Jan Władysław Woś. Louvain. Fragmenty dziennika z 1969 r.

Spis treści numeru 4/2015

Louvain. Fragmenty dziennika z 1969 r.

 

 

Wróciłem do Louvain, do moich zmartwień, kłopotów i użerania się z właścicielem domu o ciepłą wodę, energię elektryczną, sprzątanie… Sylwestra spędziłem ze studentami arabskimi. Skłóceni z samymi sobą i z całym światem Polacy nie zorganizowali wspólnego wieczoru.

Louvain, 2 stycznia 1969, czwartek

Rozmowa z Manuelem o Garcii Lorce. Podobno bezpośrednią przyczyną śmierci poety nie były jego lewicowe sympatie, ale orientacja seksualna. Lorca został aresztowany w domu przyjaciół i następnie rozstrzelany przez brata swego byłego kochanka, stojącego na czele jednej z bojówek frankistowskich. Oficjalnie w Hiszpanii nic się na ten temat nie mówi. Temat wstydliwy, kłopotliwy, zakazany. Żyją jeszcze świadkowie i organizatorzy mordu. Mogliby zapewne wiele opowiedzieć ze szczegółami o ostatnich godzinach życia poety i kulisach zbrodni. Nie wiadomo nawet dokładnie, gdzie Lorca został pochowany. Najprawdopodobniej we wspólnej mogile w okolicach Granady.
Wszystkie wojny są straszliwe, ale te domowe w sposób szczególny okrutne i krwawe, stanowią bowiem często okazję do osobistych porachunków. Iluż niewinnych ludzi zostało zamordowanych tylko dlatego, że komuś się z takich czy innych powodów nie podobali. Wojna była znakomitym usprawiedliwieniem bezkarnych czynów.

3 stycznia, piątek

Jedzenie w stołówce okropne. Wręcz obrzydliwe. Najczęściej podawane danie to frytki z majonezem i konina z rusztu na pół surowa. Mój żołądek protestuje przeciwko takiemu odżywianiu. Byłem u lekarza. Poradził mi, żebym przestrzegał diety. Jak i gdzie mam to robić?
Moje sztuczkowe spodnie po raz czwarty oddałem do poprawki. Krawiec spartolił je w nieprawdopodobny sposób. Na szczęście w ciągu najbliższych kilku dni nie będą mi potrzebne.
Ograniczone środki do życia są niezmiernie silnym elementem destrukcji psychicznej. Widzę to na przykładzie wielu moich znajomych. Mam nadzieję, że moje kłopoty finansowe są chwilowe i nie zostawią trwałych śladów w mej psychice.
Bardzo często w listach znajomi i przyjaciele wypytują mnie, jaki mam samochód i czy kupiłem już mieszkanie! Trochę irytują mnie te pytania. Niestety w Polsce panuje dość powszechne przekonanie, że na Zachodzie wszystkim spada z nieba biblijna manna. Wystarczy wyjechać, żeby stać się natychmiast bogatym i opływać we wszystko. (…)

9 stycznia, czwartek

Byłem dzisiaj zaproszony przez „tęgie głowy” i na obiad, i na kolację. W południe posiłek z prof. Gérardem Philipsem, który jest znanym teologiem dogmatykiem. Jemu w znacznej mierze zawdzięczamy opracowanie i ostateczną redakcję konstytucji soborowej Lumen gentium. Pełnił oficjalnie funkcję sekretarza-redaktora. Poznałem go tuż po moim przyjeździe do Louvain. Przedstawił nas sobie prywatny teolog Pawła VI biskup Carlo Colombo, z którym jestem zaprzyjaźniony. Mieszka w przestronnym domu urządzonym skromnie, ale ze smakiem. Elementem dominującym są książki. Ma bogaty i wygodny warsztat pracy i nie potrzebuje z lada jakim drobiazgiem chodzić do biblioteki. Zapewne wszystko, co mu jest potrzebne, ma pod ręką. Chciałbym mieć kiedyś takie mieszkanie i taki podręczny księgozbiór. Przy stole atmosfera miła, pogodna. Rozmawiamy swobodnie o poglądach teologicznych Dantego (wedle opinii Philipsa tomizm poety wymyślili dominikanie), o Katechizmie holenderskim, o niemieckim ekspercie soborowym Josephie Ratzingerze. Ciekawe spostrzeżenia na temat pontyfikatu Jana XXIII. Papież Roncalli uświadomił światu m.in. dwie sprawy: skandal podziału chrześcijan i konieczność wspólnego realizowania nakazów ewangelicznych przez wszystkich wyznawców Chrystusa. Mamy jeden chrzest, jedną Trójcę i to powinno nas łączyć także w życiu codziennym.
W czasie rozmowy profesor zrobił kilka „wypadów” przeciwko zakonom. Powszechnie znana jest jego niechęć do studentów-zakonników, których na egzaminach traktuje w sposób niezmiernie surowy. Niektórych napełnia tak wielką trwogą, że rezygnują ze składania przed nim egzaminu i szukają jakiegoś innego profesora.
Kolacja z profesorem van Steenberghenem. Rozmawialiśmy m.in. o wielce dyskusyjnym problemie tomizmu Dantego. Według profesora Bruno Nardi ma rację, lansując tezę o eklektyzmie filozoficznym poety i o jego sympatiach do arreroizmu, szczególnie do Sigera z Brabantu, ale nie pod wszystkimi tezami Nardiego by się podpisał. Bez wątpienia zasługą Nardiego jest zanegowanie tomizmu Dantego i wykazanie, że twierdzenia na ten temat opracowane przez belgijskiego dominikanina Mandonneta, profesora uniwersytetu we Fryburgu Szwajcarskim, i włoskiego jezuitę Giovanniego Busnelli, są błędne i nie można ich udowodnić, powołując się na pisma poety. Podobnie myśli na ten temat profesor Philips.
Profesor van Steenberghen radził mi, żebym na dwa-trzy lata pojechał do Kanady albo do Stanów Zjednoczonych. W tamtejszych ośrodkach uniwersyteckich odczuwa się brak ludzi z solidnym przygotowaniem humanistycznym. Zapewniał mnie, że przyjęto by mnie tam z otwartymi ramionami. Podziękowałem. Nie zamierzam wyjeżdżać z Europy.

