Piotr Mateusz Bobołowicz. Meksykanka i Perykles

Spis treści numeru 4/2019

Meksykanka i Perykles

– Agua! Agua!

Szczupły, młody Murzyn szedł ulicą z przewieszonym przez ramię styropianowym pudełkiem z butelkami wody. Kolejną trzymał w dłoni, uniesioną wysoko nad głową i machał nią przed twarzami przechodniów. Ubrany był w krótkie sportowe szorty i podkoszulek w barwach klubu piłkarskiego, o którym nigdy nie słyszał. Wokół krążyło kilku podobnych do niego sprzedawców wody i przekąsek.

– Agua! ¡Veinticinco centavos! ¡Agua! ¡Agua fría! ¡Agua!

Podszedł do niego jakiś gringo w typowo turystycznej panamie z napisem ECUADOR na otoku i lustrzanką na szyi i z mocnym amerykańskim akcentem zapytał o cenę. Wyjął z portfela ćwierćdolarówkę i podał chłopakowi.

– Gracias – powiedział, odbierając butelkę. – Como te llamas?

– Pericles – oznajmił sprzedawca wody.

– Bonito nombre – odparł Amerykanin i odszedł.

Zbliżał się wieczór. Perykles zaczął powoli iść na zachód miasta, żeby wrócić do domu. Może jeszcze pod drodze coś sprzeda, chociaż zysk nigdzie nie był tak dobry jak w parku Malecón 2000. Turyści i Ekwadorczycy masowo przychodzili na brzeg błotnistej rzeki Guayas, mimo że jej kolor był zdecydowanie odpychający. Wysoka temperatura powietrza zmuszała ich do szukania ochłody w kawiarniach albo budkach z lodami – albo w butelkach wody ze styropianowych pudełek, które trochę pomagały utrzymać niską temperaturę, jeżeli wodę się przez noc zamroziło.

Ze zniknięciem słońca pojawiło się pierwsze ukłucie chłodu. Nie zimna, bo takie zjawisko właściwie w Guayaquil nie występowało, ale względnego chłodu, który pojawia się, gdy rozżarzone równikowe słońce wreszcie przestaje palić.

Perykles doszedł do parku Centenario. Wokół kręciły się prostytutki polujące na klientów, z którymi znikały potem w tanich hostelach rozrzuconych dookoła. Większość pokoi była pozbawiona okien, ale we wszystkich znajdowały się wentylatory i telewizory, mające zagłuszać dźwięki dochodzące z sąsiednich pomieszczeń. Turyści zatrzymywali się w takich miejscach jedynie przez przypadek – albo przez perwersję, bo nikt rozmyślnie nie chciałby spędzić kilku nocy otoczony dźwiękami płatnego seksu i udawanych orgazmów.

Nie zaczepiały go. Nie posykiwały na niego, nie namawiały na swoje usługi. Wiedziały, że chłopaka nie stać. Nie żeby ich usługi były drogie, ale tym bardziej mogły sobie pozwolić, żeby nie dawać byle obnośnemu sprzedawcy. Perykles spojrzał w stronę wysokiej, szczupłej Murzynki z wystającym tyłkiem z pewną dozą zawodu. Dziewczyna zauważyła jego spojrzenie i prychnęła pogardliwie. Chłopak poszedł dalej. W domu czekała na niego kolacja i pokój dzielony z dwoma braćmi. A jutro znowu styropianowe pudełko z zamrożonymi butelkami i zdzieranie sobie przez cały dzień gardła na nabrzeżu.

Wszedł na czwarte piętro betonowego bloku. Zza zamkniętych drzwi dobiegały zwykłe domowe odgłosy – ktoś na kogoś krzyczał, ktoś się śmiał, gdzieś indziej słychać było głosy z telewizora czy głośną muzykę. Doszedł do mieszkania i pchnął drzwi. Jak zwykle niezamknięte. Matka gotowała w kuchni, a młodszy brat siedział w salonie, który służył też za pokój matki i jadalnię, i oglądał telewizję. Leciał jakiś film akcji.

– Nie wchodź do pokoju – rzucił brat, nawet nie patrząc na Peryklesa.

– Czemu?

– Willian ma gościa – odparł tamten z przekąsem, wciąż wpatrując się w ekran telewizora, na którym Dwayne Johnson właśnie biegł na tle wybuchającego helikoptera. To tłumaczyło, dlaczego telewizor grał tak głośno.

