Andrzej Molik. Machia – work in progress

Spis treści numeru 4/2014

Machia – work in progress

Tytuł tej sztuki od początku sprawia pewien problem. Już na pierwszej konferencji prasowej, sporo przed premierą, zdezorientowani krytycy dopytywali autora i reżysera Juliusza Machulskiego: Machia? Co to takiego? Kto taki? Podobnie z widzami, którzy nie przeczytali jeszcze programu teatralnego czy zapowiedzi prasowych i przybyli do Teatru Starego ze szczątkową wiedzą na ten temat. Asocjacje jednak jakieś po głowach krążyły. Wprawdzie odkąd ukatrupiono u nas gimnazja klasyczne, organizując kilka dekad później obecną karykaturę gimnazjów, mało kto zna greckie źródło użytego w tytule słowa. Ale pilni w nauce rodacy, którzy w szkole nie omijali szerokim łukiem lektur obowiązkowych, pamiętają Monachomachię Ignacego Krasickiego. Tym bardziej że biskup warmiński, a prawie 20 lat po wydaniu dzieła nawet arcybiskup gnieźnieński, rozszerzył tytuł swego poematu heroikomicznego o dopisek czyli wojna mnichów (gr. walka). Zatem fałszywy trop w prostej dedukcji? W zasadzie tak. Jednak czy do końca?

Zastanawiające jest bowiem, że swą, jak się okazuje, bardzo poważną sztukę (o wymiarze moralitetu) Machulski zatytułował zdrobnieniem nazwiska, jakiego przyjaciele używali wobec jej głównego bohatera, Niccolò Machiavellego. Tym bardziej że słowo Machia pada ze sceny dosyć późno i rzadko, może trzy razy. Widzimy, słyszymy, iż w dialogu niosących wszelkie sensy przedstawienia interlokutorów odbywa się prawdziwa walka, chociaż ze strony poranionego przez życie, doświadczonego Niccolò jest to wyciszona, stonowana gra intelektualna przesiąknięta goryczą, a tyrady Tarugiego przeradzają się w agresywne śledztwo spod znaku „wszystkie chwyty dozwolone”. I jeno erupcji groteskowego humoru Krasickiego tu brak.

Adam Ferency i Marta Ledwoń. Fot. Dorota Awiorko-Klimek, Teatr Stary

Adam Ferency i Marta Ledwoń. Fot. Dorota Awiorko-Klimek, Teatr Stary

Kolejna niespodzianka ze strony Machulskiego juniora? Ten niezwykle utalentowany twórca generalnie lubi zaskakiwać, bo mu etykiety doskwierają. Kiedy już jako reżyser (często i scenarzysta, i producent) zrobił furorę obsypanymi lawiną laurów filmami Vabank, Seksmisja, Vabank II, czyli riposta, Kingsajs, Déjà vu, V.I.P., na których zaśmiewaliśmy się do łez i dzięki którym zyskał opinię „największego w Polsce speca od kasowych przebojów kina”, a nawet przyprawiono mu gębę naczelnego komediotwórcy ostatniej dekady PRL i początków III Rzeczpospolitej, wykonał nieprawdopodobną, wydawałoby się, woltę! Wyprodukował, napisał i wyreżyserował Szwadron, historyczny dramat o tragicznym wydźwięku, z czasów kolejnego nieudanego polskiego zrywu wolnościowego – powstania 1863 r. A przecież syn słynnych aktorów lubelskiego Teatru Osterwy, a następnie animatorów legendarnego już dziś Teatru Ochoty, jest także dramaturgiem teatralnym, chociaż ani Wikipedia, ani znane portale, jak Filmweb, nie uwzględniają w biografiach artysty nader poważnej jego twórczości tego rodzaju, obejmującej bodaj sześć dzieł. Trzeba, żeby utwór trafił na deski sceniczne, żeby ktoś – jak bardzo czujny Jarosław Cymerman, autor programu do Machii w Teatrze Starym – wydobył z niebytu i przypomniał teatralną aktywność kreatora dramatu i reżysera spektaklu. Sam Machulski przy tej okazji wypowiada się, że temat najnowszej sztuki – odpowiedzialność za wspólnotę i kraj – jest podobny do jego Przerwania działań wojennych. Racja. Tylko…

