Między Północą a Południem
W ubiegłym roku nakładem lubelskiego Wydawnictwa TEST ukazał się zbiór tekstów prozatorskich Jana Władysława Wosia Sympozjum w Cassino i inne opowiadania. Nazwisko autora, mieszkającego od 1967 r. we Włoszech profesora filozofii, nie jest powszechnie znane polskim czytelnikom, choć w 2011 r. Państwowy Instytut Wydawniczy opublikował jego autobiograficzną książkę Ze wspomnień ucznia Liceum Kołłątaja w Warszawie (1954-1958). Natomiast dorobek naukowy Wosia, który obejmuje prace z zakresu filozofii średniowiecznej i renesansowej oraz historii Europy Środkowowschodniej, a także stosunków polsko-włoskich i dziejów Kościoła, jest znany i ceniony przez wielu specjalistów nie tylko włoskich czy polskich.
W lubelskiej publikacji zamieszczono wypowiedź odautorską Zamiast posłowia. Kilka słów o sobie. Dzięki niej czytelnicy mają możliwość bliższego poznania faktów z bogatej biografii uczonego, wykładowcy, tłumacza, bibliofila, kolekcjonera i podróżnika. Woś wyjaśnia m.in. przyczyny, które skłoniły go do pozostania za granicą po zakończeniu w 1968 r. stypendium na Katolickim Uniwersytecie Najświętszego Serca w Mediolanie i do przyjęcia propozycji kontynuacji studiów filozoficznych na Uniwersytecie Lowańskim w Belgii, a następnie w słynnej pizańskiej Scuola Normale Superiore oraz w Instytucie Historycznym im. Benedetto Croce w Neapolu. Autor ciepło wspomina dwuletni okres pracy naukowej w Niemczech, na uniwersytetach w Bonn i Heidelbergu, gdzie znalazł się dzięki stypendium Fundacji Humboldta. Przyznaje też, że na powrót do Włoch wpłynęła oferta objęcia nowo powstałej katedry Historii Średniowiecznej Europy Wschodniej w Pizie, skąd po jedenastu latach przeniósł się do Trydentu, gdzie wykładał do przejścia na emeryturę w 2008 r.
Trudno nie dostrzec, iż autor Sympozjum w Cassino karierę naukową łączył z popularyzowaniem na Zachodzie wiedzy o Polsce: Prawie wszystkie moje wykłady, konferencje i odczyty dotyczyły bezpośrednio lub pośrednio spraw polskich. Katedra uniwersytecka dostarczyła mi wielu okazji, żeby mówić o Polsce, o jej niełatwej historii i kulturze. W zamykającym lubelską edycję Appendixie, będącym zapisem przemówienia wygłoszonego przez Wosia w 2002 r. w Londynie z okazji otrzymania tytułu doktora honoris causa Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie, znajdujemy taką oto wypowiedź: Mówienie o Polsce i innych krajach słowiańskich często jest oceniane w środowisku uniwersyteckim jako coś zbytecznego, błahego i niegodnego uwagi. Takie postawy są zwykle wynikiem niewiedzy, ale czasem, niestety, są świadomymi aktami mającymi na celu fałszowanie historii. Bez wątpienia dążenie do zmiany świadomości ludzi Zachodu legło u podstaw tak istotnych przedsięwzięć, jak założenie w Trydencie w 1990 r. Stowarzyszenia Kulturalnego Włochy – Polska czy w 1995 r. Centrum Dokumentacji Europy Wschodniej.
