się Festiwal Filmu i Sztuki Dwa Brzegi. Ów „drugi brzeg” to Janowiec z wiekowym zamkiem doskonale widocznym z Mięćmierza. Jednak już w 2008 r. część wydarzeń artystycznych festiwalu, dzięki zapałowi i aktywności miejscowych animatorów, zrealizowano w Mięćmierzu, m.in. w galerii Bartłomieja Pniewskiego, zaaranżowanej w oryginalnym wnętrzu starej stodoły.
Bartłomiej Pniewski wraz z żoną należą do grupy pierwszych osadników, którzy przeprowadzili się z miasta do Mięćmierza i od lat działają na rzecz lokalnej społeczności, intensywnie współpracując m.in. z wystawiającym swe fotografie na całym świecie Tomkiem Sikorą. O inicjatywach Pniewskiego można powiedzieć, że edukują, integrują i aktywizują rdzennych mieszkańców wioski poprzez ich kreatywny udział w wydarzeniach artystycznych. Były warszawianin w twórczy i nieoczywisty sposób adaptuje na potrzeby sztuki naturalną wiejską przestrzeń, która nabiera zupełnie nowych znaczeń. Istotne jest też to, że wszystkie te przedsięwzięcia nie angażują wielkich środków finansowych.
W tym roku właściciel Klimatów gościł artystów Warszawskiej Opery Kameralnej, autorów i redaktorów „Akcentu” oraz twórców Land Artu (Artura Klinau, Jarosława Koziarę i Myroslava Vaydę), zaś na okolicznych płotach wisiały zdjęcia dużego formatu wykonane przez Tomka Sikorę, będące impresjami na temat Mięćmierza i pobliskich miejsc, m.in. trzymetrowe panoramy wioski fotografowanej o każdej porze roku.
Ponadto w Galerii w Stodole odbyła się wystawa dzieł najwybitniejszych lubelskich artystów grafików prezentowanych niegdyś na łamach „Akcentu”: Barbary i Stanisława Bałdygów, Grzegorza Mazurka, Tadeusza Mysłowskiego, Marka Piątkowskiego, Artura Popka, Zofii i Henryka Szulców, Krzysztofa Szymanowicza. Eksponowane prace zostały w ubiegłym roku podarowane „Akcentowi” z okazji jubileuszu 30-lecia istnienia pisma i stały się zaczątkiem ruchomej „akcentowej” galerii grafiki.
Bogusław Wróblewski, Adam Ferency i Bartłomiej Pniewski. Fot. Łukasz Marcińczak

Bogusław Wróblewski, Adam Ferency i Bartłomiej Pniewski. Fot. Łukasz Marcińczak

Cykl lipcowo-sierpniowych wydarzeń artystycznych w Klimatach zainicjowało spotkanie z redaktorem naczelnym „Akcentu” Bogusławem Wróblewskim. Przypomniał on najważniejsze momenty z historii kwartalnika, zaś Adam Ferency przeczytał wiersze poetów blisko związanych z lubelskim periodykiem, m.in. Tadeusza Chabrowskiego, Anny Frajlich, Wojciecha Młynarskiego i Wacława Oszajcy. Nieopodal Wisły, w stodole wypełnionej po brzegi i otwartej na przestrzał, szczególnie mocno wybrzmiał liryk Istvána Kovácsa poświęcony Edwardowi Stachurze – aktor doskonale uchwycił przejmujący ton tekstu i wydobył z niego ów najgłębszy, boleśnie pulsujący nerw.
Niedzielne spotkanie zwieńczył koncert pieśni Mieczysława Karłowicza i Ignacego Jana Paderewskiego w wykonaniu artystów Warszawskiej Opery Kameralnej: Doroty Lachowicz (mezzosopran), Krzysztofa Kura (tenor) oraz Ewy Pelweckiej (fortepian).
Pierwszego sierpnia Bogusław Wróblewski zaprezentował archiwalny numer „Akcentu” z 1984 roku, poświęcony 40. rocznicy powstania warszawskiego i twórczości powstańców. To jedyna taka publikacja pochodząca z tamtych lat, niezwykle oczekiwana i pożądana, czego widomym znakiem były nawet kradzieże tego tomu z bibliotek uniwersyteckich w połowie lat osiemdziesiątych.