10 stycznia, piątek

Wizyty w polskim konsulacie w Brukseli są koszmarne. Nie wiadomo, jak się tam zachowywać. Za każdym razem urzędnicy starają się wciągnąć petenta do rozmowy albo wręcz na spytki. Wypytują o to i owo. Najczęściej, czy się zna jakąś konkretną osobę. Trudno zachować milczenie, z konieczności się rozmawia, choć należałoby nabrać wody w usta. Wszyscy obywatele PRL-u przebywający zagranicą w mniejszym lub większym stopniu, co zależy od okoliczności, ulegają różnym totalitarnym mechanizmom, prawie zawsze moralnie podejrzanym. Mój paszport w dalszym ciągu nie jest ważny. Mimo licznych nalegań i próśb o jakąś konkretną odpowiedź słyszę ciągle, żebym przyjechał za tydzień. Dzisiaj powtórnie złożyłem podanie o przedłużenie ważności paszportu i dopisanie klauzuli zezwalającej na wielokrotne przekraczanie granicy polskiej. Bardzo chciałbym choć na kilka dni pojechać do Warszawy i zobaczyć się z rodzicami. Ja tęsknię za nimi, oni za mną. Po raz pierwszy w życiu nie widzimy się przez tak długi okres.
Wstąpiłem do Królewskiego Muzeum Sztuk Pięknych zobaczyć Męczeństwo św. Sebastiana Hansa Memlinga (nr katalogu 291). Lubię ten obraz. Podoba mi się jego kompozycja, kolorystyka, atmosfera spokoju i pogody. Na twarzy młodziutkiego świętego żadnych odznak bólu i cierpienia. Nie zwraca najmniejszej uwagi na swych oprawców. W teatralnej pozie, lekko przegięty, z uśmiechem spogląda przed siebie, jakby w oczekiwaniu, że ktoś zrobi mu zdjęcie. Bardzo chętnie zabrałbym ten obraz do domu jako „pamiątkę z Brukseli”.

11 stycznia, sobota

W urzędzie pocztowym trafiłem w okienku na nacjonalistę flamandzkiego. Udawał, że nie rozumie francuskiego i był w stosunku do mnie dość niegrzeczny. Dopiero kiedy kobieta stojąca za mną w kolejce zwróciła mu uwagę, że nie powinien tak traktować cudzoziemca, „zechciał” zrozumieć, co do niego mówiłem. Wszystkie napisy na poczcie są po flamandzku, kwestionariusze i druki także. Niekiedy trzeba prosić o pomoc w ich wypełnieniu „tubylców”. Flamandowie są przekonani, że cudzoziemcy, którzy przyjechali na studia do Louvain, muszą nauczyć się ich języka i przestać mówić po francusku. Niekiedy dochodzi do sytuacji groteskowych. Uroczystość inauguracji zajęć akademickich ograniczona została w tym roku jedynie do mszy świętej allo Spirito Santo odprawionej przez rektora Alberta Descampsa w uniwersyteckiej kolegiacie św. Piotra. Celebra odbyła się po łacinie, choć od lat nie jest używana w liturgii na terenie belgijskich diecezji. Przed uroczystością Walonowie zagrozili rektorowi, że jeżeli odprawi mszę po flamandzku, to zdemolują kolegiatę. Flamandowie również posunęli się do groźby, że uczynią to samo, jeżeli msza będzie odprawiona w języku francuskim. Biskup Descamps przerażony nie na żarty zdecydował się na łacinę, która – choć powszechnie uważana jest tu za anachronizm – okazała się w tym konkretnym wypadku językiem pokoju.

12 stycznia, niedziela

Cały dzień pracowałem nad francuską wersją referatu na temat komentarza Jacopo della Lana do IX pieśni Piekła Dantego.
Z Polakami studiującymi w Louvain trudno utrzymywać stosunki towarzyskie. Nie tylko dlatego, że większość z nich to duchowni, żyjący w swych dość zamkniętych środowiskach. Prawie wszyscy są w patologiczny sposób podejrzliwi, rozplotkowani i zawistni. Jedyną osobą, z którą dość regularnie się spotykam, jest ksiądz Jerzy Kowalski, uczeń profesora Świeżawskiego. Mamy sobie wiele do powiedzenia na interesujące nas problemy filozoficzne. Spokojny człowiek, wykształcony, dobrze wychowany. Kto wie, może się zaprzyjaźnimy. On też niezbyt dobrze się czuje w towarzystwie Polaków. (…)

Louvain, 20 stycznia 1969

Karta pocztowa od profesora Sudolskiego. Jest zgnębiony i wściekły. Moje listy nie dochodzą do niego, jego nie docierają do mnie. Po przyjacielsku radzi mi, żebym – jeżeli będzie to możliwe – przedłużył pobyt za granicą, nie śpieszył się z powrotem do Polski i korzystał z możliwości studiów. Pisze mi: „Rozumiem, że jest Ci ciężko, ale przyjazd niczego Ci nie ułatwi. Zastanów się!”.