Przybliżając swe dokonania, Jan Woś z jednej strony nie pomija niechęci czy poważnych przykrości, jakie dotknęły go jako cudzoziemca z Europy Wschodniej, z drugiej zaś – wymienia wielu życzliwych, wybitnych uczonych, którzy przyczynili się do jego sukcesów. W tym kontekście wydane opowiadania można uznać za dopełnienie życiowego dorobku. Zresztą od wielu lat Woś pisze także dziennik, którego fragmenty zostały opublikowane w „Odrze” i „Twórczości”. Dość późny debiut literacki – w wieku siedemdziesięciu lat – nastąpił po przejściu na emeryturę, co autor wspomina w ten oto sposób: Gdyby nie zachęta przyjaciela, Bohdana Zadury, prawdopodobnie nie odważyłbym się wysłać do redakcji „Akcentu” opowiadania „Homer”. Swój pierwodruk na kartach „Akcentu” miały w kolejnych latach Kwiatuszek Pana Jezusa i Ogrodnik, natomiast w „Odrze” ukazało się tytułowe Sympozjum w Cassino (2009), a w „Twórczości” – Wieczór z niespodziankami (2010). Na lubelską publikację składa się dodatkowo sześć niedrukowanych wcześniej tekstów, które łączy – podobnie jak poprzednie – pierwszoosobowy, odautorski narrator. Bez wątpienia proza Jana Wosia eksponuje autobiograficzne uwikłania, co poniekąd wyznacza konwencję quasi-wspomnień. Ten rys unaocznił się już w debiutanckim Homerze, gdzie pisarz przywoływał epizod swego „profilaktycznego” aresztowania w czasach studenckich oraz tragiczną historię młodziutkiego zabójcy, z którym zetknął się jako nauczyciel w podwarszawskim liceum.
Przeżycia bohaterów utworów stanowią kontaminację losów osób znanych autorowi bezpośrednio bądź z opowieści. W istocie nie ma wielkiego znaczenia, czy pisarz posługuje się informacjami, jakie jedynie zasłyszał, czy też prezentowane wydarzenia zna z autopsji. Zresztą biografia Wosia stanowi dowód, iż samo życie bywa o wiele bardziej zaskakujące niż tak zwana literatura kreacyjna. Niewątpliwym walorem tych tradycyjnych w formie opowiadań pozostaje język, wolny – być może w skutek prawie pięćdziesięcioletniego oddalenia od Polski – od modnych neologizmów. Relacja narratora toczy się niespiesznie i ściśle przylega do opisywanych zdarzeń i postaci. Tam, gdzie przywoływane zostały sytuacje sprzed wielu lat, Woś stosuje niezwykle barwną stylizację środowiskową, np. w Homerze odtwarza zapomniany socjolekt półświatka warszawskiej Pragi: W pokoju było nas troje: ja, solenizantka i Józiek, wie pan, ten zezowaty szewc z oficyny, który z Jadźką od kilku tygodni regularnie zaspokaja swe cielesne zapotrzebowanie. Ten durny żłób, ciołek, brak mnie słów na określenie tego cepa – perorował Tadek – a poza tym nie człowiek, tylko łachudra bez bontonu.
Zarazem ten daleki od nowoczesności styl unaocznia postawę piszącego wobec rzeczywistości, w której rozpadł się aksjologiczny ład. Należy jednak zaznaczyć, iż w opowiadaniach Wosia chaos w tym samym stopniu dosięga Wschodu, co i Zachodu. Fabuła utworów inspirowanych przeżyciami osobistymi obejmuje wydarzenia rozgrywające się w Polsce oraz we Włoszech, zaś sam autor w Zamiast posłowia i Appendixie kilkakrotnie kwestionuje pogląd, zgodnie z którym obdarzano Zachód mianem wyłącznego dziedzica europejskości. Według tego, dość powszechnego, mniemania Wschód wiąże się z autokratyzmem, hieratyczną organizacją społeczeństwa oraz prymatem państwa nad jednostką, zaś Zachód reprezentuje jednostkową wolność, demokratyczną organizację i humanistyczne ideały.
