Grzegorz Jędrek. Razem czy osobno?

Spis treści numeru 2/2018

Razem czy osobno?

Subiektywny raport na temat „młodej” lubelskiej poezji

(…)

1. Tamten wieczór

Jest rok 2010. Pierwszy marca. Miejsce: squat zwany Przestrzenią Inicjatyw Twórczych „Tektura”. Wydarzenie nazywa się szumnie wieczorem poezji lubelsko-bułgarskiej „Martenica”1. Bodajże Grzegorz Józefczuk napisze później, że miał się tam wybrać, ale dookoła „Tektury” było za dużo błota i zamiast tego chciałby zaapelować, żeby sobie betonowe płytki squatersi położyli, bo on w kulturze nie może przez błoto uczestniczyć (tak, tak, poeta pamięta!). „Środowisko” drwiło później z tego tekstu i jednocześnie pękało z dumy, że jednak napisali, że jednak zauważyli.

Takie to zresztą było środowisko: cyniczni egoiści. Pierwsza rzecz, jaka się rzuca w oczy, gdy ktoś zaczyna się zajmować poezją, to że młodzi literaci są zgrają zakochanych w sobie cynicznych gburów. Ani w świecie komercyjno-biznesowym, ani w naukowym, ani też kulturalno-muzealnym takiego nagromadzenia egoistów nie spotkałem. Dopiero później się odkrywa, ile za tym wszystkim jest niepewności i strachu, że ktoś rzuci jak zaklęciem okrzykiem „grafoman!”. Że to o szóstej rano rycerze Twoi / przed otwartym sklepem szukają zbroi2.

Wróćmy jednak do owego wieczoru, który stanowił swego rodzaju otwarcie. Otóż naiwnością byłoby uznać to wydarzenie za najistotniejsze dla lubelskiej poezji ostatnich dekad. Mój drogi, długo później odkryjesz, że przed tobą tego typu spotkania organizowali ludzie od ciebie niewiele starsi. Wtedy nazywały się „Dworcem Wschodnim”. Widziałeś przecież plakat, który wisi w katedrze twojego profesora, nieprawdaż?3. Nie było więc to wydarzenie najważniejsze, ale na pewno było mitotwórcze.

Na zaimprowizowanej scenie (o żadnym podwyższeniu mowy być nie mogło, sceną była przestrzeń podłogopodobna wyznaczona przez krzesła, głośniki i mikrofony) siedzi czwórka mocno jeszcze pryszczatych poetów. Asystuje im równie pryszczaty krytyk. Trzech poetów to jeszcze studenci. Jeden z nich to Bułgar, który przyjechał do Lublina na wymianę studencką. Pamiętasz? Jego wiersze przetłumaczyliście razem z nim na szybko – niechlujnie, niezręcznie – kilka dni wcześniej. Dziś wiesz, że swoją robotę wykonaliście fatalnie. Wtedy wydawało się wam, że geniusz potrzebuje jedynie paru maźnięć, by stworzyć arcydzieło.

Spotkanie się kończy, a po nim odbywa się turniej jednego wiersza, w którym biorą udział lubelscy i przyjezdni poeci i poetki. Bodajże dwójka przybyła z Warszawy. I to, co pamiętasz najmocniej: tłumy. Tłumy młodych ludzi, którzy przyszli nie wiadomo na co, nie wiadomo po co, nie wiadomo gdzie. I mimo że za wstęp się płaciło, to tłum i tak był taki, że trudno było się przecisnąć na dwór, by nieco odetchnąć chłodnym, marcowym powietrzem.