Dla uświadomienia tym, którzy na sztuce jeszcze nie byli, ale np. wybierają się na nią zimą w Lublinie albo gdy zacznie wędrować po kraju: w Machii autor zachował klasyczną jedność miejsca i akcji. Bohaterem jest Machiavelli, autor Księcia powszechnie nazywanego podręcznikiem tyranów, z którego nawet wieszcz Mickiewicz zaczerpnął motto do Konrada Wallenroda, ze słynną wskazówką: Macie bowiem wiedzieć, że są dwa sposoby walczenia… trzeba być lisem i lwem (przywołaną w sztuce!). Równie powszechne – taka już ludzka natura! – jest przekonanie, że – i to bezpardonowo i bezkarnie – należy utożsamiać poglądy i życiowe działania autora dzieła z zawartymi w nim treściami. Tymczasem Niccolò nie miał w sobie nic z lisa (o lwie nie wspominając). Był jak najdalszy od działań niejawnych, wykorzystywania sprytu, podstępu, intrygi, obłudy i zdrady. Jak mówi Machulski (ale nie w sztuce, tylko we wstępnych deklaracjach) – pozostał do widocznej na scenie starości „postacią paradoksalnie mało skuteczną”.

Piotr Głowacki jako Tarugi. Fot. Dorota Awiorko-Klimek, Teatr Stary

Piotr Głowacki jako Tarugi. Fot. Dorota Awiorko-Klimek, Teatr Stary

Machiavelli był orędownikiem siły Florencji, która wówczas, w XVI stuleciu, miała cechy pępka świata, a także zwolennikiem zjednoczenia Italii. Widzimy go w Pallazzo Vecchio pod drzwiami, za którymi spotkała się Rada Pięciuset, by go przesłuchać i zdecydować, czy zasługuje na powrót na stolec bardzo znaczącego florenckiego urzędu, który udatnie piastował 30 lat wcześniej, nim za sprawą intryg popadł w niełaskę, został odsunięty, oskarżony i skazany na areszt domowy na wsi (gdyby nie to, zapewne nigdy nie napisałby Księcia, który właśnie wtedy powstał), a nie na śmierć na stosie, jak wspomniany w dramacie twórca I Republiki populista Savanarola, który nie wytrzymał tortur i przyznał się do winy. Jest steranym życiem, ciężko doświadczonym niemal 60-latkiem. Jego obraz nieszczęśnika z amputowaną pewnością siebie to jakby antycypacja losu, jaki realnie spotkał Machiavellego: dokonał żywota w nędzy. Jego rozmówca przed odrzwiami Rady, diaboliczny Francesco Tarugi, który – posiłkując się notatkami zapewne z wielu śledztw – „przygotowuje” starszego mężczyznę do posłuchania, dobrze odebrał lekcję z nauk adwersarza, szybko przemianowanego w ofiarę śledztwa. Że np. w piekle jest ciekawiej, bo tam są papieże, politycy i inne – jak dziś mówimy – VIP-y, a w czyśćcu wśród maluczkich z plebsu jest nieznośnie nudno. Sztuka nabiera barw dojmującej, zapadającej w pamięć refleksji obywatelskiej, z wyraźnymi, niekiedy pełnymi goryczy odnośnikami do naszej współczesności, co Machulskiemu zdarzało się i w komediowych filmach (vide aluzje polityczne w Kingsajsie). Nawet widoczna przemiana Tarugiego po krótkich wizytach ukochanej Nicolò, Barbery, która – są takie opinie – podnosi sztukę z poziomu realistycznego do symbolicznego, nie przesłania tej prawdy o dziele Juliusza Machulskiego.

Dlaczego zatem z ust niektórych widzów wychodzących z premiery w Teatrze Starym dało się słyszeć najkrótszy komentarz: „Nuda…”? Kameralna sztuka została nader zgrabnie przysposobiona do puzderkowego wnętrza teatru na Starym Mieście. Nie można się jednak nadziwić, że tak już doświadczony i świetny twórca filmowy, przy boleśnie ogromnej masie zawartych w dramacie faktów historycznych, zapomniał o roli suspensu. A przynajmniej budzącej z drzemki niespodzianki. Bo za taką trudno np. uznać mało u nas znaną opowieść, że Machiavelli wymyślił odwrócenie biegu płynącej przez Florencję rzeki Arno, żeby odciąć rewolucjonizującą Pizę od dostaw żywności napływających od strony Morza Liguryjskiego (za inżynieryjny projekt odpowiadał sam Leonardo da Vinci). A wszak mógł na przykład oświecić nas, że Caesare Borgia, tak wielbiony przez Nicolò, to jeden z protoplastów włoskiej mafii, o czym można przeczytać w przetłumaczonej ostatnio książce o tym rodzie autorstwa Mario Puzo (tak, tego od Ojca chrzestnego). Wyznał zaś Machulski w programie, że jako dramaturg ceni Davida Mameta (któremu suspens nie jest obcy, bo z czasem i on zaczął reżyserować filmy) i „sytuacje, gdy dwie osoby po prostu rozmawiają i zaczyna robić się ciekawie”. A nie powinien zapominać o polskich mistrzach sztuk dwu-, trzyosobowych, takich, powiedzmy, jak Antoni Cwojdziński (Freuda teoria snów, Hipnoza) czy Jerzy Szaniawski (Zegarek, W lesie). Ramotki? A niechby tam!