25 stycznia 1969

Miałem grypę i przez kilka dni nie wychodziłem z domu. Silne bóle mięśniowe, łamanie w stawach, męczący kaszel, wysoka gorączka. W czasie choroby opiekowali się mną znajomi Włosi: Attilio, niezmiernie miły chłopak z Sycylii o wyglądzie bandyty, i Pippo, też z Południa. Ze strony gospodarzy żadnego zainteresowania, choć wiedzieli, że chorowałem.
Znowu awantury pomiędzy Walonami i Flamandami. Dzisiaj przed ratuszem doszło do ogromnej bijatyki. Interweniowała żandarmeria, która podobno od kilku dni patroluje ulice. Zostało podpalonych kilka piwiarni, gdzie zbierają się walońscy nacjonaliści. Zdecydowanie bardziej aktywni w dziele niszczenia i rozrabiania są Flamandowie. Są też lepiej zorganizowani niż Walonowie. (…)

13 lutego, czwartek

Mówi się, że rektor Decamps w najbliższym czasie zrezygnuje z urzędu. Jego sytuacja jest rzeczywiście niezmiernie trudna. Faktyczną władzę w uniwersytecie mają dwaj prorektorzy: jeden w sekcji flamandzkiej, drugi w sekcji francuskiej. W teorii osoba rektora symbolicznie łączy obie w jedną całość, ale jest to jedność iluzoryczna, ponieważ obie są od lat w stanie otwartej wojny, zwalczania się i absurdalnej rywalizacji, która nie ma nic wspólnego z nauką.
Został już zatwierdzony projekt utworzenia z sekcji francuskiej osobnego uniwersytetu. „Nowa” uczelnia będzie usytułowana w Ottignies w Prowincji Brabantu na terytorium walońskim. Decyzja absurdalna! Sami Belgowie niszczą jeden z najlepszych uniwersytetów europejskich, którego tradycje sięgają roku 1425, kiedy z woli Jana IV Brabanckiego i za przyzwoleniem Marcina V zostało utworzone Studium Generale Lovaniense.
Za kilkanaście dni, dokładnie 22., urodziny pani Elżbiety Jackiewiczowej. Wysłałem list z życzeniami, pisząc też przy okazji wiele o moich sprawach i planach. Darzę ją wielką sympatią i szacunkiem. Jest znakomitym pedagogiem. Trochę mnie razi jej postawa państwowotwórcza. Można z nią jednak swobodnie rozmawiać i dyskutować na wszystkie tematy. Jest lojalnym przeciwnikiem i nie obraża się na słowa krytyki. Nasze dyskusje światopoglądowe były niekiedy bardzo gwałtowne, burzliwe. W wielu sprawach się nie zgadzaliśmy i nie zgadzamy, nie przeszkadza to jej jednak obdarzać mnie przyjaźnią, co sobie bardzo cenię. Jest mądrą osobą. Wiele się od niej nauczyłem. Niech nam Pani Profesor żyje w zdrowiu sto lat!

14 lutego, piątek

Całe przedpołudnie kontynuowałem z Isią powtarzanie materiału do egzaminu z historii filozofii nowożytnej. Przygotowana była słabiutko, ale zdała. Po obiedzie przyszła do Biblioteki Centralnej, żeby mi podziękować za pomoc. Zaprosiła mnie i Barrego do siebie na obiad. Myślę, że lepiej byłoby dla niej zajmować się gotowaniem niż filozofią. Po co te baby pchają się na uniwersytet! Przegadaliśmy aż do kolacji. Potem jak przystało na knajpołazów poszliśmy do „Las Vegas”, do „Bandytów”, „Hiroszimy” i na koniec, już po północy, pojechaliśmy do Liège. Dołączył do nas dość podpity Manuel. Miły z niego człowiek, ale ma w głowie nie wszystko po kolei i panicznie boi się być sam. Tuż przed Liège zwaliliśmy się do rowu.
Na szczęście nie jechaliśmy zbyt szybko i skończyło się wszystko tylko na powybijanych szybach. Po wizycie w knajpie poszliśmy odwiedzić chorego Pawła (o trzeciej w nocy!). Chłopcy koniakowali do rana. W łazience nie było mydła, umyłem ręce, używając proszku do prania. Zapewne – jak mówi Wergiliusz – i to kiedyś wspomnieć będzie miło. Haec olim meminisse iuvabit!

