Kamila Dzika-Jurek. Wypukłe lustro wiersza

Spis treści numeru 2/2023

Wypukłe lustro wiersza

Urszula Kozioł to najwybitniejsza współczesna żyjąca polska poetka. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, kiedy patrzę na jej dorobek i ukształtowany w ostatnich tomach język poetycki: zachwycający precyzją, siłą oddziaływania, wyzwolony z więzów mowy potocznej i konwencjonalnej komunikacji. Od lat zadziwia sposób, w jaki Kozioł sytuuje swoją twórczość pomiędzy sobą a rzeczywistością, nie tylko czyniąc z liryki rodzaj odrębnej mowy, za pomocą której nawiązuje kontakt ze światem, ale też eksponując jej charakter jako w pewien sposób niezależnej od autorki formy egzystencji. Wiersz jest tu podmiotem, ma antropomorficzne ego i zajmuje określone miejsce w przestrzeni pozapoetyckiej. To istota poczęta i wprawiona w ruch tajemniczą energią. Tak oto jego narodziny ukazane zostały w utworze Metamorfoza z tomu Znikopis (2019):

a nagle bez uprzedzenia
sam z siebie wywija się wiersz
podobnie jak z własnej poczwarki
z wolna z mozołem cykada
gramoli się nóżka za nóżką
oczko za oczkiem
ku światłu
i rozwija ze zwojów skrzydełka
rozprostowując je
by natychmiast
z ich pomocą zanieść się śpiewem

Metamorfoza przynosi jeden z najpiękniejszych obrazów chwili, w której powstaje poezja: wiersz rodzi się w sposób niemal cielesny; przychodzi na świat jak najkruchsza ze wszystkich istot, owad zaledwie (cykada), choć już w momencie narodzin „zanosi się” czymś potężniejszym od siebie – śpiewem, liryką.

Niezwykłość tego obrazu w dużej mierze wynika z kontrastu między delikatnością, fizyczną słabością poetyckiego organizmu a wielką siłą, jaką utwór chowa w sobie – ukrytą w jego wnętrzu pieśnią, która wybrzmiewa wraz z zapisaniem go na papierze. Słowa, ten wątły i migotliwy materiał, formują się u Kozioł w coś niepojęcie znaczącego – w liryczną mowę. Mają nieść w darze dla innego człowieka złożone w nich z wielką pieczołowitością refleksje i życiowe doświadczenie. Oto litery składają się w żywy organizm, a narodziny wiersza oznaczają wyrwanie się jakiejś potężnej siły z czegoś tak nikłego i niepozornego jak myśl czy uczucie. Tę siłę w poezji Kozioł interesująco ucieleśnia obraz cykady – owada, który ma w sobie jednocześnie motylą kruchość, jak i drapieżność wielkich, tropikalnych insektów.

W nowym tomie, zatytułowanym Momenty, poetka wielokrotnie wraca do tego motywu. Wiersz jest tu bytem stworzonym przez nią, a jednocześnie jakby osobnym – po zapisaniu na kartce żyjącym już na własny rachunek. W utworach takich jak Zamęt, W szeptach, *** Żyję na wygaszonych światłach, Do czytelnika utwór poetycki to „ten”, który broni dostępu do siebie, mówi wieloma głosami naraz. To dziecko autora, które jednocześnie ciągle „przeszeptuje” za jego plecami ze światem, „pochlipuje” z innymi. Wydaje się być medium, za pomocą którego wstępuje w poetkę coś „cudzego”. Ale również coś, co jest inne i niewypowiadalne w żadnym języku, może tylko w poezji.

W Momentach Kozioł dość mocno akcentuje – choć wcale nie mocniej niż w kilku poprzednich tomach – znaczenie poezji jako pieśni dojrzałej, choć wiemy zarazem, że u tej autorki od mniej więcej dekady jest to również pieśń żałobna. Od tomu Klangor, zadedykowanego zmarłemu w 2010 roku mężowi poetki, Feliksowi Przybylakowi, tłumaczowi (m.in. Paula Celana) i profesorowi Uniwersytetu Wrocławskiego, liryce tej blisko do ciemnego śpiewu Jana z Czarnolasu, cierpiącego w Trenach po stracie dziecka, albo do lamentu Orfeusza, który utracił na zawsze Eurydykę.