Jednocześnie położenie geograficzne Polski i Włoch skutkuje przywołaniem innej popularnej opozycji: Północ – Południe. W powszechnej świadomości od dawna funkcjonuje mit arkadyjskiej Italii, gdzie człowiek odzyskiwał poczucie harmonii w bukolicznym krajobrazie pośród zachowanych artefaktów starożytności. W świecie opowiadań ów mit ulega rozpadowi. Życiodajne Południe nie wszystkim gwarantuje ład moralny, a pod włoskim niebem ludzie też doznają różnorodnych udręczeń i zgubnych namiętności. Autor, który przed laty napisał pracę magisterską na temat poglądów filozoficznych twórcy Boskiej komedii, pozostawia często bohaterów w dantejskim lesie – bezkresnym i pełnym dzikich bestii. Zbłąkanemu Dantemu niegroźne były i ciemny las, i zamieszkujące go bestie, odkąd spotkał swego przewodnika – Wergiliusza. Postaci ze zbioru Sympozjum w Cassino znajdują się w bardziej skomplikowanej sytuacji – bez względu na to, czy los wyznaczył im życie w trudnych czasach wczesnego PRLu, czy w słońcu Południa, dotyka je samotność, cierpienie i śmierć. Nie ma też większego znaczenia, czy izolacja od świata została narzucona z zewnątrz (np. w przypadku tytułowego bohatera opowiadania Ogrodnik przez reżim czasów stalinowskich w Polsce), czy też desperacko wybrana (casus księdza Heinricha z Wieczoru z niespodziankami) – ludzka kondycja pozostaje niezmienna. Szanse, by choć na chwilę wyzwolić się od poczucia obcości, stwarzają szczera rozmowa z drugim człowiekiem i znalezienie zrozumienia. Dlatego też narrator staje się często wrażliwym interlokutorem, któremu bohaterowie zdradzają skrywane przez lata tajemnice. To właśnie jego osobowość sprawia, że ktoś z dawnych znajomych lub nowo poznany człowiek – często w formie monologu wypowiedzianego – wyjawia mu swe ukrywane przez lata, bolesne tajemnice. Trudno oprzeć się skojarzeniu z kompozycją szkatułkową – nie jest to zabieg literacki specjalnie oryginalny, jednak w efekcie zawiązuje się na poły detektywistyczna intryga, mająca na celu wyświetlanie mrocznych zawiłości ludzkiego losu. Opisując jednostkowe dramaty, Woś unika moralizujących komentarzy, a ich ekwiwalentem staje się najczęściej epizod o jednoznacznej wymowie, pełniący funkcję zamykającej utwór pointy. Tekstem odbiegającym od wspomnianej konwencji jest Julia – impresywna, pełna czułości mikroopowieść odautorskiego narratora o poznawaniu świata przez maleńką, bo zaledwie półtoraroczną włoską sąsiadkę.
Z kolei Sympozjum w Cassino to jedyne opowiadanie, w którym narratorowi nie zostają do końca wyjawione powody – niezwykłej jak na Włochów – fascynacji polskością (w tym wypadku chodzi o rodzinę Certaldo). Być może z tego właśnie względu tytuł owego utworu posłużył jako nazwa dla całej książki, choć zarazem poruszana w nim tematyka ściśle wiąże się z kwestiami niezwykle autorowi bliskimi. Mam na myśli wiedzę, a właściwie pamięć ludzi Zachodu o nie tak bardzo odległej, gdyż wojennej, przeszłości. Problem ten, w sposób wręcz tragikomiczny, został zasygnalizowany już na początku tekstu, kiedy to narrator opowiada o zaproszeniu przez władze Cassino na rocznicowe sympozjum. Ponieważ w planie konferencji nie uwzględniono referatu poświęconego Polakom, bohater składa urzędnikom propozycję: – Temat mam sprecyzowany: „Generał Władysław Anders. Próba portretu”. – Znakomicie! Już zapisuję. Generał… Panie profesorze, proszę mi przeliterować nazwisko. – „A” jak Ancona, „n” jak Neapol, „d” jak Domodossola, „e” jak Empoli, „r” jak Roma, „s” jak Salerno. – Anders? – Tak, Anders. – A kto to jest? Dość oryginalnie brzmią też słowa właściciela miejscowej restauracji, który chwali się, że przed laty dwa razy gościł generała, zaś na zakończenie wyznaje: Lubi Polaków, biesiadny, pogodny naród, ale woli Niemców, podobnie jak i wielu mieszkańców Cassino, przede wszystkim tych, którzy pamiętają czasy wojny. Cóż, można tylko przywołać słowa Sokratesa, iż zło wynika z niewiedzy.
