Przejdź do treści
Dostosuj preferencje dotyczące zgody

Używamy plików cookie, aby pomóc użytkownikom w sprawnej nawigacji i wykonywaniu określonych funkcji. Szczegółowe informacje na temat wszystkich plików cookie odpowiadających poszczególnym kategoriom zgody znajdują się poniżej.

Pliki cookie sklasyfikowane jako „niezbędne” są przechowywane w przeglądarce użytkownika, ponieważ są niezbędne do włączenia podstawowych funkcji witryny.... 

Zawsze aktywne

Niezbędne pliki cookie mają kluczowe znaczenie dla podstawowych funkcji witryny i witryna nie będzie działać w zamierzony sposób bez nich.Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych umożliwiających identyfikację osoby.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Funkcjonalne pliki cookie pomagają wykonywać pewne funkcje, takie jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób użytkownicy wchodzą w interakcję z witryną. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o metrykach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania użytkownikom spersonalizowanych reklam w oparciu o strony, które odwiedzili wcześniej, oraz do analizowania skuteczności kampanii reklamowej.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Łukasz Marcińczak. Światłocienie religijności Gustawa Herlinga-Grudzińskiego

Spis treści numeru 3/2021

Światłocienie religijności Gustawa Herlinga-Grudzińskiego

(…)

Ciemny, cierpki, ciężarem jakimś przygnieciony – właściwie przy każdej rozmowie o Herlingu-Grudzińskim słyszałem podobne epitety; ciekawe, że każdy zaraz dodawał – jakby szybko się z przyłapania na tym pierwszym określeniu usprawiedliwiając – ale prawy, jak skała jednolity, tak-tak, nie-nie. Światła tam jednak mało, nieprawdaż? Ciemna miłość, tytuł poświęconej Herlingowi monograficznej książki Włodzimierza Boleckiego, to z chrześcijańskiego punktu widzenia oksymoron i właśnie dlatego jest symptomatyczny, ukazując metaforycznie, a jednak precyzyjnie, tajemnicę tego pisarstwa. Mistycy przywołują „noc ciemną” jako konieczny warunek duchowego rozwoju, w efekcie czego dociera się do światła – nie mówią jednak, jak długo należy czekać. A gdyby pobłądzić w tej nocy i gdyby pomimo czterdziestoletniego pieszczenia oczu obrazem słonecznej, najpiękniejszej w Europie nadmorskiej zatoki trzeba było nieść w sobie tę ciemność, cierpkość i ciężar niczym biblijny oścień? Jak klątwę, na którą nie pomagają żadne zaklęcia.

Od głośnego entrée w roku 1951 (dla polskich czytelników dwa lata później) aż do iście bułhakowowskiej demaskacji w Jercewie, stanowiącym już wtedy muzeum Gułagu, a więc przez z górą cztery dekady, zawsze było tak (tak miało pozostać?), jak podaje Bolecki: Urodził się 20 maja 1919 roku w Kielcach jako syn Józefa i Doroty z Bryczkowskich. Tu 27 czerwca 1929 roku, po zdaniu egzaminu, został przyjęty do Gimnazjum Męskiego im. Mikołaja Reja – rok później na patrona szkoły wybrano Stefana Żeromskiego. Gdy inny biograf nadmienił, że pisarz urodził się w rodzinie żydowskiej, Herling zareagował gniewem i na przyjaźni redaktora z autorem położył się cień; twórca Innego świata nie życzył sobie na ten temat żadnych pytań i całą winą za ów redaktorski „lapsus” obarczył badacza swojej twórczości: Nie chcę żadnych Twoich wyjaśnień, tłumaczeń, usprawiedliwień. Tym biograficznym wtrąceniem coś bowiem zostało naruszone w konsekwentnie wypracowanym obrazie o zawsze urwanym początku, gdzie nie zostawiono nawet odrobiny miejsca na dzieciństwo. O całym okresie przedmaturalnym (na świadectwie dojrzałości Herlinga-Grudzińskiego, wydobytym z kieleckiego archiwum dopiero w latach 90., widnieje jeszcze „wyznanie mojżeszowe”) można znaleźć w twórczości pisarza tylko nieliczne wzmianki, jakby świadomie sprowadzone do enigmatycznych symboli: Nasz dom był pogrążony w ciemnościach, odcięty od świata, za stawem i za rzeką szczekały psy. Chętnie za to Grudzieński opowiadał o studiach polonistycznych, konspiracji, aresztowaniu przez NKWD, Jercewie i Monte Cassino. A potem od razu: paryska „Kultura”, emigracyjna bieda w Londynie i Monachium, a niebawem już Neapol – bezpieczna przystań, ośrodek kultu św. Januarego, z upłynniającą się raz do roku krwią patrona miasta, w czym także polski pisarz widział dla siebie znak nadziei, jakby już całkiem stał się neapolitańczykiem.

