Nic więcej
Bohdan Zadura jest bardzo dobrze znany czytelnikom literatury współczesnej. Opublikował kilkanaście tomów poetyckich, trzy powieści, dwa zbiory opowiadań, cztery tomy szkiców literackich, a także wiele przekładów z języka węgierskiego, ukraińskiego, rosyjskiego i angielskiego. Niedawno na rynku wydawniczym pojawiła się edycja pism zebranych stanowiąca podsumowanie niezwykle bogatej twórczości tego autora. Książka poetycka Wszystko to pierwsza publikacja od tego czasu i zapewne należy zgodzić się z Zadurą, że „taki tytuł cieniutkiego tomiku ukazującego się po siedmiu tomach utworów zebranych” jest przede wszystkim „wdzięcznym żartem”.
Żarty żartami, / jednak poezja to śmiertelnie poważna sprawa – podążając tropem sformułowania z wiersza Noc poetów, spróbujmy dostrzec w przekornym tytule najnowszego tomu nie tylko żart, humor, dystans, autoironię, eksponowanie wieloznaczności słowa, ale także kilka całkiem istotnych spraw, nawet jeśli w najnowszej książce Zadury mówi się o nich jednocześnie je kwestionując, negując, wiodąc z nimi spór.
Pytanie o wszystko stawiają głównie dzieci i uczeni, ale może także i ci, którzy w pewnym momencie odczuwają potrzebę ulokowania siebie w jakimś nadrzędnym porządku –pisze Piotr Śliwiński. Z zupełnie odmienną sytuacją stykamy się w tomie Wszystko. Zamiast dziecięcej naiwności i abstrakcyjnych akademickich syntez odnajdujemy tutaj dojrzałość rozumianą jako „mądrość niepewności”, świadomość względności każdego spojrzenia, wiedzę, że odpowiedzi ujawniają się już w pytaniach. Ponadto autor nie odczuwa pokusy wpisywania ludzkiej egzystencji w jakiekolwiek nadrzędne struktury. Kwestionuje całość jako solidną, harmonijną konstrukcję, a w utworach rozprawia się z mitami skończonych opowieści. W niektórych tekstach pojawia się przekonanie, że bardziej istotny od naszych projekcji i planów jest strumień zwykłego, przygodnego życia – nieuporządkowanego, „niepewnego”, za to pełnego paradoksów, zjawisk krnąbrnych i nieobliczalnych (Wilczarz (hodowcy psów)). W wierszu Co mi zostało ze studiów bohater liryczny nie poszukuje nawet logicznego wzoru w chaosie wspomnień i gmatwaninie przygodnych, przypadkowo zapamiętanych zdarzeń. To one są najważniejsze, zdecydowanie ważniejsze niż filozoficzne syntezy, owe – mówiąc słowami Rorthyego – wzorzyste gobeliny misternie tkane za pomocą naukowych pewników i aksjomatów, być może w tym celu, aby przesłonić niechlujny wzór potocznego, zwyczajnego życia. Poeta pozostaje zatem obojętny na wizje całościowe, niezależnie od tego, czy są to misterne arrasy intelektualnych abstrakcji czy też zdroworozsądkowe życiowe projekty.
Tytuł najnowszej książki Bohdana Zadury przypomina mi znany – wykorzystujący złudzenia optyczne i zabawę kreską – rysunek Boringa, który można odczytywać dwojako: dostrzegając w nim albo starą wiedźmę o wystającej brodzie i haczykowatym nosie, albo młodą kobietę – uosobienie piękna i życiowej energii. „Wszystko” kojarzy się z syntezą, całością, ową – zdaniem postmodernistów – „straszącą zjawą, którą trzeba egzorcyzmować”. Jednak przewrotny, dwuznaczny tytuł oznacza także wielość i różnorodność. Zatem nie tylko sugeruje te treści, wobec których tom pozostaje w zdecydowanej opozycji, ale jednocześnie (i przede wszystkim) jest zapowiedzią tematycznej i formalnej rozmaitości, która decyduje o szczególnej urodzie owego zbioru.
Zadura prezentuje bogaty wachlarz motywów i problemów, zaś bohater jego wierszy – niekiedy krytyczny, ironiczny, innym razem żartobliwy bądź skłonny do refleksji – dysponuje wielobarwną gamą emocji. Wśród tej różnorodności ważne miejsce zajmują utwory „rozliczeniowe“, „zaangażowane”, w których pojawiają się nawiązania do najnowszej historii Polski oraz politycznej sytuacji kraju. Opierają się one na przenikliwej obserwacji otaczającego nas świata i są głęboko zakorzenione w jego realiach współczesności ([po puszce z pandorą], Gwiazdki belki wężyki). W tomie Wszystko – podobnie jak we wcześniejszych publikacjach – poeta z wyjątkową uwagą i wrażliwością chwyta głosy dobiegające z otoczenia, wsłuchuje się w rozmaite rejestry współczesnej polszczyzny. Jest to istotnie „antologia wielu głosów”, w której odnajdujemy m.in. język reklam, doniesień medialnych, sprawozdań sportowych, wystąpień polityków.