Z tytułowych „momentów” najważniejszy jest więc w nowym zbiorze „majowy świt 2010”. Dzień, w którym – jak pisze Kozioł – runęła na mnie samotność (…) // zamilkły ptaki / tak mi się wydało / chmury stanęły jak wryte / lecz zaraz zaniosły się deszczem. To chwila niemal apokaliptyczna, i dla poetki, i dla skrawka jej świata, przynosząca jedynie chaos, absolutne zmieszanie przestrzeni i czasów: teraźniejszego i przeszłego (Utknęłam na skrzyżowaniu tego z tamtym / wydało mi się / jakby to nadal trwało wczoraj). To doświadczenie zasłoni również wszystkie inne, istotniejsze i błahsze momenty z przeszłości, które może zapisałyby się w pamięci jako beztroskie, emanujące jasnym światłem i ciepłym powietrzem (jak w przypadku uwiecznionej w utworze Zamęt sceny z dzieciństwa, gdy w lecie w sadzie „nad głową zafurkotały jętki i motyle”, a poetka czuła „na języku smak ulęgałki”), gdyby nie świadomość śmierci, czyli bezpowrotnej utraty ukochanej osoby. Ta chwila – „czarna”, jak ją nazywa w tym i nazywała w poprzednich tomach Kozioł – jest jak drapieżna, kosmiczna czasoprzestrzeń, która połyka wszystko bez wyjątku. Wessie również ten piękny, uchwycony w wierszu Niegdysiejsze śniegi moment, gdy siostra poetki była małą dziewczynką / odbiera lejce woźnicy / i pakując sanie z zaprzęgiem / w wypiętrzone śniegi / śpiewa białym głosem / dziewczyńskie przyśpiewki / podsłuchane w wieśniaczych chatach.

Ale i ten utwór przecież – jak się dowiemy w trakcie jego lektury – znaczy piętno utraty, niezasklepiona rana z przeszłości. Jak ciemną nitką przenika go „głos” – choć nie czarny, lecz biały: „śpiew zmarłej siostry”. Barwa owego głosu ma nasuwać na myśl zimową scenerię obrazu nagle wydobytego z pamięci („wypiętrzone śniegi” gdzieś na jednej z lubelskich wsi, może w Rakówce, gdzie urodziła się poetka), przeszłość zapisaną w człowieku. Ale biel przywołuje symbolicznie również samą śmierć. Autorka fenomenalnie łączy tutaj znany i powszechny w literaturze motyw ubi sunt – „niegdysiejszych śniegów” – z tym, co dla niej samej ważne, intymne, z postaciami bliskich jej, choć już utraconych na zawsze ludzi i z krajobrazem dzieciństwa.

Pojawia się tu również istotny u Kozioł i stale obecny w jej poezji motyw dwoistości, lustrzanych odbić, współistnienia obok siebie rzeczy widzialnych i niewidzialnych. Rzeczy z tego i nie z tego świata. Mówi się o tym wprost w utworze Melomonolog, który otwiera omawiany tom. To poemat o iście filozoficznym zacięciu, a zarazem rodzaj poetyckiego stereoskopu, dzięki któremu poetka spogląda na siebie z uwagą, rozpoznając w sobie nie jedną, lecz trzy istoty. Jedna to postać widzialna, druga to jej „starsza siostra” bliźniaczka – to „ja” niewidzialne, nieznające granic, swobodnie przemieszczające się między życiem a śmiercią, w czym przypomina wielu bohaterów wierszy Bolesława Leśmiana. Najbardziej tajemnicza jest jednak „ta trzecia”. O kogo chodzi? Tego autorka nie napisze expressis verbis, lecz wiemy, że przez tę istotę wszystko „lodowacieje” i że to ona „zrabowała sercu światło”. Czy to śmierć? A może doświadczenie melancholii i pustki, które zdominowało życie poetki po „majowym świcie 2010 roku”?

