Wiesława Turżańska. O niezwykłej sztuce ilustracji i jej mistrzach

O niezwykłej sztuce ilustracji i jej mistrzach

Spis treści numeru 2/2020

Nie zmieniło się jednak pragnienie człowieka, by przenosić się ze świata rzeczywistego do krainy wyobraźni. Ilustracja to wciąż najlepszy bilet na tę podróż, a dobra ilustracja to czarodziejski dywan, na którym możemy poszybować naprawdę daleko (s. 80).Tymi słowami Eliza Leszczyńska-Pieniak w książce Czarodzieje wyobraźni. Portrety polskich ilustratorów kończy tekst poświęcony Januszowi Grabiańskiemu. Publikacja ukazała się w 2019 roku nakładem Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” przy wsparciu finansowym miasta Zamościa. Niestety tylko w liczbie 300 egzemplarzy, jest już więc niedostępnym rarytasem. Tych zaś, którzy mogli ją choć obejrzeć, bez wątpienia zachwyciła strona graficzna, w tym przede wszystkim liczne kolorowe ilustracje, ozdabiające każdy z dwudziestu dwóch tekstów będących literackimi portretami przybliżanych przez Leszczyńską-Pieniak postaci.

Autorka, mieszkająca w Zamościu polonistka i publicystka, skupiła się na twórcach biorących udział w organizowanych przez zamojskie Biuro Wystaw Artystycznych plenerach ilustratorów. A uczestniczyły w nich prawdziwe legendy polskiej ilustracji książkowej. Zapewne nie wszyscy wiedzą, że to właśnie dzięki zamojskiemu BWA odbywa się na Roztoczu od 1984 roku jedyny plener ogólnopolski gromadzący przedstawicieli tej dyscypliny sztuki; od 2004 roku zyskał on rangę imprezy międzynarodowej. Co więcej, BWA Galeria Zamojska posiada unikatowy, największy w Polsce, bo liczący ponad 3200 egzemplarzy, zbiór oryginalnych ilustracji.

Eliza Leszczyńska-Pieniak bywała na tych plenerach od początku, już jako uczennica szkoły podstawowej, a jako studentka pisała do „Przekroju” artykuły o spotkaniach z artystami. Natomiast Czarodzieje wyobraźni zawierają sporo tekstów publikowanych wcześniej na łamach „Akcentu”, kilka znanych z innych czasopism (niektóre uległy w stosunku do pierwodruków mniejszym czy większym modyfikacjom) oraz kilkanaście nowych. Mają one różną formę: reportażu, eseju lub wywiadu przeprowadzonego podczas pleneru – w domu czy też w kawiarni. Wybór konwencji uzależniony jest od możliwości dotarcia do artystów – wszyscy bohaterowie książki urodzili się przed wojną bądź w trakcie jej trwania, toteż wielu z nich odeszło już do swoich artystycznych „międzyświatów”.

Wyjątek stanowi Antoni Boratyński, który z natury był samotnikiem i prawie nie uczestniczył w plenerach i wernisażach. Unikał też bezpośrednich kontaktów z dziennikarzami. W przygotowanym pod koniec życia albumie napisał: Czuję, że jestem kimś obcym w tym świecie (s. 15). Ale – co najważniejsze – uważał, że każdy artysta pracujący dla dzieci ma misję, by stworzyć autentyczne dzieło sztuki.

Ta właśnie idea przyświeca wszystkim z opisanych „czarodziejów”, będących przecież mistrzami. Nic więc dziwnego, że autorka ułożyła teksty w porządku alfabetycznym, według nazwisk artystów, pokazując, co ich inspirowało i wpływało na rozwój oraz jaką rolę odgrywa sztuka ilustracji w ich życiu. Leszczyńska-Pieniak opowiada też o mało znanych faktach biograficznych, dzięki czemu lepiej poznajemy ciekawe osobowości. Zarazem dowiadujemy się, jak kształtowała się tzw. polska szkoła ilustracji, która zdobyła rozgłos za granicą, co potwierdzają liczne nagrody przyznawane na międzynarodowych wystawach. W szkicu o Antonim Boratyńskim, nazwanym przez Krystynę Michałowską „polskim Brueglem”, czytamy: uważa [on – przyp. W. T.], że polska szkoła ilustracji mogła zaistnieć jako odrębne zjawisko dzięki Marcinowi Szancerowi i Zbigniewowi Rychlickiemu, którzy w wydawnictwach RUCH i „Nasza Księgarnia” wspierali najzdolniejszych grafików (s. 16).