Willian, starszy brat Peryklesa, spędzał swoje dnie na siłowni i podrywaniu dziewczyn. Przyprowadzał je potem do domu. Twierdził, że sprzedaje chrupki i wodę, ale Perykles podejrzewał, że handluje czymś innym. Nikt jednak nie miał odwagi wypytywać, dlaczego znika wieczorami i skąd bierze pieniądze na siłownię i alkohol, od którego też nie stronił – nikt nie pytał, odkąd po wizycie kolejnej „narzeczonej” matka urządziła mu awanturę. Przez długie tygodnie miała na twarzy siniaka. Perykles stanął w jej obronie i oberwał mocniej, ale na jego ciemniejszej skórze niewiele było widać.

Perykles w kuchni zrzucił z siebie styropianową skrzynkę i wyjął z niej butelki. Poupychał je w zamrażalniku i wrócił do salonu, żeby siąść obok brata przed telewizorem. Był głodny i nie mógł się doczekać kolacji.

Dwaj bracia jedli przed telewizorem. Matka sama w kuchni, z garnka, żeby mieć mniej zmywania. Nagle drzwi pokoju otworzyły się i wybiegła przez nie zapłakana dziewczyna. Spojrzała na chłopaków siedzących w salonie i wybiegła z mieszkania. Perykles zerwał się, trzymając wciąż w ręku miskę z ryżem i kurczakiem. Odstawił ją na stolik i niepewnie zajrzał do pokoju.

Willian leżał na łóżku nagi, z kołdrą przerzuconą w pasie, i oglądał coś na telefonie.

– Co się stało? – spytał Perykles.

– Kolejna dziwka coś sobie uroiła – rzucił od niechcenia Willian, nie patrząc nawet na brata.

– Chcesz kolację? Matka pyta. – Nie pytała, ale chłopak czuł, że musi jakoś wypełnić milczenie, a nie chciał wracać do tematu dziewczyny, bojąc się znów oberwać.

– Nie. Wychodzę.

Perykles się wycofał i wrócił do jedzenia kolacji. Poczekał, aż brat wyjdzie z domu, i poszedł spać, żeby nazajutrz wyjść rano na ulicę ze swoją styropianową skrzynką i butelkami wody.

 

Maria Cristina Sanchez, znana raczej jako Meksykanka, szczególnie wśród stałych klientów i koleżanek po fachu, wyszła spod prysznica w małym pokoju hotelowym i ubrała się. Łazienki od pokoju nie oddzielały drzwi. Jej klient spał, głośno chrapiąc. Z kieszeni rzuconych gdzieś na podłogę spodni zachęcająco wychylał się portfel. Meksykanka nie lubiła obciążać reputacji swojego fachu. Może była dziwką, ale uczciwą. Wyszła, starając się nie obudzić mężczyzny. Zeszła na ulicę i oddaliła się o kilka przecznic od hotelu. Stanęła na rogu parku i spojrzała na tani, przesadnie ozdobny zegarek. Jeszcze nie było siódmej. Mogła spokojnie złapać jeszcze jednego klienta, może nawet dwóch.

Stała i czekała. Kilkanaście metrów dalej stały dwie inne dziewczyny i rozmawiały. Maria Cristina ich nie lubiła. Nie miała właściwie żadnej przyjaciółki wśród innych prostytutek. Murzynki patrzyły się na nią z wyższością, stare i brzydkie dziwki mogłyby być jej matkami i nie potrafiła z nimi znaleźć wspólnego języka. Najbardziej nie znosiła jednak transwestytów. Za każdym razem, gdy jeden z nich stawał w jej pobliżu, przeszywał ją dreszcz obrzydzenia i czuła oburzenie. Jak śmieli udawać kobiety i uwodzić mężczyzn? Maria Cristina wiedziała, że jest grzesznicą, ale Jezus cudzołożnicom przebaczył, a sodomia była obrzydliwa w oczach Boga. Zresztą ich przesadnie zniewieściałe i zmanierowane zachowanie po prostu wydawało jej się niesmaczne. Były jeszcze w miarę młode dziewczyny – o różnym stopniu ładności. Połowa z nich wierzyła naiwnie, że zakocha się w nich jakiś bogaty klient i wyrwie je do bajkowego życia. Druga połowa była cyniczna i nie wierzyła w nic. Były próżne i głupie, plotkowały o ciuchach i kosmetykach albo o klientach. Tym ostatnim rozmowom czasem się przysłuchiwała, chociaż wolała bardziej stonowane opowieści starych prostytutek. Nie rozmawiała z nimi, ale słuchała.

(…)

  Ciąg dalszy w wydaniu tradycyjnym „Akcentu”.