Trudno nie zauważyć rozwijanej w większości opowieści refleksji na temat zła – w końcu ich autorowi, profesorowi filozofii i historii, bliskie jest odwieczne pytanie: Unde malum? W przypadku omawianych tekstów wydaje się, że zło zostało ujęte nie jako problem ontologiczny, lecz antropologiczny. Tkwi więc w naturze ludzkiej, a człowiek jest nie tylko jego źródłem, ale i ofiarą. Czytelnicy stykają się tym samym z różnorodnymi aspektami owego zjawiska: socjologicznym, obyczajowym, światopoglądowym, fizykalnym. Szczególnym przejawem zła w czterech opowiadaniach poświęconych bezpośrednio tematyce polskiej są dwudziestowieczne systemy totalitarne, a przede wszystkim komunizm, znany autorowi z autopsji. Już w debiutanckim Homerze znajdujemy przejmujący obraz systemu sądownictwa z tamtego okresu – kiedy dla niepełnoletniego Stefana, zabójcy policjanta prześladującego jego matkę, nie znaleziono okoliczności łagodzących, proces przeprowadzono w trybie doraźnym, jedynie wykonanie wyroku śmierci odroczono do czasu ukończenia przez chłopaka osiemnastu lat. Natomiast bracia Mrozikowie, którzy z wymyślnym okrucieństwem zamordowali w akcie zemsty za zdradę narzeczoną jednego z nich oraz jej kochanka, dzięki protekcji radzieckiego generała nie tylko cieszyli się szczególnymi względami w celi, ale doczekali się rewizji wyroku.
Autorowi w skrótowy i zarazem znakomity sposób udało się przedstawić mentalność ludzi z lumpenproletariatu, właściwe im swoiste pojmowanie dobra i zła. Towarzysze z celi narratora, studenta filozofii, według władz „prewencyjnie ubezwolnionego”, to kryminaliści skazani za morderstwa, rozboje, napady z użyciem broni. Żaden z nich nie poczuwał się do winy. Co więcej, wszyscy we własnym mniemaniu byli ofiarami ludzkiej przewrotności bądź pomyłek sądowych albo niekorzystnego dla nich zbiegu okoliczności. Jeden uważał się nawet za obrońcę ładu moralnego i ramię sprawiedliwości. Wśród nich szczególnie wyróżnia się Tadek Słowik z Ząbkowskiej, opowiadający wielokrotnie z zachwytem historię mordu Mrozików i podkreślający cierpienia kochanków. Sam, skazany na szesnaście lat za zabójstwo kobiety, jest zupełnie nieświadomy zbrodniczości swego czynu. Jego opowieść – utrzymana w zapomnianej już gwarze warszawskiej Pragi – nasycona została czarnym humorem. Chcąc nie chcąc, ale zmuszony okolicznościami i w obronie własnej, złapałem starą za zmoczoną w piwie fryzurę i łup o ścianę, a ta się drze (…), to ja ją jeszcze raz o ścianę, i jeszcze raz… No i, panie, stało się. Zamilkła. Mówili potem, że jej pękła łepetyna. Fantazja, kochany panie. Fantazja i bujda. Przecież nie raz czy dwa stuknąłem kogoś o ścianę i kończyło się na małym czy większym skaleczeniu lub poszwankowaniu, ale nigdy pęknięciu łba od wewnątrz (…). Ona miała czaszkę osłabioną przez alkohol i brak witamin, ja wiem swoje i wiem dobrze.
Tytuł utworu stanowi odwołanie do snutych przez narratora opowieści o Homeryckich bohaterach, budzących wśród więźniów ogromne zainteresowanie. Historie te zbliżają opowiadającego do prześladowanego w celi Stefana, w którym wywołują pragnienie poznania innego, lepszego świata. Otaczając chłopaka troską, narrator wnosi w okrutną rzeczywistość odrobinę dobra. Jednak zło tkwiące w systemie politycznym uniemożliwia mu po wyjściu z więzienia spełnienie marzenia młodziutkiego skazańca.
W kolejnym opowiadaniu złowrogie echa komunizmu (choć utwór ten ma charakter tragikomiczny) dają o sobie znać w losach Władysława Prohaski – tytułowego, dość nietypowego ogrodnika. O jego zagmatwanej biografii opowiada z dystansem i lekkim humorem trzecioosobowy narrator (nieobecny w pozostałych tekstach). Jego relacja powoli przybliża czytelników do wyjaśnienia zagadki, dlaczego prosty pracownik fizyczny, bez reszty poświęcony pielęgnacji Ogrodu Jordanowskiego, włada znakomicie wieloma językami, a nawet udziela jednemu z uczniów bezpłatnych lekcji greki. Wielbiciel monarchii i cesarza Franciszka Józefa, o którym część pracowników nawet nie słyszała, uważany jest za sympatycznego dziwaka. Jego podpisów pod codziennymi meldunkami – doktor filozofii i magister agronomii Uniwersytetu Lwowskiego im. Jana Kazimierza – nikt nie traktuje poważnie. Dość przewrotnie Woś ukazuje, jak pogodzony z życiem repatriant ze Wschodu realizuje dzięki matematycznej metodzie swe marzenie. Podobnie jak w kilku innych opowiadaniach i tu los okazuje się podstępny, a człowiek jawi się jako marionetka, która – zanim spełnią się jej pragnienia i namiętności – ponosi klęskę.
