Zofia Beszczyńska. Wołanie o światło. O twórczości Wojciecha Próchniewicza

 Spis treści numeru 4/2016

Wołanie o światło

O twórczości Wojciecha Próchniewicza

Rosnę Pnę się jak powój
i wołam
o światło
1

Poznałam go, myślę, w 1988 roku. Było to w Poznaniu podczas spotkania osób debiutujących w literaturze dziecięcej. Oboje mieściliśmy się w kategorii debiutantów, chociaż on wydał już kilka książek (Ostatnia impresja, Bajka pełna nutek, O Jasiu Śpiochu i zgubionym czasie, Wesołe instrumenty, Muzyka w złotych strunach dnia, Dziwny samochodzik, Lusteryk z Krainy Światła), a ja tylko jedną. Zrobił na mnie wrażenie. Tyle publikacji na koncie, nie tylko dla dzieci. Poezja, proza. Inżynier mechanik, był także śpiewakiem operowym, autorem piosenek i librett.

Trudno mi teraz znaleźć ślady tego spotkania, przypomnieć sobie uczestników. Byli tam teoretycy i krytycy literatury, profesorowie, redaktorzy, wydawcy – i pisarze in spe. Z nazwisk tych ostatnich, oprócz Próchniewicza, pamiętam kilka innych: Zbigniew Batko, Maryla Hempowicz, Stanisław Karaszewski, Emilia Waśniowska.

Po prawie dziesięciu latach spotkałam go znowu we Frankfurcie nad Odrą, przy okazji promocji antologii Der Maulbeerbaum, der Fernweh hatte (O Morwie, która tęskniła za podróżami). Wojciech miał w tym tomie opowiadanie-bajkę Przygody jeża Igiełki – ukazała się potem, w 1999 roku, w zbiorze Bajki o zwierzakach, skrzatach i cudakach, zekranizowanym następnie w cyklu telewizyjnych dobranocek. Wiele ówczesnych dzieci do tej pory wspomina je z nostalgią.

W 1998 roku przeprowadziłam z nim wywiad, który zatytułowałam Lubię światło i opublikowałam w czasopiśmie o książkach dla dzieci „Guliwer”. Wojciech przyjechał do mnie na sandomierską „górkę literacką” z wielkim bukietem wiosennych kwiatów. Chociaż był wtedy styczeń.

*

Przez te dziesięć lat w literaturze zdarzyło się niemało. Przede wszystkim nastąpiła zmiana ustroju i rozpoczął się chaotyczny proces transformacji. Rynek zalały książki importowane z zagranicy, tłumaczone, ale przeważnie „adaptowane”, wznawiane i nowe – na ogół wydawane pospiesznie, na byle jakim papierze i z tandetnymi, krzykliwymi ilustracjami. Z dnia na dzień książka stała się towarem. Po likwidacji cenzury i uwolnieniu papieru można było pisać o wszystkim, lecz w kolorowych stosach coraz trudniej było znaleźć coś naprawdę wartościowego.

Najchętniej publikowano wznowienia i antologie utworów klasycznych, w polskiej literaturze dziecięcej prym wiedli Brzechwa, Tuwim, Chotomska. Wkrótce jednak zaczęły pojawiać się nazwiska nowe – Joanny Rudniańskiej (Rok smoka), Doroty Terakowskiej (Córka czarownic), ks. Jana Twardowskiego (Uśmiech Pana Boga) – i „odnowione”: Joanny Kulmowej (Zgubione światełko), Joanny Papuzińskiej (Szumikraj, Darowane kreski), Danuty Wawiłow (Wierzbowa 13, Kałużyści). Nieco później – Hanny Krall (Co się stało z naszą bajką) i Tomka Tryzny (Panna Nikt).

W poezji dla dorosłych doszło do głosu pokolenia „bruLionu” i szkoła nowojorska z jej prywatnością i konkretem. W prozie wyraziście zadebiutowali Andrzej Stasiuk (Mury Hebronu), Manuela Gretkowska (My zdies’ emigranty), Olga Tokarczuk (Miasto w lustrach, Podróż ludzi Księgi), Magdalena Tulli (Sny i kamienie). Pojawiła się literatura feministyczna, zaczęto mówić o odkrywaniu tożsamości, poczuciu wyobcowania, doświadczaniu przemocy. I Nagrodę Nobla otrzymała Wisława Szymborska.

Na tym tle Wojciech Próchniewicz był osobny. Prywatny, ale inaczej. Dręczony rozterkami artysty, ale inaczej. Metaforyczny, ale…
(…)

1 Fragment wiersza Wojciecha Próchniewicza Wołanie z tomu Koncert dla przechodnia (1999).

Ciąg dalszy w papierowym wydaniu „Akcentu”.