15 lutego, sobota

Do Louvain skonany wróciłem późnym wieczorem. Nikt mnie już nie namówi do eskapad podobnych do dzisiejszej. Musiałem się zajmować Manuelem i Barrym, którzy spili się porządnie i na smutno. Dopiero po południu zaczęli trzeźwieć. Isia przez kilka godzin aż do znudzenia opowiadała mi o swych problemach i niepokojach egzystencjalnych (a kto ich nie ma?). Nie mogę jej tego powiedzieć, ale powinna jak najszybciej wrócić do Monachium, wyjść za mąż, postarać się o kilkoro dzieci, zająć się ich wychowaniem i przestać bawić się w intelektualistkę.
Rozmowa w klubie dla cudzoziemców o neopozytywizmie i o Wittgensteinie. Z wyjątkiem jakiejś Japonki, dziewczyna rzeczywiście znała dobrze Tractatus…, reszta towarzystwa wygadywała niedorzeczności. W wypowiedziach brakowało ścisłości logicznej, tak przecież ważnej w tego rodzaju dyskusji, i dyscypliny metodologicznej. Ciekawe spostrzeżenia Japonki na temat problemu ustalenia granic możliwości poznawczych filozofii i związków Wittgensteina z Russellem. Słuchałem z dużym zainteresowaniem, ponieważ poglądów Russella nie znam dobrze. Nigdy się nim specjalnie nie interesowałem. Wiem coś niecoś na temat jego teorii typów, ale moja wiedza i na ten temat jest niezmiernie ograniczona (zbyt późno zacząłem się zajmować matematyką). Kiedy próbowała wciągnąć mnie do dyskusji, odpowiedziałem jej ostatnim zdaniem Traktatu…: o czym nie można mówić, o tym należy milczeć.
Ciekawostka: podobno kolegą klasowym Wittgensteina w Realschule był Adolf Hitler!

16 lutego, niedziela

W czasie mszy świętej prawie wszyscy obecni przystępują do komunii, ale mało kto się tu przedtem spowiada. Prawie całkowicie została zarzucona w Belgii praktyka spowiedzi usznej, która w powszechnym odczuciu uważana jest za coś przestarzałego i zbędnego, w przeciwieństwie do sytuacji w Polsce, gdzie wśród katolików daje się zauważyć ogromne poczucie odpowiedzialności w tej sferze, nawet wśród tych, którzy bardzo rzadko przystępują do sakramentu pojednania. Spowiedź jest traktowana jako warunek konieczny do przystąpienia do komunii. Tu w Belgii nie ma zwyczaju, żeby ksiądz dyżurował w konfesjonale. Uważane by to było za nietaktowne w stosunku do wiernych, ponieważ wywierałoby na nich zbyt dużą presję psychiczną. Wydaje mi się, że w Belgii problemy wiary są jednak traktowane bardziej poważnie niż w Polsce. Ludzie deklarujący się jako katolicy czują się odpowiedzialni za wewnętrzne życie Kościoła, starają się przykładnie żyć i praktykować codziennie wskazania i nakazy ewangeliczne bez jakiejkolwiek teatralności. Wielu katolików pogłębia swą wiarę przez odpowiednie lektury. Spotkałem wielokrotnie świeckich interesujących się kwestiami teologicznymi i mających rozeznanie w istniejących sporach i kontrowersjach. Panuje tu dość powszechne przekonanie o konieczności studiowania dekretów soborowych i realizacji ich w życiu bez żadnych wybiegów.
Trzecia rocznica śmierci Camila Torresa księdza-partyzanta. Pamięć o nim jest bardzo żywa. Dla księży z Ameryki Łacińskiej stał się symbolem walki w obronie pokrzywdzonych i wyzyskiwanych. W Louvain wiele osób pamięta go jeszcze i uważa za bohatera. Był ich kolegą, przyjacielem, znajomym. Camilo Torres studiował socjologię na tutejszym uniwersytecie.
Całe popołudnie nad De reductione artium ad theologiam Bonawentury. Lubię ten traktat. Jest nie tylko bardzo ciekawy, ale i świetnie napisany. Piękna proza!
Staram się być wytrwały, także w niedoli. Kiedy się wreszcie skończą moje zmartwienia i kłopoty?

17 lutego, poniedziałek

Cały dzień w bibliotece seminaryjnej i głównej. W dalszym ciągu pracuję nad referatem. Wiem, gdzie mam szukać potrzebnego mi materiału. Nie tracę więc czasu na grzebanie się w katalogach i repertoriach. (…)

14 marca 1969, piątek

W Louvain znowu demonstracje na tle etnicznym. Tym razem zbiorowe manifestacje organizowane są przez Walonów. W ubiegłym roku robili to Flamandowie. Od pięciu dni na ulicach protestują studenci francuskojęzyczni. Czują się zagrożeni w swych prawach i wedle ich opinii rząd niewiele czyni w obronie ich interesów. Zachowują się agresywnie i krzykliwie. Na ulicach dużo policji i oddziałów żandarmerii. Wczoraj, wracając z kina, musiałem przejść przez centrum Louvain, pełne manifestantów. W pewnej chwili do akcji przystąpiły oddziały specjalne policji i znalazłem się niespodziewanie pod strumieniami wody wystrzeliwanej pod ciśnieniem z wodnego działka. Przemoczony do suchej nitki musiałem natychmiast wrócić do domu i przebrać się. Dzisiaj przed południem tłum manifestantów przed biblioteką uniwersytecką został rozpędzony przy pomocy gazów łzawiących. Wychodzę z domu tylko kiedy jest to naprawdę konieczne. Dom premiera, mieszka w Louvain, obstawiony jest kordonem policji. Wczoraj w południe kilka setek studentów, a może i kilkanaście, zniosło przed jego rezydencję śmieci wybrane z miejskich pojemników. Podobno znoszono je także z okolic Louvain. W przeciągu dwóch godzin dom został otoczony wysokim wałem nieczystości. Policja nie interweniowała. Studenci mogli spokojnie zwalać śmieci.
Odebrałem od krawca galowy czarny garnitur z ciemnobordową podszewką. Marynarka leży świetnie. Spodnie trochę spartolone. Trzeba będzie je poprawić, ale krawiec zrobi to dopiero w przyszłym tygodniu. Już po audiencji u króla Belgów. Członkowie Instytutu zostaną przyjęci w Brukseli na specjalnej audiencji przez Baldwina I Koburga. Król podobno nie zwraca zbytniej uwagi na przepisy ceremoniału. (…)