Tak więc mijały lata, w końcu dziesięciolecia, a on trwał w światło-cieniu; ustawiony frontem do widza całym sobą zasłaniał lampę, przez co wydawał się mroczny, a światło zza jego pleców rzucało cień na wszystko, co tak usilnie starał się rozjaśnić. To obłożenie sekwestrem źródeł swojego życia skazywało go na przedziwne figury intelektualne; będąc de nomine Żydem, zanurzał się w malarstwie z adoracją typową dla konwertyty. Jakby łamiąc starotestamentalny zakaz, chciał stworzyć siebie na przekór przodkom, zaprzeczającym boskości tego Chrystusa, którego prawdziwej twarzy on szukał razem z włoskimi i hiszpańskimi pittori. W pięknym tekście poświęconym Jusepe Riberze, stapiając się z hiszpańskim artystą (takie mieszanki stały się jego specjalnością), wrośniętym w Neapol jak on (kiedy pyta, czy malarz „lubił miejsce narodzenia swojej żony i dzieci”, od razu wiemy, że to pisarz samego siebie o to zapytuje), użył autora Komunii apostołów do wypracowania rozwiązania problemu de facto religijnego. Zwierzył się czytelnikowi, że malarstwo niosło go tam, gdzie nie sięgały modlitwy, w których siła nawyku tak często go drażniła. Modlitwą, prawdziwym pochodem ku rejonom niewidzialnym dla wzroku utkwionego w samej tylko rzeczywistości, była sztuka. A ta przecież nie zawsze potrafiła zaspokoić jego potrzeby, jak zdarzyło się we florenckim San Miniato, gdzie stanął przed Chrystusem razem z modlącymi się chłopcami w komżach: Przez krótką chwilę czułem, że otworzy się we mnie zasypane źródło, próbowałem się skupić, a nawet modlić. Nic. Wyszedłem z bazyliki jak ślepiec, który dotknął czegoś dłońmi i już, już miał się domyślić kształtu, gdy nagle wszystko stało się gładkie, płaskie i bezkształtne.

(…)

Gustaw Herling-Grudziński na spotkaniu autorskim w Muzeum im. Józefa Czechowicza, 27 maja 1991 roku. Fot. Piotr Maciuk (ze zbiorów Muzeum Narodowemu w Lublinie)

Gustaw Herling-Grudziński na spotkaniu autorskim w Muzeum im. Józefa Czechowicza, 27 maja 1991 roku. Fot. Piotr Maciuk (ze zbiorów Muzeum Narodowemu w Lublinie)

Całość w wydaniu papierowym „Akcentu”.

Wpłać dowolną kwotę na działalność statutową.
"Akcent" jest czasopismem niezależnym. Wschodnia Fundacja Kultury -
współwydawca "Akcentu" utrzymuje się z ograniczonych dotacji
na projekty oraz dobrowolnych wpłat.
Więcej informacji w zakładce WFK Akcent.