A Józef Wilkoń, najczęściej spośród polskich ilustratorów nagradzany na zagranicznych wystawach, dodaje, że ten termin stworzyli krytycy. W książce wnieśliśmy podobną [do plakatu – przyp. W. T.] dynamikę, to był koniec lat pięćdziesiątych/początek sześćdziesiątych, pojawiła się grupa twórców, m.in. ja, Janusz Stanny, Antoni Boratyński, Marian Murawski. Oczywiście każdy odwoływał się do własnych doświadczeń, ale przede wszystkim byliśmy malarzami, sięgaliśmy do tradycji i współczesności (…). Mieliśmy w dużej mierze utorowaną drogę – to, co w swoim czasie robili Szancer, Siemaszkowa, Piotrowski, to był już spory grunt, duże osiągnięcie (s. 267). W odpowiedzi na pytanie o przyczyny skupienia się na ilustracji artyści podają powody praktyczne: malarstwo nie dawało wtedy możliwości godnego przeżycia, natomiast ilustrowanie książek dla dzieci zapewniało godziwe zarobki, więc tworzyli także prace do czasopism takich jak „Świerszczyk”, „Płomyczek”, „Płomyk”, gdyż ówczesne władze otaczały je mecenatem. Co więcej, w tym przypadku rzadko ingerowała cenzura.

Oczywiście wszyscy narzekają na stale złą jakość papieru, brak dobrych farb, stare maszyny czy problemy z drukarzami. Tych ostatnich tak wspomina Bohdan Butenko: Nikt nie ośmielił się zadzierać z drukarzem. W Polsce było tylko kilka drukarni, więc chodziło się tam na „kolanach”. Bywały takie książki, że tylko kilka osób wiedziało, jak naprawdę wyglądały oryginały ilustracji (s. 25). Wyjątek stanowił – zmarły w 1976 roku – Janusz Grabiański, który mieszkał w Polsce, ale współpracował z oficyną wydawniczą w Wiedniu, zapewniającą mu niezależność finansową oraz fundującą wczasy i samochody. Jeździł autami, które były szczytem luksusu w PRL-u: czerwonym fordem mustangiem, zielonym bmw i alfą romeo (s. 70).

Trudno nie dostrzec nuty goryczy w wypowiedziach twórców i komentarzach odautorskich na temat rozpadu polskiej szkoły ilustracji, który rozpoczął się z powodu kryzysu ekonomicznego u schyłku lat 70. Kres jej istnieniu położyła zaś transformacja ustrojowa w 1989 roku. Wtedy to upadły bądź przekształciły się wydawnictwa, a w tej dziedzinie zapanowała komercja. Różnie też potoczyły się losy „czarodziejów wyobraźni”. Na przykład w reportażu o Oldze Siemaszkowej, pierwszej damie polskie ilustracji, co roku przyjeżdżającej na zamojskie plenery, czytamy: Była wielką gwiazdą światowej sztuki i kiedy organizowano wystawy, noszono ją na rękach, a z drugiej strony nie miała pracy (s. 183). Natomiast Elżbieta i Marian Murawscy po prostu zniknęli z rynku wydawniczego i zajęli się malarstwem. Eliza Leszczynka-Pieniak pisze, że ich wspaniałe ilustracje do Baśni braci Grimm, Porwania w Tiutiurlistanie i Królowej Śniegu oglądała w piwnicy. Toteż ironicznie konstatuje: Dzięki temu mamy najbardziej wrażliwe na piękno pająki w Europie (s. 147).

W kontekście tych rozważań nie można pominąć, przetykanego pięknymi ilustracjami do Bajek Krasickiego, biograficznego eseju o Janie Marcinie Szancerze. Autorka zaprezentowała wielowymiarowy portret JMS – człowieka instytucji. Uzasadniła, że w dużej mierze dzięki niemu i jego podopiecznym ilustracja przestała być uważana za ubogą siostrę malarstwa. Leszczyńska-Pieniak ujawniła też ciekawostki z życia osobistego artysty, jak te, że milczał on na temat swoich żydowskich korzeni, postaciom baśniowym nadawał twarz drugiej żony, Zofii, oraz lubił flirtować ze studentkami. Ale wolał te, które w lot chwytały frywolny żart i miały nań ciętą ripostę (s. 223). Przytoczyła również opinie o Szancerze jako szefie Katedry Książki i Ilustracji na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, w których przeważa przekonanie, iż podczas korekty, choć drobiazgowy, pozostawiał dużą samodzielność. Ciekawie w tej kwestii wypowiedział się Janusz Stanny: On nie narzucał nam własnego widzenia świata. Przestrzegał wierności wobec kostiumu i architektury, ale zostawiał przestrzeń dla indywidualności studenta. Nigdy też nie mówił, jak mamy rysować (s. 224).

Tym, którzy w dzieciństwie śledzili losy Misia Uszatka, bohatera telewizyjnej dobranocki, Eliza Leszczyńska-Pieniak przypomina jego twórcę, czyli Zbigniewa Rychlickiego. Zaznacza przy tym, że animowany serial miał swoich wielbicieli nie tylko w Polsce, ale i w Czechosłowacji, Finlandii, Holandii, Japonii czy Portugalii. I – co równie ważne – Rychlicki także przyczynił się do światowych sukcesów polskich ilustratorów, gdyż przez lata w „Naszej Księgarni” odpowiadał za kształt artystyczny książek – pilnował, żeby wyobraźnia dziecka nie karmiła się kiczem (s. 163). Toteż wydawnictwo zebrało najwięcej międzynarodowych nagród w okresie PRL-u.