Autor mówi o wszystkim, co stanowi bezpośredni obszar jego obserwacji i doświadczeń, wchłania wszelkie impulsy życia, niczego nie dyskryminuje, potrafi skupić uwagę na codziennych sytuacjach, na prozaicznych, a niekiedy trywialnych, wymiarach rzeczywistości. Przedmiotem poetyckiej kreacji staje się – zgodnie ze słowami Mirona Białoszewskiego – „wszystko, co jest pod ręką”: informacje z telewizyjnego ekranu i szpalt gazet, wizyty u fryzjera i w gabinecie dentystycznym, strzępy zapamiętanych rozmów, fragmenty mailowej korespondencji. Wydaje się wręcz, że w tomie tym nie ma spraw nieważnych, niegodnych literatury, gdyż wszystko, każda najlichsza nawet sfera doświadczenia, może stać się tworzywem poetyckim.
Jednocześnie autor umiejętnie łączy różnorodne rejony tematyczne i sfery egzystencji. W wierszu Outlook express mailowa korespondencja i mało wyszukana stylistyka spamu staje się przyczynkiem do rozważań o dewaluacji słów i randze poezji we współczesnym świecie. Z podobną sytuacją stykamy się w tekście Z czego wyrosłem, w którym istotną rolę odgrywa paradoks, gra znaczeń, łączenie spraw doniosłych i błahych, balansowanie na granicy powagi i żartu. Ponadto w wielu utworach autor zestawia ze sobą idiom konwersacyjny z idiomem wysokim – wyszukanym sposobem mówienia i subtelną siatką literackich aluzji, jakby również w ten sposób, poprzez „wielojęzyczność mowy”, pragnął oddać złożoność opisywanego świata.
W zbiorze poetyckim Zadury sacrum współistnieje zatem z profanum, „byt podręczny” z „meandrami życia i umierania”, rzeczywistość w jej codziennych przejawach ze sprawami ostatecznymi, o których autor mówi bez namaszczenia charakterystycznego dla „wtajemniczonego mędrca”, a zarazem bez sentymentalizmu i uczucia nieprzyzwoitości, tzn. „poczucia, że jest to jakieś przekroczenie”. Z tego właśnie powodu na szczególną uwagę zasługują elegijne utwory o śmierci, przemijaniu, odchodzeniu, w których pojawia się lekkie podniesienie tonu, odrobinę wyższa dykcja, ale bez koturnu, z bosymi stopami dotykającymi ziemi. Dużym atutem tych wierszy jest emocjonalna powściągliwość, „nieopisana dyskrecja” w mówieniu o sprawach ważnych i bolesnych.
Wszystko dopiero wtedy ujawnia się w pełni, kiedy ogarnie sobą często niesłusznie lekceważone „nic”, a także wszelkie stany pośrednie między bytem a nicością. Tak właśnie dzieje się w najnowszym tomie Bohdana Zadury. Zamiast struktur zamkniętych, skończonych, zjawisk klarownych i trwałych w swoim zarysie, zamiast – mówiąc po Nietzscheańsku – „ducha ciężkości”, „masywności” bycia całkowicie zakotwiczonego w sobie, pojawia się rzeczywistość płynna, nieciągła, niedookreślona, a przysłówki „niemal” i „niespełna” dobrze charakteryzują tę poetycką przestrzeń (Ktoś dla kogo). Obecność jest tutaj podszyta brakiem, nosi w sobie ślady nieobecnego, a tym samym żadne zjawisko w tekstach Zadury nie zastyga w swej formie – jakby nie chciało być sobą w pełni, „do samego końca”. Świat poetycki został zatem zbudowany z gry różnic między śladem a rzeczywistością, tekstem a jego przekładem, obiektem a nazwą, pamięcią a zapomnieniem, życiem a nicością (Dziwne, Na obce języki, Wieczność bez nas). Tak dzieje się m.in. w wierszu zatytułowanym W pudle, w którym jedynym śladem przeszłości jest „widmowa materialność” fotografii i języka. Rodzinne zdjęcie, pokazując milczące, znieruchomiałe, zabalsamowane w określonej pozie obiekty, skłania do domysłów, rekonstruowania przeszłości, przy czym jest to rekonstrukcja hipotetyczna, niedoskonała, jedynie zbliżająca się do pierwowzoru. Można powiedzieć – posługując się określeniem Rolanda Barthesa – że w wierszu tym fotografia nakłada na obserwatora swoisty „areszt interpretacji”. Jedynym pewnikiem w sferze niepamięci i domysłów jest słowo „Nero” – imię psa, zapisane na odwrocie ręką ojca. Ale również ono posiada swój despotyczny, niszczycielski charakter. Nazywając, utrwalając minioną rzeczywistość, dokonuje jednocześnie jej destrukcji, staje się w pewnym sensie inskrypcją, napisem nagrobnym, podobnie jak skamieniały bezruch fotografii.