Po prezentacji odbył się koncert pieśni powstania Warszawskie dzieci w wykonaniu wcześniej wspomnianych muzyków oraz dwojga aktorów: Małgorzaty Kaczmarskiej i Andrzeja Ferenca. Pieśni można było wysłuchać w galerii, ale można też było przejść się nad rzekę i mając je za tło dźwiękowe podziwiać panoramę zamku na drugim brzegu bądź malowniczy fragment Wisły z zieloną wyspą w oddali, stanowiącą rezerwat ptactwa wodnego.
Rytm kolejnych dni wyznaczały spotkania z „akcentowymi” twórcami: Anną Marią Goławską, Maksymilianem Dymitrem Czornyjem, Bohdanem Zadurą i Waldemarem Michalskim.
Anna Goławska to poetka i podróżniczka, autorka tomów wierszy Sumienna rzeźniczka i Postępująca personifikacja oraz trzech książek o Włoszech. Choć sporo jeździła po świecie (ostatnio kilka tygodni spędziła w Meksyku) i brała udział w różnych spotkaniach autorskich, to właśnie w Mięćmierzu zdarzyło się coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Poetka, która nie lubi czytać swoich wierszy, tym razem zaprezentowała ich więcej niż kiedykolwiek. O charakterze każdego miejsca decydują zgromadzeni w nim ludzie – w posesji pana Pniewskiego wszyscy czuli się jak w domu. Gospodarz najpierw przeczytał na głos kilka stron z książki Ani Goławskiej Włochy. Podróż na południe, potem o lekturę wierszy poprosił autorkę, a następnie zaproponował, żeby słuchacze stali się lektorami. Każdy, kto przeczytał co najmniej trzy utwory, w prezencie otrzymał tom poetki.
Zebrani zwrócili uwagę na wyjątkową sugestywność tej twórczości. Zapytali o specyfikę pracy nad formami wypowiedzi artystycznej tak przecież odmiennymi, a mimo to w wykonaniu Goławskiej niekiedy uderzająco zbieżnymi. Poetka zaznaczyła, że w prozie i liryce podejmuje te same tematy, źródłem inspiracji może być na przykład sztuka włoska, zwłaszcza malarstwo. Jednak proza jest dla niej znacznie trudniejsza, wymaga więcej wysiłku, nie da się mieć nad nią takiej kontroli jak nad wierszem, który powstaje bez udziału papieru, czasem rodzi się nagle, kiedy indziej jest przez kilka dni lub tygodni opracowywany w myślach – a zapisywany dopiero jako niemal gotowy. Stanowi formę zamkniętą. Co do utworów prozatorskich, nigdy nie ma się pewności, że tekst jest już naprawdę skończony i nie można go jeszcze poprawić.
Sporo pytań dotyczyło także wypraw Anny Goławskiej do Włoch. Rozmawiano o włoskiej sztuce, kuchni, wałęsających się po włoskich ulicach psach i kotach, o życiu w tym kraju. Prof. Artur Popek, artysta i nauczyciel akademicki, oznajmił, że wedle książek Ani planowali z żoną własne podróże do Toskanii i okolic. Dyskusja ta, na co zwrócili uwagę Maria Kornatowska (wybitna filmoznawczyni, niestety zmarła kilkanaście dni po zakończeniu festiwalu) oraz redaktor naczelny „Filmu” Jacek Rakowiecki, kolejnym łukiem spięła wydarzenia mięćmierskie z kazimierskimi, gdzie zorganizowano cykl projekcji i spotkań pod hasłem Viaggio in Italia.
Maksymilian Dymitr Czornyj, podobnie jak Anna Maria Goławska, debiutował na łamach „Akcentu”. Można uznać, że jest jednym z lepiej zapowiadających się „akcentowych” prozaików. Szczególnie ceni twórczość Ernesta Hemingwaya, Williama Faulknera, Francisa Scotta Fitzgeralda i Marka Hłaski. Da się to zauważyć nie tylko w jego utworach, ale także w poglądach na świat i życie, wyartykułowaniem których sprowokował gospodarza do udzielenia mu życzliwej rady, by będąc mężczyzną – na razie dwudziestodwuletnim – nigdy nie zrezygnował z bycia chłopcem.
