Jarosław Sawic. Więcej słońca, mniej Saturna

Spis treści numeru 2/2023

Więcej słońca, mniej Saturna

W czasach licealnych prywatek z pierwszej połowy lat 90. (do których ostatnio wracam pamięcią z coraz większą nostalgią) podstawowym sprzętem do odtwarzania muzyki był magnetofon. Nie mieliśmy żadnego „mistrza ceremonii” – niemal każdy był samozwańczym didżejem i przynosił na imprezy kasety z nagraniami ulubionych kapel. Powodowało to częste spory o to, jaką taśmę „zapuścić”, bo oczywiście każdy był święcie przekonany, że jego „muza” jest najlepsza. Klasowe gusta skupiały się w dwóch wyraźnie zarysowanych frakcjach: męskiej i żeńskiej. Męska dzieliła się dodatkowo na amatorów współczesnych ciężkich brzmień (Rage Against the Machine, Metalliki, Slayera) i miłośników klasycznego rocka (The Doors, Floydów, Zeppelinów, King Crimson), do których należałem i ja. Natomiast frakcja „dziewczyńska”, choć nie stroniła od klasycznego rocka, miała faworyta o niepodważalnej pozycji. Był nim Maanam z Korą. A właściwie to bardziej Kora z Maanamem, bo to właśnie głos Kory królował niepodzielnie w wykładanych boazerią ścianach M-3.

Jak w powieści Olgi Tokarczuk, był „dom dzienny” i „dom nocny”. To utwory Maanamu wyznaczały rytm nocy i dnia. Cykady na Cykladach, z transowymi zwrotkami (Jest bardzo, bardzo, bardzo cicho / Słońce rozpala nagie ciała),były przebojem „nocnym” – rozbrzmiewały, kiedy impreza toczyła się w najlepsze i wszyscy mieli jeszcze siłę, aby śpiewać razem z Korą słowa magicznego refrenu: Cykady na Cykladach! / Cykady na Cykladach! / W nocy gwiazdy spadają / A dyskoteka gra. Natomiast Szał niebieskich ciał nastrajał refleksyjnie bladym świtem, gdy niezależnie od pory roku dawało nam się we znaki dokuczliwe zimno po nadmiarze alkoholu („To dlatego, że Saturn zimnem Ziemię smaga” – skomentował szczękający zębami kolega, co wzbudziło wielominutowe salwy śmiechu). „Planety szalały i się śmiały”, tworząc jakiś ironiczny kontrapunkt dla naszych młodzieńczych pseudofilozoficznych dywagacji na porannym kacu.

W moich wspomnieniach z początków lat 90. równie wyraźnie zapisały się też wiersze Kory drukowane na łamach miesięcznika „Tylko Rock”, który stanowił dla mnie wówczas niekwestionowany przewodnik po świecie muzyki. Rubrykę „Kora i Kamil”, w której wokalistka Maanamu i Kamil Sipowicz publikowali epigramaty (najczęściej subtelne erotyki, stanowiące swoisty call & responsezakochanej pary), czytałem zawsze z dużym zaciekawieniem. A i dziś – gdy przeglądam wyciągnięte z szafy podniszczone numery „Tylko Rocka” – uważam, że te wiersze mają sporo uroku. Kora: Nad przepaścią nicości / Zbudowałam most / Dla naszej miłości / Utkałam go z tęsknoty / Smutku / Niepewności / Z promieni słońca i księżyca / Z mgły / Abyśmy się mogli gubić / I odnajdywać / dla ZABAWY. Kamil: dom zbudowany jest z zielonych fałd skóry / lampka oddycha blaszanym puszkiem / cynfolia świeci się pod łóżkiem / a klown nie czeka już na wróżkę1.