Malines, 26 marca, czwartek

Pogoda względna, to znaczy nie pada. Na cały dzień pojechałem do Malines (po flamandzku Mechelen). W kościołach kilka obrazów Rubensa i jego uczniów. W gotyckiej katedrze pod wezwaniem św. Rumolda grobowiec kardynała Dezyderego Merciera, jednego z głównych przedstawicieli europejskiego neotomizmu i propagatora „powrotu do filozofii św. Tomasza”. Założył w Louvain Wyższy Instytut Filozoficzny. Dzięki jego zabiegom Leon XIII wydał encyklikę Aeterni Patris, na mocy której tomizm uznany został oficjalną doktryną Kościoła katolickiego. Marcier był doktorem honoris cau sa uniwersytetu krakowskiego. Podobno ogromną sympatią darzył Polaków. Wielu pomagał finansowo. Słyszałem o tym od kilku osób.
Malines było pierwszym miastem w Europie mającym od 1835 r. stałe połączenie kolejowe z oddaloną o 25 km Brukselą.

24 marca, poniedziałek

Międzynarodowy Klub Studencki i Cercle des Étudiant Polonais zorganizowali w Wielkiej Rotundzie koncert polskiej muzyki. W programie utwory Chopina, Wieniawskiego, Szymanowskiego i Bacewiczówny. Wykonawcami byli Andrzej Siwy i Henriette Trzonek (skrzypce) oraz Ewa i Adam Korwiszewscy (fortepian, skrzypce). Na zaproszeniu poinformowano błędnie, że młodzi wirtuozi są kandydatami do konkursu królowej Elżbiety mającego odbyć się w tym roku, a przecież w tym roku konkursu takiego nie ma. Wykonanie dość poprawne. Cena biletu 25 franków. Po koncercie w szatni spotkałem Theodora. Jesteśmy prawie sąsiadami, więc razem wróciliśmy do domu. Unikam go, ale dzisiaj nie było sposobu, żeby się uwolnić od jego towarzystwa. Męczy mnie jego obecność i przygnębia. Jest nienaturalny, zawsze spięty, narzeka na wszystkich i na wszystko. Zachowuje się tak, jakby za chwilę miało go spotkać jakieś wielkie nieszczęście. Chłopak jest wykoślawiony psychicznie, ale jak może być inaczej, skoro przez lata całe ukrywał swój homoseksualizm. Potem, kiedy wybuchł skandal (przyłapano go, jak w college’u uprawiał seks ze swym kolegą), nasłuchał się od zaprzyjaźnionych z rodziną księży, że jest wielkim grzesznikiem, od lekarzy, że jest ciężko chory, a od policji, że jest przestępcą, ba, nawet zbrodniarzem. Boi się wracać do Stanów, ponieważ grozi mu tam sprawa sądowa za obrazę moralności. Przypuszczam, że obawa przed odpowiedzialnością karną była główną przyczyną jego wyjazdu do Europy. Bogaci rodzice, przykładni katolicy zaprzyjaźnieni z kardynałem Cushingiem, na razie zdołali wyciszyć sprawę i zdecydowali, że synalek gay na pewien czas zniknie z Bostonu i będzie kontynuował studia w Belgii. W ich przekonaniu atmosfera Louvain, ma go uchronić od deprawacji. Theodor, kiedy opowiada o tych zabiegach troskliwych rodziców, zaśmiewa się do rozpuku. W przekonaniu jego ojca, którego nienawidzi, centrum zepsucia w Europie stanowią Londyn i Paryż (być może tatulek doszedł do tego wniosku na podstawie własnych doświadczeń sprzed pół wieku), a w Louvain tylko się studiuje i nie myśli nawet o jakichś zdrożnościach. O sancta semlicitas!

