Ewa Dunaj. Petersburskie cmentarze

 Spis treści numeru 4/2016

Petersburskie cmentarze

Każdy z nich ma swoją specyfikę. Na najstarszych jest niewiele płyt. Gęsto rozmieszczone, niemal zachodzące na siebie kurhanki pooznaczano skromnymi krzyżami (przerdzewiałe żelazo lub zmurszały kamień, a nawet betonowy odlew) i odgrodzono żeliwnymi płotkami. W jakimś informatorze przeczytałam, że dopiero od 1771 roku zaczęto budować osobne cmentarze dla nie-Rosjan, a także rozdzielać miejsca pochówku zmarłych różnych wyznań. Z tego czasu pochodzi między innymi nekropolia protestancka, gdzie napisy ze śladami złota – najczęściej niemieckie, kaligrafowane klasyczną szwabachą – wieńczą polerowane kamienne płyty, a nawet okazałe, zdobne kolumnami, posągami i kulami, rodowe kaplice. Cmentarze katolickie i prawosławne są mniej efektowne. Ubożsi mają na ogół maleńkie nagrobki w kształcie miniaturowych wanienek, ozdobionych prościutkim ornamentem w kształcie wieńca i wypełnionych ziemią, w którą wetknięto kwiaty (często sztuczne). Tylko tych zamożniejszych uhonorowano kamiennymi płytami, na których oprócz napisów można podziwiać grawerowane portrety (prawie nie ma tutaj, tak popularnych w Polsce, fotografii na porcelanie). Nawet przy tej okazji można dostrzec przejawy patriarchalnego porządku społecznego: spoczywający w grobach rodzinnych mężczyźni mają konterfekty większe i usytuowane centralnie, ich żony i córki – mniejsze i skromnie ściśnięte po bokach lub umieszczone na osobnych, maleńkich tabliczkach.

Cechą wspólną petersburskich cmentarzy jest to, że wszystkie leżą na podmokłych gruntach (tłumaczono mi, że innych w mieście nie ma, po prostu). Wygląda to nawet ładnie – wodne oczka między kwaterami, wąskie strużki omywające nagrobki i wijące się wzdłuż alejek strumyki. Dopiero kiedy wyobrazisz sobie, co w nich płynie, robi się nieco mniej przyjemnie.

Ta wilgoć (i dobre użyźnienie gleby – podpowiada mi głos wewnętrzny) powoduje, że trawa, krzewy i rzadkie drzewa na cmentarzach zazieleniają się wcześniej niż w parkach miejskich. Z daleka wygląda to przepięknie – świeży seledyn młodych listków prześwietlonych wiosennym słońcem, cisza niezakłócana miejskim zgiełkiem (powierzchnie nekropolii są na ogół spore, ponaddwudziestohektarowe), śpiew ptaków. Cmentarze to enklawy spokoju w tym mieście tętniącym hałasem niczym bmw młodego gangstera.

Groby nie są niszczone przez „zezwierzęconych” wandali. One umierają powoli, jak ludzie, których ciała w nich złożono. Gdy spogląda się na cmentarz z oddalenia – krzyże zdają się tańczyć w słońcu, poprzechylane pod różnymi kątami. Z bliska widać, że niektóre wręcz horyzontalnie wtopiły się w grunt. Sporo pomników (a zwłaszcza kamiennych, ciężkich kaplic) pozapadało się, strasząc skrytymi wśród traw i mchów szparami, płytami sterczącymi ukośnie niczym uchylone drzwi do innego świata, czarnymi jamami, z których część przykryta została dla bezpieczeństwa metalową siatką, wyrwaną prawdopodobnie z cmentarnego ogrodzenia. Żeliwne barierki okalające poszczególne groby są przerdzewiałe, często niekompletne, szczerbate i połamane. Wszystko to wygląda niczym scenografia filmu grozy klasy B.

Mimo to na cmentarzach toczy się intensywne życie. Kaplice pełne są wiernych, zapalających cienkie, woskowe świeczki i składających drobne, zwinięte w rulonik karteczki z „intencjami”. Na zewnątrz nie ustaje szmer modlitwy, którą wygłasza się z twarzą wtuloną w mur świątyni. Groby są odwiedzane. Kwiaty – naturalne i sztuczne – ktoś wymienia. Napisy odświeża. Zdrapuje mech z zawilgoconych kamieni. Układa pluszowe maskotki na grobach dziecięcych. Wiesza plastikowe różańce na pordzewiałych krzyżach. Ozdabia papierowymi girlandami lub sznurkami błyszczących paciorków płyty, pod którymi spoczywają dawne kokietki i pięknotki. Omiata nagrobki, rzucając śmieci i potłuczone znicze na kupkę tuż obok, po sąsiedzku. Jest swojsko, zwyczajnie, wcale nie strasznie.

Niedawno jednak przekonałam się, że tutejsze cmentarze pełnią jeszcze jedną funkcję. Parę miesięcy temu przez Internet zwrócił się do mnie z pytaniami o warunki pobytu w Petersburgu kandydat na studenta w ramach erasmusowskiego programu wymiany. Po krótkim kluczeniu zapytał wprost, więc i wprost musiałam mu odpowiedzieć, że kluby dla homoseksualistów, jeśli w ogóle tu istnieją, są zakamuflowane i nie do końca legalne, za spacerowanie po ulicy z partnerem za rękę można oberwać, a temat LGBT praktycznie nie pojawia się w mediach. Młodych gejów widuje się czasem na ulicy lub w metrze, ale wyraźnie usiłują wtopić się w tłum. W rezultacie chłopak zrezygnował („nie żebym miał zwyczaj obśliniać się z partnerem na ulicy, ale chcę się czuć normalnie”) i sądzę, że postąpił słusznie, oszczędzając sobie niepotrzebnego stresu. Geje bowiem tutaj łatwo nie mają.

Otóż petersburskie cmentarze są, a przynajmniej bywają, miejscem specyficznych schadzek. Spotykają się tam młodzi homoseksualiści. Spacerując odludnymi alejkami, mogą trzymać się za ręce, a przystając przed kolejnymi nagrobkami, obejmować się i kłaść sobie głowy na ramionach, niczym pocieszający się nawzajem żałobnicy. A zmarli patrzą na nich ze spokojem. Im to nie przeszkadza.