Do dziś nic się nie zmieniło – głos Kory kojarzy mi się nieodmiennie z aurą nastoletnich prywatek i lekturą „Tylko Rocka”. Bo nigdy nie słuchałem Maanamu indywidualnie. Na początku lat 80. – kiedy na fali niezwykłej popularności polskiego rocka zespół zyskał ogromne powodzenie – znajdowałem się jeszcze na etapie fascynacji piosenkami z Pszczółki Mai. A później mój gust kształtowały zespoły rockowe grające muzykę mocno odmienną od tego, co proponował Maanam. Nie czytałem też ani autobiografii Kora i Maanam: podwójna linia życia (Iskry 1992) ani biografii Kora, Kora. A planety szaleją, napisanej przez Kamila Sipowicza (Agora 1998). Zawsze natomiast patrzyłem na Korę przez pryzmat jej kobiecości w zdominowanym przez mężczyzn świecie rocka. Kobiecości bardzo charakterystycznej: zmysłowej, ale nie wulgarnej, oraz – by posłużyć się oksymoronem – jednocześnie ekspansywnej i subtelnej. To wrażenie ugruntowały bardzo kobiece teledyski Kory z lat 90. – na przykład do piosenki Róża.

Dlatego absolutnie nie zgadzam się z tezą sformułowaną przez Tomasza Raczka w książce Beaty Biały Słońca bez końca. Biografia Kory,jakoby wokalistka Maanamu była niekobieca, w takim znaczeniu, jakie przez lata wmawiano nam, że jest obowiązujące. Być może tak to wyglądało z polskiej perspektywy lat 80. Jednak na tle innych wokalistek uznawanych za ikony rocka (zmaskulinizowanej Janis Joplin czy Patti Smith) lub muzyki popularnej (Amy Winehouse) postać Kory jawi się jako ekstrakt kobiecości (może „nietradycyjnej”, ale klasycznej, zarówno jeśli chodzi o tzw. image, jak i styl śpiewania). Książka Beaty Biały słusznie tę kobiecość eksponuje i pielęgnuje, wynosząc ją ponad kwestie natury artystycznej.

Tomasz Raczek jest jednym z kilkudziesięciu rozmówców Beaty Biały. To właśnie rozmowy z przyjaciółmi, współpracownikami i pokrewnymi duszami Kory składają się na treść książki, bo Biały, poza kilkoma fragmentami (np. wstępem o historii rodziny i dzieciństwie bohaterki), zrezygnowała zupełnie z autorskiej narracji. Jest to zatem Kory portret zbiorowy i kreślony bezpośrednio – bez didaskaliów, przypisów i odautorskich komentarzy.

Choć rozmówców jest wielu, nie sposób się w ich wywodach pogubić – po prostu przedstawiona za pośrednictwem wywiadów opowieść rozwija się w zgodzie z przejrzystym, znaczonym wyrazistymi cezurami porządkiem chronologicznym: traumatyczne dzieciństwo bohaterki w prowadzonym przez zakonnice domu dziecka, fantazyjne czasy hipisowskie, wielkie sukcesy Maanamu, okres zaangażowania w szeroko pojęty feminizm, wreszcie czas walki Kory z chorobą nowotworową.

W pierwszej części książki, mniej więcej do jej połowy, dobór rozmówców jest wyjątkowo trafny i w zasadzie każdy dialog uzupełnia portret artystki o jakiś nowy detal czy płomienną barwę. Należy wyróżnić wywiad z Anną Dymną, koleżanką Kory z czasów krakowskiego liceum, oraz interesującą (choć miejscami nazbyt asekuracyjną ze strony wspominającego) rozmowę z marszałkiem Ryszardem Terleckim – pierwszą wielką miłością Kory i legendą ruchu hipisowskiego o ksywce „Pies” (swoją drogą, patrząc na losy Terleckiego, trudno chyba znaleźć bardziej dobitną ilustrację bon motu Andrégo Maurois, iż „młodość to religia, z której trzeba się nawrócić”). Arcyciekawie z mojej perspektywy wypada rozmowa z Milo Kurtisem – jednym z członków legendarnej grupy Osjan, pionierów ethno fusion w Polsce – który w 1975 roku wraz z Markiem Jackowskim założył Maanam. Wówczas zespół ten grał zupełnie inną muzykę niż później – akustyczną, inspirowaną hinduską ragą, przesyconą hipisowską aurą z końca poprzedniej dekady.

