Bartosz Suwiński. Nieobecność

Spis treści numeru 4/2021

Nieobecność

Bohdan Zadura nie zwalnia tempa. Publikuje kolejne książki z tłumaczeniami (z rosyjskiego, słowackiego, ukraińskiego), możemy czytać nowe tomy jego wierszy. Najnowszy nosi tytuł Puste trybuny. Poezja Zadury (zwłaszcza ta z ostatnich dekad) zakorzeniona jest w konkrecie i doraźności. Wyrasta z ducha publicystycznej polemiki, ożywiają ją bieżące sprawy i spory. To one inspirują zwykle kolejne tematy z zapałem podejmowane w wierszach. Obok lakonicznych, jedno- lub kilkuwersowych glos mamy teksty meandrujące niczym rzeka, wciągające w swoje wiry kwestie aktualnie dyskutowane w publicznych debatach. W Nocie od autora o genezie nowego zbioru poeta mówi: Nie miałem w planach tego tomiku. Z wyjątkiem paru drobiazgów napisanych w 2018 roku, które nie weszły do zbioru „Po szkodzie”, reszta „Pustych trybun” niespodziewanie napisała mi się na przełomie 2020 i 2021 roku. Zatem wiersze związane z określonym czasem i kontekstem. Uczepione kalendarza. Boleśnie wpisane w napędzające je zarazy i zdarzenia. Doraźnie zwichnięte informacyjną pulpą. Permanentnym, przytłaczającym streamingiem znośnej (jakoś) beznadziei. Przeczytajmy Jeden z dziesięciu:

głupi głupszy i najgłupszy

Przez tom idzie rysa: nieodwołalne poczucie krańcowości, schyłku, którego się już nie zagada, nie poupycha w rozbrykanej frazie. Wydaje się, że taką cezurą były/są (?) dla poety siedemdziesiąte piąte urodziny, ewokujące nieodparte przepływy eschatologicznej świadomości, niepozbawionej elegijnych tonów, których w tomie całkiem sporo. W ogóle w wierszach rozgadanych, kiedy Zadurę prowadzą fabulacyjne wiry (i nurty słów ciągną język za sobą), poeta bywa najbardziej przejmujący i cierpki. Egzystencjalnie posępny. Niby pełen dezynwoltury, a jakoś tak krańcowo wyczerpany.

Człowiek z tych wierszy zderza patos z miałką codziennością, epickie dramy z gazetową pianą. Gnomy sąsiadują tu z poematami. Ironia towarzyszy smutkom. Dowcip kryguje się w ostateczności. Jedno zawołanie się nie zmienia: wołałbym piać jak kogut nawet zarzynany niż opiewać cokolwiek – czytamy w wierszu Dwudziestego pierwszego.

Słowo o tytule. Możemy go czytać wedle podpowiedzi poety, ale nie wyczerpują one wszystkich sensów. W pierwszej kolejności Puste trybuny to emblemat naszych pandemicznych lat ostatnich, kiedy niepokój rezonuje między nami jak drzewiej dobre słowo w kościołach. To czas podpatrywania i nieufności, czas pogłębiających się, spolaryzowanych jasno i konkretnie nastrojów. Czas olimpiady, która nie ma publiczności, czas coraz mniej „na żywo”, a coraz bardziej „na śmiertki”. „Puste trybuny” mogą też jednak oznaczać czas coraz gorszy dla poezji. Wydaje się, jakby w przestrzeni publicznej i między ludźmi było jej coraz mniej. A przecież to właśnie poezja jest ćwiczeniem w trosce o pojedyncze i bezbronne. Które się bierze (do głowy i do serca) i – dzięki temu – pogłębia. Pracuje się potem (ze sobą) we wrażliwości, empatii, w dobroci. „Puste trybuny”, czyli brak publiczności. Audytorium niegotowe na wewnętrzną pracę. Raczej skupione na bieżących wojenkach, dykteryjkach i medialnym szambie, wybijającym o każdej godzinie dnia i nocy. Może tak, może nie. Jedno wydaje się niedyskutowane: nieobecność wydziera coraz więcej. W pierwszych wersach wiersza Rodzinne (po)rachunki czytamy:

to chyba w zeszłym roku
poczułem
zapach starości

Jeszcze jedna uwaga. Wiersze o liczebnikowych tytułach (Czternastego, Siedemnastego, Dwudziestego, Dwudziestego pierwszego, Dwudziestego drugiego) napędzają tom swoją językową zwyżką. Maszyneria działa. Mało śmiesznie w treściach, a w diagnozach i konstatacjach raczej ponuro. Serce zbioru to dwa długie, poematowe utwory (Do re mi i Krzyżówka) – w stylistycznych formach harmonijne, aż do nagłych cięć, kończących je niby wyrwą. Tak, zamiast puent, na które się czeka, które mogłyby być jakąś codą, mamy nagłe „ciach”. Albo inkorporowany nagle wers z innych myślowych porządków i skojarzeń, pogłębiający brak oczekiwanego finału, zakończenia, tak jakby pozostawało nam dziś coraz większe rozproszenie. Jakby mówienie polegało na rozwadnianiu tematu okrągłymi słowami, aby pośród zgiełku upchnąć jak najwięcej waty: drżyjcie przyimki / nie jesteście bezpieczne w swoich związkach frazeologicznych.

Zadura ma swoje bolączki i utrapienia. W nowym tomie najmocniej słychać głosy krytyczne wobec kościoła jako instytucji, która z determinacją próbuje (nie)rozliczyć się z przypadków pedofilii, a jako wspólnota mija się z obecnymi czasami, bo kościelne kazania i nauki zgubiły gdzieś człowieka i nie wiadomo do czego przystają – patrz mocny wiersz pod tytułem Sen. Jest też w tomie żywy publicystyczny wątek, dotyczący – mówiąc eufemistycznie – braku sympatii dla osoby zwanej głową państwa i jej poczynań (chociażby wiersz o tytule Czternastego). Mniej interesują mnie jednak żurnalistyczne wolty, a bardziej dramat osoby, stale próbującej – niech mi będzie wolno tak enigmatycznie powiedzieć – usłyszeć głos. Stąd być może wynikają utyskiwania na dewastowanie zasad składni i ogólne nijaczenie języka. Zadura od samego początku zastanawia się nad potencjałem słowa, które pierw jest celem, a potem dopiero środkiem (jak chciał w wierszu Czas i prawda Norwid). To poeta, dla którego słowo jest możliwością, a sposoby jego użycia decydują o wyborze sensu, jaki w nim zabrzmi. W wierszu Pytanie sprawy mają się następująco:

płać VISA
gotuj z HORTEX

co sukinsyny
robicie z tym językiem?

Widać, że ostatnie dekady to dla Zadury czas nieustannej łączności ze światem informacji, wydarzeń i wiadomości. Z naszym tu i naszym teraz1. W oparciu o społeczno-polityczne treści. I tu zadaję sobie pytanie. Czy poeta, który kiedyś pisał: Kto nie lubi powtarzać tego samego po wielokroć, nie ma czego szukać w życiu publicznym, w polityce. Kto chce mówić to samo i tak samo, nie ma czego szukać w poezji2, nie zaczyna jednak dublować własnych chwytów? To pytanie pozostawiam otwarte. Po lekturze Pustych trybun zastanawiam się też, czy współczesna głowa (dajmy na to, że myśląca), zmęczona publicystycznymi frontami nieustannych „erystyk”, zwykle pozbawiających nas dobrego samopoczucia, chce w poezji dalej mielić te same sygnały i echa dnia? A może jest tak, jak czytamy u Johna Ashbery’ego w poemacie Recital: Zmuszeni jesteśmy przyznać, że żyjemy ciągle w tym samym starym układzie spraw, który nigdy nas nie opuścił, nawet jeśli sprawiał takie wrażenie. Owszem, ale cóż możemy na to poradzić?3 Jedno jest pewne: Zadura cały czas pisze historię artystycznej świadomości uwikłanej w życie. Mocne sentencje dobitnie wyrażają tu frustracje, a aforyzmy kumulują melodię, by postawić jakieś granice rytmowi. Wciąż pozostają nowe sposoby mówienia o starych sprawach. Energia języka, którą można wydatkować jeszcze inaczej. Zapadający w pamięć Parter, ośmioletni chłopiec i zwyczajne zakłopotanie będące w swej szczerości poruszająco prawdziwe.

1 Są krytycy przypisujący Zadurze również zdolności profetyczne. Wystarczy spojrzeć na zgrabny szkic Wypisy na pocieszenie Adama Poprawy z tomu Szykista. Felietony po kulturze (Poznań 2020, ss. 172-175).

2 B. Zadura: Daj mu tam, gdzie go nie ma. Szkice o poezji. Lublin 1996, s. 208.

3 J. Ashbery: Cztery poematy. Przeł. A. Sosnowski. Wrocław 2012, s. 80.


Bohdan Zadura: Puste trybuny. Biuro Literackie. Stronie Śląskie 2021, ss. 59 + 5 nlb.