Niesprawiedliwe byłoby jednak ocenianie Momentów wyłączniew kontekście trzech bezpośrednio je poprzedzających książek poetyckich Kozioł: Klangoru (2014), Ucieczek (2016), Znikopisu (2019), i wypowiedzianych w nich wprost bolesnych doświadczeń. Niesprawiedliwe – dopowiedzmy – wobec twórczości tak misternie plecionej do wielu lat. Czytelnicy wierszy wrocławskiej poetki wiedzą, że utrata i śmierć przenikają całe jej dzieło – od debiutanckich Gumowych klocków (1957)aż po tomy wydane w XXI wieku. Ta liryka od początku zanurzona jest w doświadczeniu niezmierzonego cierpienia – m.in. tego, które kilkadziesiąt lat temu, w czasie wojny, stało się udziałem Kozioł i jej rodziny na Lubelszczyźnie. Matka w szóstym miesiącu ciąży / maleńki brat z wysoką gorączką / drugi brat nieco od niego starszy / jeszcze ja z siostrą / czwarta piąta klasa w tej szkole / w której uczyli nasi rodzice – czytamy w wierszu O sobie samej do potomności w tomie Żalnik z 1989 roku. Główna linia tej poetyki zrodziła się więc i zawarła w tym, co niewidzialne, jeszcze nieurodzone albo właśnie umarłe. W omawianym zbiorze leśmianowski z ducha „głos zaprzepaszczony”, choć przecież istniejący tuż-tuż – „za murem”, przejmująco łączy się z głosem zmarłej siostry. Z drugiej strony w nowej książce, inaczej niż w poprzedniej, głos autorki staje się jakby cichszy, słabszy, a wiarę, która jeszcze w Znikopisie dyktowała mocny i butny wiersz Na odjezdnym (Wierzę w rzeczy niewidzialne / w niesłyszalną muzykę / wierzę w niewypowiedziane słowa) w Momentach zastępuje rodzaj uporu wobec życia, przybierający postać daremnego trwania na posterunku, donkiszoterii, czyli walki z nicością, której od lat obawia się po „drugiej stronie” poetka.

W tym tomie jeszcze silniej znajduje też wyraz poczucie pustki podmiotu, doświadczenie próżni, która wydaje się roztaczać pieczę nad ludzkim światem, a tony przechodzą w ciemniejsze, niższe. Z drugiej jednak strony mnogość odwołań do sztuki, wielość aluzji, które można bez końca zgłębiać w Momentach, wyostrza intuicję czytelnika, pozwala zobaczyć świat z innego punktu widzenia, sprawia podczas lektury nieoczekiwaną radość. Jak wypukłe lustro na obrazie Portret małżonków Arnolfinich autorstwa niderlandzkiego malarza Jana van Eycka, w nowym tomie poetka daje możliwość zobaczenia rzeczy i postaci z wielu stron naraz, poszerzając perspektywę poetycką o inne języki i inne rodzaje wiedzy. Kozioł wspomni o tym niezwykłym obrazie w wierszu Uwypuklony biogram. Rzeczone zwierciadło jest w nim jednocześnie symbolem śmierci i życia wiecznego. Jego wypukłość może ocalać istnienia (W krągłym wypukłym lustrze / zatonęły na zawsze plecy małżonków Arnolfinich), ale i unicestwiać, bo przecież w tym ponoć celu wykorzystał lustra podczas morskiej bitwy pod Syrakuzami Archimedes. Poetka o znakomitym słuchu bawi się tutaj semantyką słowa „zatapiać”. „Zatapianie” prowadzi nie tylko do zniszczenia, jak w przypadku statków na wojnie, ale i do ocalenia – kiedy kogoś lub coś „wkładamy” w wiersz albo w obraz, by ową postać lub rzecz unieśmiertelnić.

Tom Momenty, choć wyznaczający nowe kierunki myślenia, nie powinien być zaskoczeniem dla wieloletnich czytelników wierszy Urszuli Kozioł. Jego autorką jest ta sama mistrzyni, która od dawna bada i opukuje zagadki istnienia. „Mury”, za którymi ktoś płacze – czy to dziewczyna, czy tylko próżnia udająca dziewczęcy głos. Zresztą Leśmian jest jednym z patronów tej znakomitej książki, a ostatni, słynny dwuwers z Dziewczyny (A ty z tej próżni czemu drwisz, / kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?) stanowi motto wspomnianego już Melomonologu, a może i całego zbioru. Zarazem to jednak jeszcze inna Kozioł – robiąca krok dalej, zręczniej wiążąca nitki różnych kontekstów, żeby dojść do wniosków zaskakujących. Z tęsknoty za innym światem wracająca do siebie sprzed lat, a zarazem zrezygnowana i odmawiająca sobie przyjemności płynącej z tych powrotów. Ostudzony, jakby wyciszony, może nawet odrętwiały podmiot wierszy spina się w Momentach z kimś, komu pamięć i wiedza nie pozwalają wygasić namiętności do świata. Skutkiem tego są wiersze, których jedyną siłą jest ich temperatura (jak utwór Wyznanie – o agresji Rosji na Ukrainę, napisany przez poetkę zapewne pod wpływem chwili), ale i wiersze arcydzielne, przesuwające granice rozumienia rzeczy ostatecznych gdzieś dalej, gdzie drwina z próżni nie wydaje się być już na miejscu.


Urszula Kozioł: Momenty. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022, ss. 43 + 4 nlb.