25 marca, wtorek

Przekartkowałem cztery tomy paryskiego wydania relacji Astolfa de Custine’a z pobytu w Rosji. Markiz za specjalnym pozwoleniem Mikołaja I przez trzy miesiące 1839 r. przebywał na terenie rosyjskiego imperium. Owocem podróży był swego rodzaju reportaż w formie listów do przyjaciół. Niektóre fragmenty niezmiernie interesujące, z mnóstwem ciekawych spostrzeżeń i obserwacji. Przed laty książka była prawdziwą „bombą” wydawniczą. Rosja została przedstawiona przez markiza jako jedno wielkie więzienie, imperium przemocy i despotyzmu, a Rosjanie jako pijacy, ludzie pozbawieni krytycyzmu, jak automaty spełniający bez protestu wszelkie rozkazy władzy, nie wyłączając mordowania.
Custine interesował się Rosją i chciał ją poznać. W owym czasie była ciągle krajem nieznanym dla Europejczyków i tajemniczym. Istniał jeszcze jeden prywatny powód podróży, o którym warto wspomnieć: „polski powód”. Markiz zamierzał prosić Mikołaja I o ułaskawienie i zezwolenie na powrót do Polski Ignacego Gurowskiego, swego przyjaciela emigranta, który był jednym z jego licznych kochanków. Custine przez wiele lat gościł go w swym domu. Car jednak na prośbę ułaskawienia Gurowskiego odpowiedział odmownie, a Custine po opublikowaniu książki został przez władze carskie uznany za paszkwilanta. Podobno w Rosji do dzisiejszego dnia jego praca jest na indeksie. Zapewne na Kremlu boją się, żeby ludzie radzieccy po lekturze książki markiza Custine nie zaczęli szukać analogii pomiędzy ponurą Rosją Mikołaja I Aleksandrowicza i tą zniewoloną Leonida Iljicza Breżniewa. Podobieństwa są zdumiewające!

1 kwietnia, wtorek

Dzwoniłem do polskiego konsulatu w sprawie paszportu. Znowu mnie zbyto byle czym. Teraz wiem już na pewno, że na święta do domu nie pojadę, a tak bardzo na to liczyłem. Bez ważnego paszportu nie mogę się nigdzie ruszyć. Z moją „Kartą pobytu” ewentualnie mogę pojechać do Holandii. Polskie władze nie zdają sobie chyba sprawy, jak bardzo szkodzą Polsce, prowadząc tak niedorzeczną politykę paszportową. Nie jestem ani bandytą, ani mordercą, ani jakimś niebezpiecznym przestępcą, a odmawia mi się odnowienia ważności paszportu. Coraz to słyszę od moich belgijskich znajomych, dlaczego pozwalam się tak traktować przez urzędasów z konsulatu i na znak protestu nie poproszę o azyl polityczny? Łatwo im tak mówić! Kilka tygodni temu poznałem Wojtka Skalmowskiego, który poprosił o azyl chyba w ubiegłym roku. Nie można powiedzieć, że jest teraz człowiekiem zadowolonym, spokojnym, szczęśliwym. Gnębi go niemożliwość powrotu do Polski (ma tam jeszcze rodziców). Czasem przypadkowo spotykam go w Klubie. Zwykle rozmawiamy o kulturze perskiej. Skalmowski jest iranistą. (…)

11 kwietnia, piątek

W dalszym ciągu okazjonalnie pracuję jako „wysoko wykwalifikowana siła najemna”. Płacą mi jednak grosze, wiedząc, że jestem w sytuacji bez wyjścia. Przygotowuję karty do mózgu elektronowego. „Sprzedaję się” w dniach, kiedy nie mam zajęć na uniwersytecie, to jest we wtorki, czwartki i sobotę. Po 4-5 godzinach, po opanowaniu pamięciowym symboli kodu, pracuje się jak automat. Ciekawe są wyniki badań. W Louvain studiuje około 25 tysięcy osób: 13 tysięcy Flamandów, 10 tysięcy Walonów i 2 tysiące cudzoziemców. Około 40% osób otrzymuje pełne stypendia, umożliwiające studia. Pomimo tego udogodnienia zaledwie 5% studentów wywodzi się ze środowisk robotniczych i chłopskich. Uniwersytet w Louvain jest największą i najdroższą szkołą wyższą w Belgii.
W lutym ubiegłego roku studenci z sekcji flamandzkiej uniwersytetu opanowali siedzibę prorektora Pierre’a Josepha Deroede’a. W podręcznym archiwum prałata znaleźli m.in. kartotekę ze spisem studentów komunistów i sympatyków komunizmu. Archiwum zostało spalone na miejscu. Wielka awantura z udziałem straży pożarnej. W nocy rezydencja prorektora została obrzucona butelkami z benzyną. Do dzisiejszego dnia willa przez całą dobę pilnowana jest przez policję. (…)