Trudno nie zauważyć, że autorka w reportażach i wywiadach, do których przygotowała się perfekcyjnie, akcentuje te osiągnięcia twórcze, o jakich można powiedzieć, iż ukształtowały „pokoje naszej wyobraźni”. Na przykład pierwsza polska telewizyjna dobranocka, czyli Jacek i Agatka. Dowiadujemy się, że Adam Kilian, tworząc pacynki – a były to ręce aktorów z dwoma toczonymi z drewna bukowego kulkami – zainspirował się sprzedawcą mandarynek z targu warzywnego na Sycylii. Pisząc zaś o dokonaniach Janusza Grabiańskiego, Leszczyńska-Pieniak przypomina, że był on nie tylko autorem ilustracji do ostatniej edycji kultowego Elementarza Mariana Falskiego (z roku 1974), ale też ogromnej liczby kocich wizerunków, w tym – oczywiście – kota w butach. W książce nie zostały również pominięte spektakularne sukcesy artystów ilustratorów w innych dziedzinach. Na przykład Andrzej Heidrich, wybitny grafik, opowiada o projektowaniu banknotów, czym zajmował się od lat 70. Z pewnością starsze pokolenie pamięta serię „Wielcy Polacy”,obecnie zaś płacimy banknotami jego pomysłu z serii „Królowie i książęta Polski”. Z kolei Bohdan Wróblewski, autor zakupionej przez Kancelarię Prezydenta książki Jaki znak twój?, wspomina swe badania nad historią polskiego godła oraz poszukiwania piastowskiego oryginału.

W książce przewijają się stałe wątki, jak pytania o wojenne przeżycia, gdyż większość twórców doświadczyła ich w dzieciństwie, o wpływ rodziny na wybór drogi życiowej, o kwestie małżeńskie, źródła inspiracji czy stosunek do dzieła Szancera. O tym ostatnim niezwykle emocjonalnie wypowiada się Bożena Truchanowska, twierdząc, że był on kluczową postacią w jej życiu.

Ponadto jednym z istotnych tematów poruszanych przez Elizę Leszczyńską-Pieniak jest ocena dzisiejszego stanu sztuki ilustracji książkowej. Przytoczone opinie nie są w tym wypadku zbyt optymistyczne. Twórcy z nostalgią wspominają czasy, gdy przy każdej oficynie wydawniczej funkcjonowała komisja plastyczna złożona z doświadczonych grafików, którzy dopuszczali do publikacji tylko dopracowane projekty. Uważają, że transformacja ustrojowa spowodowała zalew tandety z kręgu wpływów amerykańskich. I tak, zdaniem Józefa Wilkonia, kiedy padły państwowe wydawnictwa, a ich miejsce zajęły prywatne, na polskim rynku pojawił się trzeciorzędny disneyopodobny kicz (s. 265). Równie surowo wypowiada się Krystyna Michałowska: dobrze sprzedaje się ilustracja „potworkowa”. (…) Taka, w której obrazek jest źle namalowany, postać nieproporcjonalna. Oczy ma tam, gdzie powinny być policzki. (…) pani zajmująca się sprzedażą jest zachwycona: „To pójdzie, a tego nie bierzemy”. I jednym zdaniem przekreśla dobrą ilustrację, a promuje bezguście (ss. 127-128). Ilustratorka nie dostrzega też poważnychoznak poprawy, choć wspomina o szkole w Rozniszewie, w której organizuje się wystawy i spotkania ze znanymi grafikami. Lecz pojawiają się też dobre prognozy. Na przykład Edward Lutczyn wskazuje na rewelacyjne prace młodszych kolegów: Emilii Dudziak, Pawła Pawlaka czy Elżbiety Wasiuczyńskiej. Także wśród kupujących daje się zauważyć zainteresowanie książkami z pięknymi ilustracjami. Choć, jak wiemy, przyszłość bywa pełna niespodzianek…

Na zakończenie jednak warto dodać, że w latach 70. pojawiła się w Polsce koncepcja wychowania estetycznego, popularyzowana przez profesor Irenę Wojnar. Być może nauczyciele z podstawówki, w której uczyła się Eliza Leszczyńska-Pieniak, wcielili ją w życie. A my teraz możemy czerpać przyjemność z lektury Czarodziejów wyobraźni.


Eliza Leszczyńska-Pieniak: Czarodzieje wyobraźni. Portrety polskich ilustratorów. Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”, Lublin 2019, ss. 303 + 1 nlb.