Czy Rafał Rutkowski mógł już wtedy czytać to swoje piękne:płynę ulicą jak mgławica / maleńkich rybek / ufnie patrząc na drogę / z przebitego okiem lustra4? Może Wojciech Dunin-Kozicki swoim niskim, spokojnym i nieznoszącym sprzeciwu głosem recytował jakoś tu bezpańsko:

przedmioty na wszelki wypadek
daty na spokój, kroki na sztywno
bajki na pocieszenie, jedzenie na ciepło
zapałka ugaszona oddechem
tuż ponad powierzchnią dywanu

jakoś tu bezpańsko5

Czy to na tym spotkaniu był Rafał Wołowczyk, który jeszcze przed twoim przyjazdem na wschód wydawał w Lublinie dobrze przyjmowanego w całej Polsce i wyjątkowo niepoprawnego zina „Szmira”? Na pewno był tam poeta i performer Dawid 313, który spytał później organizatorów, co zrobią z całą tą energią, tym poruszeniem, które wywołali. Teraz już wiesz, co zrobiliście: zaprzepaściliście zupełnie.

2. Zbiegi okoliczności, zbiegi wydarzeń

Chciałbym w tym miejscu przeprosić za zbytnie skupianie się na własnych wspomnieniach oraz za tę nieporadną i rwaną narrację, ale bardzo zależy mi na oddaniu odrobiny atmosfery tamtych dni w Lublinie. A był to okres szalenie intensywnego rozwoju lubelskiej kultury niezależnej, co dla nieopierzonego małolata, którym wtedy byłem, wcale nie wydawało się oczywiste. Więcej: w tamtym czasie sądziłem, że wszystko dzieje się zbyt wolno, kultura w „prowincjonalnym” Lublinie stoi w miejscu i jest mocno nieaktualna.

Tymczasem to, co działo się na przestrzeni tych kilku lat, które trudno objąć jakimiś wyraźnymi ramami, to był okres poetyckiego boomu w mieście Czechowicza. I tak: lubelscy poeci urodzeni w latach 80. zostali rozpoznani i zaakceptowani przez „Akcent” (jedyną stałą na literackiej mapie miasta). W roku 2010 wyszedł ostatni numer kwartalnika literackiego „Kresy”, do roku 2011 działał portal niedoczytania.pl – redagowany w Krakowie, ale przychylny bardzo Lublinowi i z Lublinem związany przez osobę założyciela: Leszka Onaka, który wcześniej studiował na KUL i w mieście nad Bystrzycą intensywnie działał literacko. W roku 2009 wyszedł ostatni numer zina „Szmira”. W roku 2011 miesięcznik „Odra” opublikował zbiorczo na łamach „Ósmego Arkusza Odry” po dwa-trzy wiersze kilku lubelskich poetów, a wstęp do tej mikroprezentacji (poświęcony poezji lubelskiej) napisał Leszek Onak. W latach 2012-2013 wyszło pięć numerów internetowego pisma „Dworzec Wschodni”6 i w tym mniej więcej okresie działało też lustrzane pismo „Z/N”, które chętnie przyjmowało poezję na swoje łamy. W 2013 roku ukazał się drugi zeszyt antologii Lublin – miasto poetów, zawierający utwory młodych twórców (m.in. Kamila Brewińskiego, Wojciecha Dunina-Kozickiego, Rafała Rutkowskiego i moje). W tym też czasie Józef Szopiński zapraszał poetów do Radia Lublin. W roku 2009 emitowana była nawet pod jego opieką audycja „Kwadrans Poetycki” prowadzona przez Błażeja Kozickiego, Wojciecha Dunina-Kozickiego i Dorotę Steligę. W roku 2008 odbyła się pierwsza edycja festiwalu Miasto Poezji. Wszyscy robili coś po swojemu i na własnych podwórkach, mało było intensywnej współpracy, ale ten rozgardiasz tworzył w sumie coś na kształt memlingowskiej harmonii przeciwieństw.

Poezja to było w tamtym czasie coś undergroundowego i w pewnych kulturalnych kręgach bardzo, bardzo modnego. Do tego stopnia, że w Cafe Lulu (ówczesnym nocnym centrum rozrywkowym biednych ludzi kultury) nawet barmankom zdarzało się czytać gościom na głos wiersze. To wszystko jednak nie działo się w próżni.