14 kwietnia, poniedziałek

Wczoraj wieczorem byłem na koncercie w Brukseli. Z tej okazji po raz pierwszy od wielu tygodni ubrałem się w czarny garnitur oraz przystroiłem we wszystkie konieczne i odpowiednie „akcesoria”. Podobno wyglądałem bardzo dobrze i do tego jeszcze jak człowiek majętny. Guwernantka pana Malou, quasi omnipotente mademoiselle Elly Hagelstein, od lat obracająca się w towarzystwie bankierów i przemysłowców, była mną zachwycona i prawiła mi mnóstwo komplementów. Tym razem jednak sprawdziło się porzekadło, że pozory mylą. Trudno mi wyobrazić sobie samego siebie jako człowieka majętnego.
Dostałem list od pani Vanni Rovighi z Mediolanu. Istnieje możliwość powrotu do Włoch. Być może uda się uzyskać dla mnie stypendium naukowe na rok. Oby tak się stało!
Z gospodarzem względnie spokojnie. Nie jest dobrze, ale mam światło i od czasu do czasu ciepłą wodę. Kilka razy rozmawialiśmy przy okazyjnych spotkaniach w holu domu. Mam wrażenie, że nie jest to zły człowiek, ale zawładnął nim demon nacjonalizmu.
W Louvain trwają jeszcze ferie świąteczne, aż do 21. Mam więc dużo wolnego czasu. Pracowałem kilkanaście dni przy programowaniu kart do mózgu elektronowego. Zarobiłem 208 dolarów. Na tutejsze warunki to nie jest dużo, dla mnie natomiast to znaczna suma. Chciałbym odłożyć trochę pieniędzy i pojechać do Londynu, żeby zobaczyć dwa obrazy Vermeera w Galerii Narodowej. Może udałoby mi się przy okazji odnaleźć Jolę Drożyńską?
W Belgii, jeżeli widzi się ludzi pracujących na ulicy albo wykonujących jakieś ciężkie lub brudne prace, to na pewno są to Flamandowie, Włosi lub Arabowie. Prac takich nigdy nie wykonują Walonowie, którzy stanowią tu rodzaj wyższej kasty społecznej. Walka na uniwersytecie nie jest – jak się oficjalnie mówi – walką o prawa językowe, ale o wpływy na politykę i na kulturę. Flamandowie, traktowani od lat po macoszemu przez rząd i niezbyt szanowani, chcą pokazać, że reprezentują siłę polityczną i mają te same prawa co Walonowie. Chcą także zademonstrować, że są zdolni utrzymać sławę Lowanium, bez sekcji walońskiej.

15 kwietnia, wtorek

Przygotowuję programy do mózgu elektronowego w Ośrodku Badań Socjologicznych. Nie przypuszczałem, że moje warszawskie studia logiczne znajdą praktyczne zastosowanie. Gdybym był Niemcem albo Amerykaninem, za moje usługi dostałbym sowite wynagrodzenie. Polskiemu stypendyście płacą grosze.
Niektóre zajęcia na nowym uniwersytecie w Ottignies, który powstał w wyniku podziału uczelni w Louvain, rozpoczną się w roku 1972. Natomiast zakończenie wszystkich prac i definitywne „zerwanie” ze starym uniwersytetem przewidziane jest na rok 1979. Podział uniwersytetu w Louvain na waloński i flamandzki jest absurdem. Decyzja została podjęta ze względów politycznych, nacjonalistycznych. Zostanie zniszczony jeden z ważnych ośrodków naukowych nie tylko w Europie, ale i na świecie
Paskudna pogoda: pochmurno, cały dzień pada deszcz. Nie przeszkadza to jednak browarnikom maszerować ulicami z reklamami piwa przy dźwiękach trąbek. Przed siedzibą rektoratu, gdzie pracuję, w ciągu dwóch godzin przeszli chyba 12 czy 13 razy. (…)

21 kwietnia 1969, niedziela

Święta, niedziele to jedyne dni, kiedy ogarnia mnie tęsknota za domem, za Warszawą, kiedy czuję się osamotniony, opuszczony i niezwykle boleśnie uświadamiam sobie moją biedę. Święta i niedziele zwykle spędzam sam. Dni powszednie mam wypełnione wytężoną pracą i nie mam czasu na nostalgiczne rozpamiętywania i smutki. (…)

3 maja, sobota

Im wunderschönen Monat Mai… Jednodniowa wycieczka do Amsterdamu. Po drodze zatrzymałem się w Keukenhof w okolicach miasteczka Lissa, żeby zobaczyć sławny ogród botaniczny, specjalizujący się w hodowli kwiatów cebulkowych (hiacyntów, lilii, tulipanów). Każdego roku wysadza się ręcznie około 7 milionów cebulek. Dla publiczności ogród jest otwarty tylko przez dwa miesiące w roku: od połowy marca do połowy maja. Orgia kolorów i zapachów! Całe pola najrozmaitszych odmian hiacyntów. Wynotowałem nazwy niektórych: bladoniebieski „Perle brillante”, różowy „Princess Margaret”, ciemnoniebieski „Delft”. Bardzo żałowałem, że nie mogłem zatrzymać się dłużej w tym niezwykłym ogrodzie. Może tam jeszcze kiedyś wrócę. Gdybym miał ogród, obsadziłbym go hiacyntami i kameliami.
Amsterdam jest niezwykle „żywotnym” miastem. Ruch na ulicach, na kanałach. Dużo młodych ludzi. Wyróżniają się swym niecodziennym wyglądem brodaci, długowłosi i bosonodzy hippisi w indyjskich ponczach i ich dziewczyny w szerokich, niezmiernie kolorowych spódnicach. Ludzie zachowują sią swobodnie, naturalnie. Obejmują się, całują. Czynią to nie tylko pary męsko-damskie, ale również i męskie. Całująca się na ulicy para chłopców czy mężczyzn nie bulwersuje nikogo ani nie wybudza zainteresowania. W Rijksmuseum obejrzałem kilka obrazów Rembrandta, m.in. Zmianę warty, Portret matki, Lekcję anatomii doktora Deymana, Portret żydowskiej narzeczonej, autoportrety, pejzaże. Bez wątpienia jest to wielkie malarstwo. Ciekawe. Oryginalne. Największe wrażenie zrobił na mnie jednak nie Rembrandt ani Hals, ale Jan Vermeer. Nie byłbym daleki od prawdy, pisząc, że do Amsterdamu przyjechałem przede wszystkim, żeby zobaczyć jego obrazy. W Rijksmuseum mają ich cztery i jeden jest piękniejszy od drugiego: Mleczarka, List miłosny, Ulica w Delft i Kobieta w błękitnej sukni czytająca list. Jestem nimi wszystkimi zachwycony. Od lat czekałem na chwilę zobaczenia tych arcydzieł. Vermeer jest mistrzem w przedstawianiu statyczności, spokoju i światła. Kilkakrotnie wracałem do jego obrazów, żeby się nimi nacieszyć. Po tych wspaniałościach nawet Ukrzyżowanie mego ulubionego El Greca nie zrobiło na mnie wrażenia. Nie mogłem zbyt długo zatrzymać się w Rijksmuseum, ponieważ chciałem jeszcze zobaczyć van Gogha w Muzeum Miejskim (Stedelijk Museum), które zamykano o godzinie 17. Zdążyłem! Trzy sale van goghów. Wśród nich autoportrety, Kwitnące sady, Łodzie, Śluza oraz jedna z wersji sławnych Słoneczników. Spędziłem tam pełną godzinę, aż do zamknięcia muzeum. Wychodząc, przeszedłem przez salę, która sprawiała wrażenie nieposprzątanej. Okazało się, że była „dziełem sztuki”: w centrum sali stół, krzesło, kilka pustych butelek, świeca, para starych butów, a pod ścianami pomięte gazety. Autorem arcydzieła jest jakiś awangardowy artysta, moim zdaniem bez odrobiny talentu. (…)