Silna nuta tragizmu pobrzmiewa w Pani Ignacowej – tekście napisanym w typowej dla zbioru konwencji szkatułkowej. Na losy bohaterki złożyły się przeżycia kilku znanych autorowi osób. Niestety ogromna ilość zaskakujących szczegółów i dygresji rozbija w tym stosunkowo długim utworze klarowność wypowiedzi Józefy Otawskiej. Próba uzasadnienia konstrukcji postaci mottem z Przemian Owidiusza brzmi mało przekonująco. Nawiązanie do motywu Polskiej Niobe z pieśni Gałczyńskiego tłumaczyć się ma życiowymi doświadczeniami pani Ignacowej, która – wychowana przez rosyjską szlachecką rodzinę w Nicei – w powstaniu warszawskim straciła siedmiu synów, starość zaś spędza w samotności, utrzymując się z prania. Osierocona matka wypowiada dość gorzki osąd czynu powstańczego: Niekiedy pytano mnie, dlaczego na płycie kazałam wyryć słowa „Ku przestrodze Rodaków”. Jestem przekonana, że wysłanie na pewną śmierć niepełnoletnich chłopaczków było przestępstwem. (…) Dorośli, rozumiem. Wojna to męska sprawa. (…) Ale dlaczego wciągnięto do walki nastolatków, a nawet dzieci, tego do dzisiaj nie mogę zrozumieć. Zginęli najwaleczniejsi, najwartościowsi. (…) Naród został wytrzebiony z najlepszych. Nieoczekiwane dramatyczne zakończenie utworu nasuwa refleksję o kruchości ludzkiej egzystencji, którą unicestwia zło pod postacią dwóch kilkunastoletnich pionierów ze Lwowa.
Niemal groteskowo czas stalinizmu ukazany został w Tajemnicy wyjaśnionej po latach. W rozmowie ze szkolnym kolegą, niewidzianym od prawie sześćdziesięciu lat, narrator wyjaśnia przyczyny karnego przeniesienia do innej szkoły podstawowej. Z dzisiejszej perspektywy wykroczenie wydaje się absurdalne, ale autorowi udało się w lapidarnym skrócie oddać atmosferę szkolną w okresie propagandy stalinowskiej i zagubienie małego chłopca, który uwierzył, że „Wódz narodów” może wszystko. Skoro jemu samemu nie udało się opanować jazdy na łyżwach, tematem swej pracy domowej uczynił „Generalissimusa Józefa Wisarionowicza Stalina na łyżwach”: W moim przekonaniu znalazłem dobry temat – i z wielkim zapałem narysowałem wąsatego pana na łyżwach – w baletowej figurze, w wojskowej czapce i z kilkoma dziesiątkami różnych orderów. (…) Dumny ze swego dzieła oddałem rysunek nauczycielce. W utworze tym dopatrzyć się można pewnego nawiązania do słów pani Ignacowej, która stwierdziła, iż śmierć najszlachetniejszej młodzieży w powstaniu warszawskim spowodowała w latach powojennych proces deprawacji społeczeństwa. W Tajemnicy wyjaśnionej po latach z goryczą mówi o tym spotkany po latach przyjaciel – doktor Achmatowicz, podając za przykład oportunizm swoich synów: zdolnych, wykształconych, którzy najpierw ze względów koniunkturalnych zostali członkami PZPR, a później z tych samych powodów przystąpili do Solidarności.