Mieliśmy do czynienia z ciekawym momentem dziejowym, który wiele ułatwiał. Zacznijmy od tego, że Lublin starał się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury i zaczął zupełnie inaczej spoglądać na wszelkiego rodzaju oddolne działania kulturalne. To zdecydowanie ułatwiało tworzenie najróżniejszego sortu inicjatyw literackich, nawet jeśli nie wiązało się najczęściej z jakimkolwiek finansowaniem. W dodatku miasto było bardzo spragnione kultury i na spotkania autorskie poetów przyjezdnych łatwo było znaleźć publiczność, która później poetę oblegała, zawłaszczała i niejednokrotnie też upijała.

Regularne spotkania sprzyjały formowaniu się przyjaźni zarówno w obrębie tego samego miasta, jak i międzymiastowych. Dzięki temu młode środowisko literackie Lublina mocno zainteresowało się literackimi nowinkami w Polsce i szybko adaptowało się do obowiązujących mód i trendów (choć nieraz ze szkodą dla formujących się oryginalnych poetyk).

Ponadto dwa jeszcze czynniki bardzo ułatwiły wymianę doświadczeń i poetycką samopomoc: po pierwsze, zmiany technologiczne i możliwości, jakie stworzył wtedy literaturze internet; po drugie; popularyzacja slamu, który dotarł do nas z Ameryki i w Polsce wyewoluował w mówiono-czytaną formę poetycką.

(…)

4. O wstydzie i o stylu nieco

Wstyd. Czy nie mieliśmy wtedy wstydu? Bo wstyd jest potrzebny. Chroni nas przed nadmiarem pewności siebie, przed samozadowoleniem. To najlepsza bariera pomiędzy pisarzem a grafomanią.

Jeżeli wierzyć Władysławowi Panasowi, to tylko bełkot i cisza potrafią prawdziwie wyrazić człowieka. Dykcji lubelskiej, jeżeli taka kiedykolwiek istniała, było zawsze bliżej do bełkotu. Czy to źle? Cóż, każda kręta linijka oddala nas od martwoty, jaką dla poezji jest cisza. Bezładne prywatne objawienia ułożone w bardziej lub mniej ustrukturyzowane formy mówią nieustannie: jestem, wciąż jestem, mam w sobie treść, którą muszę wydobyć, unaocznić, utrwalić i przekazać.

Mam wrażenie, że te dystrakcje i interferencje na czystej fali językowych komunikatów to po prostu spuścizna po Czechowiczu. Poetki i poeci lubelscy chcą być profetycznie współcześni. Nie boją się rekwizytów dnia codziennego, powszedniości, zwyczajności, brudu, żargonu czy wulgarności. Więcej: z tej właśnie materii tkają mowę ezopową, która ma ukryć przed światem ich egzystencjalną nadwrażliwość w czasach, w których została ona uznana za słabość.

Poetki i poeci lubelscy nie muszą się wstydzić swoich wierszy, ale te wiersze są o tyle wstydliwe, że egzystencjalnie uczciwe. Być może przyjdzie lepszy czas dla przerośniętych i unerwionych serc, ale teraz poezja lubelska to wciąż dysfunkcja zdrowych organów tego miasta.

(…)

1 Martenica – wieczór poezji polsko-bułgarskiej. https://lublin.eu/kultura/wydarzenia/martenica-wieczor-poezji-polsko-bulgarskiej,10964,w.html (14.03.2018).

2 Autor tej zgrabnej formułki to najprawdopodobniej Rafał Rutkowski.

3 Szkoda, że nic o tym nie wiedziałeś wtedy, gdy zakładałeś efemeryczne czasopismo o takim samym tytule. Nieprawdaż, Grzegorzu?

4 R. Rutkowski: *** (ciężar) (w:) Lublin – miasto poetów. Antologia. Wstęp, wybór, komentarze interpretacyjne B. Wróblewski. Lublin 2016, s. 193.

5 Wojciech Be (Wojciech Dunin-Kozicki): jakoś tu bezpańsko. http://szmira.blogspot.com (23.12.2017).

6 Obecnie do przeczytania tylko na https://issuu.com/dworzecwschodni (14.03.2018). Nawet strona internetowa pisma już nie działa.

Całość w wydaniu tradycyjnym „Akcentu”.