5 maja, poniedziałek

Pracuję nad referatem o konflikcie, jaki wybuchł w 1255 r. pomiędzy rektorem uniwersytetu paryskiego i mistrzami należącymi do zakonów żebraczych. Napisałem kilka stron o Guglielmie di Saint-Amour i jego Tractatus brevis de periculis novissimorum temporun ex scripturis sumptus i słynnej odpowiedzi Tomasza z Akwinu Contra impugnantes Dei cultum et religionem oraz mniej słynnej Bernarda z Bayonne Manus quae contra omnipotentem. Pozostał jeszcze do omówienia traktat polemiczny Bonawentury i papieski akt potępienia Guglielma.
Codzienne kilkugodzinne czytanie oryginalnych tekstów z okresu scholastyki ma zaskakujący dla mnie skutek, łatwiej mi jest o nich mówić i pisać po łacinie niż po francusku. Niektóre łacińskie terminy filozoficzne i teologiczne są nieprzekładalne na języki nowożytne. Sens ich można jedynie oddać przez mniej lub bardziej dokładne omówienie, ale i wtedy nie zawsze są adekwatne do znaczenia terminu oryginalnego.
Goście z Hiszpanii w Instytucie Studiów Średniowiecznych. Przedstawił mnie prof. van Steerberghen. Jeden z mądrali, kiedy dowiedział się, że jestem Polakiem, chciał się zapewne popisać dowcipem i z ironicznym uśmieszkiem zapytał, gdzie są moje wąsy, koń, szabla i różaniec? Odpowiedziałem najpoważniej, że wąsy zgoliłem z okazji jego przyjazdu, konia podkuwają u kowala, szabla jest w renowacji, a różaniec pożyczyłem znajomej Hiszpance, ponieważ nie miała się czym biczować. Odszedł jak zmyty.
Skalmowski w minorowym nastroju. Usprawiedliwiał się przede mną, dlaczego poprosił o azyl: nie chciał się zgodzić, żeby o jego losie decydowali urzędnicy. Pokazuje się w Klubie bardzo rzadko i unika Polaków. Nie dziwię się temu. Towarzystwo rodaków – poza kilkoma wyjątkami – jest zdecydowanie nieciekawe. Jestem chyba jedynym Polakiem, z którym rozmawia.

9 maja, piątek

List od doktora Braschiego z Mediolanu z wiadomością, że przyznano mi roczne stypendium na kontynuowanie studiów we Włoszech. Powiedzieć, że się cieszę, to byłoby zbyt mało. Pojechałbym tam natychmiast, gdybym miał ważny paszport. Na razie muszę uzbroić się w cierpliwość i czekać na odpowiedź z polskiej ambasady. Czuję się w Belgii zdecydowanie źle. Nie mogę się przyzwyczaić do tutejszego klimatu, do obojętności ludzkiej, niezbyt dobrze czuję się w Instytucie, z obrzydzeniem jadam krwistą koninę z frytkami. To prawda, że spotkałem tu wielu dobrych, mądrych i serdecznych ludzi, odnoszę jednak wrażenie, że na uniwersytecie i w stosunkach towarzyskich liczy się tu przede wszystkim pozycja społeczna, a nie przymioty osobiste i intelektualne. Czuję to prawie na każdym kroku.


Utwór „Louvain” jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska (CC BY 3.0). Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Jana Władysława Wosia oraz Wschodniej Fundacji Kultury „Akcent”. Utwór powstał w ramach programu współpracy z Polonia i Polakami za granicą w roku 2015. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu, pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o programie współpracy z Polonią i Polakami za granicą. Treść licencji jest dostępna na stronie http://creativecommons.org/licenses/by/3.0/pl/