Echa polskich fobii znajdujemy także we „włoskim” opowiadaniu Wieczór z niespodziankami. Odautorski narrator wspomina w nim sytuację dla Polaka niecodzienną – pobyt w arcykomturii Krzyżaków w Bolzano. Co więcej, jego nowy znajomy, muzykolog Heinrich, jest jednym z braci zakonnych. Woś niezwykle subtelnie opisuje rodzącą się wzajemną fascynację, która pozwala młodemu Niemcowi poczynić dramatyczne wyznanie dotyczące powodów skłaniających go do wystąpienia z prośbą o zwolnienie ze ślubów. Wieczór z niespodziankami przynosi ciekawą analizę drażliwej kwestii ukrywania homoseksualizmu z powodu presji wywieranej przez rodzinę. Dla bliskich Heinricha, a szczególnie matki o arystokratycznych korzeniach, tożsamość seksualna syna była nie do przyjęcia, więc zmusiła go do wstąpienia do zakonu, a w konsekwencji do prowadzenia podwójnego życia. Swoistym kontrapunktem dla dylematów moralnych wrażliwego zakonnika jest reakcja na tę historię jednego z Polaków, znajomego narratora: Takich jak on powinno się trzymać w zakładach zamkniętych, kastrować albo – ach, gdyby to było jeszcze możliwe! – palić żywcem na placach publicznych. Zaczekaj jeszcze trochę. Niedługo my, prawdziwi Polacy, zabierzemy się i do nich i oczyścimy Europę z pedalstwa.
Inną skrywaną przez lata wstydliwą tajemnicę związaną z konwersją ujawnia jedna z bohaterek tekstu Kwiatuszek Pana Jezusa. Opisując dramatyczne losy matki i córki, Żydówek pochodzących z Wileńszczyzny, autor dotyka problemu Holocaustu, co pozwala mu zdemaskować niewiedzę ludzi Zachodu, ale też nieświadomość samych Żydów, którzy czas zagłady spędzili z dala od dymiących krematoriów, jak choćby ciotka głównej bohaterki, która przebywała w Szkocji. Jej wypowiedzi na ten temat nabierają znamion absurdalnego czarnego humoru: Miała własną opinię na temat obozów koncentracyjnych. (…) Więźniowie przebywając w barakach mogli – zdaniem rabinowej – wykorzystać wolny czas na naukę języków obcych, których znajomość jest bardzo użyteczna. „Ci ludzie z Europy Wschodniej – myślała – nie potrafili i nie potrafią się organizować. Stąd ich kłopoty”. Poza tym można było w barakach zorganizować kursy samokształceniowe. Na pewno wiele osób chętnie wysłuchałoby konferencji o ostatnich zdobyczach medycyny, o zasadach racjonalnego odżywiania się, o produkcji tkanin ozdobnych (to przecież takie interesujące zagadnienie) albo na tematy związane z historią sztuki lub muzyki.
W swoisty sposób problem zła i nieodłącznie towarzyszącego mu cierpienia ujęty został w ostatnim z opowiadań – Camilluccio. Podobnie jak w Wieczorze z niespodziankami katalizatorem owych zjawisk staje się toksyczne macierzyństwo, nabierające znamion szczególnego okrucieństwa, a u jego źródeł leży dewocja i chłód emocjonalny. W przejmujący sposób autor opisał ofiarę – tytułowego Camilluccia, małego chłopca umierającego w szpitalu na raka. Tragizm sytuacji ulega wzmocnieniu dzięki wprowadzeniu postaci polskiej pielęgniarki, która swą czułością próbuje osłodzić dziecku dramat agonii, jednakże i tym przypadku rozwiązania fabularne nie przynoszą czytelnikom pocieszenia. Świat opowiadań to theatrum mundi, a bohaterowie stają się marionetkami w obliczu niszczącej ich uroszczenia rzeczywistości. Czytając zbiór Sympozjum w Cassino, poznajemy zwichnięte życiorysy poszczególnych osób zamieszkałych na południu i północy Europy. Wosia interesuje przede wszystkim nie tyle urzędowa historia, ile konkret ludzkiego życia. Oczywiście w wielu tekstach można zauważyć zaangażowanie w toczące się aktualnie publiczne dysputy, jednak to, co dla autora najistotniejsze, wynika z obserwacji wzajemnych zależności między jednostką a wielką historią – między tym, co indywidualne, i tym, co powszechne. Pisarz stara się uchwycić irracjonalny i przypadkowy przebieg zdarzeń, które przecinają życie człowieka i rozdzierają jego egzystencję. Jak już wspominałam wcześniej, Woś opiera się przy tym na znanych sobie, autentycznych sytuacjach. Można założyć, iż jego bogate doświadczenie jeszcze nieraz przełoży się na literaturę.
Jan Władysław Woś: Sympozjum w Cassino i inne opowiadania. Wydawnictwo TEST, Lublin 2012, ss. 288.