Wydaje się, że w poezji Bohdana Zadury właśnie ta nieadekwatność, „rzeczywista nieodpowiedniość”, stanowi jedną z dostępnych nam nici Ariadny, jedyną – zdaje się mówić autor – która z czasem nie przeradza się w krępujący powróz. Dlatego też poeta (daleki od jednoznacznych interpretacji i opisów) pragnie zaledwie wypowiedzieć granicę, opisać szczelinę, jaka powstała w chwili spojrzenia podmiotu na siebie i otaczający świat. To wszystko. A jednocześnie nic więcej.
Bogata varietas ujawnia się w tej książce – niczym w barokowych silva rerum – na różnych poziomach. Uwagę zwraca nie tylko ogromna rozpiętość podejmowanych problemów i zagadnień, ale także różnorodność artystyczna tego tomu, który możemy określić jako stylistyczny „róg obfitości”. Wszystko otwiera bowiem wielowymiarową przestrzeń, w której spotykają się rozmaite sposoby pisania, techniki poetyckie, tradycje wersyfikacyjne. Obok rozbudowanych poetyckich narracji napisanych potoczystą frazą odnajdujemy jedno- lub dwuwersowe miniatury, niekiedy złożone z jednego zaledwie wyrazu i ściśle z nim powiązanego tytułu. Te lapidarne zapisy oparte na paradoksie i wieloznaczności to przykłady bardzo interesującej, hermetycznej liryki, która wymaga od czytelnika wyjątkowego skupienia, zgodnie z przekonaniem autora: Im krótszy wiersz, tym dłużej trzeba go słuchać.
Najnowszy tom utwierdza nas zatem w przekonaniu, że liryczne drobiazgi coraz bardziej wiodą Zadurę „na pokuszenie”. Autor, który w jednej z poprzednich książek zastanawiał się: „słowa mam wybrać czy wybrać milczenie”, teraz wybiera wszystko; jego poetyckie miniatury wydają się bowiem szczeliną, prześwitem między słowem a ściśle do niego przylegającym zamilknięciem, ciszą białej kartki papieru.
W tomie Wszystko obok „wierszy pisanych zdaniami” pojawiają się utwory, w których słowo „zostaje wyplątane z prozaicznych uwikłań zdaniowych”, odzyskując dzięki temu pierwotną energię językową. Tak dzieje się m.in. w wierszu [ciała mistyczne], który został zbudowany z zestawienia kilku zaledwie rzeczowników, opatrzonych epitetami. Zadura odrzuca zatem hierarchiczne związki zależności i podrzędności, ścisłą więź podmiotu i orzeczenia, ową „świętą armaturę składni”. W wierszu tym logikę i racjonalność zdania o niewzruszonej, zamkniętej strukturze zastępuje mowa leksykalna, nieciągła, stanowiąca – według Barthesa – naturalne „prawo wewnętrznego języka”, a tym samym autorowi udaje się uchwycić myśl in statu nascendi, „na gorącym uczynku”, w jej niedookreśleniu i niegotowości.
Julia Kristeva stwierdziła, że każde działanie ideologiczne wyraża się pod postacią wypowiedzi kompozycyjnie zamkniętych. W tym kontekście nie powinno nas dziwić, widoczne również w najnowszym tomie Zadury, dążenie do rozluźnienia składni oraz operowania słowem i myślą poza zdaniem. Jest to zupełnie naturalna tendencja w przypadku autora, który lęka się „ćmy w sobie, jakiegoś lotu w stronę płomienia ideologii”, a poezję pojmuje przede wszystkim jako „poszerzanie poletka naszej wewnętrznej wolności” .