Ów młody prozaik akcję wielu utworów osadza w rzeczywistości, której nie mógł poznać bezpośrednio, na przykład w Ameryce lub Lublinie sprzed kilkudziesięciu lat, albo – co jeszcze bardziej zdumiewające – opisuje zdarzenia wojenne. Zapewnił jednak, że zawsze stara się pisać przede wszystkim o tym, co widział, czego doświadczył, co przeżył. Tak też było z jego debiutanckim opowiadaniem Ojcowie opublikowanym w „Akcencie” 2007 nr 2 i przeczytanym przez autora podczas spotkania. Akcja co prawda rozgrywa się w kraju arabskim, ale Czornyj podkreślił, że te realia – uliczki Sidi bou Said, upalny nadmorski klimat, intensywne zapachy, w pewnym stopniu także arabską mentalność – poznał w czasie własnych podróży do Tunezji. Z przekonaniem zaznaczył, że wbrew temu, co może się wydawać, to życie, a nie literatura, stanowi dla niego prymarne źródło inspiracji.
Kolejnego dnia Bohdan Zadura, który w latach siedemdziesiątych pracował w Muzeum Regionalnym w Kazimierzu Dolnym, rozpoczął wieczór autorski lekturą poematu Małe muzea. I choć przyświecały mu zupełnie inne intencje, w ten sposób, jakby nieoczekiwanie i mimowiednie, puścił oko do Czornyja. Zresztą temat młodej oraz względnie nowej literatury w czasie rozmowy z redaktorem naczelnym „Twórczości” powracał wielokrotnie. Słuchaczy interesowało to, co Zadura myśli o współczesnej polskiej poezji, czy jego zdaniem będzie ona wyraźnie ewoluować, czy są przed nią perspektywy rozwoju. Autor siedemnastu zbiorów wierszy, który debiutował w latach sześćdziesiątych jako poeta klasycyzujący i z czasem zrewolucjonizował nie tylko język poetycki, ale i samo podejście do liryki, stając się twórcą „kultowym” dla wielu młodych, opowiedział o przygotowanym przez siebie wyborze psalmów i wierszy Tadeusza Nowaka, poety o jedynym w swoimi rodzaju, niepowtarzalnym stylu. Zapytany przez młodego twórcę o pracę nad tekstami, rozbawiony przytoczył wypowiedź swego przyjaciela Istvána Kovácsa, który otrzymawszy stypendium, stwierdził, że jedzie pisać wiersze. Niejako przy okazji obnażył przesąd dotyczący niemożności jednoczesnego picia alkoholu i pisania, przynajmniej jeśli chodzi o teksty krytycznoliterackie.
Kilka pytań dotyczyło też doświadczeń Bohdana Zadury jako tłumacza, jego związków z Ukrainą oraz przeinaczeń i pomyłek w jego własnych wierszach przełożonych na obce języki. Poeta, żegnając się z rozmówcami i słuchaczami, przeczytał kilka najnowszych utworów, m.in. Przylaszczkę i Rok Chopinowski.
Cykl „akcentowych” wydarzeń w Galerii Klimaty zwieńczyło spotkanie z Waldemarem Michalskim, poetą, eseistą, sekretarzem redakcji, który z nieco innej perspektywy niż Bogusław Wróblewski opowiedział o trzydziestoletniej historii pisma. Podkreślił, że jego własna twórczość rozwijała się razem z dokonaniami „Akcentu” i nierzadko była publikowana na jego łamach.
Na bardzo dobre, wieloletnie kontakty „Akcentu” ze środowiskiem plastyków i malarzy zwróciła uwagę Zofia Kopel-Szulc, artystka grafik, m.in. autorka ponad tysiąca okładek książek i jeszcze większej liczby ilustracji.
Wśród licznych pytań powróciło to dotyczące sytuacji poezji współczesnej. Słuchaczy interesowały zwłaszcza różnice między liryką dawną a najnowszą. Zdaniem Michalskiego współczesna poezja nieźle odzwierciedla pejzaż duchowy, a inaczej niż kiedyś traktuje zewnętrzny, który stał się domeną urządzeń technicznych, kopiujących rzeczywistość. Ale przecież piękne wiersze mogłyby powstać pod mięćmierskim niebem, w domu pracy twórczej Bartłomieja Pniewskiego.