Na prapremierze sztuki zamówionej przez Teatr Stary (4 maja) mieliśmy wciąż do czynienia z „work in progress”. Obejrzenie spektaklu jeszcze raz po miesiącu pozwala na stwierdzenie, że różnicę „widać i czuć”. Nawet w takich drobiazgach, jak wytęskniony pod wpływem skojarzeń z Monachomachią humor i satyra (o ostrej nie mówmy). Oprócz pysznej sekwencji obrazującej ówczesną włoską wiedzę o naszym kraju (Cracovia…??? Gdzie to jest? W Transylwanii? Na Węgrzech?) nie słychać śmiechu na widowni. A pospolity, nader głośny rechot z maja zdechł. Triumf autora? Czy porażka reżysera? Constans to Adam Ferency. Jego wybitna kreacja w roli Machii to zbudowana z półnut, interwałów i dojmującej ciszy mieszanka tragedii i groteski, także o dramatycznej wymowie. A nienaganna dykcja warszawskiego artysty domaga się encyklopedycznego zapisu w dźwiękowej wersji jako wzorzec z Sèvres dla młodych adeptów sztuki aktorskiej. Nieco gorzej z Piotrem Głowackim jako Tarugim. Nie dosyć laureatowi Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego, że gra ułomnego, kulawego jak Hefajstos szalbiercę i porusza się w sposób niezapomniany. W sposobie podawania kwestii korzystał z ongisiejszych (skąd to pamięta?) parodii hiperegzaltowanych wypowiedzi homoseksualistów, co na premierze było zgoła irytujące. Po miesiącu powściągnął manierę, ale pozostała wciąż wyczuwalna. Z drugiej strony, to ograniczenie utrudniło dostrzeżenie przemiany, jaka w „sekretarzu” Rady Pięciuset się dokonuje po wkroczeniu do akcji subtelnie przewrotnej Barbery w interpretacji Marty Ledwoń z Teatru Osterwy.

Adam Ferency jako Machia. Fot. DorotaAwiorko-Klimek, Teatr Stary

Adam Ferency jako Machia. Fot. DorotaAwiorko-Klimek, Teatr Stary

Czas w końcu na największe aktywa realizacji Machii. Reżyseria świateł spod ręki Justyny Łagowskiej wcale – jak osądzają niektórzy – nie jest martwa. To proste odwzorowanie oświetlenia z renesansowej epoki. Jej scenografię trzymają natomiast na wodzy ograniczenia maleńkiej sceny teatru, choć takiej ascezy w Pałacu Starym w samym sercu Florencji raczej nie było, a przynajmniej nie ma jej dziś. Odbiła sobie to owa artystka szczególnie w zjawiskowym kostiumie Barbery: sukni z wymalowaną Primaverą czy też (w ostatnim rzędzie dokucza słaby wzrok!) bohaterką Narodzin Wenus Sandro Boticellego i jakimś mniejszym, już portretowym ujęciem, może kogoś z Medyceuszy lub Borgiów? Wreszcie – jakże znacząca dla konstrukcji spektaklu – muzyka skomponowana przez barda Piotra Selima, debiutującego w takim teatralnym zadaniu. Zamknięcie jej w rodzaj ronda – nie należy wątpić, iż również pod batutą reżysera – uszlachetnia dramat, sprawia, że promieniuje à la longue. Kiedy Syzyf Machia uparcie staje znowu przed wrotami siedziby Rady w Palazzo, w przekonaniu, iż będzie wreszcie docenione jego doświadczenie, klamra muzyki w wytrawnym filmowym stylu maestro Nino Roty się zamyka. Powraca, może już przekształcony przez czas, ale melodyjny i bogaty rytmicznie, zapadający w słuch motyw z początku przedstawienia. Zostaje wykreowana najpiękniejsza scena spektaklu.

Warto ją z Teatru Starego wynieść ze sobą!


Juliusz Machulski: Machia. Scenariusz i reżyseria: Juliusz Machulski. Scenografia, kostiumy i reżyseria świateł: Justyna Łagowska, muzyka: Piotr Selim. Prapremiera w Teatrze Starym w Lublinie 4 maja 2014 r.