W tym kontekście lata największych sukcesów Maanamu nie są może w książce Biały jakoś przesadnie eksponowane (pod względem liczby stron, jakie autorka im poświęca), ale opisane zostały bez zarzutu. Dostajemy rzetelny portret Kory szkicowany niejako „od środka”, dzięki wywiadom z członkami zespołu (z perkusistą Maanamu Pawłem Markowskim), jak i z zewnątrz, za sprawą wypowiedzi innych rockmanów (rozmowy z Maciejem Maleńczukiem i Muńkiem Staszczykiem). Fantastycznie czyta się wywiad z synem Kory – Mateuszem Jackowskim, który nie tylko kreśli obraz Olgi Jackowskiej jako matki, ale też z perspektywy dziecka prezentuje egzotyczną scenerię życia rodziny polskich hipisów w rzeczywistości PRL-u.

Wśród rozmówców zabrakło niewątpliwie tych dwóch najważniejszych – Marka Jackowskiego i Kamila Sipowicza. O ile brak zmarłego w 2013 roku Jackowskiego jest oczywisty, to nieobecność Sipowicza rodzi spekulację o jej przyczynę (odmówił?). Oczywiście nie jest tak, że wieloletniego partnera Kory w książce w ogóle nie ma. W krótkich rozdziałach Sny i Kamil pojawia się wiele cytatów z jego wypowiedzi. Należy postawić pytanie, czy jego nieobecność jednoznacznie obniża merytoryczną wartość biografii? To zależy, jaką perspektywę przyjmiemy. Na pewno – abstrahując już od roli, jaką Sipowicz odgrywał w życiu Kory – brak jego wypowiedzi z pierwszej ręki jest dotkliwy, bo obserwacje i analizy Sipowicza należą do najbardziej wnikliwych w całym, szeroko pojętym, polskim środowisku rockowym (do dziś jestem pod wrażeniem jego świetnej monografii Hipisi w PRL-u). Z drugiej strony w zestawieniu z formułą, jaką przyjęła Biały – oddając głos postaciom z drugiego, a nawet trzeciego planu – rozmowa z Sipowiczem mogłaby rozsadzić ramy książki i stanowić dysonans w stosunku do pozostałych fragmentów.

Poważne wątpliwości pojawiają się natomiast podczas lektury drugiej części książki, zdominowanej przez wywiady z przyjaciółkami Kory z lat 90., głównie ze środowiska politycznego: Barbarą Labudą, Magdaleną Środą, Henryką Bochniarz czy Moniką Jaruzelską. Jeśli dodać do tego rozmowy przeprowadzone z Elżbietą Zapendowską – jurorką programu Idol (w którego jury zasiadała też Kora) – a także ze stylistami i kucharzami bohaterki, to robi się trochę zbyt okrągło i „lajfstajlowo”. Oczywiście nie jest tak, że w popularnej biografii nie powinno być miejsca na takie rozmowy. Zdecydowanie nie służy natomiast książce ich duża liczba. Brak „mostków” spinających te wypowiedzi czy ostrzejszej selekcji materiału sprawia, że tematy i opinie zaczynają się dublować (tym bardziej że rozmowy z niektórymi postaciami – np. Środą i Bochniarz – powtórzono dwukrotnie), a portret „Koruni” zamiast intrygować –jak to było w pierwszej części książki – nuży, a nawet, nie ma co ukrywać, drażni.

Jaka sylwetka Kory wyłania się z tak zarysowanej biografii? Z pewnością Biały potrafiła znaleźć dobry balans, prezentując tematy kontrowersyjne (molestowanie seksualne, jakiego doświadczyła Kora w dzieciństwie, jej aprobatywny stosunek do narkotyków itp.). Nie unikając ich, autorka nigdy nie przekracza granicy dobrego smaku i nie goni za skandalem. Czy jednak książka czymś zaskakuje? Nie. Mimo iż biografię bohaterki znałem bardzo wybiórczo, nie znalazłem tu niczego, co byłoby niezgodne z moim wyobrażeniem Kory jako kobiety i artystki (choć naturalnie wiele przywołanych faktów stanowiło dla mnie novum). Jest to publikacja doskonale zgodna z tytułem Słońca bez końca – czyta się ją lekko i z zaciekawieniem, ale też z wrażeniem, iż czasem jest zbyt lekko i za powierzchownie. Cóż, wolałbym, żeby było więcej „Saturna”, „śmiechu planet”, dlatego na pewno niedługo sięgnę po wspomnianą wcześniej biografię pióra Sipowicza…

1 „Tylko Rock” 1993, nr 3, s. 6.


Beata Biały: Słońca bez końca. Biografia Kory. Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2022, ss. 414 + 1 nlb.