Zadura odrzuca język dyskursywny, określający rzeczywistość w sposób ostateczny i jednoznaczny, a tym samym pozbawia swoją refleksję poetycką kategoryczności. Jego wiersze, wyzwolone niekiedy z jarzma składni i totalizmu dyskursu, są przeciwieństwem utworów, które służą stwierdzaniu i objawianiu określonych, gotowych prawd. Poeta poprzez niedopowiedzenie, niedookreślenie osamotnionego słowa, a jednocześnie wydobycie jego wieloznaczności obdarza czytelnika szczególną odpowiedzialnością – pozostawia mu do wyboru różnorodne ścieżki interpretacyjne. Nie obiecuje, że cokolwiek przemyśli zamiast niego, nie proponuje drogi na skróty. W jednym z dawnych wierszy Zadura stwierdza: Dobrze poczuć grunt, który stwardniał pod cudzymi stopami. Czytelnik jego najnowszych utworów jest niewątpliwie pozbawiony tego komfortu. Zachęcony do aktywnej lektury i udziału w grze znaczeń czuje jak stopniowo traci grunt pod nogami, zaczyna stąpać po grząskim terenie, ruchomych piaskach, uzyskując jedynie od czasu do czasu stan „chwiejnej równowagi”.
Autor konsekwentnie podsyca niepewność czytelników i destabilizuje ich odbiór otaczającego świata, a czyni to przede wszystkim poprzez rozbijanie złogów językowych. Interesują go szczeliny powstałe pomiędzy signifiant i signifié, między nazwą a oznaczanym przez nią przedmiotem; zarysowania i uskoki, dzięki którym pod powierzchniową warstwą słowa dostrzegamy jego głębsze sensy i znaczenia. Zadura nieustannie zawodzi zatem nasze pragnienie pewności. Unika jednoznacznych odpowiedzi, krystalicznie czystych syntez. Jedynie sugeruje pewne refleksje, napomyka zaledwie o różnorodnych sprawach tego świata – nic więcej. Jednak właśnie dlatego jest to rzetelna, budząca zaufanie literatura, owa „wątła mowa”, która „pozostaje nam do dyspozycji między gwałtownością pytania a milczeniem odpowiedzi”.
W tomie Wszystko, mimo różnorodności tematycznej i artystycznej, poetyka i wenętrzna logika struktury łączy się z językowym ascetyzmem, a więc bogactwo współistnieje z surową powściągliwością. Autor rezygnuje całkowicie z kokieterii, uwodzenia czytelnika słownymi błyskotkami. Stosuje natomiast redukcjonistyczne zabiegi, które mają za zadanie uchwycić istotę wypowiedzi poetyckiej przez pozbawienie jej właściwości niekoniecznych. W zbiorze tym zwraca uwagę prostota, ascetyzm słów nieposmarowanych lepem wyszukanych, literackich określeń. Zadura, niechętny tradycyjnym romantyczno-modernistycznym formom poezji, unika wystylizowanych konstrukcji słownych i wymyślnych tropów, nie liczy też na „litość miłosiernych przymiotników”, które „wciąż jeszcze oferują nam swoje samarytańskie usługi”. Utwory te, pozbawione pięknej powłoki metafor a zarazem „idealistycznego, sublimacyjnego szczebiotu”, są przecież:
nie żeby się podobały
ale żeby ktoś coś z nich miał
(Takie proste, tak późno).
Autor pisze zatem przez odejmowanie, zaś czytelnik, wsłuchując się w tę „odchudzoną mowę”, przedostatni – według określenia Barthesa – z dostępnych nam języków, zmierza na krańce poezji, z tej perspektywy dostrzegając ją jednak o wiele wyraźniej. Ta „poetyka abdykacji”, zdolność poezji do negowania samej siebie i wychodzenia poza własne granice wydaje się bardzo istotna w czasach, kiedy literatura – aby zachować choć cząstkę dawnego splendoru – musi go przetworzyć wyjątkowo sumiennie. Ponadto twórczość Bohdana Zadury przekonuje nas, że poezja jest nieustannym przekraczaniem tego, co zastane, ciągłą krytyką, przede wszystkim samej siebie, swoich dotychczasowych form i wcieleń. W tym kontekście obecny w tomie Wszystko bunt wobec poezji, wyrażony jej językiem, zyskuje szczególny walor. Być może – paradoksalnie – w ten właśnie sposób najszybciej i najskuteczniej zbliżamy się do poezji, która jest zawsze na zewnątrz, zawsze nieobecna, „wciąż daleko od swojej możliwej siedziby”, bo „nieobecność to jej miejsce, stan i przeznaczenie”.
Bohdan Zadura: Wszystko. Biuro Literackie, Wrocław 2008, ss. 94+6 nlb.